środa, 17 listopada 2021

SteamWorld Dig 2

Gdyby porównać gry do jedzenia, niektóre byłyby pewnie jak codzienna szybka przekąska (taką rolę pełni dla mnie na przykład Monster Train), inne jak danie domagające się czasu na degustację (The Long Dark), zaś jeszcze inne - jak zdecydowanie niecodzienny aquired taste (Where The Water Tastes Like Wine). Jak określić więc nasz dzisiejszy tytuł, SteamWorld Dig 2? Moim zdaniem - it's pure candy.

And it was free candy not so long ago!

O grze tej poinformował mnie kolega R., pisząc że jest do wzięcia za darmo na Steamie. Za darmo, pomyślałem chytrze, to akurat cena, którą jestem skłonny za nią dać! - szczególnie, że lata wcześniej grałem w pierwszą część i nie zapamiętałem jej jako wybitnej produkcji. Cóż mi jednak szkodziło spróbować? Ściągnąłem, odpaliłem wieczorem... i dałem się zauroczyć do tego stopnia, że kolejny poranek długiego weekendu spędziłem (bez śniadania!) przed telewizorem, czekając aż żona wstanie i generalnie czując się znów jak dwunastolatek grający na pierwszej konsoli.

Kto pamięta gry takie jak Dig Dug - będzie jsk w domu. Spadające bloki kamienia, zakopane skarby, krążące w jamach stwory!

Czym więc jest SteamWorld Dig 2? Od strony fabularnej: Ziemia po upadku ludzkości została opanowana przez steampunkowe roboty, które żyją sobie niczym na Dzikim Zachodzie - z westernowymi stetsonami na głowach i rąbiąc kilofami w górniczych miasteczkach. Do jednego z miasteczek tych trafia nasza protagonistka - robocica Dorothy - i stara się odnaleźć zaginionego w głębokich sztolniach przyjaciela. Ale żeby się do niego dokopać, będzie najpierw musiała wyposażyć się w górniczy sprzęt... a to kosztuje.

Od strony mechanicznej, gra posiada bardzo przyjemnie uzależniającą gameplay loop - idziemy do szybu kopalni; tłuczemy kilofem ryjąc przejścia oraz rozbijając rudę i samorodki; a kiedy zgaśnie nam latarnia lub wypchamy cały plecak wartościowymi zasobami, wracamy na powierzchnię sprzedać dobra.
 
Oczywiście słuchając przyjemnego dzwonienia i brzęczenia monet!
 
Za zarobione robotodolary kupujemy większy plecak, wystarczającą na dłużej latarnię lub kilof pozwalający rozbijać coraz twardsze bloki skał, po czym schodzimy ponownie do kopalni... i przebijamy się nieco głębiej. Rinse, repeat; kolejne zakupy, kolejna wyprawa (na szczęście co jakiś czas dokopujemy się do stacji szybkiej podróży, by nie powtarzać w nieskończoność pierwszych segmentów) - i tak przez jakieś 6-7 godzin.

Kreskówkowy styl graficzny wygląda w akcji lepiej niż na screenach - poruszające się roboty, przykładowo, bardziej wybijają się wizualnie na tle statycznych dekoracji 

Brzmi nudno? Ale nie jest! Ciągłe zbieranie pieniędzy i kupowanie kolejnych ulepszeń to jedna z tych pierwotnych przyjemności, które łechczą w mózgu ośrodki przyjemności. Ulepszeń tych jest do tego naprawdę sporo - dajmy na to, sam plecak możemy ulepszać kilkukrotnie; każdy nowy poziom zwiększa jego pojemność, ale i daje opcjonalny bonus, który możemy aktywować wydając znajdowane w kopalni zębatki. Szansa na zachowanie surowców po śmierci? Dodatkowe miejsce na klejnoty? Opcja sprzedawania surowców za ułamek wartości pod ziemią, bez powrotu do miasta? Wszystko to satysfakcjonująco modyfikuje rozgrywkę.

Całe drzewko rozwoju jest też pełne głupkowatych żartów i nawiązań - od tekstów znanych piosenek do hinduskiej Bhagawadgity
 
Poza ulepszeniami co jakiś czas odblokowujemy nowe zdolności. Każda kolejna - rzucanie bombami, korzystanie z haka do wspinaczki, latanie - wydawała mi się na początku łamać kompletnie dotychczasowe reguły gry i ułatwiać ją wręcz absurdalnie; no ładnie, koniec zabawy, już po wyzwaniu, myślałem nieraz. Ale klasę projektu widać jednak w tym, że nowe zdolności stawiają też przed nami nowe wyzwania; hak do wspinaczki, przykładowo, ma ograniczony zasięg i nie wbije się w każdą powierzchnię, a plecak odrzutowy bardzo szybko się przegrzewa. Projektanci szybko robią z tych faktów użytek, budując na ich bazie nowy wachlarz utrudnień i zagadek. 

Podobało mi się również dopracowanie mechanik i interfejsu pod kątem wygody - najlepszym przykładem niech będzie, że nie musimy podróżując po mapie mozolnie przewijać jej całej; jedno naciśnięcie przycisku automatycznie może przenieść nad prosto do miasteczka, z drugie - z powrotem do aktualnego obszaru kopalni. Niby to drobiazg... ale pokazuje uwagę i troskę autorów.

Co wypadnie ze złóż po uderzeniu kilofem? Nie wiadomo! Może drogocenny diament, a może wspaniale nazwany niemal bezwartościowy minerał - trashium!

Wszystko to podane jest w estetycznie satysfakcjonujący sposób. W tle gra przyjemna, oldwestowa muzyczka ilustracyjna, a dźwięki kilofa uderzającego w brzęknięciem o skałę lub wchodzącego z chrupnięciem w grunt są na tyle miłe dla ucha, że nie uruchomiłem w trakcie zabawy audiobooka - co zawsze jest z mojej strony wysokim komplementem dla oprawy audio. Grafika jest kolorowa i czytelna; widać dokładnie układ klocków terenu i nigdy nie byłem zaskoczony uderzeniem kilofa w nieprzewidziane miejsce. Wartościowe zębatki przyjemnie błyszczą, często w pozornie niedostępnych miejscach; niebezpieczne rośliny pulsują; pozbawione podparcia głazy podrygują ostrzegawczo, zanim runą Dorothy na jej robocią głowę. Czytelność i animacja to zdecydowane atuty SteamWorld Dig 2!

Czy szczur-premier Norwegii to jakiś nieprzejrzysty dla mnie polityczny dowcip? A może po prostu odrobina sąsiedzkiej złośliwości, gdyż studio odpowiedzialne za grę pochodzi ze Szwecji?
 
To mała, króciutka gra - przejście fabuły zabrało mi około sześciu godzin, zaś kopanie w poszukiwaniu ukrytych artefaktów, wykupywanie wszystkich ulepszeń i rozwiązywanie opcjonalnych komnat z zagadkami rozszerzyło ten czas o dodatkowe cztery. Brak tu jakiejś proceduralnie generowanej mapy lub podobnych atrakcji; po tych paru godzinach obszar gry został już wybobrowany z rud i kosztowności, wyzwania zaliczone, koniec, kropka. Rozpuściło się w ustach jak ten candy, o którym pisałem z początku tekstu; lekkie, kolorowe i przyjemne. Pewnie nigdy do tej gry nie wrócę - ale już samo to, że chciało mi się analizować mapę, rozwiązywać poboczne zagadki i bawić w szukanie wszystkich 42 ukrytych skarbów to już spory sukces!
 
Hak do wspinaczki jest super!
 
Niektóre gry potrafią być mozolnym odblokowywaniem kolejnych segmentów: przejdź trzy nudne misje, żeby w nagrodę przejść czwartą, marginalnie bardziej interesującą; zabij pięćset dzików, żeby dostać elitarne zadanie zabicia czterystu niedźwiedzi. Tutaj czułem, że co rusz dostaję do ręki nowe, kolorowe zabawki, autentycznie fun to play with! Nie musiałem ulepszać haka do wspinaczki - ale poruszanie się przy jego pomocy sprawiało mi tyle radości, że zwyczajnie chciałem się pobawić nim dłużej. Gra jest krótka, więc nie ma szans się niczym znudzić; zostawia raczej - it's our candy metaphor again - przyjemne uczucie lekkiego niedosytu. Gdybym miał czegoś się czepić, byłby to pewnie banalny system walki ze stworami - ale to trochę jak czepianie się cukierków, że nie smakują jak befsztyk; after all, it's a digging game, not a fighting game. Zaznaczę jednak, że konfrontacje z okazjonalnymi bossami robią fajny użytek z mechaniki kopania!
 
SteamWorld Dig 2 to gra, którą śmiało mogę polecić. Nie wymaga godzin na opanowanie zawiłych mechanizmów; jest wesoła i kolorowa; jej projekt odwołuje się do tych w durny, niemal biologiczny sposób satysfakcjonujących mechanizmów nagrody. Naprawdę, przez dwa poranki poczułem się znowu jak dzieciak grający w piżamie na konsoli zanim rodzice wstaną; a kiedy żona już do mnie dołączała, i ona siadała na kanapie i śmiała się z kolejnych śmierci mojej postaci w którymś z podziemnych torów przeszkód. Skusiłeś!

Standardowa cena 70 złotych za taką zabawę to trochę sporo, ale promocyjne 20? Albo super promocyjne zero złotych? You can't go wrong with it!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz