piątek, 7 lutego 2025

Poison Ivy

Prosto z mostu: miałem Poison Ivy na liście lektur od dobrej chwili, ale ostatecznie sięgnąłem po nią jako przerywnik pomiędzy większymi seriami komiksowymi. I co? Jak to często bywa - okazało się, że te większe i bardziej mainstreamowe serie czytałem raczej leniwie po parę zeszytów, od czasu do czasu... podczas gdy Poison Ivy wciągnęła mnie tak, że siedziałem z nią do drugiej w nocy.

Nic zresztą dziwnego, gdyż G. Willow Wilson to doświadczona powieściopisarka i scenarzystka, nominatka Eisnera oraz zdobywczyni nagród Hugo oraz World Fantasy Awards. Na komiksowym poletku jej najsłynniejszym osiągnięciem jest Ms. Marvel, Kamala Khan; nastoletnia bohaterka jej współautorstwa stała się jedną z najpopularniejszych nowych postaci Marvela ubiegłej dekady, zaś seria była kontynuowana pod jej piórem przez niemal 60 zeszytów (aż do przemianowania na The Magnificent Ms. Marvel przy okazji zmiany scenarzysty).  Wilson - podobnie jak dekadę wcześniej - nadal doskonale radzi sobie z budowaniem charakterów, nieodmiennie nurkując głęboko problematykę oraz metafory; za stronę wizualną tytułu w większości odpowiada zaś Marcio Takara - który zdobywał szlify przy (uczciwie mówiąc) takiej sobie serii Incorruptible... lecz podejrzewam, że duży wpływ na jego angaż miał autorski projekt Marvel Heroines z 2021: potężna grafika przedstawiająca grubo ponad setkę bohaterek tego wydawnictwa.

...i nie tylko! Zachęcam do powiększenia i poszukania, któż to wpadł na gościnne występy.

Poison Ivy to zarazem - szczególnie w obecnym klimacie politycznym za wielką wodą - świetny kontrargument wobec wszystkich tych zawodowych oburzaczy, którzy cierpią straszne katusze i którym upada cywilizacja Zachodu za każdym razem, gdy jakaś postać LGBT doczekuje się komiksowego lub filmowego przedstawienia. Pamela Isley doczekała się własnego tytułu właśnie w ramach gestu z okazji Pride Month; początkowo miał to być właśnie gest, tylko sześć zeszytów (tzw. limited series), ale doskonały odbiór skłonił wydawnictwo do przedłużenia projektu o kolejne sześć... zaś sukces kontynuacji - do ciągłego już wydawania formie otwartego periodyku. To bardzo budująca historia sukcesu, szczególnie biorąc pod uwagę, że branża stąpała wtedy bardzo ostrożnie po pandemicznym ciosie!

"This is a story about love."

Ale o czym właściwie opowiada fabuła? Otóż w jednym z crossoverowych wydarzeń DC (Fear State, konkretnie, ale jego lektura nie jest w żaden sposób konieczna) Poison Ivy wspięła się na wyżyny swych roślinnych mocy, po czym utraciła je niemal całkowicie; death and rebirth, chciałoby się powiedzieć, jak to z roślinami. Aktualnie Pamela jest na trajektorii wiodącej twardo ku śmierci; jej moce to blady cień dawnej potęgi, zaś ciało powoli poddaje się infekcji pasożytniczych grzybów. Grzyby te - tzw. Lamia strain - to de facto broń biologiczna, którą nasza protagonistka włączyła do swego repertuaru. Zawarła pakt z diabłem; agresywna Lamia w końcu ją zabije... lecz nim do tego dojdzie, czas na one last road trip: Poison Ivy planuje przejechać incognito przez Stany, rozsiewając zabójcze zarodniki. Będzie pacjentką zero grzybowej apokalipsy; łagodnym tak naprawdę aniołem zagłady, gdyż śmierć niesiona przez Lamię jest delikatna i wręcz duchowa w swoim halucynogenno-psylocybinowym wymiarze. Ale litościwa apokalipsa - to nadal apokalipsa.

Spora porcja narracji to dziennik Ivy; prowadzenie zapisków pomaga jej utrzymać kontakt z rzeczywistością - co z każdym dniem jest dla niej coraz trudniejsze jako dla matki kolonii halucynogennych, zabójczych grzybów.

Nastrój jest fenomenalny: mamy okazję towarzyszyć Pameli z dala od betonowego Gotham, podczas dyskretnej podróży po bocznych drogach Stanów. Czuję tu mocne echa Hard-Traveling Heroes, zaangażowanej społecznie serii ukazującej amerykańskie społeczeństwo lat '70 z perspektywy dialogu dwójki przyjaciół, konserwatywnego Green Lantern oraz progresywnego Green Arrow. Poison Ivy nie pretenduje jednak do tytułu superbohaterki i nie jest przesadnie zainteresowana rozmowami oraz wzajemnym wzrostem; podróżuje od miasteczka do miasteczka, by rozsiać zarodniki, a wszelkie jej zaangażowanie w lokalne problemy to wyłącznie dzieło przypadku. Nie jest już wściekła, jak to kiedyś bywało, nie pozwala sobie na diaboliczny śmiech i superłotrowską teatralność; jej misja jest misją miłości. Biorąc pod uwagę katastrofę klimatyczną, stan planety, nadchodzące kataklizmy - Pamela oferuje nam szybką i bezbolesną w porównaniu eutanazję.

"I'm sick of them too." Poison Ivy daleko do czarno-białego obrazu problematyki ekologicznej; dokonujące rabunkowej eksploatacji korporacje to oczywisty cel, ale dostaje się również greenwashingowym inicjatywom, przemysłowi wellness traktującemu ekologię jako element marketingu, modom żywieniowym (bo i wegetarianizm może być klimatycznie szkodliwy), kapitalistycznemu greenwashingowi...

Moim ulubionym marvelowskim superłotrem jest od lat Magneto - postać niesamowicie wieloaspektowa, wyrzut sumienia wykreowany przez najgorsze instynkty dwudziestowiecznej ludzkości. Rolą Magneto jest zarówno uchronić nas przed powtórzeniem okropieństw rasizmu, krematoriów i uprzedzeń społecznych, jak i ukarać za zbrodnie już kolektywnie popełnione; ładne ujęcie tej dychotomii tak podobało mi się w serii Cullenna Bunna z 2014. Posion Ivy robi to samo dla kwestii środowiska; jest ucieleśnieniem jednego z największych wyzwań, z którymi przyjdzie nam się mierzyć w XXI wieku. G. Willow Wilson doskonale identyfikuje bogate złoża lęku związane z katastrofą klimatyczną: lęku, że już teraz jest za późno. Ivy nie planuje więc karać ani chronić, czas na takie luksusy nieodwracalnie minął; jedyne, co może zrobić dla naszego gatunku, to łagodnie ułożyć go do snu.

"Welcome to the sixth mass extinction, boys." To już nie skala, z którą tematycznie może się mierzyć Batman. Bo co może zrobić zamaskowany detektyw w obliczu katastrofy klimatycznej?

W XX wieku łatwiej było traktować Poison Ivy jako uwodzicielkę i barwną złodziejkę napadającą na banki, jako szaloną naukowczynię, niezrównoważoną ekoterrorystkę. Ale postulaty ekologów z dekady na dekadę wybrzmiewają poważniej; to już nie ekscentryzm bandy dziwaków hobbystycznie uwalniających bydło z hodowli - a taki obraz był popularny jeszcze w latach '80 i '90 - lecz konsensus środowisk akademickich oraz naukowych. Dwadzieścia lat temu Quentin Quire, młody mutant, zszokował wychowawców Instytutu Xaviera przychodząc do szkoły w koszulce z nadrukiem Magneto was right (moment szeroko do dziś remiksowany i dyskutowany, by wspomnieć choćby średnio udane hasło Thanos was right w kinowym Marvelu); w latach '20 coraz trudniej odmówić podobnej reewaluacji filozofii Poison Ivy.

A więc... "Poison Ivy was right"? To też nie takie proste; nawet sama Ivy pełna jest wątpliwości: czym innym jest dokonać eksterminacji gatunku, a czym innym sprowadzić śmierć na konkretne, indywidualnie nieszkodliwe osoby.

Ale to oczywiście shared universe: trudno wyobrażać sobie, że Poison Ivy sprowadzi zagładę na świat komiksów DC. Według niektórych może to podkopywać apokaliptyczną stawkę, ale osobiście nie mam z tym problemu: świat, jak w rzeczywistości, toczy się swoim rytmem i jest zbyt złożony, by wpłynęły na niego działania jednej osoby - choćby i samej emisariuszki Natury. Może więc misja Ivy okaże się przerastać jej siły - a może, jak nasza własna planeta, da nam jeszcze jedną ostatnią szansę, one more last chance before you say we're through? Na pewno nie będzie to nic tak ckliwego, jak proste wzruszenie indywidualnymi losami napotykanych osób... i nie będzie to też idealistyczna przypowieść, w której ofiary zostaną zamiecione pod dywan. Apokalipsa czy nie - Pamela rozprowadziła zarodniki Lamii niemalże od wybrzeża do wybrzeża. 

Maybe; just maybe. Cały zespół kreatywny - scenarzystka, rysownik, kolorysta - spędzili kawał czasu zaznajamiając się z morfologią oraz cyklem życiowym grzybów!

W kosmogonii wydawnictwa DC istnieje kilka pierwotnych sił natury, które stanowią emanację życia na naszej planecie: jedną z nich jest roślinna The Green (tradycyjnie związana ze Swamp Thing, Poison Ivy czy Floronic Manem), inną - The Red, siła łącząca całość życia zwierzęcego (jego awatarami są z kolei Vixen, Animal Man czy Beast Boy). Tym razem oddalamy się od tych znajomych światów i dryfujemy w stronę The Grey, kolektywnej świadomości grzybów. Grzyby - inherentnie obce, kojarzące się ze śluzem, zgnilizną, pleśnią - to od dawna świetny materiał dla horroru. Zaryzykowałbym, że w zachodniej kulturze masowej przeżywają renesans od czasu The Last Of Us (zarówno gry, jak i ekranowej adaptacji), ale przecież tradycja ta jest dużo starsza: wspomnę tu klasyczny japoński horror Matango, w którym odizolowaną wyspę nawiedzają grzybowe maszkary:

Rok 1963, reżyseria - sam Ishiro Honda, twórca Godzilli! Dziś atak ludzi-grzybów może wydawać się nam ramotką, ale wówczas o mało nie zakazano w Japonii dystrybucji filmu: grzybowe efekty szeroko kojarzyły się z ranami i deformacjami wywołanymi chorobą popromienną.

A ponieważ wszystko jest powiązane, horror ten doczekał się unieśmiertelnienia w komiksach DC, gdzie jedna z grzybowych postaci nazywa się właśnie Matango! Ale to już tylko ciekawostki; wracając do Poison Ivy, mamy tu bardzo sprawnie zrealizowane elementy body horroru. Ciało protagonistki stopniowo pokrywa się grzybami, a Pamela coraz bardziej zaczyna budzić skojarzenia z postaciami z morrisonowskiej ery X-Menów.       

Co robi Ivy, by nie rzucać się w oczy? Chwyta za różową maszynkę do golenia nóg i konsekwentnie, pociągnięcie żyletki po pociągnięciu, obiera skórę z narośli. Cudownie niepokojące!

G. Willow Wilson otwarcie mówiła o inspiracji pandemicznymi doświadczeniami: zarodniki Lamii są - podobnie jak wirus - nieuchwytnym, niewidzialnym zagrożeniem, które nie dyskryminuje pomiędzy ofiarami. Nawet gdyby Ivy chciała, precyzyjne infekowanie lub ocalanie wybranych osób jest poza zasięgiem jej możliwości: wszyscy są równi wobec natury. Nie ma miejsca na moralność, ważenie win czy osobiste sympatie - Ivy ma tego pełną świadomość, ale daleko jej od ludzkiej hipokryzji: w końcu złożyła już siebie samą na ołtarzu roznoszonej zagłady. 

Fantastyczny strój - bo właśnie taką widzimy Ivy przez większość serii!

Jestem też pod ogromnym wrażeniem strony wizualnej - na przestrzeni niemal trzydziestu zeszytów podobało mi się dosłownie wszystko, od kreski, przez kolory (Arif Prianto dołączył tu przebojem do grona moich ulubionych kolorystów), aż po strój protagonistki. Ten ostatni prosi się aż o analizę! Łatwo go powierzchownie zbyć ("co to niby za kostium, toż to zwykły kombinezon, ale nuda"), ale precyzyjnie wpisuje się on w nowe ujęcie postaci: pozostająca incognito Pamela przedstawia się jako osoba pracująca w landscaping, stąd roboczy kombinezon i buciory; zieleń ciuchów oraz rude włosy jasno komunikują na pierwszy rzut oka, z kim z panteonu DC mamy do czynienia, i nawet tradycyjna sexiness postaci doczekała się uwzględnienia w formie odrobiny odsłoniętego ciała - choć niby przypadkiem, jakby podczas przerwy w sadzeniu drzew.

Wiecie też, że jestem łasy na wszelkie niecodzienne zabiegi formalne; w Poison Ivy wpadłem na kilka segmentów, które uczciwie mnie zaskoczyły! To subtelny drobiazg, ale przyjrzyjcie się dymkom dialogowym w scenie, w której Pamela konwersuje z grzybową halucynacją Batmana: 

Co tu takiego uroczego? Ano organiczne zamknięcie dymków wewnątrz samochodu, jakby były integralnym elementem świata przedstawionego! Bardzo pomysłowo sugeruje to, że dialog ten jest słyszalny wyłącznie w kabinie.

Poison Ivy błyszczy również udanymi elementami humoru, szczególnie w późniejszej części serii. Nie zdradzając zbyt dużo, Pamela niszczy oddział pewnej firmy, ale nie ma serca, by zgładzić będącą na miejscu szeregową pracownicę; de facto adoptuje ją więc jak kota-przybłędę i zabiera w podróż po Stanach (nie może przecież zostawić świadków na miejscu). Janet-from-HR, jak odtąd będzie znana towarzyszka Ivy, stanowi nie tylko źródło komedii, ale również odbicie naszej konsumenckiej, everymanowskiej, nieszczególnie eko-świadomej perspektywy:

Promująca "świadomy, zielony kapitalizm" guru wellness Gwendolyn Caltrope (oraz jej marka GLØP) to jasne odniesienie do znanej z dziwacznych wyskoków Gwyneth Paltrow (oraz jej marki GOOP)!

Wszystko w tej serii mi się podoba; każdy pojedynczy element - od scenariusza po charakteryzację postaci, od ogólnego nastroju po kreskę i kolory - jest w najgorszym razie dobry, zaś w najlepszym - wybitny. Poison Ivy pod piórem G. Willow Wilson osiąga to, co zachwyciło mnie w Supergirl: Woman of Tomorrow, a co pomimo starań nie udało się Venomowi Catesa: odświeża i redefiniuje postać na nową erę, nie zapominając równocześnie o jej korzeniach. Magneto jest intrygującą postacią nie dlatego, że był nieustannie pisany na nowo, ale dzięki iteracyjnej reinterpretacji. Tak samo jest tu z Pamelą Isely: scenarzystka otwarcie odnosi się w tekście do różnych jej historycznych twarzy (naukowczyni, uwodzicielki, ekoterrorytski...), ale zamiast wymazywać i odejmować - z gracją splata je wszystkie w kompletny, przekonujący portret psychologiczny. G. Willow Wilson wykracza poza rolę rzemieślniczki wynajętej do napisania postaci: sama przyznaje, że żyła z Poison Ivy w głowie, myślała wraz z nią, edukowała się. Czytałem tę serię w wydaniach zbiorczych oraz zeszytach, ale kiedy tylko ukaże się omnibus w twardej oprawie - możecie mieć pewność, że ma zagwarantowane miejsce na mojej półce!

Trudno o lepszy komiksowy początek tego roku. A zatem... dobry punkt wejścia? Jak najbardziej!Nawet, jeśli pamiętacie Pamelę Isley wyłacznie z campowej interpretacji Umy Thurman - seria rozpoczęta w roku 2022 (i nadal wydawana!) gładko wszystko wam wytłumaczy, bez konieczności taplania się w poprzedzających ją wydawniczych crossoverach. This is the Poison Ivy for the new age; to dla mnie definitywna wersja postaci, jak Hawkeye Matta Fractiona.

Poważnie; seria jeszcze jest wydawana, a ja już rezerwuję miejsce na omnibus. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mi się to zdarzyło!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz