piątek, 25 lutego 2022

Variety Show: doktor, Lovecraft, bohaterowie i baca-czarownik!

Hej, to Variety Show! Mam nadzieję, że poprawię wam trochę humor przed nadchodzącym weekendem; kawa i głupoty miewają moc magiczną!


Po pierwsze: nie ma ucieczki przed komiksowymi trailerami! Głównym daniem jest - po spotach emitowanych w trakcie Super Bowl - nowy klip reklamujący kolejnego Doktora Strange'a:

Podobnie jak w pierwszej części - podobają mi się wizualne fajerwerki! Komiksowy Doktor Strange już w latach '60 miał reputację tego - nomen omen - dziwnego komiksu, przy lekturze którego uniwersyteccy hipisi fajczą zielsko lub wręcz idą w stronę potężniejszych rozszerzaczy świadomości. Jak pisał o tym okresie Roy Thomas, jeden ze scenarzystów: "People who read Doctor Strange thought people at Marvel must be heads [drug users], because they had had similar experiences high on mushrooms." Osobliwe istoty (często zaczerpnięte z rzeczywistych mitologii), surrealistyczne pejzaże innych światów, fabuły odwołujące się do konceptów Junga czy wschodniego mistycyzmu... a wszystko to jeszcze przed głównym amerykańskim boomem na Daleki Wschód. Doktor Strange, jak przystało na czarnoksiężnika, sprawnie przewidywał przyszłość - lub, jak twierdzą historycy medium, sam pomagał kształtować kiełkującą kontrkulturę!

Jeden z "tych słynnych" paneli z tego okresu

"I AM ETERNITY!" Swoją drogą - wiecie, że Doktor Strange początkowo miał nazywać się Mister Strange? Stan Lee postawił jednak temu weto twierdząc, że "Mr. Strange" to prawie to samo co "Mr. Fantastic", członek Fantastycznej Czwórki

O samym trailerze można pewnie długo mówić - fajnie że wraca Scarlet Witch; fajnie że pojawia się America Chavez, jedna z młodych marvelowskich bohaterek - ale najzabawniejszym detalem jest dla mnie pojawienie się na ekranie mackowatej kreatury znanej jako Shuma-Gorath: 

Shuma-Gorath pojawia się w komiksach po raz pierwszy - wrzesień 1973!

Jeśli imię tej bestii oraz jej ogólna mackowatość przywodzi wam na myśl Lovecrafta - bardzo słusznie! Shuma-Gorath pochodzi bowiem z tekstów Roberta E. Howarda, a konkretniej - z opowiadań o Kullu Zdobywcy (mniej popularnym niż Conan tego samego twórcy), w których pojawiało się takowe mroczne bóstwo. Skąd więc trop lovecraftowski? Ano stąd, że Rober E. Howard, H. P. Lovecraft czy Clark Ashton Smith tworzyli literacko-towarzyskie kółko znajomych wymieniających się listami, pomysłami i tekstami! Dlatego właśnie Howard umieścił w swoich barbarzyńskich historiach lovecraftowskie monstrum, a Lovecraft robił sobie żarty z Clarka Ashtona Smitha tworząc postać starożytnego kapłana Klarkash-Tona ("Klarkash-Ton" stało się w ogóle epistolarną ksywą Smitha)! Listy te w ogóle ładnie odzierają Lovecrafta z tej publicznej, mitologicznej maski mrocznego "samotnika z Providence" - z prywatnej korespondencji wyłania się obraz człowieka zaskakująco ciepłego i dowcipnego (tak!), skupionego na pielęgnowaniu kontaktów ze znajomymi, uwielbiającego swoją rodzimą okolicę oraz, jak sam pisał, nieżywiącego niechęci do żadnej żywej istoty.

Anglisto, całkiem z sympatią piszesz tu o Lovecrafcie, ale czy nie był on rasistą aż huczało?, zapytacie; ano niezaprzeczalnie był, i wiele jego poglądów budzi dziś mocne oof, ale i tutaj czarna legenda jest raczej przesadzona. Łatwo odnaleźć w jego twóczości rozegranie problematyki rasowej jako horroru - Cień nad Innsmouth, w którym protagonista odkrywa "nieczystość" swojej krwi jest tekstem bardzo emblematycznym - ale prywatnie nie był wcale jakimś groteskowym klansmanem. W jednym z esejów (celowo zresztą zaczepnym i niepoważnym) wymienia na przykład różne istoty, z którymi nie ma żadnej zwady: monkeys, human beings, negroes, cows, sheep, or pterodactyls. Z dzisiejszej perspektywy - super racist, z ówczesnej... no również super racist, nie oszukujmy się, ale zwróćmy uwagę na dwa detale. Po pierwsze: sam kontekst, w którym mówi właśnie o szanowaniu wszystkich tych stworzeń; po drugie: ten extra step związany z dodaniem "małp" na samym początku, żeby było jasne, że nie tworzy tu wartościującej gradacji. Nie chcę tu absolutnie usprawiedliwiać poglądów Lovecrafta - far from it - ale Lovecraft był jedną z moich uniwersyteckich specjalności. Powiem więc może tak: kiedy współcześnie czytam komentarze rasistów o tym, "jak to bardzo Lovecraft nienawidził czarnych" i że przewracałby się pewnie w grobie za sprawą czarnych aktorów w jego adaptacjach... to nieustannie przewracam tylko oczami z myślą ech, chłopie, nawet ten problematyczny Lovecraft sto lat temu był od ciebie ździebko mądrzejszy i bardziej zniuansowany.

Uff, ciężki temat! Wracając więc do Shuma-Gorath i komiksów - w filmie nie usłyszymy imienia tej bestii; zastąpione one zostanie innym, "Gargantos". Dlaczego? Ano właśnie z racji na zaczerpnięcie go z tekstów Roberta E. Howarda i związany z tym bagaż prawny. W kinie jednak pamiętajcie... Shuma-Gorath!

Na trailerowy deser - DC przygotowało jednominutową wspólną zapowiedź nadchodzących filmów: Batmana, Black Adama, Flasha i Aquamana:


I... naprawdę podoba mi się ten format! Wspólne przesłanie, budująca muzyka, klip w trochę innej formie niż streszczenie 70% fabuły; z tego montażu najbardziej podekscytowany jestem ekranową obecnością Justice Society! Doctor Fate, Hawkman, Cyclone, Atom Smasher - to całkiem silna reprezentacja i pozwala chyba mieć nadzieję, że Black Adam będzie czymś więcej, niż tylko solowym występem Dwayne'a Johnsona. 

No i, co tu kryć, the world does need heroes. Are you in? - bardzo podobają mi się te finałowe słowa Flasha. Rozmontowuje bowiem pewne opaczne rozumienie gatunku superbohaterskiego - jego przesłaniem nie jest bierne czekanie na nadczłowieka, który rozwiąże nasze problemy; jego przesłaniem jest zachęcenie nas do odnalezienia w sobie tego pierwiastka siły i światła - dla siebie oraz dla innych wokół. Wiem, wiem, napuszone słowa, ale do cynizmu wróćmy może kiedy indziej; pozwólmy dziś sobie na trochę optymizmu i nadziei! The world needs heroes.

I know you're in.

A jeśli superbohaterowie wydają się wam dziś niepoważni: pamiętajcie, że nie bez powodu powstali w latach '30 i '40 ubiegłego wieku. Twórcy Supermana to synowie żydowskich imigrantów; Ida, matka Josepha Shustera, była Ukrainką z Kijowa. Joe Simon i Jack Kirby, twórcy Kapitana Ameryki, również mieli żydowsko-imigranckie korzenie; a jak wyglądała pierwsza ich wspólnie stworzona okładka, przypominać chyba nie trzeba: 

Jack Kirby nie był mocny tylko w słowach i rysunkach - dwa lata później osobiście lądował na plaży Omaha!

Próbuję więc chyba powiedzieć, że i za tymi postaciami kryje się historyczno-kulturowe tło, z którego nawet dziś możemy zaczerpnąć trochę inspiracji. A na pewno poczuć pewną łączność z ich twórcami oraz emocjami sprzed osiemdziesięciu lat, które doprowadziły do powstania tych figur. All art comes from somewhere.

A żeby nie kończyć w tonie takiego wysokiego C: dlaczego w zeszłym tygodniu blog głucho milczał? Ponieważ wybraliśmy się z żoną na pierwszy od dawna urlopowy wypad! Oto więc urlopowa galeria (starannie wyselekcjonowanych) zdjęć:

The Long Dark irl!

A tak naprawdę to Lubań, o którym to szczycie można na wikipedii przeczytać doskonałą legendę: "Według ludowych podań Lubań to miejsce przeklęte i magiczne zarazem. Miejscowi czarownicy toczyli tam między sobą spory. Po wypowiedzeniu przez jednego z baców-czarowników straszliwego przekleństwa całe stado owiec wraz z juhasami zapadło się pod ziemię. Podobno w dniu św. Jakuba (25 lipca) z tego miejsca wydobywają się spod ziemi okrzyki juhasów i dzwonki owiec."

Dni nadal krótkie - ale udało nam się wyrobić przed zmrokiem! Widoki były tego warte.

Zabraliśmy ze sobą planszówkę, ale nie zagraliśmy ani razu - bo nasza kwatera miała na stanie Scrabble! Nie scrabblowaliśmy od lat, więc z przyjemnością usiedliśmy do tego planszowego klasyka!

Wordle wordlami - ale co plansza, to plansza! Nasza pierwsze rozgrywka była jeszcze nieporadna, dopiero potem przypomnieliśmy sobie o taktyce, blokowaniu i tak dalej.

W jednej z okolicznych restauracji wpadliśmy na tajemniczą pozycję w karcie dań:  

Nie wystarczyło mi odwagi, by zamówić tajemnicze "coś". Może następnym razem! Zupę rybną mieli za to przednią.

A wieczorem - zaszaleliśmy i wynajęliśmy gorącą balię na dworze! Podziwianie śniegu i gór podczas pławienia się w parującej wodzie sprawiło...

...że czułem się jak japoński makak!

Anglista - wizja artysty

Nie był to wyjazd długi, ale wyczekiwany; od czasu do czasu trzeba wyrwać się z domu! Biorę się więc za robienie zupy rybnej - zobaczę, czy dorównam tej restauracyjnej - a wam powiem tylko na początek weekendu: it all gets better eventually.

Nawet moje umiejętności gotowania zup.

See you in the funny pages!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz