niedziela, 14 listopada 2021

Panele na niedzielę: Mordru the Merciless!

Przełom epok - to temat, który towarzyszy naszym niedzielnym spotkaniom już od dobrych kilku tygodni. Obserwowaliśmy zmianę stylu pisania - z głównie humorystycznego na bardziej realistyczny. Obserwowaliśmy ewolucję strony wizualnej - od kadrowania po cieniowanie. Dzisiaj czas na historię, która - przynajmniej dla mnie - jest kamieniem milowym w historii Legionu; zawsze widzę ją jako ostatni wielki zryw komiksowej Silver Age, jako last hurrah epoki, która odchodziła już powoli do lamusa. I nie skłamię chyba mówiąc, że I just love it pieces! Czas: czerwiec 1968; autor: Jim Shooter; tytuł: Mordru the Merciless!

Okładkę znowu rysuje Neal Adams!

I już od samej okładki mogę zacząć sypać pochwały: bardzo podoba mi się sposób, w jaki Mordru - nasz dzisiejszy antagonista - przebija potężne ściany krypty. Spójrzcie na jego dłonie; jest tak potężny, że nie musi tłuc pięściami jak jakiś Superboy czy Validus. Mordru przebija się przez grubą stal rozczapierzonymi palcami w sposób taki sam, w jaki nasze palce mogłyby przejść przez mokry papier. Od razu widać, że this guy means business!

Po drugie: zazwyczaj podaję wam podczas naszych niedzielnych spotkań albo okładkę, albo stronę tytułową, w zależności od tego, co akurat jest ciekawsze. Tutaj naprawdę trudno mi zdecydować! Spójrzcie tylko na realistyczne oddanie twarzy Mordru na stronie tytułowej:

Mordru dominuje całość kompozycji; przy jego gigantycznym obliczu Legion jest jak muchy. Odcienie zieleni podkreślają jego nienaturalną naturę, a same słowa - CRINGE, LEGIONNAIRES! TREMBLE! FLEE! HIDE! - doskonale zapowiadają to, co zobaczymy w tym numerze. To nie standardowe łotrowskie prowokacje ("come and fight me, if you dare! you can never win!" - zawołałby pewnie doktor Regulus czy Tharok); dysproporcja sił jest tak wielka, że nie w ogóle mowy o żadnej walce. Najlepsze, na co Legion może mieć nadzieję - to uciec i ukryć się.

But you can never escape from... MORDRU THE MERCILESS!  

Intensywnie, co? A to dopiero okładka i strona tytułowa! Zadajmy zatem rytualne pytanie: co tam dziś słychać w trzydziestym wieku? 

Zaczynamy mocnym akordem: Run!, woła Mon-El do Duo Damsel, niosąc na ramieniu znokautowanego Superboya. To the time chamber! Tak jest, wskakujemy dynamicznie in media res; Legion ucieka przez korytarze nowej siedziby, a za nimi widać wyłącznie czyjś złowieszczy cień. W ukazaniu pościgu znów wykorzystane jest ujęcie spomiędzy nóg, o którym już kiedyś mówiliśmy; jest tym bardziej efektywne, że - po pierwsze - nie ukazuje nam jeszcze twarzy łotra; po drugie - jego statyczna, zrównoważona poza kontrastuje świetnie z rozchwianą paniką Legionu. Mordru nie musi biegać za swoimi ofiarami, mówi ten panel; he is inevitable.  

Zwróćcie uwagę na odwrócenie ról - to zazwyczaj niezniszczalny Clark musi opierać się na ramieniu podtrzymującej go Shadow Lass! Legionistka przejmuje inicjatywę i dyryguje zespołem, kiedy Superboya stać tylko na słabe "ohh-h!"

Time Cube to wynalazek Ronda Vidara, syna niegodziwego Universo - umożliwia podróże w czasie bez wykorzystania żadnego pojazdu. Legion dokonuje ekspresowej ewakuacji:

Kolejne ujęcie na powoli zbliżającego się Mordru!

Nasza bohaterska młodzież trafia do Smallville i ma czas na złapanie oddechu; to dobry moment na retrospekcję tłumaczącą, kim właściwie jest ten cały Mordru.

Bardzo podoba mi się tutaj mina Duo Damsel! "Are you kidding me, Clark? Ciesz się, że żyjesz!"

No nie wiem, Mon-El, może trzeba było oprowadzić nową koleżankę po siedzibie zamiast panikować w ostatnim momencie?

OK, od tego nie uciekniemy - przez tę skrzydlatą czapę Mordru wygląda w najlepszym razie jak antagonista z Thora, w najgorszym - jak zły Asterix. Udawajmy jednak, że się boimy! Zauważcie, że wchodzimy tu w ogóle w retrospekcję wewnątrz innej retrospekcji: przed chwilą to Shadow Lass prowadziła narrację (oh, if only I hadn't started all of this!), a teraz w jej opowiadaniu pojawia się opowiadanie Mon-Ela.

Co więc Mon-El mówi nam o dzisiejszym antagoniście? Otóż dowiadujemy się, że nie jest to pierwsze starcie Legionu z Mordru; wcześniejszy bój miał nastąpić jeszcze wówczas, gdy Saturn Girl była przywódczynią zespołu. Mordru to nie byle czarownik z jakiejś Dungeons & Dragons planet, a międzygwiezdny imperator, który podbił znaczną część galaktyki; jest to zilustrowane panelem, na którym widzimy tradycyjną kosmiczną bitwę, ale w tle unosi się gigantyczne widmowe oblicze łotra. Captain!, słyszymy komunikat z jednej z rakiet, we're done for! Every gun in the fleet is jammed! It's sorcery! Mordru bardzo wyraźnie emanuje tu aurą, jaką dekadę później będzie z ekranu roztaczał imperator Palpatine w Gwiezdnych Wojnach.

Jak skończyły się ówczesne podboje Mordru? Nietypowo - sam bowiem uznał, że nasycił już swój głód władzy i zakończył ekspansję. Od tej pory jego ambicje zaczęły mieć charakter bardziej hobbystyczny - not conquering wholesale, but adding to his collection of worlds, as if selecting baubles from a jeweler's tray... Aż, oczywiście, trafiła kosa na kamień - Mordru postanowił podbić chronioną przez Legion Ziemię. Udało się go powstrzymać wyłącznie podstępem: 

Fajne klamry na tym bloku stali, jestem dosłownie w stanie zobaczyć i usłyszeć, jak klikają i się o siebie blokują!

"Hej, Mon-El, w czyjej jesteśmy teraz retrospekcji?" "Nie wiem, ale patrz, jak te klamry się o siebie elegancko zahaczyły!"

Dla jasności - niczego nie przegapiliśmy, ten zeszyt to pierwsze pojawienie się Mordru; cała historia wcześniejszej walki z nim to tak zwana retroactive continuity, lub - by skorzystać ze skrótu - retcon. Dla wielu osób pojęcie to nabrało negatywnych konotacji, ale tu widzimy retcon w jak najlepszym sensie - wzbogacenie historii Legionu historią, której dotąd nie znaliśmy i wypełnienie chronologicznych luk!

Przebudzony Mordru nie jest jeszcze w pełni sił - może więc Superboy i Mon-El, śmietanka Legionu pod kątem raw power, dadzą radę go powstrzymać? Gdzie tam:

Come on, Supie! I tak, pamiętajmy, że magia to taka sama słabość Clarka jak kryptonit.

...i mniej więcej tutaj doganiamy już wydarzenia z początku zeszytu. Wynurzamy się zatem z tych szkatułkowych retrospekcji i wracamy do Smallville, gdzie Superboy przedstawia przybranym rodzicom dwie nowe koleżanki:

Bob Cobb, sprzedawca szczotek? Tak było! Wspominaliśmy o tym epizodzie tutaj.

Good heavens! A girl with blue skin!, nie może się nadziwić Ma Kent; procesów myślowych Pa Kenta nie widzimy, może z racji na to, że there is quite a lot of that skin showing. Trochę się oczywiście nabijam, ale w sumie postawienie obok siebie obu dziewcząt pokazuje pewne złagodzenie norm cenzorsko-obyczajowych! Duo Damsel, wówczas jeszcze Triplicate Girl, została wprowadzona w 1961 - i widać to po jej kostiumie; Shadow Lass pojawiła się w 1968 - i to również widać po jej kostiumie!

Refleksja #2: pamiętacie, że Shadow Lass w pierwotnym założeniu miała być czarnoskóra? Na tym etapie historie pisane są już wyraźnie uwzględniając jej niebieską skórę, ale i tak gdzieś w głowie słyszę alternatywną Marthę Kent myślącą good heavens! A girl with black skin! Cóż mogę powiedzieć; yikes

No to jak rozwiązać problem niebieskiej skóry? Oczywiście - makijażem!

Clark, ty bucu, to twoja koleżanka z zespołu już od paru numerów i nadal nie wiedziałeś, jak ma na imię?

Pa Kent sugeruje, by Luornu wprosiła się do domostwa szefa lokalnej policji - Parkera - jako odległa kuzynka "Marie" z niespodziewaną wizytą; Tasmia puka zaś do drzwi państwa Lang - rodziców Lany, ówczesnej love interest Clarka - jako "Betsy", zagraniczna uczennica ze szkolnej wymiany. Wszystko idzie dosyć gładko; Lana (pamiętacie, że i Lana jest okazjonalną superbohaterką?) cieszy się z nowej koleżanki ("I'll show you to your room! It'll be fun having a sister for awhile!"), a państwo Parker z przyjemnością słuchają od "Marie" rodzinnych wiadomości, których Luornu nauczyła się w przygotowaniu do roli.

A Mon-El? Cóż, Mon-El wraca do swojej starej, dobrej tożsamości sprzedawcy szczotek, w której pierwszy raz wystąpił komediowo jeszcze w 1961! To bardzo sympatyczny ukłon wobec tamtej wesołej ery. Aktualnie bowiem szczególnie wesoło nie jest:

Lana wygląda za okno i zaaferowana patrzy na złowrogi cień: golly, Betsy, look at that weird shadow out there... I've never seen anything like it! Tasmia myśli zaniepokojona, że nawet ona sama jako mistress of shadows nie widziała niczego podobnego; decyduje się więc spowić siebie samą - oraz resztę zespołu - własnym nadnaturalnym cieniem, który ma ukryć ich przed zaklęciami Mordru.

Dolny panel naprawdę sprzedaje odpowiednio creepy nastrój! Zarówno moce Mordru, jak i Shadow Lass są idealną okazją, by artyści popisywali się nowocześniejszą kreską, cieniowaniem i tuszem.

Tasmia, nie chcąc zdradzić swojej prawdziwej tożsamości, nie ochroniła jednak Lany:

Na razie nie wiąże się to jednak z żadnymi poważniejszymi konsekwencjami... na razie.

W środku nocy, gdy Smallville śpi, czwórka z Legionu spotyka się na superbohaterską naradę w piwnicy domu Kentów. Perspektywy nie są optymistyczne! Well, gang, this is it, podsumowuje Clark; our last meeting! After this we just fade into Smallville life and forget we were ever Legionnaires, until someone comes up with a plan to defeat Mordru! Tasmia nie jest zachwycona takim obrotem spraw:  

Fianłowe myśli Duo Damsel są raczej smutne, ale...

...mimo to zawsze się uśmieję czytając tę sekwencję - a że na pierwszy rzut oka ten komizm może być współcześnie nieczytelny, zanalizujmy! Tasmia jest uczciwie zaniepokojona, a Mon-El ją pociesza - pretty standard stuff. Luornu - entuzjastka romansów - odczytuje jednak jej zachowanie jako '60s style flirting; wiecie, oooch, jestem taka wystraszona, gdyby tylko jaki przystojny chłopiec mnie pocieszył i obronił! Sama próbuje więc podobnego manewru z Clarkiem - mmm Clark, późno już, trochę strach, może się stąd wyrwiemy i odprowadzisz mnie do domu - na co Clark, jak zwykle umysłowo dwa kroki za resztą zespołu, odpowiada jej mniej więcej a nie, no spoko, racja, tu masz bezpieczną rurę do pełzania, widzim się jutro.    

Już następny poranek pokazuje, że aklimatyzacja na Ziemi dwudziestego wieku nie jest dla Tasmii łata:

School-a-tron, jak każdy wynalazek związany z edukacją, bardzo cieszy moje nauczycielskie serce

Gdy nasz teenage gang - wzbogacony o rudowłosą Lanę - rusza do szkoły, dookoła zaczynają nagle rozgrywać się dantejskie sceny; kilka budynków zostaje zdewastowanych przez wielką falę, na ulicach pojawiają się dziwaczne bestie, a samochody stają w płomieniach. Na szczęście Mon-El zachowuje zimną krew:

Spójrzcie na realistyczną twarz Clarka w drugim panelu i porównajcie ją z kreskówkową podobizną, którą widzieliśmy jeszcze z początku lat '60!

Iluzje Mordru nie sprowokowały zespołu do zdradzenia się, ale czy Tasmia przetrwa coś dalece straszniejszego... dzień w szkole?

Kiedy Clark mówi "got to think" - sytuacja musi być nieciekawa

Ale oddajmy sprawiedliwość Clarkowi - odgrywając swoje nieporadne alter ego oblewa on szkolnego kolegę tuszem z wiecznego pióra. Sorry, Mike!, woła widząc niebieską plamę na jego policzku; I've been having trouble with this pen! Licealiści zostawiają więc Tasmię i przechodzą do rechotania nad tym, że teraz również Mike ma blue skin - i sytuacja zostaje rozbrojona.

Gorzej jednak, że superbohaterom i superbohaterkom trudno stać bezczynnie, gdy czyjeś życie jest zagrożone! Kiedy wracają po szkole do domu, cała grupa widzi ciężarówkę, która - najwyraźniej przez zepsute hamulce - pędzi wprost ku zderzeniu z inną. Dla Superboya czy Mon-Ela byłaby to drobnostka, ale nie mogą przecież się zdradzić; sytuację ratuje szybko myśląca Luornu:

Kierowcy obu pojazdów są tak wdzięczni za ratunek, że ściskają dłoń Luornu i nawet sami uzasadniają sobie, w jaki sposób niepozorna licealistka tak szmergnęła ciężkim znakiem:

Miny Luornu są w tym zeszycie po prostu idealne! Ten uśmiech doskonale miesza satysfakcję z dobrze wykonanej roboty oraz "patrz, ćwoku, jaka fajna dziewczyna cię omija" posłane w stronę Clarka

Czy zatem Duo Damsel posiada siłę dwóch osób, póki jest w jednym ciele? Wcześniej nie było o tym mowy - ale na to wygląda! Nie da się jednak ukryć, że Luornu robi na Clarku wrażenie:

Clark is into strong girls, apparently

Zepsute hamulce w rozpędzonej ciężarówce to jednak małe miki przy nadchodzących problemach. Lokalny element przestępczy wietrzy raz dwa, że standardowo strzegący Smallville Superboy gdzieś zniknął; najpierw widzimy włamywacza, który obrobił sklep jubilerski i efektownie ucieka wspinając się po ścianie ("Where's Superboy? He could nab that thief in a second!"), zaś po tygodniu miasteczko przeżywa autentyczną inwazję gangsterów:

"Przybywamy z lat '30, see, mamy nawet tommy guny i samochody z epoki, capisce?"

Fakt, pod koniec lat '60 ci gangsterzy wyglądają jak podróżnicy w czasie nie gorsi niż sam Legion, ale gimmick z "królem" jest całkiem fajny! "Król" nakłada na Smallville "podatki", jego pomagierzy ściągają ze sklepów "daniny dla korony"...  A Legion wciąż nie może przecież przywdziać kostiumów. Jak więc planują rozwiązać nowy problem?

Udaje im się zmotywować i zorganizować mieszkańców Smallville do pozbycia się gangsterów na własną rękę - oczywiście subtelnie dbając w cieniu, by na sto procent obyło się bez ofiar:

Luornu jest królową tego numeru, bezdyskusyjnie! Spójrzcie na to z perspektywy mieszkańców Smallville: dwóch chłopaków pręży musukły, nadyma się i robi wielkie nic, a ona w tym czasie łapie gangstera za frak i woła DŹWIGNIA DŻUDO LECISZ KOLEŚ

Gangsterzy zostają więc wyśmigani ze Smallville - i, jak to w dobrej historii superbohaterskiej bywa, wcale nie wyczynami pojedynczego nadczłowieka, a wspólnym działaniem zainspirowanej społeczności. Pamiętacie, co pisałem kiedyś o dobrych historiach z Supermanem? To właśnie to; Legion działa tu wyłącznie jako źródło inspiracji oraz - ewentualnie - siatka bezpieczeństwa. 

Coś zaczyna też do nich docierać:

Tak jest, nie można wiecznie się chować i uciekać; zespół decyduje, że czas przebrać się w kostiumy, wrócić do trzydziestego wieku i spróbować jakoś stawić czoła czarownikowi. Stają więc przebrani na podwórku za domem Kentów, gotowi do powrotnej podróży przez epoki... ale nim im się uda - nadchodzi czas, by strzelba Czechowa wypaliła:

Uwielbiam ten panel! Nie dość, że mamy znów bardziej realistyczny rysunek twarzy, to Mordru dosłownie spoglądający przez oczy Lany jest cudownie creepy! Zielona firanka - kolor sugerujący w tym zeszycie obecność Mordru - is a nice touch, too

Czarownikowi wystarczą sekundy:

I na tym cliffhangerze dziś skończymy! Ten zeszyt naprawdę ma w sobie wszystko, czego mógłbym oczekiwać od solidnej historii z tego okresu: jest dynamiczna akcja, są double identity shenanigans, jest nawet porcja romansu i szczypta komedii. Wrzucenie Legionu do idyllicznego Smallville pozwala podkreślić, że to drużyna z innego czasu i z różnych planet; spójrzmy choćby na wyobcowanie Tasmii. No i, przede wszystkim, Mordru zostaje tu doskonale sprzedany jako realne zagrożenie: jego cień - czasem dosłowny! - unosi się nad całym zeszytem, ale po raz pierwszy Legion staje z nim twarzą w twarz dopiero na dosłownie ostatnim panelu. Nie próbowałem nigdy zastanawiać się nad moimi ulubionymi historiami Legionu z Silver Age, ale powiem wam - ta na pewno miałaby zagwarantowane miejsce w pierwszej trójce.

Jak zatem cała ta przygoda się skończy? Klasycznym dla Silver Age optymistycznym happy endem - czy może bardziej zapowiadając nadchodzącą Bronze Age i bardziej bittersweet zakończeniem? Tego już dowiecie się, jak zwykle... w przyszłości!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz