niedziela, 13 czerwca 2021

Panele na niedzielę: Starfinger i siedem cudów trzydziestego wieku!

Uwaga, dzisiaj zaczynamy nasze spotkanie od wejściówki! Pytanie pierwsze i ostatnie: kim był Jim Shooter? Kto pamięta, może czuć z siebie dumę; kto nie, tego wysyłam w czasie do spotkania, w którym o nim mówiliśmy. A zaczynamy od Jima Shootera, ponieważ stworzył on część z najbardziej rozpoznawalnych łotrów Legionu - i moim planem było, aby dziś tymi łotrami się zająć...

...ale plany mają tendencję do zmieniania się w locie! Gdzie tam przechodzić do łotrów Shootera, pomyślałem, kiedy nie wspomniałem jeszcze ani słowem o jednym z klasycznych przeciwników Legionu z samego serca Silver Age? Złapcie się więc fotela, bo dzisiaj na waszych ekranach pojawi się on - the man from the stars! The man with the fingers! He's...

 ♫ Starfinger! He's the man!

Starfinger nie jest może najbardziej przerażającym z pseudonimów, ale bardzo prosto wyśledzić, skąd się wziął! Jesteśmy teraz w sierpniu roku 1965, zaś w grudniu 1964 amerykańską premierę miał jeden z filmów Jamesem Bon-

No dzięki za spalenie ciekawostki kulturowej, okładko, way to make me feel needed

Inspiracja Goldfingerem jest tu noszona z pełną dumą! Po raz kolejny mamy też wgląd w tempo produkcji komiksów w latach '60 - pół roku to minimalny czas reakcji na trendy kulturowe czy czytelnicze. Wspominaliśmy o tym przy okazji naszej dyskusji o The Legion of Substitute Heroes, tu zaś widzimy kolejny przykład - ktoś z DC idzie w grudniu do kina na Goldfingera, myśli ej, podoba mi się ten tytuł, wydawnicza machina rusza... i w sierpniu na prasowych stojakach grozi już światu Starfinger.

Skoro sama okładka wyręczyła mnie w szukaniu kulturowych tropów, pójdę więc tym razem w nieco innym kierunku - jak Starfinger wpisuje się w sieć inspiracji komiksowych? Strzelanie innym rodzajem mocy z każdego palca to w końcu znak firmowy innego łotra, marvelowskiego Mandarina. Mandarin był very much a Yellow Peril character w tradycji łotrów takich, jak Fu Manchu czy Ming the Merciless.

Pod terminem Yellow Peril kryje się zestaw rasistowskich stereotypów związanych z Azjatami i zapewne wrócimy do tej dyskusji w przyszłości, gdy na ekrany trafi serial Marvela, którego bohaterem będzie Shang-Chi (nasza mantra: wszystkie komiksy są ekranizowane). W pierwotnej wersji Shang-Chi był bowiem synem samego Fu Manchu, ale później Marvel stracił prawa do klasycznego azjatyckiego złoczyńcy i... no, porozmawiamy o tym wszystkim kiedy indziej.

Tak czy inaczej, Mandarin posiadał zestaw dziesięciu pierścieni, z których każdy umożliwiał mu kontrolę nad innym rodzajem mocy...

...i chyba śmiało możemy powiedzieć, że linia inspiracji biegła tu raczej od Marvela do DC - Mandarin pojawił się bowiem jako przeciwnik Iron Mana już rok wcześniej, 1964. Gdy zaś spojrzymy na projekt kostiumu Starfingera, innym komiksowym tropem może być Black Manta, klasyczny łotr Aquamana; czarny strój nurka i owalny hełm z wielkimi, wyłupiastymi oczami wyglądają, jakby wyszły z tej samej fabryki.

"Dzień dobry, miło mi państwa powitać w gdyńskim oceanarium"
Tym razem jednak - o dziwo - Starfinger był pierwszy; Black Manta zadebiutował dopiero w 1967. Zostawmy jednak te dywagacje i wskoczymy już w wir przygody!

Historia zaczyna się w gabinecie lekarskim, gdzie doktor Hanscom - medyk Legionu - przepuszcza młodych bohaterów i bohaterki przez badanie kontrolne (więcej o służbie zdrowia w trzydziestym wieku poczytacie tutaj). A że jesteśmy raptem trzy miesiące (realne, wydawnicze) po historii Super-Moby Dick of Space, w tle mamy wątek utraconej ręki Lightning Lada - leży on w szpitalu, dochodzi do siebie i zapewnia odwiedzających go przyjaciół, że może jednak uda się zastąpić metalową protezę czymś bardziej naturalnym. Doktor Hanscom generalnie dopuszcza Legion do służby, z jednym może małym zastrzeżeniem...

Szybka eliminacja z historii dwóch najpotężniejszych legionistów!

Wspominaliśmy już w końcu, że przy rosnącej liczebności Legionu niektóre postacie trzeba było posadzić czasem na ławce rezerwowych - i los ten często spotykał Superboya i Mon-Ela, którzy w końcu są w stanie rozwiązać większość problemów pstryknięciem palcami. Ale jakiemu kryzysowi musi tym razem zaradzić nasz super-hero club? Otóż na odległej planetoidzie odkryto niezwykłą substancję...

Odmłodzone zwierzę jest cudownie szczęśliwe - ogon w górze, krok taneczny
Ziemscy naukowcy nie mogą się doczekać, by położyć łapy na cudownej substancji (ale co na to zwierzę z odległej planetoidy?), a Legion ma zabezpieczyć transport bezcennego minerału. I wtedy - z okrzykiem I'll take that rejuvium! - pojawia się on!

Powiedzcie, że Starfinger nie wygląda jak zły Michelin Man
Pierwsza konfrontacja to raczej remis - co prawda Starfinger udziela Legionowi lekcji pokory, ale Sun Boy w ostatniej chwili napromieniowuje bryłę drogocennego minerału gorącem tak ogromnym, że minionom Starfingera nie udaje się go dotknąć. Efekt zaskoczenia już minął, a plan nieco się posypał, Starfinger podpala więc rakietę stojącą na pobliskim lądowisku (by zmusić Legion do uratowania załogi) i w międzyczasie daje nogę.

Szczęki Matter-Eater Lada są zawsze gotowe do akcji!

Kryminalna grupa wraca do kryjówki w kiepskich nastrojach. Dolts! Fools!, woła Starfinger na swoich podkomendnych; trzeba było działać szybciej! Oh yeah?, odpowiada mu na to jeden z nich; a jeśli ty jesteś taki super, to dlaczego nie zniszczyłeś Legionu? Gdzie te moce, które podobno masz? 

W odpowiedzi Starfinger wyciąga w górę palec!

A cóż to za podchody? Najpierw widzieliśmy, jak Starfinger różnymi promieniami mocy walczy z Legionem, a teraz nagle musi uciekać się do podstępów, żeby przywołać podkomendnych do porządku? Historia ta skończy się klasycznym zdemaskowaniem łotra - zbierajcie więc poszlaki, które mogą wskazać na jego prawdziwą tożsamość!

Starfinger wydaje się faktycznie niebezpieczny, Saturn Girl - przywódczyni Legionu - zbiera więc całą drużynę i wysyła nawet sygnał w przeszłość, by Superboy przestał się na chwilę wydurniać z Laną Lang i wziął się do uczciwej superbohaterskiej roboty. Starfinger też jednak nie próżnuje; w przebraniu dostaje się do studia telewizyjnego, gdzie..

W idyllicznej przyszłości trzydziestego wieku nie ma internetu, jest tylko telewizja
It's time... for action! Nie trzeba długo czekać na realizację groźby; pierwszym zaatakowanym cudem świata jest podróżujące po szynach Sun City:

Cud pierwszy: miasto na szynach
To nie blef! Może i zniszczyć całe miasto byłoby trudno, ale Starfinger wykorzystuje swoje promienie, by stopić tory. Na szczęście Legion jest na miejscu:

W późniejszych historiach moce Colossal Boya były bardziej ograniczone, ale tutaj może zrobić się tak wielki, by trzymać w dłoniach miasto
W trakcie pościgu Starfinger podstępem wyprowadza w pole Star Boya i trafia go promieniami prosto w pierś. Star Boy może i lata i nosi pelerynę, nie jest jednak niezniszczalny:

"Strange, death-like coma" była z jednej strony ówczesną metodą unikania tematu śmierci (jesteśmy tu jeszcze przed Computo the Conqueror), z drugiej zaś potencjalną furtką do powrotu postaci
Metodą na zreanimowanie kompana, którą proponuje Brainiac 5, jest ponowne napromieniowanie go gwiezdną energią - no bo w końcu "Star" Boy i tak dalej. Zadanie latania z kolegą dookoła gwiazdy otrzymuje Mon-El...

...co oczywiście jest metodą wyeliminowania go z historii po raz kolejny. Jak widzicie, autor - Edmond Hamilton - stara się bardzo mocno, by wszystko miało jakieś fabularne uzasadnienie; chociaż jakieś, chociaż naciągane. Moim zdaniem działa to na niekorzyść historii - spokojnie można było powiedzieć, że Mon-El jest zajęty na odległej planecie i machnąć na to ręką - ale podejście Hamiltona bliższe jest niektórym współczesnym fanom, dla których ulubionym pojęciem są plot holes i którzy domagają się tłumaczenia, jak dokładnie działa napęd statku kosmicznego czy dlaczego czarodziej czaruje lewą ręką, a nie prawą. I mean, można się w takie wyjaśnienia bawić, ale w opowiadaniu historii zdecydowanie wolę dobre tempo i rytm fabuły niż niewolnicze tłumaczenie każdego problemu i wątpliwości.

A co do tempa, wróćmy do akcji!

Czym może się różnić reverse mirror od zwykłego mirror?
Rozmaite - niemalże bondowskie - gadżety pozwalają Starfingerowi po raz kolejny uniknąć pojmania; tu lustrzane panele, tam magnetyczna sieć lub potężne słuchawki. Dzięki tym ostatnim lokalizuje on (pod oddechu) skradającego się za nim Invisible Kida:

Cud drugi: laboratorium na szczudłach
Korzystając ze swojej ultra-vision Ultra Boy dostrzega zbliżającego się w furgonetce łotra... i zostaje znokautowany przez drugiego Starfingera, który wykorzystał jego chwilę wrażliwości (bo, jak każdy numer przypomina, Ultra Boy może korzystać naraz tylko z jednej mocy). The man in the truck is one of my gang, dressed as me!, śmieje się złoczyńca. Czy zaraz będzie mu jednak mniej wesoło? Na miejsce przybywa bowiem wezwany przez przywódczynię Legionu Superboy!

Kadr okładkowy na początku wpisu pokazuje tę scenę w z większą liczbą detali!

"Great rings of Saturn! Sizzling circuits!" - jak ładnie Legion unika brzydkich słów!
Nie dość więc, że Starfinger jest nie do zatrzymania, to do tego jest kimś z Legionu? Porządny cliffhanger; ruszajmy do kolejnego numeru! Któż może kryć się pod maską? Pamiętajcie, że dziewczęta też nie są poza podejrzeniem - żeby wspomnieć tylko, jak przez całą inną przygodę nikt nie zorientował się, że rolę Lightning Lada odgrywała tak naprawdę jego siostra.

Zaczynamy od wprowadzenia dla osób, którym poprzedniego numeru nie udało się dostać; Starfinger przeciąga się wyluzowany nad miastem i terroryzuje je tęczowymi promieniami:

Osoby pokonane w finałowej konfrontacji ostatniego zeszytu wracają do sił... prawie wszystkie:
Mina Phantom Girl dobitnie pokazuje, co o tym myśli

Rozpoczyna się polowanie na złoczyńcę; w pewnym momencie Shrinking Violet wpada na Chameleon Boya paradującego po siedzibie Legionu w stroju Starfingera, ale zmiennokształtny młodzieniec ma wytłumaczenie:

Poszukiwania nie przynoszą rezultatu, a trzeci cud świata jest zagrożony! Oto on:

Cud trzeci: dziura w ziemi
OK, nabijam się nieco w podpisie pod obrazkiem, ale taki tunel na wylot całej Ziemi - poza kojarzeniem się z kreskówkami z królikiem Bugsem - to niezaprzeczalnie fajny staromodny koncept science-fiction. Starfinger wlatuje do tunelu, z pewnością z niecnymi zamiarami, zaś Legion rusza jego śladem; okazuje się jednak, że nasz łotr ponownie intelektualnie przewyższył trójkę nastolatków:

Nie dość, że generator zostaje zniszczony, to legioniści ledwie uchodzą z życiem z zapadającego się tunelu; Superboy to Superboy, ale Cosmic Boy i Matter-Eater Lad gorzej poradziliby sobie z milionami ton skał na głowie. Czas na czwarty cud!

Cud czwarty: parę pomników starych białych facetów
To... po prostu kilka pomników w Himalajach, i to nawet nie szczególnie pięknych? No dobra, niech będzie; liczy się to, że strzegący ich Ultra Boy - a strzeże ich samotnie, więc może to komentarz Legionu na temat klasy tego zabytku - znowu daje się wywieść w pole. Przełącza się bowiem na ultra-siłę, by podtrzymać obalonego przez Starfingera Kolumba, po czym dostaje od tyłu w łeb od spadającego Bena Franklina. Może i Ultra Boy nie jest za mądry...

Abe Lincoln pyta smutnym wzrokiem - "dlaczego ten chłopiec został tu wysłany bez opieki?"
...ale przynajmniej refleks ma w porządku - w ostatniej chwili przełączył się bowiem na niezniszczalność, ale oznaczało to też, że pozbawiony ultra-siły sam nie mógł się wykopać spod tych wszystkich pomników.

Tego już za dużo; wysyłanie pojedynczych patroli nie zdaje egzaminu, więc Saturn Girl i Brainiac 5 biorą się za rozwiązanie bardziej uniwersalne. Czas - by komiksowej tradycji stało się zadość - wyciągnąć z rękawa jakiś magiczny metal:

Mówię tu o "komiksowej tradycji", ale inertron na dobrą sprawę dopiero ją rozpoczynał - marvelowskie vibranium (o podobnych właściwościach) pojawiło się rok później, w 1966; znane ze szkieletu Wolverine'a adamantium to dopiero 1969.

Legion znowu rozdziela się na kilka drużyn, by ochronić ostatnie z cudów świata, a Saturn Girl - ówczesna przywódczyni zespołu - dostarcza wszystkim inertronowe tarcze. By nie przedłużać dzisiejszego spotkania, przyjrzyjmy się tylko szybko trzem ostatnim z futurystycznych cudów:

Cud piąty: pompa

Cud szósty: wiatrak

Cud siódmy i ostatni: POWERSPHERE

Inertronowe tarcze są tym, co pozwala Legionowi stawić czoła Starfingerowi na równych warunkach! Nie jest to może najbardziej wizualnie porywająca konfrontacja, gdyż wszyscy po prostu otaczają łotra i biegną na niego z tarczami...

...ale przynajmniej poznajemy w końcu tożsamość złoczyńcy. Czy zgadliście i zgadłyście, kto to?

Na pewno?

Sprawdźmy zatem!

Tyle chociaż dobrego; Lightning Lad okazuje się nie przestępcą, a bezwolnym narzędziem w rękach prawdziwego łotra. Ponownie: czy zgadliście i zgadłyście, kto to?

Na pewno?

Sprawdźmy!

...tak, to doktor Hanscom z początku poprzedniego numeru!

Jestem pewny, że widziałem takie koło do super-hipnozy w jakimś sklepie z farbami
Dlatego właśnie doktor od czasu do czasu musiał imitować moce Starfingera, by zastraszyć swoich podwładnych - on sam nie posiadał żadnych mocy, promienie mocy emitował tak naprawdę zahipnotyzowany Lightning Lad. Kiedy Legion rozgryza zagadkę, tylko chwile dzielą ich od dostania się do kryjówki doktora. Ten w desperackim manewrze próbuje szantażu związanego z ostatnim cudem świata, powersphere:
Urzekają mnie te dialogi! "I'm gambling..." "And I'm sure...!"

Koniec końców, zagrozenie zostaje zażegnane, rejuvum powierzone pieczy naukowców, zaś Phantom Girl przywrócona do świata materialnego. Ja zaś - jako wasz narrator i przewodnik po trzydziestym wieku - jestem w sumie zaskoczony, że historia ta jest nieco lepsza, niż ją zapamiętałem; są w niej odpowiednie cliffhangery, nieustannie coś się dzieje, i może tylko siedem cudów trzydziestego wieku nieco ją rozwleka - ale rozumiem, że pięć cudów nie miałoby tego samego brzmienia.

Starfinger był w 1965 poważnym zagrożeniem, ale współcześnie - może z racji na głupkowaty hełm, może na tęczowe promienie emitowane z palców - interpretuje się go raczej jako komediowego łotra. W animowanej wersji Legionu z 2006 stanowił on przeciwnika Substitute Heroes w poświęconym im odcinku; poszło to w pełen radosny camp, gdyż animowany Starfinger przemawiał z bliżej niezidentyfikowanym europejskim akcentem oraz zachowywał się z manieryzmami przebrzmiałego gwiazdora disco:

Będę szczery: zakrztusiłem się ze śmiechu, kiedy zobaczyłem Starfingera jako łotra odcinka
Imidż łotrowsko-sceniczny dobrany doskonale
Co zatem powinniśmy wyciągnąć z tej historii; jakie lekcje zapamiętać? Nie ufaj lekarzom wydaje się słabym przesłaniem, może więc skonkretyzujmy: nie ufaj lekarzom, którzy obiecują ci jakieś cudowne ukryte terapie - jak na przykład to, że wyhodują ci nową rękę dzięki eksperymentalnym technologiom. Skończy się to super-hipnozą, pod którą zaczniecie działać na szkodę społeczeństwa!

Czy zatem podczas naszego kolejnego spotkania zajmiemy się łotrami Jima Shootera, nieco bardziej nowoczesnymi niż pocieszny Starfinger i jego tęczowe promienie? Pewnie jeszcze nie; zróżnicujemy nieco tematykę i przed kolejną dyskusją o komiksowych złoczyńcach porozmawiamy najpierw o czymś innym. A o czym dokładnie? Tego dowiecie się, jak zwykle... w przyszłości!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz