piątek, 10 grudnia 2021

Dune: House Atreides

Znowu o Diunie? Tak, ale tym razem o komiksie! Lubię to uniwersum, a niedawno zakończyła się dwunastozeszytowa seria Dune: House Atreides wydawnictwa Boom! Studios. Cóż to dokładnie za produkcja i, przede wszystkim, czy warto po nią sięgnąć?

A więc od początku: Dune: House Atreides stanowi komiksową adaptację pierwszego z prequeli do Diuny, których pisaniem zajął się po śmierci ojca Brian Herbert. Wraz ze współpracownikiem - Kevinem J. Andersonem - naprodukował on już kilkanaście pozycji rozszerzających ten klasyczny wszechświat science fiction: najpierw bezpośrednią trylogię prequeli osadzonych pokolenie wcześniej, której adaptację dziś tu widzimy; następnie kolejną trylogię opowiadającą o toczącej się tysiące lat wcześniej wojnie ze świadomymi maszynami; później jeszcze jedną trylogię zagłębiającą się w tajniki powstania Wielkich Szkół: mentatów, nawigatorów oraz Bene Gesserit; później kolejną trylogię... Trochę się tego nazbierało.

Przekornie można powiedzieć, że w trakcie ostatnich dwudziestu lat autorski duet nawet nauczył się w miarę pisać - wszystkie te tomy, jako fan Diuny, wchłaniałem bez większego marudzenia. Trzeba po prostu mieć odpowiednio skalibrowane oczekiwania! Publishers Weekly podsumowało wysiłki Herberta i Andersona jako "shallow but fun blend of space opera and dynastic soap opera" - i podpisuję się pod tym oburącz. Oryginalną Diuną można przecież cieszyć się na wielu poziomach: z jednej strony odczytywać ją jako traktat o ekologii, religii, filozofii i polityce, a z drugiej robić łooo ale fajna historia przygodowa, jest survival na pustyni, pojedynkują się na noże i jeżdżą na robalach, ale super! Nie przewiduję nagród za wskazanie, do której warstwy nawiązują bardziej prequele (i sequele) duetu Herbert & Anderson. Opierają się one ponoć na notatkach Herberta seniora, ale starym środowiskowym dowcipem jest, że te tajemnicze notatki miały formę kartki na lodówce mówiącej WRITE MORE DUNE.

Największym felerem prequeli - szczególnie tych wczesnych - jest styl; sama konstrukcja fabuł, postaci czy rozszerzania świata są całkiem w porządku. Zrobienie z House Atreides komiksu doskonale podkreśla więc siły i maskuje słabości oryginalnego tekstu! Zamiast wymęczonych opisów - całkiem solidne ilustracje; zamiast niewprawnych opisów życia wewnętrznego postaci - wizualnie oddana mimika i mowa ciała. Podczas lektury sięgałem kilkukrotnie na półkę po wersję książkową, porównywałem z komiksem... i powiem wam, że wolę komiks.

Tytułowa planeta i baron Harkonnen, nadal młody i piękny!

Ale o czym ten komiks właściwie jest? Przenosimy się do okresu, gdy książę Leto - ojciec Paula Atrydy z oryginału - wciąż jest jeszcze niedoświadczonym młokosem, który dopiero czeka w kolejce do przejęcia rodowego sygnetu. Nim zostanie uznany za dorosłego, zostaje wysłany przez ojca z wizytą na technokratyczną planetę Ix, gdzie rządzi zaprzyjaźniona familia; chłopak całkiem się z tego cieszy, gdyż przynajmniej będzie miał tam nastoletnie towarzystwo - arystokratyczne rodzeństwo Verniusów, Rhombura (z którym szybko się zaprzyjaźnia) i Kaileę (z którą w szczenięcy, ale wciąż arystokratycznie dystyngowany sposób zaczynają do siebie wzdychać).

Tymczasem na świecie tronowym Imperium wiekowy cesarz nie chce umrzeć - Shaddam, jego następca, bierze więc sprawy w swoje ręce i wraz z pomocą zaufanego powiernika decyduje się pomóc szczęściu, przyspieszając zgon ojca powolną, subtelną trucizną. Nim jednak imperator zejdzie z tego świata, ma jeszcze parę politycznych planów i osobistych rachunków do wyrównania - na jego celowniku jest przede wszystkim Dominic Vernius, gubernator planety goszczący właśnie młodego Atrydę. And, quite quickly, the fireworks start. 

Są też walki z genetycznie wyhodowanymi bykami i w ogóle! Corrida niby brzydki zwyczaj, ale w porównaniu z dekadencją innych rodów Atrydzi i tak wypadają nieźle.

A że to przecież nadal Diuna, nie obyłoby się bez tytułowej planety - zostaje na nią wysłany planetolog Kynes, który jako pierwszy outsider poznaje wiele jej sekretów; widzimy tam brutalne panowanie Harkonnenów, z baronem Vladimirem jeszcze jako muskularnym, przystojnym mężczyzną; poznajemy historię młodego Duncana Idaho, późniejszego mistrza miecza rodu Atrydów.

Kiedy House Atreides został opublikowany jako książka, rozczarował praktycznie wszystkich; to nie ta Diuna, nie ten język, nie ta głębia, mówiły recenzje. Sam tak myślałem, ale teraz - z perspektywy lat - uważam, że to odrobinę nieuczciwe. Moje oczekiwania odpowiednio się już skalibrowały; wiem, że nie jest to próba imitowania Herberta seniora, a raczej budowanie extended universe historiami w odrębnym tonie i stylu. Jeśli podejść do House Atreides jak do przygodowych Gwiezdnych Wojen - latają po kosmosie, nawiązują sojusze, zdradzają się, są bitwy i romanse - to myślę, że you can really have a blast. Gdyby jeszcze było to stylistycznie nieco lepsze...

W komiksie zobaczymy nie tylko sam piach - Arrakis to tylko jedna z występujących w nim planet!

...ale, jak mówiliśmy, ten problem w dużej mierze naprawia przeniesienie fabuły w formę komiksu. Interesujące jest również, że za scenariusz odpowiadają sami autorzy książki! Co tu kryć, są już starsi i mądrzejsi o dwadzieścia lat; wiedzą już trochę lepiej, co działa, a co nie, który wątek naświetlić, a który zredukować lub pominąć. Wiele emocjonalnych akordów również bardziej mnie przekonało; przykładem niech będzie scena zamachu na planetologa Kynesa. Czytałem ją praktycznie na dwie ręce - w jednej książka, w drugiej komiks - i wersja komiksowa miała, moim zdaniem, po prostu lepszy dramaturgiczny flow.

Neat! Artysta wie, kiedy wykorzystać duży, kinowy panel.

A jak oceniłbym komiks jako komiks, pomijając już cały aspekt zmiany medium? Wizualnie jest to solidny średniak. Najbardziej podobały mi się projekty strojów, budynków czy pojazdów - naprawdę sprzedają dla mnie nastrój Diuny. Cesarski dwór nosi dokładnie taką mieszankę dekadenckiej futurystycznej haute couture, jak bym sobie wyobrażał; architektura Ix, Caladanu czy Giedi Prime oddają różnice pomiędzy planetami i rządzącymi tam rodami. Przypadła mi do gustu również praca kolorem - czy to zachód słońca nad Arrakis, czy nurkowanie na Caladanie, barwy zawsze są żywe i przyciągające oko.

Czasem kreska i cieniowanie postaci nieco się upraszczają, jakby nie wystarczyło czasu na finałowe szlify - porównajcie twarze chłopaków tutaj, zdecydowanie bardziej cartoonish, i barona Harkonnena czy planetologa Kynesa ze stron powyżej

Sama kreska wydaje mi się charakterystyczna dla Boom! Studios; raczej prosta, ilustratorska robota, nothing too fancy, często z dużymi panelami, które są efektowne - ale na stronie mieści się ich raptem kilka. Krótko mówiąc, to styl graficzny, który pozwoli rysownikowi trafić w comiesięczny deadline i będzie pasować w sumie równie dobrze do Diuny, Obcego, Gwiezdnych Wojen czy Magic: the Gathering (ta ostatnia licencja faktycznie jest wykorzystywana przez Boom! Studios).

Jeśli więc macie ochotę na lżejszą przygodę w świecie Diuny - dwanaście zeszytów House Atreides może spełnić wasze oczekiwania! Zaryzykuję stwierdzenie, że komiksowa adaptacja to trochę remaster oryginału wykonany po dwudziestu latach; fabuła zostaje zaprezentowana w nowym stroju i makijażu, który - zgodnie z założeniem - podkreśla mocne strony i maskuje słabości. What's not to like? Mam nadzieję, że podobnego potraktowania doczekają się również kolejne prequele!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz