A cóż to za okazja? Słuchajcie, świętujemy dzisiaj rocznicę mojego powrotu do blogowania, lub - inaczej rzecz ujmując - urodziny bloga! Ten jeden rok to zawrotne dwieście jedenaście wpisów, w których - trzymając się mojego mission statement z pierwszego wpisu - staram się kontynuować piękną tradycję silly comic book blogging.
Jestem niezwykle zadowolony, że wróciłem do blogowania. Może i w dobie współczesnych mediów jest to lekko archaiczna forma, ale pozwala mi ładnie zagospodarować własny kawałek internetu: swoimi zainteresowaniami, swoją muzyką, słowem - wszystkim tym, co lubię. Kiedy siadam popisać, momentalnie wchodzę w nieco bardziej wyluzowany stan umysłu; codzienne sprawy zostają gdzieś obok, a ja mogę dać radosnego nura w inne mentalne regiony. To bardzo pomocne, i bardzo dobrze robi mi na ogólne samopoczucie! Wiecie, że łatwo czasem zafiksować się na co dzień na tym czy innym problemie; pisanie na blogu to dla mnie ten moment, gdy mogę zresetować mózg do pożądanych ustawień.
Są na tym blogu wpisy, które powstawały wcześnie rano i późno w nocy; są wpisy tworzone (przynajmniej częściowo!) na szkolnych okienkach i takie, z którymi siedziałem sobie leniwie przez pół dnia w domu. Niektóre tworzyłem w pełni sił, inne będąc chorym - i nawet to było zabawnym doświadczeniem, bo pisanie z gorączką i pudłem chusteczek obok ma w sobie coś super domowego (i, oczywiście, człowiek jest wtedy na lekkim haju)!
Każdy tekst jest dla mnie metodą urealnienia przeszłości; kiedy zaglądam w blogowe archiwum, bardzo łatwo cofnąć mi się do myśli i uczuć towarzyszących mi wtedy przed klawiaturą. To takie muchy w bursztynie, frozen moments in time: gdy widzę wpis o komiksowych Holiday Specials, łatwo znów poczuć zapach świeżo wniesionej do mieszkania choinki i poczuć lepką żywicę na łapach; kiedy odpalam muzykę z któregoś z Muzycznych Poniedziałków, znów czuję te czerwcowe upały, zimne piwo i zapach rozgrzanego betonu wieczorem na balkonie; kiedy wpadam na wpis o marynowanych jajach... no, domyślacie się, jakie zapachy mogę czuć!
Z czego jestem najbardziej zadowolony? To ten dylemat z wybieraniem ulubionego dziecka; wszystkie wpisy przecież lubię, inaczej bym ich nie tworzył. Najbardziej pozytywnym zaskoczeniem jest jednak dla mnie cykl Panele na niedzielę - zaczął się skromnie, dosłownie od kilku zabawnych paneli z kupionego wówczas omnibusa Legionu, lecz szybko rozrósł się do wielkiej podróży przez komiksową Silver Age. Łatwo jest znaleźć w internecie rozmaite śmieszne panele wyjęte z kontekstu - ale moim celem stało się chyba właśnie dać wam ten kontekst, spróbować wytłumaczyć, jak można naprawdę kochać all that silly stuff, jego historię oraz ewolucję. To przyjemny pretekst, by pogadać co tydzień nie tylko o samym Legionie, ale również o komiksie jako formie artystycznej i zmianach, które możemy w nim obserwować na przestrzeni lat!
Moje największe blogowe wątpliwości? Częstotliwość wpisów! Taki już mam charakter, że bardzo łatwo przychodzi mi trzymanie się rozkładów i planów; może to związane z moim zawodem? Tak czy inaczej, piszę jak maszyna cztery wpisy tygodniowo - i chociaż już podczas celebracji setnego wpisu spekulowałem, że pewnie to tempo się nie utrzyma, to jednak... proszę bardzo. Rzecz w tym, że może powinienem właśnie odpuścić wpis czy dwa, żeby po prostu pokazać sobie, że i tak można? To trochę jak z odkładaniem na półkę lubianej planszówki, bo nie chcemy z żoną, by nam się przejadła. Może powinienem sobie zrobić wakacje... ale może I'm just overthinking it? Blogowanie to w końcu są moje wakacje od codzienności! Powiedzmy więc tak: nie wykluczam, że przez kolejny rok będę nadal pisał po cztery wpisy tygodniowo - jeśli jednak rozkład kiedyś się sypnie, to nie czujcie niepokoju! Pomyślcie, że leżę wtedy pewnie z kotem na kanapie i czytam stare numery Legionu, albo poświęcam akurat wieczór na wesołe spotkanie ze znajomymi! Anglista will come back; I'm the Torchbearer, after all.
Zostaje więc tylko...
Ten sympatyczny dżentelmen to niejaki Birthday Boy, jeden z łotrów z DC! A skoro tak ładnie zachęca... |
...to życzyłbym sobie, żeby blog ten niezmiennie przynosił radość zarówno mi, jak i wam! I żeby Blogspot jako usługa pozostał żywy jak najdłużej, bo nie wiem, w jaki sposób mógłbym łatwo zrobić backup tych wszystkich wpisów, z grafikami, linkami and all that jazz. Może - z okazji rocznicy - warto nad tym pomyśleć! Blogspot ma swoje narzędzie do backupów, ale eksportuje ono (o ile się nie mylę) goły tekst, so that's not ideal for a silly comic book blog.
OK, jeszcze jeden drobny prezent, który sobie zrobiłem: w roku 1976 DC Comics wypuściło specjalny urodzinowy kalendarz, do którego dziś zajrzałem. Warto tu przypomnieć, że 1976 to z amerykańskiej perspektywy ważny rok, tak zwana bicentennial - dwusetna rocznica istnienia Stanów. Żeby w tym znaczącym roku czyjeś urodziny były świętowane niemal każdego dnia, wydawnictwo stworzyło więc kalendarz z urodzinami komiksowych (i nie tylko) postaci. A zatem... z kim dzieli urodziny blog?
Nie mogło być lepiej - z członkiem Legionu, Ferro Ladem! It's an omen, I tell you!
Robert E. Lee - bohater czy złoczyńca? Po jednym skosie razem z Gorylem Groddem oraz doktorem Sivaną, po drugim - z bardziej heroicznymi postaciami! |
I już naprawdę na koniec - kiedy skończę pisać, często przychodzę do żony i mówię: ale fajnie mi się pisało; ale się wyluzowałem; ale się cieszę, że znowu bloguję. Kiedy z jakiegoś powodu jestem nie w sosie, to żona z kolei potrafi powiedzieć - może idź popisz, poprawi ci to humor. I ma, oczywiście, rację! Nawet dzisiaj siadałem do pisania dosyć wymęczony po dniu pracy, ale z każdą linijką nabieram tu dobrego nastroju i energii. Niech to będą więc moje życzenia dla was: find your hobby; it's just good for you!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz