Pamiętacie internet przełomu wieków - w niskiej rozdzielczości, z prostą konstrukcją stron, migającymi grafikami, wirującymi gifami i całą resztą? Hypnospace Outlaw pamięta.
W grze zostajemy moderatorem społeczności w tytułowej Hypnospace - fikcyjnej wersji internetu w roku 1999, do której ludzie podłączają się nie za pomocą komputera, a w trakcie snu, dzięki specjalnej opasce zakładanej na głowę. Zamiast po prostu śnić, mogą zająć się w nocy budowaniem pociesznych stron (inspirowaną estetyką geocities), zrzeszaniem się w tematycznych webringach, a także - bo internet to internet, niezależnie od nazwy - hakerstwem, nielegalnym dzieleniem się plikami, cyberbullyingiem i przekrętami na prawdziwe pieniądze. Tu właśnie pojawiamy się my w roli moderatora - naszym zadaniem jest namierzać i flagować rozmaite problemy, od łamania praw autorskich po udostępnianie szkodliwego oprogramowania.
 |
Głównie jednak pocieszne osobiste strony
|
Hypnospace Outlaw opowiada na tej kanwie wielowątkową historię, która prowadzi nas przez pewien okres ewolucji sieci. Jako że gra podzielona jest na kilka rozdziałów, z których każdy rozgrywa się po pewnym przeskoku czasowym - mamy okazję śledzić efekty naszych poczynań, reakcje społeczności oraz kształtowanie się nowych mód, trendów i grup.
 |
Ach, Y2K, ależ to było
|
Weźmy przykładowo pierwszą sprawę, która zostaje nam powierzona - łamanie praw autorskich. Firma będąca właścicielem komicznej kreskowej ryby-detektywa imieniem Gumshoe Gooper pragnie dokręcić śrubę użytkownikom bezprawnie wykorzystującym jej podobieństwo... i szybko odkrywamy, że największe zagęszczenie podwodnego detektywa w sieci znajduje się na stronie dobrodusznej nauczycielki, która pisze, że OGLĄDALIŚMY Z DZIEĆMI PRZYGODY GUMSHOE GOOPERA, A POTEM ROZMAWIALIŚMY I RYSOWALIŚMY! SPÓJRZCIE TYLKO NA TĘ WSPANIAŁĄ GALERIĘ WYJĄTKOWYCH PRAC. Reguły są jednak na tyle drakońskie, że naszą powinnością jest modowskim młotkiem wytłuc wszystkie dziecięce prace (no, poza tymi najgorszymi, na których Gooper jest trudny do zidentyfikowania).
 |
Wielka korporacja bardzo cierpi i dużo traci przez ten obrazek, do skasowania!
|
 |
Ten jest spoko
|
Gdy odwiedzamy stronę następnym razem, nauczycielka zamieszcza na niej smutny wpis, że jak to tak, nieszkodliwe dziecięce rysunki najwyraźniej są nielegalne, a w sieci wiszą takie strony, że głowa mała - i jak bardzo jej przykro. Jeszcze później - dzięki wsparciu jej sieciowych znajomych - zawiązuje się cały ruch "obrony swobód w sieci", z własną stroną z gifami z powiewającą amerykańską flagą, patriotyczną muzyką w .midi, grafiką "I stand with Gumshoe Gooper" widoczną na zaprzyjaźnionych stronach oraz patetycznymi odezwami z pierwszą poprawką i tak dalej. A *jeszcze* później firma, dla której pracujemy, jest zmuszona odnieść się do sprawy. A *jeszcze* później...
 |
Można adoptować wirtualne zwierzątko, które będzie zostawiać bobki na pulpicie
|
Hynospace Outlaw to z jednej strony satyra na ówczesną erę internetu, a z drugiej strony ciepłe jej wspomnienie. Pamiętacie: strony dla młodzieży, które pełne są żenująco nieautentycznych dorosłych usiłujących wydawać się
cool i powtarzać, że deskorolki są fajne, a narkotyki nie; strony tworzone przez samą młodzież - z nu-metalem, czaszkami i mroczną poezją; strony tworzone przez dorosłych, którzy stawiają pierwsze kroki w sieci i są nieświadomi obciachowości swoich początkowych wysiłków (a może im nie zależy); strony fanowskie poświęcone muzyce, na których sympatycy rożnych stylów toczą ze sobą wieczne śmiertelnie poważne boje; i w końcu strony satyryczne, które z tego wszystkiego się nabijają. Nie jest to parodia szczególnie złośliwa; celem jest raczej wywołanie nostalgii za tym minionym okresem sieciowej kultury i danie nam krzywego zwierciadła, w którym możemy pośmiać się z tych o dwadzieścia lat młodszych wersji nas samych.
 |
Posługujemy się całym fikcyjnym systemem operacyjnym, można też pograć w parę prostych minigierek. Czy font w antynarkotykowej grze nie wygląda znajomo?
|
Elementów gry jako takiej jest tu właściwie niewiele; to bardziej wirtualne muzeum, przy wejściu do którego dostajemy kartę pracy: znajdź to, znajdź tamto, porównaj eksponaty A i B, złam szyfr, do którego klucz znajdziesz na wystawie C. Wejście na niektóre strony będzie od nas wymagało zdobycia odpowiednich haseł, specjalnego oprogramowania lub informacji wyczytanych między wierszami - jest to akurat tyle aktywności, by nie zostawiać nas kompletnie zagubionych w tym fikcyjnym internecie, a wyznaczyć jakieś cele i ścieżki w jego przeglądaniu. Główna zabawa płynie jednak z oglądania wirtualnych eksponatów: znalezienia strony "dla wybranych", podpięcia się do czyichś prywatnych zasobów w folderze filesharingowym lub zrekonstruowania witryny niekompatybilnej już z najnowszą wersją systemu.
 |
Przy ładowaniu gry można nawet wejść w fikcyjny BIOS i pomieszać w ustawieniach!
|
Całość jest celowo w niskiej rozdzielczości, pstrokata i brzydka - pełnię doznań gwarantowałoby pewnie granie na monitorze kineskopowym, ale patrząc na kanciaste fonty i niedopasowane grafiki i tak pewnie poczujecie się jak w 1999. Udźwiękowienie to za to zupełnie inna bajka - w końcu część sieci oddana w naszą pieczę to webring muzyczny, będziemy mieć więc okazję posłuchać partyzancko wrzuconych na pokątną stronę dem hiphopowych, undergroundu, garażowo nagranego amatorskiego brzdąkania na gitarce, a nawet być może nawet uda się nam *ściągnąć teledysk* (pamiętajcie, by wypalić go potem na płycie CD!) Jest też kilka uroczych detali, jak to, że nasz fikcyjny system operacyjny okresowo się zamula i trzeba go wtedy zresetować, a w hypnospace'owej sieci czekają na nas wirusy, reklamowe pop-upy i malware.
 |
Jedną z zabaw jest szukanie w sieci pseudo-pokemonów, ale strzeżcie się - fundamentalistyczny pastor przekonuje na swojej stronie, że są dziełem szatana
|
Całość zajęła mi trzy-cztery wieczory; jestem przy tym świadomy, że w tym czasie nie odwiedziłem nawet wszystkich przygotowanych w grze stron - i widać to od razu, gdyż pod koniec dostajemy do ręki narzędzie, które pozwala śledzić i katalogować nasze wirtualne podróże. Może i Hypnospace Outlaw ledwie kwalifikuje się na kategorię "gry", ale bawiłem się naprawdę dobrze - to nieśpieszna rozrywka, która da nam tym więcej, im bardziej się w nią wkopiemy i wczytamy. Tak, z pewnością można rozwiązać podane nam zagadki nawet i w trakcie jednej kilkugodzinnej sesji - to jednak tak, jakby wypić naraz całą butelkę ginu; bardziej zrobi się wam niedobrze od pstrokatych grafik i migających gifów, niż poczujecie przyjemność z nieśpiesznej degustacji. Komu mogę więc polecić Hypnospace Outlaw? Głównie osobom zainteresowanym poczuciem nostalgii za okresem, kiedy połączenie z internetem wciąż wiązało się ze słuchaniem sygnału telefonicznego (którego tony i szumy wszyscy potrafiliśmy wtedy z pamięci wybuczeć i wypiszczeć), pliki .jpg ładowały się powolutku z góry na dół, a ściągnięcie warezów legalne kupno albumu czy gry było całym przedsięwzięciem. Hypnospace Outlaw to pod wieloma względami przerysowana parodia, ale jestem pewien, że przywoła te zagrzebane głęboko wspomnienia!
 |
Cóż to byłby za internet bez pełnych błędów ortograficznych stron o teoriach spiskowych!
|
Osoby zainteresowane rzeczywistą internetową archeologią mogę odesłać na stronę
restorativland.org, gdzie społecznym wysiłkiem archiwizowane są stare strony z geocities, muzyka z myspace i tym podobne atrakcje. Jeśli zaś macie ochotę prześledzić historię internetu pod kątem językowym i społecznym, gorąco zachęcam do lektury książki
Because Internet; a gdyby naszła was ochota poczytać bloga jak z roku 2005 - gratulacje, jesteście już pod dobrym adresem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz