środa, 24 listopada 2021

Po sezonie: Hit-Monkey

Mógłbym tu wymyślać jakieś kreatywne wprowadzenie, ale najlepiej oddajmy głos samym twórcom! Otóż serial Hit-Monkey, ustami jednego z głównych bohaterów, sam określa się następująco: to klasyczna komedia romantyczna Uwierz w Ducha, ale Patrick Swayze jest duchem płatnego mordercy, a Demi Moore małpą.
 
Potwierdzam: tak właśnie jest!

Niezła obsada!

Pamiętam komiksowy debiut Hit-Monkey - nie był to żaden sukces; jeden zeszyt jakieś dziesięć lat temu i do widzenia, publiczność najwyraźniej nie kupiła wacky and crazy konceptu ubranego w mały garnitur makaka-mordercy. Może to kwestia nietrafionego marketingu; nawet ja, koneser komiksowej silliness, nie byłem przekonany. Wydawało się to po prostu zbyt wykalkulowane; Hit-Monkey was a forced meme that never really worked.
 
"The legend"? Bądźmy uczciwi, more like a few rare cameos in some more successful books

Serial jest o pięć długości lepszy.

Zaczynamy śledząc losy Bryce'a, płatnego mordercy i śmieszka stylem bycia przywodzącego na myśl Sterlinga Archera z serialu Archer... ale Bryce już w pierwszym odcinku zostaje zdradzony i zastrzelony przez swoich mocodawców. Los chciał jednak, że razem z nim pod ogień karabinów trafia stado makaków - poza jednym, klasycznym tragicznym ostatnim ocalałym. Duch Bryce'a w jakiś dziwny sposób wiąże się z makakiem... i wspólnie ruszają śladem morderców, by pomścić doznane krzywdy. Tyle tylko, że duch pozostaje niematerialnym duchem, nie może więc osobiście chwycić za broń - zostaje mu więc mentorowanie małpie.

Kto z nas nie siedział kiedyś z małpą na peronie? Mam wrażenie, że ja osobiście pół studiów spędziłem na różnych dworcach z rozmaitymi małpami!
 
Dlaczego zatem ekranowa wersja Hit-Monkey działa? Jest to zasługą zróżnicowanych typów humoru. Z jednej strony mamy pierwszoplanową błazenadę ducha płatnego mordercy; mówi on szybko, dużo i stosując zasadę ten laffs a minute - nieważne, że większość jego żartów jest średnia, jest ich po prostu dużo. Shotgun humor; dziewięć dowcipów zapomni się jako tło, jeden dobry się zostaje w głowie; w odbiorze pomaga też, że Bryce nie jest grany jako jakiś cool mistrz humoru, a jako ćwok maskujący gadaniem własne kompleksy. Drugim źródłem humoru są zrealizowane w formie napisów konwersacje pomiędzy zwierzętami; te bawiły mnie stale, czy to szczur, kot czy sowa - każdy zwierzak ma coś zabawnego do powiedzenia.
 
Yeah, rat buddy, we have all been there

Ale trzecim - i absolutnie kluczowym do docenienia tego serialu - rodzajem humoru jest camp. Camp, dodajmy, definiowany jako granie najdurniejszych konceptów całkowicie na poważnie, bez żadnego mrugnięcia okiem. W miejsce policyjno-politycznych dialogów można bez żadnych zmian wstawić Batmana czy Punishera; osobiście doceniam to, co małpa robi na ulicach, ale nie możemy otwarcie wspierać samosądów, mówi polityk; chcę wszystkich detektywów poinformowanych o małpie, chcę mieć tę małpę, woła komisarz policji; a może małpa ma jednak rację, myśli rozczarowana korupcją wymiaru sprawiedliwości kobieta. Toczą o małpie klasyczne "mroczne i poważne" dyskusje; ranna małpa, jak to w superbohaterskiej kliszy, znajduje schronienie w domu sympatyzującej z nią cywilnej postaci; sama małpa zmaga się wewnętrznie ze swoją krwawą misją. Gdyby było to zagrane bardziej otwarcie komediowo, całość by się rozpadła; jest jednak realizowane absolutnie z pełną deadpanową powagą i patosem, żadnego mrugania okiem, żadnego śmiechu z puszki. Trafia do mnie ten humor stuprocentowo!

Na początku stary detektyw twierdzący, że za zabójstwami stoi małpa zaczyna być obiektem małpich żartów reszty komisariatu - zupełnie, jakby wierzył w równie absurdalnego "człowieka-nietoperza" czy "diabła z Hell's Kitchen"
 
Myślę, że z tego właśnie powodu serial ten tak bardzo dzieli krytyków. Osoba nieobeznana z tropami i językiem narracji superbohaterskiej będzie skuszona, by potraktować całą rzecz poważnie; w tym przypadku zobaczy krwawą, czasem zabawną, ale generalnie dość wtórną i mało odkrywczą historię. Z kolei odkrywający dopiero gatunek trzynastolatek może zakochać się w tym serialu, bo bierze małpę at face value i myśli sobie: małpa is a pretty cool guy, he kills bad guys and isn't afraid of anything.

And, to be honest, małpa IS a pretty cool guy
 
Trzeba jednak pewnego obycia z konwencją, jej ewolucją i historią, by dostrzec pastisz Batmana, Daredevila, Punishera i innych ulicznych mścicieli. Nie śmiejemy się tak naprawdę z samej małpy; śmiejemy się z formulaiczności narracji superbohaterskiej, bo twórcy mówią ej, zobacz, to tak proste, że do głównej roli możemy dosłownie wsadzić małpę - and it still works. Patrz, małpa ma tragiczną origin story, jest jedynym ocalałym ze swego plemienia. Patrz, małpa przeżywa dylemat moralny. Patrz, małpa wypowiada się swoimi działaniami o kondycji współczesnego społeczeństwa. Patrz, małpa zakłada kostium, co za symbolizm jej charakterologicznej ewolucji. Patrz, pod destruktywną - i autodestrukcyjną - maską małpy kryje się głębia i wrażliwość. To cudowna zgrywa z całego zastępu superbohaterskich klisz, i jako miłośnik gatunku bawiłem się fantastycznie!
 
No dobra, z rzadka zdarzają się mrugnięcia okiem zwracające uwagę na autoparodię - tutaj bohaterka sympatyzująca z małpą czyta z entuzjazmem komiks z Punisherem. "Now THAT'S revenge!"

Animacja jest z gatunku solidnych, ale nie wybitnych - ma jednak swoje momenty. Czasem sceny akcji zrealizowane są w ekspresyjnym tańcu cieni; czasem, niby w Sin City, kolor zostaje odessany z całego ekranu poza jednym kluczowym szczegółem. Nawet brutalność szybko staje się umowna - pierwsze odcinki faktycznie mają nieco estetyki gore (zła babcia rozcięta piłą na dwie złe babcie!), ale im dalej w las, tym częściej będziemy już świadkami wyłącznie krzyków zza kadru lub chlapnięcia krwi na szybę. Problem, który miałem z Invincible - powtarzalne, nie wnoszące nic krwawe sceny - został tu, moim zdaniem, sprawnie ominięty.
 
Małpa, the killer of killers!

Nie biorąc pod uwagę aspektu humorystycznego (choć to trochę jak ocenianie samochodu bez silnika), sam scenariusz określiłbym jako serviceable. Jest funkcjonalnie napisany; podobały mi się na pewno drobne momenty narracyjnej symetrii, jak dwie różne postacie wypowiadające tę samą kwestię z początku i na końcu serialu. Udało się też zbudować nieco autentycznego napięcia - scena, w której Lady Bullesye (sadystyczna supervillain serialu, która potrafi zabić kogoś rzuconą wykałaczką czy odłamkiem szkła) wpada w łazience na główną bohaterkę i delikatnie poprawia jej makijaż przy oku to był dla mnie naprawdę edge of my seat moment.
 
Serial - jak to bywa w telewizyjnych produkcjach - korzysta z Lady Bullseye, bo nie dostali zgody na "głównego" Bullseye'a, który niedawno jeszcze występował w Daredevilu. I dobrze się stało, because she is every bit as cool and even more creepy!
 
Podobały mi się również projekty postaci, szczególnie biorąc pod uwagę, że - poza okazjonalnymi gościnnymi występami marvelowskich herosów i łotrów (Fat Cobra!) są one praktycznie all made for TV, bez komiksowych pierwowzorów. Szczególnie zwróciłem uwagę na to, że archetypiczna dla takiej historii młoda, naiwna jeszcze policjantka ma na twarzy widoczne zmiany skórno-trądzikowe. It's a neat little real imperfection, która od razu dodaje jej wizualnego charakteru i jest fajnym odejściem od leniwie narysowanych, zawsze idealnych twarzy!
 
I like it a lot!

Ostatni aspekt, o którym warto wspomnieć, to muzyka. O ile ta ilustracyjna jest po prostu OK - jeśli nasza małpa ma jakiś własny temat muzyczny, to nawet go nie pamiętam - o tyle licencjonowane utwory muzyczne były dla mnie niesamowitą atrakcją! Jeśli grzecznie oglądałem za każdym razem napisy końcowe, bo chciałem posłuchać fajnej nowej piosenki - niech to będzie rekomendacją samą w sobie. Dripping Sun, kawałek z ostatniego Muzycznego Poniedziałku, usłyszałem właśnie w Hit-Monkey!

Przy okazji recenzji Shang-Chi zastanawiałem się, czy Fat Cobra nie przewinął się tam w tle - tu nie muszę się zastanawiać, mistrz magicznego sumo występuje jako powracająca postać!
 
Podchodziłem do tej serii spodziewając się średniej klasy sitcomu w stylu wcześniejszego M.O.D.O.K.a, również ze stajni Hulu. Trailer nie był wybitny, a materiał źródłowy - jeszcze mniej. Może to po części kwestia niskich oczekiwań - ale bawiłem się jednak na tyle dobrze, że wciągnąłem całość w trakcie jednego wieczoru! Gdybym miał porównać ten serial do ostatnio wypuszczanych komiksowych animacji, podobał mi się zdecydowanie bardziej niż M.O.D.O.K. (dużo lepszy humor!), bardziej niż What If...? (ciekawszy artystycznie i tematycznie!), i chyba nawet bardziej niż Invincible (bardziej oryginalny, bo Invincible to jednak tylko bardzo wierna adaptacja komiksu). Klasa tego serialu nie jest oczywista na pierwszy rzut oka, ale będę z pełną stanowczością obstawał przy swoim zdaniu - for me, Hit-Monkey is...
 
(nie mów tego, Anglisto, to okropna pun)
(cicho, prawdziwy pun master wie, że im pun gorsza, tym lepsza)
 
...for me, Hit-Monkey is a definite HIT!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz