Przełom epok - to temat, który towarzyszy naszym niedzielnym spotkaniom już od dobrych kilku tygodni. Obserwowaliśmy zmianę stylu pisania - z głównie humorystycznego na bardziej realistyczny. Obserwowaliśmy ewolucję strony wizualnej - od kadrowania po cieniowanie. Dzisiaj czas na historię, która - przynajmniej dla mnie - jest kamieniem milowym w historii Legionu; zawsze widzę ją jako ostatni wielki zryw komiksowej Silver Age, jako last hurrah epoki, która odchodziła już powoli do lamusa. I nie skłamię chyba mówiąc, że I just love it pieces! Czas: czerwiec 1968; autor: Jim Shooter; tytuł: Mordru the Merciless!
Okładkę znowu rysuje Neal Adams! |
I już od samej okładki mogę zacząć sypać pochwały: bardzo podoba mi się sposób, w jaki Mordru - nasz dzisiejszy antagonista - przebija potężne ściany krypty. Spójrzcie na jego dłonie; jest tak potężny, że nie musi tłuc pięściami jak jakiś Superboy czy Validus. Mordru przebija się przez grubą stal rozczapierzonymi palcami w sposób taki sam, w jaki nasze palce mogłyby przejść przez mokry papier. Od razu widać, że this guy means business!
Po drugie: zazwyczaj podaję wam podczas naszych niedzielnych spotkań albo okładkę, albo stronę tytułową, w zależności od tego, co akurat jest ciekawsze. Tutaj naprawdę trudno mi zdecydować! Spójrzcie tylko na realistyczne oddanie twarzy Mordru na stronie tytułowej:
Mordru dominuje całość kompozycji; przy jego gigantycznym obliczu Legion jest jak muchy. Odcienie zieleni podkreślają jego nienaturalną naturę, a same słowa - CRINGE, LEGIONNAIRES! TREMBLE! FLEE! HIDE! - doskonale zapowiadają to, co zobaczymy w tym numerze. To nie standardowe łotrowskie prowokacje ("come and fight me, if you dare! you can never win!" - zawołałby pewnie doktor Regulus czy Tharok); dysproporcja sił jest tak wielka, że nie w ogóle mowy o żadnej walce. Najlepsze, na co Legion może mieć nadzieję - to uciec i ukryć się.
But you can never escape from... MORDRU THE MERCILESS!
Intensywnie, co? A to dopiero okładka i strona tytułowa! Zadajmy zatem rytualne pytanie: co tam dziś słychać w trzydziestym wieku?
Zaczynamy mocnym akordem: Run!, woła Mon-El do Duo Damsel, niosąc na ramieniu znokautowanego Superboya. To the time chamber! Tak jest, wskakujemy dynamicznie in media res; Legion ucieka przez korytarze nowej siedziby, a za nimi widać wyłącznie czyjś złowieszczy cień. W ukazaniu pościgu znów wykorzystane jest ujęcie spomiędzy nóg, o którym już kiedyś mówiliśmy; jest tym bardziej efektywne, że - po pierwsze - nie ukazuje nam jeszcze twarzy łotra; po drugie - jego statyczna, zrównoważona poza kontrastuje świetnie z rozchwianą paniką Legionu. Mordru nie musi biegać za swoimi ofiarami, mówi ten panel; he is inevitable.
Time Cube to wynalazek Ronda Vidara, syna niegodziwego Universo - umożliwia podróże w czasie bez wykorzystania żadnego pojazdu. Legion dokonuje ekspresowej ewakuacji:
Kolejne ujęcie na powoli zbliżającego się Mordru! |
Nasza bohaterska młodzież trafia do Smallville i ma czas na złapanie oddechu; to dobry moment na retrospekcję tłumaczącą, kim właściwie jest ten cały Mordru.
Bardzo podoba mi się tutaj mina Duo Damsel! "Are you kidding me, Clark? Ciesz się, że żyjesz!" |
No nie wiem, Mon-El, może trzeba było oprowadzić nową koleżankę po siedzibie zamiast panikować w ostatnim momencie? |
OK, od tego nie uciekniemy - przez tę skrzydlatą czapę Mordru wygląda w najlepszym razie jak antagonista z Thora, w najgorszym - jak zły Asterix. Udawajmy jednak, że się boimy! Zauważcie, że wchodzimy tu w ogóle w retrospekcję wewnątrz innej retrospekcji: przed chwilą to Shadow Lass prowadziła narrację (oh, if only I hadn't started all of this!), a teraz w jej opowiadaniu pojawia się opowiadanie Mon-Ela.
Co więc Mon-El mówi nam o dzisiejszym antagoniście? Otóż dowiadujemy się, że nie jest to pierwsze starcie Legionu z Mordru; wcześniejszy bój miał nastąpić jeszcze wówczas, gdy Saturn Girl była przywódczynią zespołu. Mordru to nie byle czarownik z jakiejś Dungeons & Dragons planet, a międzygwiezdny imperator, który podbił znaczną część galaktyki; jest to zilustrowane panelem, na którym widzimy tradycyjną kosmiczną bitwę, ale w tle unosi się gigantyczne widmowe oblicze łotra. Captain!, słyszymy komunikat z jednej z rakiet, we're done for! Every gun in the fleet is jammed! It's sorcery! Mordru bardzo wyraźnie emanuje tu aurą, jaką dekadę później będzie z ekranu roztaczał imperator Palpatine w Gwiezdnych Wojnach.
Jak skończyły się ówczesne podboje Mordru? Nietypowo - sam bowiem uznał, że nasycił już swój głód władzy i zakończył ekspansję. Od tej pory jego ambicje zaczęły mieć charakter bardziej hobbystyczny - not conquering wholesale, but adding to his collection of worlds, as if selecting baubles from a jeweler's tray... Aż, oczywiście, trafiła kosa na kamień - Mordru postanowił podbić chronioną przez Legion Ziemię. Udało się go powstrzymać wyłącznie podstępem:
Fajne klamry na tym bloku stali, jestem dosłownie w stanie zobaczyć i usłyszeć, jak klikają i się o siebie blokują! |
"Hej, Mon-El, w czyjej jesteśmy teraz retrospekcji?" "Nie wiem, ale patrz, jak te klamry się o siebie elegancko zahaczyły!" |
Dla jasności - niczego nie przegapiliśmy, ten zeszyt to pierwsze pojawienie się Mordru; cała historia wcześniejszej walki z nim to tak zwana retroactive continuity, lub - by skorzystać ze skrótu - retcon. Dla wielu osób pojęcie to nabrało negatywnych konotacji, ale tu widzimy retcon w jak najlepszym sensie - wzbogacenie historii Legionu historią, której dotąd nie znaliśmy i wypełnienie chronologicznych luk!
Przebudzony Mordru nie jest jeszcze w pełni sił - może więc Superboy i Mon-El, śmietanka Legionu pod kątem raw power, dadzą radę go powstrzymać? Gdzie tam:
Come on, Supie! I tak, pamiętajmy, że magia to taka sama słabość Clarka jak kryptonit. |
...i mniej więcej tutaj doganiamy już wydarzenia z początku zeszytu. Wynurzamy się zatem z tych szkatułkowych retrospekcji i wracamy do Smallville, gdzie Superboy przedstawia przybranym rodzicom dwie nowe koleżanki:
Bob Cobb, sprzedawca szczotek? Tak było! Wspominaliśmy o tym epizodzie tutaj. |
Good heavens! A girl with blue skin!, nie może się nadziwić Ma Kent; procesów myślowych Pa Kenta nie widzimy, może z racji na to, że there is quite a lot of that skin showing. Trochę się oczywiście nabijam, ale w sumie postawienie obok siebie obu dziewcząt pokazuje pewne złagodzenie norm cenzorsko-obyczajowych! Duo Damsel, wówczas jeszcze Triplicate Girl, została wprowadzona w 1961 - i widać to po jej kostiumie; Shadow Lass pojawiła się w 1968 - i to również widać po jej kostiumie!
Refleksja #2: pamiętacie, że Shadow Lass w pierwotnym założeniu miała być czarnoskóra? Na tym etapie historie pisane są już wyraźnie uwzględniając jej niebieską skórę, ale i tak gdzieś w głowie słyszę alternatywną Marthę Kent myślącą good heavens! A girl with black skin! Cóż mogę powiedzieć; yikes.
No to jak rozwiązać problem niebieskiej skóry? Oczywiście - makijażem!
Clark, ty bucu, to twoja koleżanka z zespołu już od paru numerów i nadal nie wiedziałeś, jak ma na imię? |
Pa Kent sugeruje, by Luornu wprosiła się do domostwa szefa lokalnej policji - Parkera - jako odległa kuzynka "Marie" z niespodziewaną wizytą; Tasmia puka zaś do drzwi państwa Lang - rodziców Lany, ówczesnej love interest Clarka - jako "Betsy", zagraniczna uczennica ze szkolnej wymiany. Wszystko idzie dosyć gładko; Lana (pamiętacie, że i Lana jest okazjonalną superbohaterką?) cieszy się z nowej koleżanki ("I'll show you to your room! It'll be fun having a sister for awhile!"), a państwo Parker z przyjemnością słuchają od "Marie" rodzinnych wiadomości, których Luornu nauczyła się w przygotowaniu do roli.
A Mon-El? Cóż, Mon-El wraca do swojej starej, dobrej tożsamości sprzedawcy szczotek, w której pierwszy raz wystąpił komediowo jeszcze w 1961! To bardzo sympatyczny ukłon wobec tamtej wesołej ery. Aktualnie bowiem szczególnie wesoło nie jest:
Lana wygląda za okno i zaaferowana patrzy na złowrogi cień: golly, Betsy, look at that weird shadow out there... I've never seen anything like it! Tasmia myśli zaniepokojona, że nawet ona sama jako mistress of shadows nie widziała niczego podobnego; decyduje się więc spowić siebie samą - oraz resztę zespołu - własnym nadnaturalnym cieniem, który ma ukryć ich przed zaklęciami Mordru.
Dolny panel naprawdę sprzedaje odpowiednio creepy nastrój! Zarówno moce Mordru, jak i Shadow Lass są idealną okazją, by artyści popisywali się nowocześniejszą kreską, cieniowaniem i tuszem. |
Tasmia, nie chcąc zdradzić swojej prawdziwej tożsamości, nie ochroniła jednak Lany:
Na razie nie wiąże się to jednak z żadnymi poważniejszymi konsekwencjami... na razie. |
W środku nocy, gdy Smallville śpi, czwórka z Legionu spotyka się na superbohaterską naradę w piwnicy domu Kentów. Perspektywy nie są optymistyczne! Well, gang, this is it, podsumowuje Clark; our last meeting! After this we just fade into Smallville life and forget we were ever Legionnaires, until someone comes up with a plan to defeat Mordru! Tasmia nie jest zachwycona takim obrotem spraw:
Fianłowe myśli Duo Damsel są raczej smutne, ale... |
...mimo to zawsze się uśmieję czytając tę sekwencję - a że na pierwszy rzut oka ten komizm może być współcześnie nieczytelny, zanalizujmy! Tasmia jest uczciwie zaniepokojona, a Mon-El ją pociesza - pretty standard stuff. Luornu - entuzjastka romansów - odczytuje jednak jej zachowanie jako '60s style flirting; wiecie, oooch, jestem taka wystraszona, gdyby tylko jaki przystojny chłopiec mnie pocieszył i obronił! Sama próbuje więc podobnego manewru z Clarkiem - mmm Clark, późno już, trochę strach, może się stąd wyrwiemy i odprowadzisz mnie do domu - na co Clark, jak zwykle umysłowo dwa kroki za resztą zespołu, odpowiada jej mniej więcej a nie, no spoko, racja, tu masz bezpieczną rurę do pełzania, widzim się jutro.
Już następny poranek pokazuje, że aklimatyzacja na Ziemi dwudziestego wieku nie jest dla Tasmii łata:
School-a-tron, jak każdy wynalazek związany z edukacją, bardzo cieszy moje nauczycielskie serce |
Gdy nasz teenage gang - wzbogacony o rudowłosą Lanę - rusza do szkoły, dookoła zaczynają nagle rozgrywać się dantejskie sceny; kilka budynków zostaje zdewastowanych przez wielką falę, na ulicach pojawiają się dziwaczne bestie, a samochody stają w płomieniach. Na szczęście Mon-El zachowuje zimną krew:
Spójrzcie na realistyczną twarz Clarka w drugim panelu i porównajcie ją z kreskówkową podobizną, którą widzieliśmy jeszcze z początku lat '60! |
Iluzje Mordru nie sprowokowały zespołu do zdradzenia się, ale czy Tasmia przetrwa coś dalece straszniejszego... dzień w szkole?
Kiedy Clark mówi "got to think" - sytuacja musi być nieciekawa |
Ale oddajmy sprawiedliwość Clarkowi - odgrywając swoje nieporadne alter ego oblewa on szkolnego kolegę tuszem z wiecznego pióra. Sorry, Mike!, woła widząc niebieską plamę na jego policzku; I've been having trouble with this pen! Licealiści zostawiają więc Tasmię i przechodzą do rechotania nad tym, że teraz również Mike ma blue skin - i sytuacja zostaje rozbrojona.
Gorzej jednak, że superbohaterom i superbohaterkom trudno stać bezczynnie, gdy czyjeś życie jest zagrożone! Kiedy wracają po szkole do domu, cała grupa widzi ciężarówkę, która - najwyraźniej przez zepsute hamulce - pędzi wprost ku zderzeniu z inną. Dla Superboya czy Mon-Ela byłaby to drobnostka, ale nie mogą przecież się zdradzić; sytuację ratuje szybko myśląca Luornu:
Kierowcy obu pojazdów są tak wdzięczni za ratunek, że ściskają dłoń Luornu i nawet sami uzasadniają sobie, w jaki sposób niepozorna licealistka tak szmergnęła ciężkim znakiem:
Miny Luornu są w tym zeszycie po prostu idealne! Ten uśmiech doskonale miesza satysfakcję z dobrze wykonanej roboty oraz "patrz, ćwoku, jaka fajna dziewczyna cię omija" posłane w stronę Clarka |
Czy zatem Duo Damsel posiada siłę dwóch osób, póki jest w jednym ciele? Wcześniej nie było o tym mowy - ale na to wygląda! Nie da się jednak ukryć, że Luornu robi na Clarku wrażenie:
Clark is into strong girls, apparently |
Zepsute hamulce w rozpędzonej ciężarówce to jednak małe miki przy nadchodzących problemach. Lokalny element przestępczy wietrzy raz dwa, że standardowo strzegący Smallville Superboy gdzieś zniknął; najpierw widzimy włamywacza, który obrobił sklep jubilerski i efektownie ucieka wspinając się po ścianie ("Where's Superboy? He could nab that thief in a second!"), zaś po tygodniu miasteczko przeżywa autentyczną inwazję gangsterów:
"Przybywamy z lat '30, see, mamy nawet tommy guny i samochody z epoki, capisce?" |
Fakt, pod koniec lat '60 ci gangsterzy wyglądają jak podróżnicy w czasie nie gorsi niż sam Legion, ale gimmick z "królem" jest całkiem fajny! "Król" nakłada na Smallville "podatki", jego pomagierzy ściągają ze sklepów "daniny dla korony"... A Legion wciąż nie może przecież przywdziać kostiumów. Jak więc planują rozwiązać nowy problem?
Udaje im się zmotywować i zorganizować mieszkańców Smallville do pozbycia się gangsterów na własną rękę - oczywiście subtelnie dbając w cieniu, by na sto procent obyło się bez ofiar:
Gangsterzy zostają więc wyśmigani ze Smallville - i, jak to w dobrej historii superbohaterskiej bywa, wcale nie wyczynami pojedynczego nadczłowieka, a wspólnym działaniem zainspirowanej społeczności. Pamiętacie, co pisałem kiedyś o dobrych historiach z Supermanem? To właśnie to; Legion działa tu wyłącznie jako źródło inspiracji oraz - ewentualnie - siatka bezpieczeństwa.
Coś zaczyna też do nich docierać:
Tak jest, nie można wiecznie się chować i uciekać; zespół decyduje, że czas przebrać się w kostiumy, wrócić do trzydziestego wieku i spróbować jakoś stawić czoła czarownikowi. Stają więc przebrani na podwórku za domem Kentów, gotowi do powrotnej podróży przez epoki... ale nim im się uda - nadchodzi czas, by strzelba Czechowa wypaliła:
Czarownikowi wystarczą sekundy:
I na tym cliffhangerze dziś skończymy! Ten zeszyt naprawdę ma w sobie wszystko, czego mógłbym oczekiwać od solidnej historii z tego okresu: jest dynamiczna akcja, są double identity shenanigans, jest nawet porcja romansu i szczypta komedii. Wrzucenie Legionu do idyllicznego Smallville pozwala podkreślić, że to drużyna z innego czasu i z różnych planet; spójrzmy choćby na wyobcowanie Tasmii. No i, przede wszystkim, Mordru zostaje tu doskonale sprzedany jako realne zagrożenie: jego cień - czasem dosłowny! - unosi się nad całym zeszytem, ale po raz pierwszy Legion staje z nim twarzą w twarz dopiero na dosłownie ostatnim panelu. Nie próbowałem nigdy zastanawiać się nad moimi ulubionymi historiami Legionu z Silver Age, ale powiem wam - ta na pewno miałaby zagwarantowane miejsce w pierwszej trójce.
Jak zatem cała ta przygoda się skończy? Klasycznym dla Silver Age optymistycznym happy endem - czy może bardziej zapowiadając nadchodzącą Bronze Age i bardziej bittersweet zakończeniem? Tego już dowiecie się, jak zwykle... w przyszłości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz