piątek, 18 czerwca 2021

Recenzja planszówki: Paryż: Miasto Świateł

Paryż: Miasto Świateł, niewielka gra w niewielkim pudełku, trafiła do naszej planszówkowej szafy jeszcze w lutym, kiedy to kupiłem ją przecenioną w promocji walentynkowej - no bo widocznie Paryż, miłość, wino i czerwone róże, jakiś taki ciąg skojarzeń; a może to, że produkcja ta przeznaczona jest wyłącznie dla dwóch osób? Tak czy inaczej - czy jest to gra, w której można się zakochać na dłużej, czy tylko planszówkowy short fling?

To naprawdę nieduże pudełko; funkowa Squirrel Girl dla skali

Temat jest czysto umowny - gra równie dobrze mogłaby nosić tytuł Katowice: Miasto Kominów albo Gdynia: Miasto Śledzi, mówimy tu bowiem o abstrakcyjnej układance. W trakcie gry najpierw budujemy kolorowy bruk, a następnie wznosimy na nim tetrisopodobne budynki, za które będziemy punktować na koniec. Haczyk w tym, że kolory bruku wyznaczają, gdzie możemy budować - jedna osoba może to robić na polach pomarańczowych, druga na niebieskich; fioletowe mogą zostać zajęte przez kogokolwiek, zaś ulicznych latarni zburzyć i zabudować nie wolno nikomu - są one za to istotne przy punktacji. W praktyce wygląda to tak:   

Pole gry jest umiejscowione wewnątrz pudełka, więc układanie żetonów jest bardzo wygodne - nic nie lata i nie przesuwa się po stole

Każdy gracz dysponuje własną pulą kafelków; pomarańczowy będzie dysponować takimi, na których pomarańczowe pole stanowią większość i vice versa. Nawet pomarańczowe kafelki mają jednak niebieskie pola, więc - chcąc nie chcąc - zawsze będziemy oddawać nieco miejsca drugiej osobie. Kluczem do sukcesu jest, by te oddane pola były w miejscach mało atrakcyjnych lub wręcz niedostępnych... ale i tak zawsze trzeba być przygotowanym na niespodzianki. Pierwsza faza gry kończy się, gdy wybrukujemy całe pudełko:

Paryskie latarnie równie dobrze mogłyby być nadmorskimi stoiskami z oscypkiem, serce gry to ciasna rywalizacyjna układanka
W trakcie tej pierwszej fazy, poza układaniem bruku, mamy jeszcze jedną opcję - zamiast układać kolorowy żeton można pobrać z ogólnodostępnej puli jeden z budynków, które buduje się w fazie drugiej. Im większy budynek, tym więcej przyniesie nam punktów na koniec - ale też tym trudniej będzie znaleźć dla niego miejsce na polach we odpowiednim kolorze. Równoległa możliwość wykładania bruku i rezerwowania budynków to główne źródło napięcia w tej grze; każdy ruch zdradza nieco planów drugiej osobie, musimy więc uważnie śledzić nawzajem swoje poczynania. Gdy jedna osoba położy duży fragment bruku idealnie przygotowany pod konkretny budynek, druga może skontrować ten plan rezerwując ten właśnie budynek dla siebie; albo z drugiej strony, gdy ktoś już wziął jeden z budynków, szybki rzut oka na stan planszy pomoże nam zgadnąć, gdzie w zamierzeniu ma on stanąć - i możemy postarać się pokrzyżować jakoś te plany.
W tym Paryżu to jednak budują z fantazją

Gdy bruk został już ukończony, przechodzimy do fazy drugiej i ostatniej - układania budynków. Robimy to na zmianę, jest więc jeszcze ostatnia okazja, by potencjalnie zająć komuś ważne fioletowe ogólnodostępne pole! By zaznaczyć, kto zbudował co, stawiamy na budynkach kolorowe drewniane kominy - i po zakończeniu partii całość wygląda mniej więcej tak:

Ogólna reguła punktacji to (rozmiar budynku)x(liczba sąsiadujących z nim latarni); pomarańczowy budynek w prawym dolnym rogu jest warty osiem punktów (4 pola x 2 latarnie)

I w tej fazie jest jeden kruczek: tym razem możemy wykorzystać którąś ze specjalnych mocy, które reprezentowane są przez retro-pocztówki z atrakcjami Paryża. Tak jak z budynkami, zajęcie pocztówki przez jedną osobę blokuje ją już dla drugiej - trzeba więc czasem nagłowić się, czy wolimy szybciej postawić budynki, czy poświęcić swoją kolej na dobranie pomocnej pocztówki. 

Ładne? Ładne. Szkoda tylko, że w trakcie gry nie widać awersów tych pocztówek, bo są obrócone na stronę z mocami
Same pocztówkowe moce to ciekawy przekrój efektów - mogą to być dodatkowe małe budynki, jak pomnik czy ogród botaniczny; może to być opcja awaryjnej podmiany zarezerwowanego budynku na jakiś inny (gdy widać już, że nie damy rady czegoś postawić); może to być wyjątkowe prawo do zabudowania pola z latarnią - i dużo więcej.  
Szkoda też, że rewers pocztówek nie zawiera też przypomnienia, co dana ikona reprezentuje - choćby nawet stylizowanymi zawijasami po francusku

I to właściwie wszystko! Paryż: Miasto Świateł to krótka gra, w którą nawet do kawy zazwyczaj rozgrywamy partię i rewanż. Początkowo napisałem krótka i lekka, ale szybko skasowałem to drugie słowo; może i jest prosta pod kątem reguł, ale wymaga skupienia i uwagi. Będziemy rywalizować o szybko kurczące się miejsce jak chwasty w ogrodzie; to naprawdę konfrontacyjna zabawa, której będą na przemian towarzyszyć jęki oburzenia (gdy ktoś wpakuje się nam na istotne pole) i westchnienia ulgi (gdy skompletujemy gdzieś nienaruszalną pozycję) .

Pisałem, że paryski temat jest tylko doklejony do abstrakcyjnej, rywalizacyjnej układanki, ale to nie zarzut - zdecydowanie wolę przecież grać w ładne układanki. Szczególnie podoba mi się wykonanie żetonów i planszy - nie dość, że widać na nich malarski pędzel, to do tego są dwuwarstwowe, co nadaje im satysfakcjonującej fizyczności. Żetony bruku przyjemnie wpasowują się w obniżony poziom planszy, zaś budynki wyraźnie wizualnie wyrastają z ulic - zarówno za sprawą kontrastowego obramowania, jak i drugiego poziomu żetonu:

Now in full 3D

Najsłabszym elementem całości są dla mnie pocztówki ze specjalnymi mocami. Tak, to uroczy koncept, ale rozłożenie ich wszystkich na stole podwaja miejsce potrzebne do gry - która pod wszystkimi innymi względami jest tak kompaktowa, że aż chciałoby się zabrać ją w plener. Niektóre symbole na pocztówkach są też na tyle niejasne, że podczas gry trzeba czasem konsultować się z instrukcją - szczególnie podczas początkowych partii warto mieć ją nieustannie pod ręką.

Paryż: Miasto Świateł twardo wpisuje się dla mnie w kategorię nieco leniwych gier do kawy i herbaty. Rozkładanie jej jest błyskawiczne (wystarczy właściwie otworzyć pudełko, wytrząsnąć z niego wszystko do wieczka i wziąć żetony bruku w swoim kolorze), partia szybka, a finałowe liczenie punktacji można bezproblemowo przeprowadzić w pamięci. Dużo dobrego robi tu estetyka wykonania; nawet w oczekiwaniu na swoją kolejkę przyjemnie jest patrzeć na te drobniutkie kocie łby planszy lub na panoramę nadrukowaną na jego ściankach pudełka.

Dobra gra do kawy brzmi nieco jak damning with faint praise, dodam więc może tyle: kiedy zapytałem żonę o jej wrażenia, stwierdziła że Paryż: Miasto Świateł to gra bardzo relaksująca - ale w jej trakcie regularnie mamrocze brzydkie słowa, kiedy tylko któryś z planów się posypie (a z racji na interaktywną naturę zabawy, plany sypią się nam obojgu mniej więcej co dwie tury). Nie jest więc to może tytuł, który zerwie wam czapki z głów; nie jest to też coś mechanicznie niezwykle innowacyjnego - ale jest zwyczajnie ładny i przyjemny. Jeśli zatem macie ochotę na nieco brzydkich słów w barwnym Paryżu, i to bez długoterminowych zobowiązań (dwie partie na jedną kawę!) - myślę, że można się tą grą zainteresować!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz