piątek, 2 sierpnia 2024

X-Factor by Peter David (1991)

Jedną z wielu rozwleczonych blogowych obietnic było napisanie o serii X-Factor z roku 2005; trzeciej już inkarnacji tego tytułu, w której Jamie Madrox - Multiple Man - prowadzi agencję detektywistyczną. But I'm nothing if not thorough; uznałem, że jako wstęp do odświeżenia tego tytułu wrócę najpierw do wcześniejszego ujęcia X-Factor tego samego scenarzysty, Petera Davida! Szykujcie się więc na podróż w Dark Age of Comics, a konkretnie do roku 1991, kiedy X-Factor Davida po raz pierwszy trafił na komiksowe stojaki. 

Dorwanie całej serii jest obecnie prościutkie - parę lat temu wyszedł kompletny omnibus.

Lata '90 zwykło się określać właśnie jako Dark Age of Comics - okres finansowej oraz artystycznej klapy. Nie będę dziś wchodził w detale splotu okoliczności, które do tego doprowadziły, ale - upraszczając - główne przyczyny są dwie: sukces dorosłych, mrocznych historii jak Watchmen oraz The Dark Knight Returns z 1986 popychający branżę ku imitowaniu ich tonu (co najczęściej sprowadzało się do naskórkowej, brutalnej estetyki pozbawionej głębszych walorów); oraz wydawnictwa stawiające na kolekcjonerskość zeszytów i superstar artists ("nieważne, jakiej klasy jest historia; ważne, kto znany ją rysuje i ile mamy różnych wersji okładki"). Jako miłośnik medium potwierdzę, że historycznie jest to wielki dół branży komiksowej - ale nawet w marvelowskich latach '90 można było znaleźć ciekawe serie, by wspomnieć tylko o moich kochanych Damage Control czy Generation X! Generalnie jednak w tym okresie możecie spodziewać się tego najbardziej stereotypowego obrazu komiksów: mięśniaków z wielkimi spluwami (bandana na czole mile widziana) oraz skąpo odzianych bohaterek wyginających się w pin-upowe pozy. Nawet Hulk nawalał wtedy z karabinu: 

CHOOF CHOOF CHOOF

Hasta la vista, baby! Ale właśnie; Peter David, nasz dzisiejszy scenarzysta, stale lawirował pomiędzy graniem tych trendów wprost (it's cool action!) a ich parodiowaniem (...but yeah, it's really stupid). Jednym z głównych wpływów oraz twórczych inspiracji Davida był Stephen King, co moim zdaniem widać jak na dłoni; to chyba w książce On Writing (w której King złożył zresztą autograf dla początkującego Davida) autor grozy pisał o swojej metodzie gulaszu: czysty horror jest OK, czysta komedia też jest OK, podobnie jak czysta proza obyczajowa... ale najlepsze efekty daje zmieszanie wszystkich tych składników w jednym kotle. Peter David wziął to sobie do serca, posypując superbohaterski action nonsense hojną porcją humoru oraz pracy charakterologicznej. Jego największym mainstreamowym sukcesem był właśnie Hulk: David pisał go przez bite dwanaście lat, co zahacza niemal o claremontowskie zrośnięcie z konkretnym magazynem.

Jak Hulk miałby zrobić taki numer dziś, gdy epoka kineskopów już przeminęła? E, Peter David na pewno by coś wymyślił!

Peter Allen David - bądź też PAD, jak popularnie jest znany - to więc istotna postać w branży oraz zdobywca wielu branżowych laurów. Co ciekawe, poza Eisnerem (właśnie za pracę nad Hulkiem) czy nagrodą Harveya zasłużył nawet na wyróżnienie przez GLAAD, organizację LGBT promującą realistyczne oddawanie tych grup w mediach! Jak na standardy epoki, David był mocno progresywnym twórcą. But I digress, jak powiedziałby sam autor; jak zestarzał się jego X-Factor?

O, wesoły Beast - jeszcze przed tymi wszystkimi WAR CRIMES!

Staż Davida w X-Factor rozpoczyna się w 1991. Kiedy zespół zadebiutował w 1986, składał się oryginalnej piątki X-Menów z 1963; trochę taka class reunion, kiedy na topie była już międzynarodowa drużyna z Wolverinem, Storm, Nightcrawlerem i tak dalej. W 1991 stara piątka wróciła na łono głównej drużyny... zaś opuszczony magazyn X-Factor stał się domem dla nowej grupy: w jej skład wchodzili Havok, Multiple Man, Polaris, Quicksilver, Wolfsbane (tak jest, ta z New Mutants!) oraz postawny komediant Guido, który nie wymyślił sobie jeszcze barwnego przydomka. Their schtick? X-Factor miał być od teraz oficjalną, sponsorowaną przez rząd drużyną mutantów; w dużej mierze zabiegiem public relations ocieplającym ich wizerunek. You don't have to fear and hate them anymore; they're the government!

...yeah.

Już od pierwszego numeru David pokazuje, że nie ma zamiaru ignorować dyskusji przetaczających się przez społeczeństwo lat '90! Pewne uprzedzenia nie są obce nawet mutantom - jak tutaj, gdy Wolverine nie przejmuje się szczególnie, czy Profesor X będzie chodził.

Z drugiej strony - żeby nie zmienić tego w sztywną pogadankę, odpowiedzią jest to twardzielskie, komediowe połykanie papierosa Wolverine'a; z trzeciej strony - jest to jednak odpowiedź na i nie pal mnie tu w szpitalu tego peta; co do meritum Logan pokornie trzyma gębę na kłódkę.

Jeszcze jeden uroczy detal z pierwszego numeru autorstwa Davida: to właśnie tam (o ile się nie mylę!) padł po raz pierwszy bon mot o tym, że w niebie dla mutantów nie ma perłowych bram, a drzwi obrotowe:

Powiedzonko to rozszerzono z czasem do superbohaterów ogółem, a ostatnio znowu krążyło po fandomie z racji na zapowiedziany powrót Roberta Downeya Jr. do MCU!

But I digress again (dobra, powstrzymam się już od tego żartu, chociaż kusi - "But I Digress" to tytuł starej kolumny opinii Petera Davida). Spójrzmy może lepiej na postacie, które stanowią trzon X-Factor! Jak widać, David również nie jest ponad cheesecake z epoki; jak już kiedyś pisałem, sos humoru zmienia nieco tonację sceny:

Guido Carosella zaczął błyszczeć dopiero na łamach X-Factor - wcześniej pojawił się jako ochroniarz międzyplanetarnej gwiazdy rocka Lili Cheney w małej rólce w New Mutants, ale to tu nabrał rozpoznawalnego charakteru!

Podobny ton wybrzmiewa przez całą serię: z jednej strony nabijanie się z trendów z epoki, z drugiej - wciąganie ich na strony komiksu; wyłuszczony wprost progresywny komentarz społeczny, a następnie ukłucie napompowanego balonika igiełką dowcipu, żeby nie było zbyt poważnie. W zależności od sympatii do autora można więc odnieść wrażenie, że albo stara się - w stylu Kinga - mieszać w kotle narracyjne rozmaitości, albo też zwyczajnie siedzi okrakiem na płocie. Słyszałem liczne opinie, że żarty oraz ogólny styl Davida zestarzały się średnio przez trzydzieści lat i trudno się dziś do nich wraca. Rozumiem dlaczego, ale warto mieć perspektywę historyczną: jak na lata '90 - był to faktycznie postępowy autor. Najlepszym przykładem rozdźwięku między dekadami wydaje mi się idący przez całą serię wątek politycznej poprawności.

Otóż widzicie, podczas jednego z publicznych wystąpień drużyny - w otoczeniu reporterów i w ogóle - Guido odpala się na temat konotacji słowa "mutant":

"We prefer the term... "genetically challenged." Or "geecees" for short."

Czy Guido - nakłaniający Polaris do prężenia się na plaży - jest takim rozognionym wojownikiem o poprawność polityczną? Ani trochę; zespół jednak właśnie się nie popisał, więc masywny kolega wymyślił, że da reporterom jakąś głupotę do debatowania i przykryje tym medialne niepowodzenie. Okazuje się to wielkim sukcesem; termin "geecees" chwyta i jest odtąd konsekwentnie wykorzystywany w komiksie nawet przez cierpliwie poprawiających własne słownictwo łotrów (no hej, pozabijać ich to jedno, ale nieelegancko być do tego chamem i rasistą!). Jest to w niekłamany sposób coraz zabawniejsze za każdym kolejnym razem, gdy termin "geecees" jest użyty z pełną powagą... zaś puenta nadchodzi pod koniec serii, gdy w komiksie pojawia się jeden z marvelowskich demonów:   

"Who do you think invented political correctness?"

Jest to seria świetnych gagów - naprawdę chichrałem się nad kartkami - ale współcześnie trudno już uniknąć skojarzeń z kulturowymi wojownikami, który z kanałów youtube'owych ronią łzy może nie nad "polityczną poprawnością" per se, ale nad "woke" czy jakimkolwiek innym terminem-straszakiem, który wskoczył w to miejsce. Jak więc się stało, że autor tak progresywny jak Peter David krytykuje polityczną poprawność? W latach '90 był to termin relatywnie świeży i debata nad nim wyglądała inaczej. Łatwo zapomnieć, że pod tym pojęciem-parasolem mieściły się wysiłki na rozmaitych frontach, które generalnie były faktycznie potrzebne i stały się nową normą: może i Guido chciał wyłącznie ugrać coś na swoją korzyść, ale kluczowy argument był solidny: właśnie za sprawą tego ruchu wyrzuciliśmy generalnie z powszechnego obiegu masę krzywdzących czy nienawistnych słów. Prywatnie David prezentował dosyć zniuansowaną pozycję: cieszył się na przykład, że słówko "Indian" odchodzi do lamusa, ale nie mógł się już przekonać do promowanego "African-American". Jak pokazała historia, miał sporo racji; po pierwsze, it's a mouthful, a naturalny język premiuje zwięzłość oraz wygodę; po drugie, wiele czarnoskórych osób już wtedy wzruszało ramionami mówiąc "gdzie ja tam jestem African, może w nie wiadomo którym pokoleniu wstecz". Współcześnie wróciliśmy do prostego słówka black, wedle różnych podręczników stylu pisanego wielką lub małą literą - ale widmo "African-American" z lat '90 jest na tyle silne, że podczas zajęć nadal słyszę czasem pytania o tę frazę. Zapewne jest na tyle powszechna w społecznej świadomości, gdyż to przykład dosyć rzadkiej zmiany, która się nie przyjęła - a tak już działają nasze mózgi, że przykłady negatywne mocniej zapadają w pamięć!  

But I di-... nie, miałem już nie powtarzać tej frazy!

Nie zestarzał się za to w ogóle Multiple Man wyłapujący bułę od Kermita:

"Have you tried Hare Krishna?"

Bez kontekstu scena jest jeszcze lepsza, nie będę was więc zanudzał fabularnymi detalami - szczególnie, że większość fabuł w tym tomie to konwencjonalne, superbohaterskie bzdurki; nothing stories.

X-Factor jest też absolutnie przepakowany odniesieniami do będącej na topie popkultury. Wiecie, że bardzo to lubię - poświeciłem całe wpisy popkulturze na łamach New Mutants oraz Generation X - ale David nadweręża nawet moją tolerancję; nie ma chyba zeszytu, który nie byłby napakowany aluzjami oraz cytatami. Co ciekawe, nadzwyczaj liczne są nawiązania do komiksów DC; gdy Quicksilver, speedster zespołu, ma pospieszyć na miejsce - niemal obraca się i mruga do czytelnika puentując obietnicę: I'll be there in a flash! Kiedy zaś Guido wymyśla sobie w końcu superbohaterski pseudonim - "Strong Guy" - jego podstawowa linia argumentacji wygląda następująco: 

Styl wizualny klasyczny dla lat '90, albo - jak mówimy na to w tym biznesie - "wizualna zupa". Scena rozgrywa się w jakimś różowym limbo z gumy do żucia, mamy projekty postaci autorstwa jeszcze Roba Liefelda... i przyznam, że nigdy nie rozumiałem tej mody na skarpetę na głowę, którą nosi tu Forearm. 

Straszny musiał to być bój; gdzie zniknęło ucho Forearma w drugim panelu? Tak, widzę, kolorysta pomalował je chyba na czerwono, ale to wyłącznie potwierdza wiodącą tezę - nawet kolorysta nie wiedział, co dzieje się czasem na tych panelach. Jeśli będziecie czytać X-Factor - nie będzie to raczej dla strony graficznej! Ale mówiliśmy o nawiązaniach do popkultury; lwia cześć tychże to komentarze związane z komiksami innych wydawnictw, co współcześnie zdążyło zaniknąć: oficyny komiksowe są teraz częściami wielkich korporacji, a te zazdrośniej strzegą trademarków. W latach '90 Jubilee mogła jeszcze powiedzieć Wolverine'owi, że są jak Batman i Robin; dzisiaj... też pewnie by mogła, ale znając życie redaktor prowadzący pokiwa głową i powie "e, co po mącić", a scenarzysta dla świętego spokoju zmieni porównanie na bardziej neutralne.

Ano właśnie, tutaj rozchodzą się tymczasowo drogi Wolverine'a i Jubes - by ta druga trafiła do Generation X.

Większość nawiązań jest czytelna jeszcze dzisiaj, ale niektórych się nie spodziewałem! Jeden z mutantów geecees - za sprawą fryzury - zostaje pomylony z bohaterem filmu Rocketeer (1991):

Wszystko przez tę grzywkę, Cliff Secord - Rocketeer - nosił podobną!

Rocketeer to adaptacja bardzo kochanych w branży komiksów z lat '80. Opowiadały one o młodym pilocie, który przypadkiem wchodzi w posiadanie prototypowego plecaka odrzutowego i wykorzystuje go, by zmagać się z nazistami w przedwojennej Ameryce, pełnej art deco i nostalgicznego klimatu. It could easily be the next Indiana Jones, ale życie autora - Dave'a Stevensa - zostało tragicznie ucięte przez białaczkę. Wzmocniło to tylko legendę tytułu, szczególnie że Dave był (wedle wszelkich świadectw) wyjątkowo sympatycznym facetem; współczesne wydania jego komiksów reklamują często fundacje walki z białaczką, a Cliff Secord (gotowy do przygód w stalowym hełmie) stał się niejako ikoną tej sprawy w komiksowym światku.

Jest też oczywiście jeszcze jedno źródło popularności Rocketeera: jego partnerka, Betty, była bardzo mocno wzorowana na Bettie Page, jednej z pionierek amerykańskiej fotografii fetyszystycznej z lat '50.

Stevens był zresztą nie tylko fanem, ale i znajomym Page - pomagał jej odzyskać należyte wynagrodzenie za wykorzystanie jej starych zdjęć.

So it's a whole cool story, and not only because it has a pin-up model in it! Wszystko to - tragiczna choroba, niedokończona praca, artysta-pasjonat będący sympatycznym kolesiem, modelka doczekująca się sprawiedliwości na stare lata - złożyło się na jedną z budujących, trwałych legend środowiska komiksowego. Choć filmowy Rocketeer nie zawojował świata (konkurencja na ekranach była wtedy ostra, z Robinem Hoodem: Księciem Złodziei na czele), to sam fakt przejścia od osobistego komiksowego passion project do kinowego blockbustera był inspirujący.

I nie, wspomniana w X-Factor Jennifer Connelly nie grała Betty, a świeżą postać, Jenny; a leading lady being a fetish model was a bit much for a family-friendly Disney movie. Poza środowiskową legendą jest też jeszcze jeden powód, dla którego Rocketeer doczekał się wzmianki na łamach naszego dzisiejszego komiksu: Peter David dołożył się do tego projektu... pisząc powieściową adaptację filmu!

Kolejne nawiązanie, które powoli może tracić już czytelność: Rahne's World, czyli zgrywa z Wayne's World - komediowego projektu Mike'a Myersa z lat '90, niezaprzeczalnie jednego z bardziej charakterystycznych artefaktów epoki.

To tylko strona, ale nie sposób pomylić tego skeczu z czymkolwiek innym: od stanowiącego rytualne powitanie "party on" po obsesję na punkcie "babes".

Co to w ogóle za dziwactwa? Ano widzicie, biedna Rahne jest dręczona we śnie przez popkulturowe koszmary... z których kolejny jest jeszcze dziwniejszy: oto lokalna wersja kreskówki Ren & Stimpy, czyli Rahne & Simpy:

♫ MUTANT MUTANT ANGST ANGST ♫ to nawiązanie do numeru muzycznego "Happy Happy Joy Joy".

Współcześnie słychać czasem głosy niepokoju, że młodzież ma zryty beret przez internetowe fenomeny w rodzaju skibidi toilet czy czego tam jeszcze; jest to oczywiście *opinia* i każdy ma do niej prawo, ale pragnę przypomnieć, że rycie beretu zaczęło się dawno temu i jednak jakoś wyszliśmy na ludzi (?). Klikacie na własną odpowiedzialność:

Ja na przykład żałuję odświeżenia sobie tego klipu, ale pewnie was to nie powstrzyma; do what you will, I'm not your boss - tylko potem nie przychodźcie z żalami.

Na szczęście Rahne klaruje się w głowie, a humor Petera Davida potrafi sięgać dalej, niż tylko do popkulturowych odniesień. Jedną z moich ulubionych scen jest Mystique rozrzucająca na morzu prochy wieloletniej partnerki, obdarzonej mocą widzenia przyszłości Destiny; wszystko zgodnie z dokładnymi życzeniami zmarłej. Cała sekwencja jest wzruszająca i uroczysta... aż do ostatniego momentu:  

Ostatni uroczy dowcip Destiny!

No dobra, nie ostatni, drzwi obrotowe i tak dalej! W tym roku Mystique oraz Destiny miały w końcu okazję się pobrać - było to marvelowskie wydarzenie z okazji Pride Month...

"Wedding Specials" to też cała komiksowa tradycja, ale o tym może innym razem - wpis i tak puchnie straszliwie o tematy tylko pobocznie związane z X-Factor!

...i właśnie ta scena Petera Davida wróciła na jego łamach jako jedno z kluczowych wspomnień pary:

Cute!

Inny z moich ulubionych character moments w tej kolekcji jest autorstwa nie Davida, a Skipa Dietza, który udzielał się w Annual dokładając etiudkę o Strong Guyu skonfrontowanym z własną niemocą. Dociera na miejsce tragedii już po fakcie, ma więc do towarzystwa wyłącznie traumatyczny widok zwłok oraz własne myśli:

Świetne, nieoczywiste kolory nałożone przez Joe Rosasa!

Czy mógłbym polecić X-Factor Petera Davida z 1991 współczesnym czytelnikom i czytelniczkom? Raczej nie; cała seria jest właśnie taka, jak wpis na jej temat - poszarpana, składająca się z ciekawostki po ciekawostce, odniesienia po odniesieniu, zabawnej scenki po kolejnej... ale wszystko to nie klei się w szczególnie spójną narrację. Things happen, but you don't really care about them; nawet intrygujący koncept "oficjalnego rządowego zespołu" nie stanowi zbyt mocnej osi narracyjnej. Jeśli ktoś siedzi w tym karnawałowym wagoniku, robi to wyłącznie dla stylu Petera Davida lub sympatii do postaci, o których opowiada - bo raczej nie dla kreski sprzed 30 lat.

Chyba i sam autor był tego świadomy, gdyż odchodząc z magazynu miał żal do Marvela o narzucony model wydawniczy, głównie o cięcie zaplanowanych fabuł "wielkimi crossoverami" (omnibus stara się streszczać pomiędzy zeszytami, co działo się w tym czasie w szerszym Marvelu, but it's a bunch of nonsense, still). Na pewno będzie ciekawie porównać X-Factor z 1991 z wersją z 2005... ale - jeśli waszą życiową misją nie jest "przeczytać wszystkie X-komiksy kiedykolwiek wydane" - akurat ten tom można śmiało zostawić dziś w szufladzie. Przeczytajcie sobie lepiej tego wspomnianego Rocketeera czy obejrzyjcie Wayne's World; może to trochę okrutne, by zamiast tekstu autora polecać dzieła, do których się odnosi... ale cóż, they can't all be winners! 

Ale humor często bywa przedni! Gdyby strona wizualna nie była aż tak przesiąknięta latami '90, pewnie wybaczyłbym temu komiksowi więcej wyłącznie za jego sprawą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz