Czy dzisiejsza przygoda jest szczególnie dobra? Nie! Czy odbija się szerszym echem w mitologii grupy? Również nie! To raczej jeden z tych numerów, po przeczytaniu których siedzę przez chwilę w fotelu gapiąc się na ostatnie panele i myśląc well, that was weird. Przenieśmy się więc znowu do późnej Silver Age, gdy rodzeństwo entuzjastów thigh-high boots wkopuje przy ich pomocy Legionowi! Historia: The Tornado Twins, autor: Jim Shooter, czas: październik 1968!
Legal disclaimer: the clues may actually not be very clever! |
No dobra, śmiechy śmiechami, ale dzisiejszy numer przynosi tak naprawdę przynajmniej jedną historyczną zmianę: Curt Swan odchodzi z funkcji stałego rysownika, a jego rolę przejmuje Win Mortimer. Jego pełne nazwisko to James Winslow Mortimer, ale dla pokoleń entuzjastów komiksu był to zawsze po prostu Win - kanadyjski artysta, który przez lata pracował przy tytułach z Supermanem i okolic. Czy możemy go kojarzyć z czegoś jeszcze? Mam dla was wspaniałą wiadomość - tak! Od 1974 do 1982 Win był bowiem rysownikiem komicznej serii dla dzieci Spidey Super Stories, o której już kiedyś tu wspominaliśmy. Co rzadko się zdarza, był on przez te wszystkie lata jedynym jej ilustratorem - od pierwszego do ostatniego numeru, w sumie 57 zeszytów!
Nie możemy więc przepuścić takiej okazji! By szybko przypomnieć, Spidey Super Stories to proste historyjki dla dzieci, z dużymi literami, prostym tekstem i pomyślane jako "mój pierwszy komiks" dla młodego odbiorcy. Spójrzcie na przykład, jak Thanos dręczy dzieci w parku i dostaje zasłużone bęcki!
Yeah, you tell'em, Mary Jane! |
The Cat, o której wspomina młody, to Patsy Walker - kojarzycie ją może jako przyjaciółkę serialowej Jessiki Jones - która w komiksach posługuje się pseudonimem Hellcat. No ale wiadomo, hell to w języku angielskim już lekko niegrzeczne słowo, nie można było sobie na to pozwolić w tytule dla dzieci! To w sumie ciekawy aspekt kulturowy - frazy związane z religią są w języku angielskim obciążone mocniejszym tabu niż w polszczyźnie; zapewne dlatego, że protestancka etyka bardziej dosłownie traktowała przykazanie o braniu imienia nadaremno.
Warto przy okazji wspomnieć o o pojęciu minced oaths - lżejszych zamienników tych obłożonych tabu słów. Heck zamiast hell; darned w miejsce damned; deuce zamiast devil. Spójrzcie na piękną listę takich terminów - wraz z rokiem ich pierwszego odnotowania!
Wybryki Thanosa - chociaż nie przeklina - kończą się wezwaniem policji. Że też w kinowych Avengersach nikt na to nie wpadł!
DO RADIOWOZU KOLEGO |
Ale zostawmy już tego biedaka Thanosa; co tam dziś słychać w trzydziestym wieku?
Alarm! Legion zostaje wezwany do akcji! Tym razem jednak wprowadzenie jest bardzo urocze; widzimy, co akurat robią legioniści i legionistki w momencie odebrania wiadomości. Phantom Girl i Sun Boy, przykładowo, są w szkole - i to akurat podczas wizytacji jakiegoś futurystycznego kuratora!
"Geniuses?" "Well, not exactly, sir!" - wykładowca jest świadomy intelektualnych możliwości Legionu! |
Na dźwięk alarmu Phantom Girl i Sun Boy dosłownie wylatują z sali wykładowej, a my przenosimy się do apartamentu Princess Projectry:
Romance subplot postępuje żwawo, skoro Projectra przyjmuje Vala w samych szpilkach, gorsecie i rękawiczkach! |
Ale dla uczciwości dodajmy, że jej standardowy strój wyjściowy składa się wyłącznie z dodatkowej peleryny, więc może po prostu ogólnie she just rolls this way. Oprowadza ona Vala po swoim lokum, a jest tam na co popatrzeć - basen ze źródlaną wodą z jej rodzimej planety, biblioteka taśm, kino 3-D - krótko mówiąc, generalnie fajnie być bogatą. Nim jednak legionowe tête-à-tête przejdzie w jakieś interesujące rewiry, alarm ściąga ich do kwatery!
A co porabia Element Lad? Otóż zaprosił on swoją (nie-legionową) sympatię do kina samochodowego, gdzie afisz promuje produkcję Cosmic Cloud That Swallowed Earth! A że jest to trzydziesty wiek, to jest to oczywiście latające kino dla latających samochodów. Niestety, nie będzie nam dane zobaczyć seansu:
Aw, heck! What the deuce! Those gosh-darned super-heroes! |
W siedzibie Legionu dowiadujemy się, że bliżej niezidentyfikowani crooks napadli na centrum badawcze i kradną eksperymentalne pojazdy. Drużyna rusza do akcji... ale gdy docierają na miejsce, sprawa okazuje się być już załatwiona!
Poznajmy nasze dzisiejsze nowe postacie - oto Tornado Twins! |
Kim jesteście i jak pojmaliście tych łotrów?, pyta Superboy, na co chłopak odpowiada: I'm Don Allen and this is my sister, Dawn! Now, cut the inquisition so we can get back to work! Bliźnięta olewają dalsze pytania, odwracają się na pięcie i odchodzą, ale Karate Kidowi nie w smak taki brak szacunku; łapie Dona za ramię i przypomina mu, że Legion działa z formalnego nadania Science Police, więc oczekiwałby współpracy. Don nie ma do tego cierpliwości:
Karate Kid po takim potraktowaniu chce już wyrywać się do bliźniaków z łapami, ale Superboy - nietypowo - pełni rolę głosu rozsądku: Kid, wait! He's right! They've broken no law! Don i Dawn oddalają się więc bez dalszych scysji, a my - z czytelniczej perspektywy - słyszymy ich konspiracyjne szepty: We did it, Don!, mówi dziewczyna; So far, so good! All according to plan!
No i, przede wszystkim, rodzeństwo nazywa się Allen! Czyżby to ta obiecana wskazówka ("clever" comic clues!) co do tożsamości naszych Tornado Twins? Czy może, nie śmiem wręcz żywić takiej nadziei, są oni odległymi potomkami brytyjskiej wokalistki Lily Allen?
Shucks! Jeepers creepers! |
No nie jest chłopakowi lekko, a tu rozdzwania się kolejny alarm: roboty pracujące w jednej z kopalni się rozregulowały; w rezultacie sztolnia się zawaliła, a one same wpadły w niszczycielski szał. Legion rusza na pomoc uwięzionym w kopalni ludziom, ale robogórnikom jakimś cudem udaje się to, czemu nie podołały chemoidy czy całe zastępy superłotrów - rozkładają naszą drużynę na łopatki! Nawet Superboy trafia w kopalni na kryptonitowy meteor zagrzebany tam stulecia wcześniej (oczywiście) i ogólnie bardzo to wszystko naciągane. No ale trzeba przygotować scenę, by Dawn i Don znów mogli uratować sytuację:
Space-Marines: the Legion did it first! |
Agresywni górnicy to nie przelewki, wiemy to doskonale i z naszego rodzimego poletka! Zanim jednak dojdzie do jakiegoś palenia opon i protestów w stolicy, Dawn niemal własnoręcznie kończy bunt roborobotników:
"...and I must thank the Legion, too! They did their best... even though they failed..." |
Dawn żegna odchodzący w niesłąwie Legion ciepłym ha, ha!, a my dostajemy coraz więcej "clever" clues! Rodzeństwo rozmontowało roboty popisowo; może Dawn i Don są więc potomkami Williama G. Allena, wynalazcy tak zwanego klucza Allena - po polsku zwanego imbusem?
Anegdotka anglistyczna: problem ze stałą pracą w innym języku jest niestety taki, że słownictwo ma tendencję do podstępnego prześlizgiwania się z jednego do drugiego. Dlatego też mój ojciec swego czasu patrzył się mnie jak na kosmitę, gdy poprosiłem go o podanie klucza Allena, trójki! Mów "imbus" jak człowiek, a nie, podsumował, gdy opisałem o co mi chodziło.
Tym razem już nie sam Karate Kid, a cały Legion popada w kompleksy:
HOW INDEED |
Może i nagłówek drugiej części tej historii opisuje Allenów jako "fun-loving", ale Legionowi nie jest do śmiechu:
Ach, liquid flame-solvent, piękny koncept |
Na tym etapie nie zastanawiamy się już czy Allenowie wejdą w paradę Legionowi, tylko w jaki sposób:
FLOOD OF FIRE |
This is getting monotonous, zauważa ciężko Superboy, i z czytelniczej perspektywy w sekrecie się z nim zgadzam! Gdy zagrożenie zostaje zażegnane, Legion wyciąga do Allenów przyjazną dłoń i oferuje im członkostwo; Us... in the Legion?, śmieje się Don; Sorry... but, no thanks!, kończy Dawn. Nim mają szansę cokolwiek wytłumaczyć, pęka ściana budynku obok; Don odpycha stojącego obok Karate Kida i wraz z siostrą zabezpieczają do końca teren.
Karate Kid ma już serdecznie dość bycia rzucanym i popychanym, wyłuszcza więc swoje żale chłopakowi: Horning in on our hero game is one thing... but pushing me around is something nobody gets away with! Krótko mówiąc: cho na solo! Don nie ma nic przeciwko takiemu załatwieniu sprawy i pierwszy wali Vala w szczękę:
Fajne i kreatywne wykorzystanie super speed! |
Technika Karate Kida okazuje się jednak skuteczna: może i Don jest szybki, ale po złapaniu go za łapę Val jest w stanie go unieruchomić - i karta się odwraca. Dawn nie ma jednak zamiaru biernie na to patrzeć:
Clark jest widocznie rozczarowany; EJ NO MIAŁO BYĆ SOLO |
Sytuacja zmienia się w chaotyczną nawalankę, w której Allenowie wspólnymi siłami pokazują swoją wyższość nad Legionem. He's as fast as I am... maybe faster!, myśli Superboy, gdy Don wymyka mu się po raz kolejny. Rodzeństwo stoi nad pokonanymi bohaterami i szydzi, że taka cała ta grupa jest poniżej ich poziomu; and if that little demonstration didn't convinve you...
Również i w trzydziestym wieku prasa potrafi być okrutna! |
Sprawa robi się poważna; Allenowie przejmują heroiczne obowiązki w Metropolis i zaczynają nawet chodzić słuchy, że w obliczu kompromitacji Legionu Zjednoczone Planety oraz sam R. J. Brande rozważają obcięcie drużynie funduszy. To w sumie całkiem urocze; u swoich początków Legion stawiał czoła szalonym naukowcom i potworom, a tutaj w ich przygody wkradają się nowi, jeszcze potencjalnie straszniejsi przeciwnicy: kwestie finansowe i problemy z public relations!
Gdy alarm rozbrzmiewa po raz kolejny, Legion jest już kompletnie zdemoralizowany; Superboy próbuje zachęcić ich do działania, ale Sun Boy i Karate Kid siedzą tylko oklapnięci w fotelach. Po co się w ogóle ruszać? Don i Dawn i tak nas prześcigną! I tak, po raz pierwszy w historii grupy, alarm wyje, wyje... i nikt nie odpowiada. Przynajmniej przez jakiś czas:
Tajemniczy pojazd okazuje się tylko atrapą z plastiku i drewna - a w środku...
Ach, o *tego* Allena chodziło! |
We decided that the best way to publicize Flash Day would be to remind the world of his greatness by re-creating his powers in ourselves! Udało im się - przy pomocy naukowców z Instytutu Pamięci Barry'ego Allena - tymczasowo zreplikować moce przodka; stąd wszystkie klasyczne sztuczki, jak super-prędkość, wibrowanie przez solidną materię, odrzucanie robota superszybkim machaniem rąk tworzącym prądy powietrzne i tak dalej.
Nastawienie Allenów zmieniło się o 180 stopni! |
Tak było - dla przypomnienia...
"Clever" clues! |
Dziwaczna i naciągana ta historia, ale przynajmniej pierwsze sceny z codziennym życiem Legionu były sympatyczne! Duża w tym wina samej "zagadki", która jest słaba jak trzecia herbata z tej samej torebki; hm, hm, nazywają się Allen i są superszybcy, kim też oni mogą być? Fabuła nagina się raz za razem, by Allenowie mogli pokazać wyższość nad Legionem, a w finale charakter rodzeństwa zmienia się nagle ni z tego, ni z owego - po ich zaczepności i poczuciu wyższości nie zostało ani śladu. A wystarczyłaby dosłownie linijka czy dwie tłumaczące o, przepraszamy za nasze zachowanie, chyba nowe moce uderzyły nam trochę do głowy! Oczywiście, jest też jeszcze jedno wyjaśnienie - teraz bez mocy są już mili i grzeczni, bo inaczej Karate Kid nakopałby im za wszystkie doznane zniewagi. A może i tak zaraz im nakopie po zaraz literach THE END, ale po prostu my już tego nie widzimy!
Warto też wspomnieć znowu o naszym dzisiejszym artyście - Win Mortimer, od tego numeru począwszy, będzie rysował Legion aż do końca Silver Age (z wyjątkiem jednego zeszytu)! Jego styl, moim zdaniem, nie wygląda najlepiej we współczesnych reprintach, do których zaliczają się omnibusy Legionu na mojej półce. To w ogóle szerszy problem z reprintami materiału z tej epoki - kreska i kolor były pomyślane z myślą o ówczesnych technikach drukarskich i papierze, przez co paradoksalnie dzisiaj wyglądają one często gorzej, niż w momencie wydania. Porównajmy - po lewej oryginalny zeszyt z 1968 (zdjęcie z aukcji na eBay); po prawej - moje zdjęcie współczesnego reprintu:
Jak widzicie, kolory w oryginale są łagodniejsze i inaczej nasycone - nie wspominając już o finałowym tuszu, bo pod tym względem proces przedruku jest szczególnie okrutny. I chociaż będę może nieco narzekał na rysunki Wina Mortimera, mam pełną świadomość, że tak naprawdę narzekam głównie na reprint - stąd wrażenie tego ciężkiego tuszu czy niespójnego cieniowania. Powiem jeszcze o tym więcej w przyszłości; póki co, zobaczmy lepiej, jak prace Mortimera wyglądały w stanie czystym!
Superman z ery Johna Byrne'a! |
Supergirl i harpie-nosacze! |
I ciekawostka - nieco pikantny plakat propagandowy jeszcze z okresu drugiej wojny! |
"For my son Jim - who had the good judgement not to be an artist." |
Tak więc... Win Mortimer, everybody! To on doprowadzi nas do końca naszej przygody z Legionem w Silver Age. A jaką przygodę zobaczymy przez niego ilustrowaną za tydzień? Cóż, przekonamy się na początek, kto zostanie obwołany Królem Legionu i co z tego wyniknie! Ale to dopiero, jak zwykle... w przyszłości!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz