Jakież dzisiaj przyniesiesz nam komiksowe dobra?, zapytacie w to piątkowe popołudnie; why, I'm glad you asked! Przygotujcie się na kolejny kontakt z tym bardziej współczesnym obliczem Archie Comics - naszym tytułem na dziś będzie Jughead, a konkretnie seria rozpoczęta w roku 2015!
Okładkowy blurb wspomina o "fanciful silliness" - jak mógłbym się oprzeć? |
Czemu akurat tak? Ano widzicie, nie tak dawno temu pisałem o serii Afterlife With Archie - i widząc w niej wiecznie głodnego nastolatka w charakterystycznym nakryciu głowy przypomniałem sobie, że chciałem przecież przeczytać też nową serię na nim skupioną. No dobra, "nową" to pojęcie względne - pierwszy zeszyt wyszedł już sześć lat temu - ale cóż to jest sześć lat w komiksiarstwie, kropla w morzu, pył na wietrze! Samą serią byłem zainteresowany z racji na nazwiska twórców - za rysunki pierwszych kilku zeszytów odpowiada Erica Henderson (rysowniczka Squirrel Girl), zaś za scenariusz paru następnych - Ryan North (scenarzysta - wait for it - również Squirrel Girl). I love Squirrel Girl; czy mógłbym więc odpuścić tytuł, w którym ten kreatywny duet pracuje po raz kolejny?
I tu Jughead zakpił ze mnie po raz pierwszy, gdyż co prawda oboje w tym tytule pracują, lecz niestety nigdy razem! Ryan wchodzi w dwa zeszyty po tym, jak Erica skończyła już rysować - tak to już czasem bywa. Ale nie skupiajmy się przesadnie na samych nazwiskach - kim właściwie jest Jughead Jones?
Obecne pokolenie będzie znać go zapewne w dużej mierze z serialu Riverdale, w którym portretuje go Cole Sprouse - w tej interpretacji Jughead jest sexy and brooding young writer from the bad part of town. Komiksowy Jughead dzieli część genotypu z tą ekranową wersją, ale jest też sporo różnic - przede wszystkim na kartach komiksów jego życiowym celem, ambicją i miłością jest jedzenie. To ta klasyczna komediowa figura, która nie może oprzeć się delikatesom i pakuje się przez to w kłopoty; gdy Archie chce wciągnąć Jugheada w kolejny ze swoich durnych planów, wystarczy zwykle, że przekupi go burgerem (lub piętnastoma).
"Anglisto, czemu masz na półce jakiś tom z zestawieniem Jugheadów z różnych epok?" "Well, I'm just a man of mystery like that" |
Interesująca jest ewolucja, którą ta komediowa klisza przeszła przez lata wydawania Archie Comics. Jughead nie był tradycyjnie zainteresowany wdziękami Betty czy Veroniki - za dziewczętami uganiali się Archie czy Reggie, on zaś preferował alternatywny, beatnikowski stoicyzm, spokój ducha i wizytę w lokalnym dinerze. Po co stawać na głowie, uganiać się za spódniczkami i głupieć od hormonów, argumentował, kiedy szczęście jest w odległości jednego gryza? Nic więc zatem dziwnego, że kiedy kwestie seksualności oraz orientacji zaczęły być poruszane w sposób bardziej otwarty i dosłowny, Jughead stanowił dla scenarzystów trudny orzech do zgryzienia. He was not into girls; but he was was also not into boys. He was just into food, hanging out with his friends and playing with his dog! Aż w końcu komuś zapaliła się odpowiednia żaróweczka - Jughead jest po prostu aseksualnym chłopakiem. To dla mnie wyjątkowo ciekawe, gdyż - pomimo stricte komediowego rodowodu - zaczęło to być grane bardziej na poważnie, jako ustalona cecha charakteru; a powiedzcie szczerze, ile kojarzycie aseksualnych postaci?
I jeszcze jedno, bo to za dobry detal, by go pominąć - nasza dzisiejsza postać nazywa się tak naprawdę Forsythe Pendleton Jones III; skąd więc wziął się jego przydomek?
Od charakterystycznej czapki. Spójrzcie:
Komik George Lindsey z nakryciem głowy w tym samym stylu! |
W pierwszej połowie dwudziestego wieku amerykańska moda wręcz wymagała tego, by mężczyzna nosił kapelusz. Co było tego rezultatem? Stosy starych kapeluszy! Mniej zamożni pracownicy brali więc jakieś stare nakrycie głowy - najlepiej nadawała się do tego odpowiednio zeszmacona fedora - obcinali rondo, zaginali jego postrzępione resztki do góry... i tak właśnie powstawała czapa określana jako jag-head (od jagged, "postrzępiony"), która to nazwa ewoluowała potem fonetycznie do jughead. Dlaczego obcinano ronda? Bo, z perspektywy BHP, lepiej jednak w warsztacie czy w fabryce nie ograniczać sobie widoczności - plus było to pogrubienie materiału na czole, a kiedy wyjeżdżasz spod naprawianego samochodu i przydzwonisz czołem w podwozie, każda warstwa się liczy.
Jughead cap, znany też jako whoopee cap, nabrał więc pewnych konotacji klasowych - było to proste, tanie, robotnicze nakrycie głowy; kapelusz nie bankiera czy prawnika, ale pracującego mężczyzny z sąsiedztwa. Dla kolejnego pokolenia it became kinda cool - jeśli tata dał ci swój stary jughead cap, mogłeś z nim brylować na podwórku jako mężczyzna. Albo nawet lepiej - jako robotnik; koledzy już praktycznie mogli widzieć twoje wysmarowane warsztatowym smarem muskuły. Jeszcze później jughead hat nabrał odrobiny beatnikowskiego, kontrkulturowego uroku; ta grupa lubiła zapewne samą symbolikę zrobienia z fedory - symbolu "poważnej dorosłości" - zabawnej postrzępionej korony, często przystrojonej jeszcze zestawem przypinek czy kolorowych kapsli. Jest więc to niby tylko nakrycie głowy - ale spójrzcie, ile związanych z nim proletariackich i beatnikowskich znaczeń jest nadal obecnych nawet w postaci serialowego Jugheada!
OK, you can probably tell that I'm having a lot of fun here; mógłbym pisać i pisać o podobnych smaczkach amerykańskiej kultury, ale zmieńmy już biegi na tę drugą rzecz, o której mógłbym pisać bez końca. Jak tam wyszedł sam komiks?
Betty w wykonaniu Eriki Henderson wygląda jak nieco smuklejsza Squirrel Girl, co bawiło mnie bez końca! |
Pierwszy tom - ten rysowany przez Erikę Henderson i pisany przez Chipa Zdarsky'ego - wskakuje bardzo mocno w absurdalny ton: liceum towarzystwa z Riverdale zostaje przejęte przez złą kadrę, Archie, Jughead i dziewczęta biorą się więc za rozpracowanie ich złowrogich planów i przywrócenie na prawowite miejsce dyrektora Weatherbee. Komediowa kreska Eriki, jak zwykle, bardzo mi się podoba; mimika postaci jest fantastycznie ekspresyjna, mowa ciała dynamiczna, i udaje się do tego zachować odpowiedni balans pomiędzy rozpoznawalnością designów a innowacją. Scenariusz był dla mnie nieco trudniejszy do przełknięcia; Chip wydawał mi się po prostu próbować nieco za mocno, i zbyt często jak na mój gust odwoływał się do odniesienia w roli dowcipu. Weźmy na przykład taki finałowy panel jednego z zeszytów, gdzie Jughead czuje się zdołowany i pokonany...
To wizualne odniesienie do panelu z historii Spider-Man No More! z 1967, w którym Peter Parker oddalał się zgarbiony, wyrzuciwszy swój kostium do kubła na śmieci:
No co ty, Peter, nie pękaj |
Lubię dobre odniesienie, pewnie... ale nie wiem, czy to było dobre. Czułem się trochę, jakby Chip mówił tu do mnie ej, skoro już czytasz *komiks*... to pamiętasz może ten słynny panel?, na co ja odpowiadałem w myślach no owszem, pamiętam, pamiętam - i tu kończyła się nasza rozmowa. Samo yup, I recognize the thing to jeszcze nie dowcip; brakowało mi w takich momentach jakiejś puenty, podkopania bazowego znaczenia, jakiejś humorystycznej dyskusji. Może okrutne to będą słowa, ale samo yup, I recognize the thing to ta sama półka, co najbardziej leniwe gagi z takiego animowanego Family Guya.
Seria ma też swój mały running gag - w każdym zeszycie Jughead albo zasypia, albo traci przytomność (bo, na przykład, dostał dzwona piłką na wuefie), a my widzimy wówczas jego senne majaki. And boy, does it look dated now:
Hey, do you recognize the thing? It was really popular around 2015! |
Są tu rzeczy, które mogą się podobać - nie powiem, ubawił mnie Archie narzekający that his horse is constantly at the vet, by odbić jego standardowe narzekanie na posiadanego gruchota spędzającego więcej czasu w warsztacie niż na drodze - ale wstawki te wyciągały mnie nieustannie z rytmu głównej historii i były bardziej distraction niż przyjemną wacky odskocznią. Może gdyby sama główna fabuła była nieco mniej absurdalna, to te absurdalne wstawki działałyby lepiej - ale przejście od tajnych agentów przejmujących szkołę (główna fabuła) do tajnych agentów strzelających laserami (sen Jugheada)... to nie kontrast na tyle duży, by wypalił jakiś dodatkowy efekt komiczny.
Pisząc pod szyldem Archie Comics należy, moim skromnym analitycznym zdaniem, mieć na uwadze rozróżnienie pomiędzy rodzajami humoru - timeless and topical, nazwijmy je aliteracyjnie. Spora część uroku tej marki to właśnie jej ponadczasowość; już od ponad 70 lat Archie i kompania nadal siedzą w liceum, przeżywając nastoletnie perypetie, romanse i przygody. Oczywiście, dekoracje ulegają aktualizacji - Betty dostanie komórkę, a Josie and the Pussycats będą wypuszczać swoją muzykę na TikToku i Spotify - ale serce tego humoru pozostaje to samo: szkoła, randki, imprezy i rodzice. Parodiowanie popularnych akurat tekstów popkultury może być zabawne... ale po prostu dla mnie osobiście nie zadziałało.
Nie mogę jednak powiedzieć, by było ogólnie źle - parę gagów mnie ubawiło! |
Gdybym więc miał ocenić tę serię po pierwszym tomie, byłyby to pewnie dosyć letnie wrażenia...
...but then there is the second volume, which is an absolute delight.
Ach, Archie i niedźwiedź, niezapomniany fragment serialowego Riverdale! |
To sympatyczna historia bardzo w stylu tej marki - chłopaki trochę się kłócą, ale bardziej komicznie niż nieprzyjemnie; klan Mantle'ów zapewnia porcję wizualnego humoru; zabawny jest znękany życiem dyrektor Weatherbee, który po to przecież wybrał się do lasu, żeby być choć przez chwilę z dala od nastolatków - but no such luck for him! Chip Zdarsky kończy więc swój staż w tym tytule mocniej, niż zaczynał - ale moją ulubioną historią tej serii jest dopiero następna:
Tak, Sabrina (of the Teenage Witch fame) też się tu przewija! To w końcu jedno komiksowe uniwersum. |
Podobnie jak w Squirrel Girl, Ryan North dodaje u dołu stron swoje markowe odautorskie komentarze! |
Gdy dochodzi do spotkania, Jughead po raz pierwszy ma okazję zobaczyć Burger Lady out of costume! A okazuje się być nią sama...
Hej, ta okładka powyżej powinna być wskazówką! |
Oczywiście, zbudowana na udawaniu randka jest kompletną katastrofą, Sabrina wychodzi wkurzona, na odchodnym wyrywając Jugheadowi kosmyk włosów... i z zamiarem pokazania mu, że zapraszanie wiedźmy na kiepską randkę to wyjątkowo ryzykowany pomysł! A że Sabrina ma, powiedzmy, tendencję do przeceniania własnych magicznych umiejętności, ona sama szybko pakuje się w tarapaty równie mocne co nasz bohater... ale oczywiście kończy się to wszystko dobrze, z bardzo ciepłą lekcją o tym, że nawet bez randkowania i romansów można zostać dobrymi przyjaciółmi.
Trzeci tom przynosi kolejną fabułę Ryana - tym razem o konsekwencjach nieprzemyślanych zakładów, również zabawną - a później kolejną zmianę scenarzysty, tym razem na środowiskowego weterana Marka Waida. Waid nie ma już, moim zdaniem, tej lekkości co poprzednik - ale i tak serwuje nam fabułkę, w której Jughead rozpacza, że nie dostanie się na koncert...
...ale mniej interesuje go zespół Josie and the Pussycats, a bardziej - serwowane na wydarzeniu wyjątkowe koncertowe przekąski! |
Trzy tomy serii Jughead - z różnymi artystami i scenarzystami - spełniły swoje podstawowe zadanie: pomogły mi się zrelaksować i pochichrać w tygodniu, który w trakcie dnia zawalony był pracą i obowiązkami. Nie uświadczycie tu szczególnie skomplikowanej fabuły czy wysoce artystycznej struktury paneli - to proste i zabawne historie rysowane w prosty i zabawny sposób. Jak już jednak nieraz powtarzaliśmy, proste nie znaczy banalne; jeszcze przez długi czas będę pewnie robił aaaww przypominając sobie o fabułce z Burger Lady. Pamiętacie te komiksy z Kaczorem Donaldem, które wychodziły w Polsce w formie magazynu w latach '90? Wiele z nich - szczególnie przez pierwsze lata - było przedrukami klasyków Carla Barksa; historie te były naładowane nie tylko humorem, ale i kreatywnością i optymizmem. Myślę, że w swoich najlepszych momentach współczesny Jughead może wywołać podobne emocje. Miło też mieć świadomość, że Jughead, Archie, Betty, Veronica i Sabrina są nadal relevant po przeszło siedemdziesięciu latach, że ujęcia tych postaci stale ewoluują, zmieniają się i nie wpadają w pułapkę zamknięcia się w drukowaniu reprintów sprzed dekad! Nie każdy nowy autor i kierunek wypali - nawet w omówieniu tej jednej serii było to chyba wyczuwalne - ale przecież każda ewolucja ma swoje ślepe odnogi; grunt, że when it works, it works. A wszyscy potrzebujemy czasem naładowania mentalnych baterii kolorową, prostą i optymistyczną historią!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz