niedziela, 2 stycznia 2022

Panele na niedzielę: Heroes for Hire!

Idealnie! Rozpoczynamy nowy rok z Legionem; lepiej być nie mogło. Dziś postawimy sobie serię interesujących pytań, na które udzielimy równie interesujących odpowiedzi - a pierwszym z nich będzie "czy lepiej mieć pieniądze, czy nie mieć?" Zobaczmy, czego nauczy nas dzisiejszy zeszyt! And let me tell you, it's a hoot; zobaczymy świadome planety, narkotyczne gazy, powrót żywych pieniędzy oraz cyrkowego siłacza walczącego o losy wesołego miasteczka - a wszystko to w odrobinę podrasowanej względem ostatnich zeszytów oprawie wizualnej! Zapnijcie pasy: dzisiejsza historia to Heroes for Hire!, autor: Jim Shooter, czas: luty 1969!

No i to jest Okładka przez duże O!

Nie bez powodu okładka tego właśnie zeszytu przewija się często w opracowaniach dotyczących Silver Age: to prawdziwa kwintesencja tej ery. Mamy "szokującą" scenę, w której nasze postacie zachowują się bardzo nietypowo; mamy pytanie wprost zadawane potencjalnym czytelnikom ("What put the greed in Superboy's eyes?"); mamy dymki z wymianą zdań, która podkreśla centralny problem (po Silver Age tradycja dialogowych dymków na okładce w dużej mierze zanikła); no i w końcu - mamy przedramatyzowane pozy: ojciec dosłownie pada na kolana z teatralnym gestem, a Superboy i Princess Projectra są tak zajęci liczeniem kasy, że ten pierwszy odwraca się tylko pogardliwie i odpowiada przez ramię. Jeśli ktoś zapyta was o okładkę charakterystyczną dla Silver Age - ta jest świetnym wyborem!

Nim zanurkujemy w samą historię, skupmy się jeszcze przez chwilę na tytule. Osobom obeznanym z komiksową historią hasło Heroes for Hire odpali zapewne w mózgu obwody związane z wydawnictwem Marvel! Pod takim szyldem działali bowiem Luke Cage oraz Iron Fist, gdy przyszło im dzielić jeden tytuł. Musieli wprowadzić się do jednej publikacji w 1978, gdyż ich kulturowe gwiazdy już przygasały; Luke Cage był wykwitem modnego z początku lat '70 nurtu blaxploitation, zaś Iron Fist - szału na wschodnie sztuki walki, związanego między innymi z premierą Wejścia smoka w 1973. Oba te trendy pod koniec lat '70 ledwie już zipały, co odbijało się na wynikach sprzedaży; Iron Fist wszedł więc do tytułu Luke'a Cage'a i razem stworzyli duet ulicznych Heroes for Hire.

Nazwa duetu odwoływała się do tego, że gdy Luke Cage pojawił się w 1972, był znany właśnie jako Hero for Hire! Nasza dzisiejsza historia pochodzi z 1969, więc powtórzmy starą mantrę: the Legion did it first!

Warto też zwrócić uwagę na elementy nurtu blaxploitation obecne na powyżej okładce! Luke, czarny mężczyzna, jest tu okazany w dynamicznej pozie front and center, ale otaczają go wyłącznie atrybuty kryminalnie-rozrywkowo pojętej "czarności" - BAR, GIRLS, a sexy Black woman; kości i karty z nory hazardu; mężczyzna z pistoletem w ręce i więzienna scena. Progressive it is not, ale - jak to zwykle w analizie kulturowej - nic nie jest jednoznaczne Nie była to może zbyt pochlebna reprezentacja czarnych... ale była to już jakaś reprezentacja w mainstreamowym tytule; o tym dylemacie wspominałem już przy okazji tekstu na temat serii The Other History of the DC Universe. Współcześnie podobne napięcie związane jest z obecnością w mediach osób LGBT; z jednej strony mamy, powiedzmy, geja na ekranie, i to w pozytywnej roli... ale z drugiej - jest on grany jako stereotypowy camp gay, w kółko gadający o modzie, poruszający się tanecznymi kroczkami i gestykulujący jak w tanim musicalu. Czy jest to reprezentacja? Oczywiście; czy jest dobra? To już inne pytanie. Grupy zmarginalizowane często najpierw wchodzą do mainstreamu w formie stereotypu, a dopiero potem pojawiają się subtelniejsze, bardziej zróżnicowane portrety. 

Żeby nie zrobiło się zbyt poważnie: oto klasyczny panel z tego okresu, w którym Luke - będąc w końcu for hire - żąda zapłaty od samego Doktora Dooma!   

WHERE'S MY MONEY, HONEY?

Wyruszajmy już w przyszłość! Co tam dziś słychać w trzydziestym wieku?

W dynamicznym otwarciu widzimy patrol Science Police w pościgu za rakietą kryminalistów; celny strzał lasera dosięga uciekających łotrów - ale ci decydują się schronić na planecie Modo. Wywołuje to niepokój młodszego oficera:  

Bah!

Po lądowaniu patrol rzuca się w pościg za przestępcą, ale ten jest pewny swego - liczy na to, że tajemniczy Modulus go ocali. And, sure enough...

Czuję w tym panelu pewną inspirację pracami Jacka Kirby'ego: ta wielka łapa; ten dziwny, nieco kanciasty stwór, który doczekał się nawet własnego krzykliwego liternictwa w swym imieniu!
Aby nie burzyć później toku narracji, zwróćmy od razu uwagę na zmianę w stronie graficznej. Linie są równe i czyste; dużo mniej jest "brudnego" cieniowania, które przez kilka ostatnich zeszytów serwował nam Win Mortimer. Dlaczego?

Ano dlatego, że funkcję inkera przejął w tym zeszycie Jack Abel. Win Mortimer znany był z tego, że sam nakładał tusz w swoich pracach; tak właśnie robił przez kilka numerów, ale najwyraźniej ktoś w wydawnictwie uznał, że przyda mu się jednak pomoc. Efekt, moim zdaniem, jest jak najbardziej na plus! Jack Abel to sprawdzona firma; poza wcześniejszą pracą przy Legionie nakładał tusz również u Marvela, między innymi w pierwszym pojawieniu się Wolverine'a czy komiksach z Iron Manem. Gene Colan mówił w wywiadzie o stylu Jacka:

"He did a lot of Iron Man with me. He had a very slick line, which was okay on Iron Man, of course. Iron Man was made of iron, so you want it to look like metal. But when it came to stone and dark corners and garbage [laughs], he wasn't the man for that"

Ta very slick line pasuje jednak jak ulał do jasnego, futurystycznego Legionu! Będzie ją szczególnie łatwo zauważyć w twarzach postaci; zwróćcie dziś uwagę na to, o ile mniej jest na nich widocznych kresek i linii.

Modulus z planety Modo powróci później; na razie przenosimy się do Legionu w akcji. Cóż tam znowu złego dzieje się w Metropolis?

FORBIDDEN MIND DRUGS! *GASP!*

Ta scena.

Czytelnicy i czytelniczki, ta scena.

Trudno wyobrazić sobie lata sześćdziesiąte bez chociaż odrobiny substancji psychoaktywnych... ale czy nasz heroiczny Legion mógłby zażywać jakieś piguły czy palić zielsko? Skądże znowu! No chyba, że wbrew swojej woli - wink wink, nudge nudge! Otóż widzicie, ci straszni przestępcy puszczają bucha tajemniczego Preparation L prosto w niewinne płuca Brainiaca 5 oraz Duo Damsel!

Duo Damsel - nawet na misji - zadaje szyku w swoich '60s go-go boots!

"Great Iatros!", woła tymczasem Braniac 5! Iatros to jeden z przydomków/aspektów Apolla; Apollo Iatros czczony był jako lekarz, uzdrowiciel i patron medycyny. Jego kult szczególnie rozpowszechniony był - zero zaskoczenia - w północnych koloniach, gdzie bagienna okolica i chłodniejsza pogoda kierowały ku niemu wyznawców.

"Apollo"; Fritz Graf, 2009

To jeden z tych momentów, gdy zastanawiam się, skąd nastoletni wówczas Jim Shooter wyciągnął tego Iatrosa. A że lubię wyobrażać sobie rozmaite scenariusze, wyobrażam sobie, że być może zaczerpnął ten pomysł z rozmowy z E. Nelsonem Bridewellem, znanym miłośnikiem folkloru i mitologii z redakcji DC - oraz również jednym ze scenarzystów Legionu. Panie Bridwell, zapytał może nastoletni Jim, co może wołać Braniac 5 w związku z medycyną? Na to widzę Nelsona odpowiadającego od razu - great Iatros, chłopcze, great Iatros! Bridwell był w końcu scenarzystą, który nie mógł się oprzeć przed wprowadzeniem na karty Legionu walijskiego Sugyna. Czy Iatros to faktycznie owoc interakcji między młodym Shooterem a doświadczonym Bridwellem? Kto wie, but it's a fun scenario to imagine!

Ale ale, jak tam na Braniaca 5 wpływa zakazany Preparation L? Otóż tak, że nurkujemy w full-blown psychedelic art

Kolory i sylwetki są niezłe, ale zwróćcie uwagę na detal u góry - topiącą się, cieknącą granicę kadru!

It's some completely awesome '60s stuff! Kolejna strona cała jest poświęcona narkotycznym wizjom Braniaca 5, z odrobiną op artu do smaku:

Rzecz dla mnie najciekawsza: pomimo oddającej chaos struktury, to nadal są cztery osobne panele!

Z pomocą przychodzi Superboy, który potężnym dmuchem oczyszcza korytarz z mind-expanding gas. Okazuje się, że jeden z drug bandits - tak, naprawdę tak jest to sformułowane - również zaciągnął się Preparation L; reszta umknęła, ale on zostaje zabrany do siedziby Science Police na przesłuchanie.

Science Police pakuje narkobandytę do wyjątkowo creepy urządzenia. Siedzi on w fotelu, otoczony sondami, zaś wielkie mechaniczne oko - również dosyć psychodeliczne - tłumaczy: I am The Interrogator... Mu ultra-sensitive probes reveal your innermost thoughts! You cannot deceive me... my truth value indicator prohibits it! No powiem wam szczerze, taki wyglądający jak machina tortur apart widziałbym może w siedzibie jakiegoś superłotra, a nie w kwaterze Science Police. Przesłuchanie idzie gładko: 

Kolejny łysy łotr, swoją drogą!

Czyli Modulus i Modo to tak naprawdę jedno; cała planeta jest łotrem tego numeru! Nie sposób tu uciec od kolejnego skojarzenia: w 1985 Alan Moore, scenarzysta między innymi cenionych Watchmen, stworzył na kartach serii z Green Lanterns jedną z najbardziej rozpoznawalnych Latarni: Mogo, Świadomą Planetę:

Zgadza się, Mogo jest inteligentną planetą... i zarazem członkiem Green Lantern Corps!

Poznajemy Mogo w historii, w której złowrogi łowca nagród ląduje na planecie, gotowy upolować potężną Zieloną Latarnię... i po jakimś czasie z przerażeniem ucieka, orientując się, że cała planeta jest Latarnią. Na marginesie, zawsze byłem pod wrażeniem później wprowadzanych Latarni; to już nie tylko klasyczni telewizyjni "kosmici w gumowych maskach", ale też inteligentny wirus czy świadome równanie matematyczne. Ma to nawet przełożenie na przysięgę Latarni: w swojej klasycznej formie jest to, jak wszyscy pamiętamy...

In brightest day, in blackest night

No evil shall escape my sight;

Let those who worship evil's might

Beware my power - Green Lantern's Light!

Mój drobny fanowski pet peeve: zawsze gryzie mnie nieco, gdy aktorzy i aktorki zapominają w jej recytacji o obecnej tam przerzutni! Let those who worship evil's might beware my power! to jedno zdanie, czytane na jednym oddechu, bez pauzy; nadaje mu to dynamiki i energii, która jest nieobecna przy czytaniu linijka - linijka - linijka, jak na szkolnej akademii. Oczywiście, to detal i listów do studia filmowego nie będę z tego powodu wysyłał... ale jeśli usłyszycie gdzieś osobę, która recytuje przysięgę Latarni z płynnym zastosowaniem przerzutni - pomyślcie, ze gdzieś tam przed ekranem Anglista woła yeah! i wyrzuca radośnie pięść w powietrze.

Ale dlaczego gadamy o tej przysiędze? Otóż wśród Latarni są też takie pozbawione oczu; ich wersja przysięgi nie zawiera odniesień do koloru, a do dźwięku!

In loudest din or hush profound

My ears catch evil's slightest sound

Let those who toll out evil's knell

Beware my power, the F-Sharp Bell!

It's so cool! Wspominam w ogóle o Latarniach oraz świadomej planecie Mogo, bo świadoma planeta Modo brzmi bardzo podobnie. A zatem... the Legion did it first? Być może, gdyż Alan Moore jest miłośnikiem starszych komiksów i sam przyznawał, że uwielbia wiele z tych silly, high-concept ideas!

Tak czy inaczej, planeta Modo okazuje się wymarzonym schronieniem dla przestępców, którzy - ośmieleni tym, że ręka sprawiedliwości ich tam nie dosięgnie - rozpoczynają wielką crime wave. A co, gdyby po prostu zbombardować Modo? Nic z tego; Modulus przetrzymuje tam porwanych zakładników w roli żywych tarcz! Co może zrobić Legion? Niewiele:

Renesans prasy papierowej w trzydziestym wieku!

Gdy zgromadzeni przed siedzibą Legionu reporterzy próbują wyciągnąć od Superboya jakieś wyjaśnienie na temat bierności grupy, ten wali prosto z mostu:

Fajny reporterski wąs

Alarm! Rakieta przelatująca nad Oceanem Indyjskim zaraz się rozbije - a co gorsza, na jej pokładzie jest sam Leland McCauley III, jeden z najbogatszych ludzi trzydziestego wieku! Superboy rusza na pomoc... ale tym razem nie ma nic za darmo!

Przerażony Leland dosłownie wpycha banknoty w ręce Superboya, ale ten nie jest zainteresowany drobnicą; po ratunku towarzyszy on Lelandowi wprost do banku...

Ten wór jest cudownej urody!

To pierwszy raz, gdy widzimy Lelanda! Lata później stanie się on jednym z wrogów Legionu - trudno się dziwić po takim potraktowaniu - ale, przede wszystkim, finansowym rywalem R. J. Brande'a, najbogatszego człowieka galaktyki i sponsora Legionu. Relacja Brande'a oraz Lelanda będzie przypominać nieco tę Sknerusa McKwacza oraz jego rywala Granita Forsanta.

Tymczasem do siedziby Legionu wraca nie tylko Superboy z workiem kasy, ale i lekko pokiereszowany Karate Kid:

Napad na bibliotekę to fajniejszy pomysł, niż kolejny nudny skok na bank!

Powtarza się tu motyw z przygody Clarka: Karate Kid oczywiście jest skłonny pomóc, ale oczekuje wymiernej rekompensaty. Przyparty do muru dyrektor bibliotek zgadza się, a Karate Kid - w szybkiej scenie akcji - nokautuje zbirów w budynku. Ale to nie oni porozrywali jego strój!

Val oczywiście nie chciał zrobić krzywdy agresywnym gapiom - ale ceną za to było zainkasowanie paru ciosów!

Skąd to nowe, merkantylne podejście Legionu? Popularność grupy leci na łeb, na szyję, a Leland McCauley decyduje się wyzwać naszych bohaterów i bohaterki na telewizyjną debatę:

Telewizyjna debata była w latach '60 potężnym medium; często powtarza się opinia, że kochający kamery Kennedy właśnie nim wygrał z Nixonem!

Tam bogacz wytacza potężne działa:

Spójrzcie, jak czyste i minimalistyczne wręcz są tu kreski twarzy Superboya i Braniaca 5!

Legion opuszcza debatę zegnany buczeniem i wyzwiskami:

"What's at stake?" Co właściwie planuje Legion?

Skoro na Ziemi są już spaleni, czas ruszyć ku innym planetom! A tymczasem mamy okazję obejrzeć wiadomości w 3-D TV...

W trzydziestym wieku imię Donald skróciło się najwyraźniej do formy "Donal"!

Time to earn some money, mówi tymczasem Princess Projectra podczas narady z resztą Legionu! A okazji do zarobku jest w kosmosie sporo. Najpierw przenosimy się na radioactive world of Gnogg, gdzie radioaktywni ludzie mieszkają w radioaktywnych budynkach i płacą radioaktywnymi pieniędzmi; tylko dzieci niestety nie potrafią upilnować:

500 ergloków? Kupa kasy, pani po lewej załamuje ręce!

To nasza scena z okładki - z tą różnicą, że Princess Projectra jest niestety w tej scenie nieobecna! I tutaj możemy spekulować: czy na okładce dodano ją, by podkreślić, ze to historia z Legionem, a nie tylko z Superboyem - czy może po prostu dlatego, że jej strój jest jednym z najbardziej skąpych w tej erze Legionu? It can't hurt the sales!

Superboy nawet nie musi wzbijać się w powietrze, po prostu hamuje upadek dziecka swoim super-oddechem i inkasuje obiecane 500 radioaktywnych ergloków - pure radium, cieszy się, which is radioactive like everything else on Gnogg! Niezły biznes.

Tymczasem na nieboskłonie planety Rojun pojawiają się apokaliptyczne znaki i dziwne światła, które wywołują niepokój mieszkańców... na szczęście - bezzasadny:  

No ładnie, intrusive and aggressive advertising nawet w trzydziestym wieku!

To przepiękny smaczek dla koneserów i koneserek Legionu! Pamiętacie kryształowe żółwie? Pojawiły się one w historii o Devil's Dozen, gdzie kosmiczny łotr Apollo (Apollo Iatros?) poszczuł je na Lightning Lada! Abym nie był gołosłowny:

Wspomniana jest nawet planeta Rojun!

Słuchajcie, tropy są moim zdaniem bardzo mocne - Jim Shooter musiał jakoś współpracować z E. Nelsonem Bridwellem! Nie dość, że mamy to wcześniejsze charakterystyczne dla Bridwella odwołanie do mniej znanych aspektów mitologii, to teraz wracają kryształowe żółwie z planety Rojun - obecne w jednej z całych dwóch fabuł, które Bridwell do tej pory stworzył dla Legionu. Już widzę Nelsona, który woła do Shootera: ej, młody, wymyśliłem ci tego Iatrosa, to chcę w tym numerze zobaczyć moje kryształowe żółwie! ("Jasne, panie Bridwell, kryształowe żółwie były super, już dodaję do scenariusza!")

Potwierdza to też moją wcześniejszą tezę z wpisu o Devil's Dozen: wyskakujące z pudełka kryształowe żółwie żrące metal to jeden z najlepszych elementów tamtej historii.

Karat Kid stara się o lokalną walutę na Merkurym. Co, zapytacie, na położonym blisko słońca Merkurym? A i owszem, bo ludzie mieszkają na tej ognistej planecie pod specjalnymi kopułami! Dowiadujemy się też, że popularne są tam najwyraźniej wesołe miasteczka - a w jednym z nich można wygrać 500,000 litrosów... o ile wytrzyma się rundę w ringu z lokalnym czempionem. Dla Karate Kida to błahostka:

Model biznesowy menedżera Champa nie jest chyba do końca przemyślany

Karate Kid odchodzi bogatszy o obiecane 500,000 litrosów:

Val jest jednak niewzruszony i odchodzi z butlami pełnymi litrosów! Podobne sceny rozgrywają się w całej galaktyce; Legion gromadzi niebywałą fortunę, a telewizyjny komentator nabija się, że to ich nowy sposób na walkę z przestępczością: po prostu samemu zagarną wszystkie pieniądze w kosmosie.

Brainiac 5 odbiera komunikat od Duo Damsel, której powiodła się nieznana misja - i w rezultacie ogłasza, że dosyć już tego gromadzenia fortuny; czas zacząć ją wydawać. Karate Kid i Princess Projectra są super entuzjastyczni:

"It's great to have money!" - dzięki, dobrze wiedzieć, Val! W dialogu Projectry jest też drobne nawiązanie do jej rosnącej sympatii wobec Karate Kida.

Widząc rozpasanie Legionu, galaktyczni przestępcy na wyścigi rzucają się na ich załadowaną kosztownościami rakietę. Jeden strzał z zaskoczenia - i zbiorniki tlenu Legionu eksplodują; nasza drużyna musi ewakuować się w kosmicznej szalupie, a przestępcy kładą łapę na nieziemskich bogactwach.

Ale, oczywiście, that was the plan all along! Dowiadujemy się, że misją Duo Damsel było ściągnąć jak najszybciej Chemical Kinga, którego moce są kluczowe dla wymyślonej przez Legion zasadzki:

Kolejna chwila chwały kosmożółwi z planety Rojun!

Krok po kroku - wszystkie egzotyczne rodzaje pieniędzy odgrywają swoje role, jakby była to wielka Rube Goldberg machine:

I tak właśnie, dzięki wyjątkowo dziwacznemu podstępowi, Legionowi udaje się sparaliżować Modo i mieszkających tam kryminalistów! Nawet potężny Modulus, ucieleśnienie planety, nie jest w stanie oprzeć się promieniom - lecz funkcjonariusze Science Police, dzięki specjalnym kombinezonom, są w stanie wylądować i zaaresztować hurtem całe hordy przestępców.

Legion odzyskuje dobre imię, gdy staje się jasne, że chciwe zachowanie było tylko przemyślanym elementem ich planu - a dodatkowo dobry wpływ na reputację grupy ma też zwrot wszystkich pieniędzy, które weszły ostatnio w ich posiadanie. Koniec końców, Legion wychodzi na tym finansowo mocno do tyłu; część waluty uległa przecież zniszczeniu w ataku na Modo, a grupa stawia sobie też za punkt honoru, by dodatkowo wynagrodzić wszystkich swoich niedawnych "klientów" w ramach przeprosin.   

Czas na klasyczny smutny puzon dla Karate Kida!

Cóż mogę powiedzieć o tym zeszycie? It's a fantastically goofy story! Czuć, że Shooter bawi się tu na całego - i charakteryzacją Legionu jako chciwej bandy, i powrotem do wszystkich tych rewelacyjnie dziwnych konceptów pieniędzy przyszłości (pamiętacie wyjątkowo creepy living money na dwóch nogach?), i komicznie przekombinowanym finałowym planem. Do tego wszystkiego dostajemy jeszcze mind-expanding gas oraz ten cudowny moment narkotycznej psychodelii; naprawdę, chylę czoła - ten numer ma wszystko, czego oczekiwałbym od jednozeszytowej fabułki z późnych lat '60!

Jest to też potrzebny powiew lekkości i humoru, bo już za tydzień zmierzymy się z dylematem dużo poważniejszym niż to, czy lepiej pieniądze mieć, czy nie mieć. A konkretnie - co zrobilibyście/zrobiłybyście, gdyby zostało wam tylko... dwanaście godzin życia? I co zrobi Legion? Przekonamy się, jak zwykle... w przyszłości! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz