The Other History of the DC Universe, niedawno wychwalana przeze mnie pozycja z linii DC Black Label, zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie; na tyle, że jej wydrukowane w listopadzie wydanie zbiorcze stoi już na gabinetowej półce. Postanowiłem więc ponownie spróbować szczęścia z tym imprintem - i wybór padł na serię The Nice House On The Lake, autorstwa Jamesa Tyniona IV.
Zapowiada się na to, że będę musiał zrobić na półce więcej miejsca!
James Tynion IV jest mi znany głównie jako solidny scenarzysta tytułów z Batmanem i innymi postaciami z narracyjnych okolic Gotham - Batwoman, Robinami płci obojga i tak dalej. Nie zapisał mi się może w pamięci jako szczególny ulubieniec, ale nigdy też nie wywracałem oczami czytając jego fabuły i charakteryzacje - tym bardziej byłem więc ciekawy, co zrobi w swoim autorskim tytule, nieskrępowany pracą w ramach szerszego uniwersum DC.
The Nice House On The Lake, jak okładka powinna zasugerować, to horror - ale bardziej z nutką psychologicznego science fiction niż slasher typu "dzieciaki na letnim obozie". Zawiązanie akcji wygląda następująco: grupka znajomych otrzymuje zaproszenie do tytułowego domu nad jeziorem - ot tak, by spotkać się, wyluzować i odpocząć w miłym towarzystwie. Ich wzajemne relacje są bliższe lub dalsze - są wśród nich pary, są bliskie przyjaźnie, są krótsze znajomości - ale wspólnym mianownikiem dla całej grupy jest osoba Waltera, który cały wypad organizuje. Walter zna ich wszystkich doskonale; część z liceum, część ze studiów, część już z dorosłego życia - i, przede wszystkim, bardzo ich lubi. Wszyscy też lubią Waltera; jest on może nieco dziwakiem, ale stanowi dla całej grupy bliską osobę: przyjaciela, powiernika tajemnic, doradcę.
I żeby od razu pozbyć się wymęczonej kliszy - nie, Walter nie zaprasza ich do domku nad jeziorem, by założyć hokejową maskę i po kolei wszystkich wymordować maczetą; to nie ten rodzaj historii.
Domek jest zresztą słowem głęboko nieadekwatnym - to bardziej luksusowa rezydencja, taka, na jaką stać może jeden procent tego jednego procenta najbogatszych ludzi na świecie. Siedziba bardziej miliardera niż milionera.
W ramach integracyjnej zabawy wszystkie zaproszone osoby otrzymują opisujący je pseudonim - the Artist, the Journalist, the Scientist - i związany z nim piktogram. Piktogramami tymi oznaczone są ich pokoje, czekające na nich powitalne prezenty oraz inne niespodzianki:
W końcu na miejsce, fashionably late, przybywa też sam Walter, a spotkanie zaczyna się na dobre. Jest wspólne grillowanie steków wieczorem przy basenie; jest alkohol i dużo śmiechu; jest obserwowanie nocnego nieba. Jest luźno i fajnie.
Aż do momentu, gdy ktoś sprawdzi komórkę.
Jest to bowiem noc, w której świat się skończył. |
Nasza grupa jest bezpieczna w domu nad jeziorem, ale zewsząd dochodzą coraz bardziej rozpaczliwe komunikaty: niebo płonie; z Chinami nie ma już kontaktu; prezenter spłonął przed telewizyjnymi kamerami; to nawet nie boli, po prostu skóra schodzi ze mnie płatami.
Najpierw nadchodzi niedowierzanie, ale wszystkie źródła dostępne - internet, telewizja - potwierdzają, że rozpoczął się koniec świata. Nasza grupa zaczyna panikować i chce opuścić dom, by przekonać się o katastrofie na własne oczy lub ruszyć do swoich rodzin, ale Walter jest nieugięty; I'm sorry, everyone. You can't leave.
This is why I brought you here, tłumaczy cierpliwie. I wanted to save you from what my people were going to do to your planet. Zapewnia, że ta rezydencja powstała z myślą o nich i że są w niej bezpieczni; że nie zabraknie im niczego, ani środków życia, ani rozrywek, ani luksusów. Zakątek świata zachowany, żeby ocalić przyjaciół przed katastrofą i pozwolić im żyć w spokoju; z jednym tylko kruczkiem - nigdy, nigdy nie mogą już go opuścić.
To moment, w którym jednej z bohaterek puszczają nerwy; chwyta ona kominkowy pogrzebacz i atakuje Waltera. I wtedy staje się niezaprzeczalnie jasne, że Walter nie jest - i nigdy nie był - człowiekiem.
Jego naturalny wygląd jest określany przez inne postacie jako "flesh tornado" |
W tym miejscu kończy się pierwszy zeszyt tej serii - a więcej pisać nie chcę, gdyż każdy kolejny przynosi niespodzianki, które (wybaczcie banał) dla pełnego efektu najlepiej odkryć samodzielnie. Stopniowo poznajemy reguły rządzące domem nad jeziorem i życiem w nim; przeżywamy wraz z bohaterami kryzysy i próbujemy znaleźć jakikolwiek sens w tym nowym, ograniczonym świecie; poznajemy głębiej charaktery, relacje oraz przeszłość całej grupy; no i w końcu - próbujemy rozgryźć zagadki rezydencji i jej okolicy, począwszy od dziwnych rzeźb, którymi cały ten teren jest upstrzony.
Trudno jednak walczyć z ludzką naturą - jeśli gdzieś jest zagadka, to koniec końców po prostu musimy spróbować ją rozwikłać.
Jak zapowiadałem od samego początku - całość niezwykle mi się podoba. To ciekawe ujęcie apokalipsy; bez fascynacji dantejskimi scenami, bez wielkoekranowych kataklizmów - po prostu grupa ludzi odciętych od społeczeństwa, niemal covidowo-lockdownowa apocalypse of quiet isolation. Nie ma tu walki o przetrwanie - nasza grupa opływa w luksusy i dostatki, hołubiona przez swego nieludzkiego gospodarza; są - jeśli mu wierzyć - wspaniałymi okazami, wartościowymi reliktami rasy ludzkiej, które należy pielęgnować i otaczać troską.
Pamiętacie, jak pisałem o średniawej książce Relic? To na jakimś poziomie podobny koncept, ale zrealizowany o niebo ciekawiej. Są tu pewne elementy historii przygodowej, ale główny nacisk położono na tajemnicę oraz odrealniony, oniryczny nastrój. Wszystko jest zarazem kompletnie absurdalne i stuprocentowo przyziemne; to uczucie, które z pewnością towarzyszyło wam niekiedy w sennych koszmarach. To zwykły dom - ale coś w nim jest nie tak. To rajskie, bezpieczne warunki - lecz jest jakieś trudne do zidentyfikowania "ale".
Álvaro Martínez Bueno doskonale współtworzy nastrój rysunkami i kolorami |
Do takiej historii potrzeba było odpowiedniej oprawy wizualnej - i Álvaro Martínez Bueno zasługuje tu na miano współtwórcy, nie tylko ilustratora. Potrafię być wybredny, ale od strony artystycznej podoba mi się tu naprawdę wszystko - kadrowanie jest ciekawe, zarówno pod kątem budowania wizualnej ścieżki dla oka, jak i rozmiaru, kształtu i wzajemnych relacji paneli; kolor i światło są przemyślane od sceny do sceny; ujęcia bywają nieoczywiste - skonstruowane często tak, by sam dom był bohaterem równie istotnym, co zaproszona do niego grupa. Te architektoniczne, designerskie szkice naprawdę potęgują często poczucie przestrzeni i obcości! Nie sposób też pominąć atrakcji formalnych - niekiedy fragment fabuły przekazany będzie w postaci drukowanego transkryptu rozmowy czy screenów z wysłanych e-maili; zobaczymy odręczne notatki, szkice, listy czy polaroidy, fantastycznie budujące autentyczność i pewną intymność z postaciami.
Jest w tym wszystkim tylko jedno, za to dość duże ALE. The Nice House On The Lake jest dopiero w połowie; wydano na razie sześć zeszytów, zaś kolejne sześć ma ukazać się w przyszłym roku - do marca mamy przerwę. Zanim więc zacznę rekomendować tę serię na prawo i lewo, wolałbym upewnić się, że uniknie ona starej klątwy Z Archiwum X czy Lost; budowania rewelacyjnej atmosfery i piętrzenia zagadek tak bardzo, że gdy przychodzi do rozwiązania, to już sami scenarzyści się w tym gubią i cały projekt - zamiast z doniosłymi fajerwerkami - goes out with a wet fart. Trudno jest zbudować tajemnicę, która nie dość, że od początku wygląda intrygująco, to do tego finałowo dostarczy satysfakcjonującego rozwiązania!
A może - z drugiej strony - właśnie teraz jest najlepszy moment, by przeczytać ten tytuł? Nawet jeśli skończy się banałem w rodzaju "haha wszystko to było moralną próbą ludzkości" albo "haha takich rezydencji jak wasza jest miliard" - to aktualnie jesteśmy na etapie, gdzie wszystko jest najbardziej intrygujące. Apokalipsa; dziwne symbole i pomniki; nieludzcy przybysze. It just oozes with good sci-fi horror vibe, i na pewno James Tynion IV doczekał się w mojej głowie ponownego zaklasyfikowania - z tego kolesia, który pisze Batmana do dużo bardziej wyjątkowego tego kolesia, którzy stworzył The Nice House On The Lake.
Na chwilę obecną - to dobra, nastrojowa zagadka. Jakie będzie rozwiązanie?
Ale może to właściwie nieważne. Gwarantuję jednak, że będę tę serię śledził!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz