piątek, 1 kwietnia 2022

Henchgirl

Henchgirl - komiks sieciowy autorstwa Kristen Gudsnuk - przeleciał kompletnie pod moim radarem. Musiałem poczekać z poznaniem go dobrych parę lat - a okazją to nie był nawet jego pierwszy papierowy druk przez wydawnictwo Scout Comics, lecz dopiero późniejsza expanded edition pod szyldem Dark Horse!

Na pierwszy rzut oka Henchgirl wygląda na coś wprost dla mnie - superbohaterską satyrę podaną w komediowej kresce. Na drugi rzut oka - wszystko się zgadza... ale, poza gatunkową kpiną, jest w tym komiksie zdecydowanie więcej.

Okładkowy blurb jest idealny - "always quirky, occasionally touching, and surprisingly dark"; podpisuję się pod tą opinią bez wahania!

Mary Posa jest młodą kobietą, która zdecydowała się na kryminalną karierę: jest członkinią tak zwanego Butterfly Gang (nic dziwnego biorąc pod uwagę jej nazwisko), który terroryzuje (ale bez przesady) spokojne Crepe City. O tonie fabuły niech świadczą imiona jej współpracowników: superłotr Monsieur Butterfly zatrudnia też osoby takie, jak Larry Va, Coco Oon czy Katie Pillar.

"We have to keep the motif going or the boss gets mad."

Ale przestępcze perypetie Mary to tylko jeden z aspektów jej życia; mieszka ona ze współlokatorkami, przeżywa rodzinne dramy (jako czarna owca superbohaterskiej rodziny), męczy ją zazdrość o chłopaka, z którym nawet nie do końca jest w związku. Samo życie!

Czy wraz z upływem lat zostaje nam tylko przeistoczyć się w złoczyńców? Mary twierdzi, że tak... ale to tylko cynizm dwudziestokilkulatki.

Jak wspominał okładkowy blurb, pod warstwą humoru kryje się sporo emocjonalnej autentyczności. Fabuła meandruje pomiędzy superbohaterskimi kliszami w rodzaju podróży w czasie, inwazji obcych czy serum zmieniającego charakter, ale wszystko to stanowi wyłącznie scenografię dla wewnętrznej ewolucji Mary. Ewolucji, która czasem kontrapunktowana jest karykaturalnymi minami oraz okrzykami niczym z Sailor Moon - a czasem przebiega w bardziej przyziemny sposób.

Siostra Mary jest superbohaterką i ulubienicą mediów; łatwo wpaść w kompleksy!

Nasuwa się porównanie ze Scottem Pilgrimem, innym komiksem o wczesnej dorosłości utrzymanym w odrealnionej konwencji. Scott Pilgrim posługiwał się przede wszystkim estetyką gier wideo; Henchgirl rozgrywa podobne problemy metaforami opartymi o komiks superbohaterski oraz mangę. Autorka podaje jako największą inspirację artystkę Rumiko Takahashi (Ranma ½, Inuyasha) - i faktycznie można w Henchgirl dostrzec sporo wpływów mangi, od kadrowania po ekspresyjną mimikę postaci! Innym wzorem Kirsten były prace Bruce'a Timma, który stał za lwią częścią animacji DC z lat '90 - jak klasyczna kreskówka z Batmanem, oraz właśnie wspomniany Scott Pilgrim. Choć artystyczne korzenie sięgają wielu źródeł, stylistyka autorki (odpowiedzialnej zarówno za scenariusz, jak i za rysunki) jest jednak bardzo spójna.

"Your stupid backstory is boring!"

Humor Henchgirl działa na kilku poziomach. Mamy twenty-something slice of life stuff; mamy parodię standardowych klisz superbohaterskich (oraz gatunku magical girls a'la Sailor Moon); mamy w końcu wizualne gagi tła. Podobnie jak w przypadku wcześniej tu omawianych Giant Days, czuć trochę webcomicsowe pochodzenie: mało która strona (lub wręcz scena) obędzie się bez dowcipu. Autorka posługuje się jednak humorem na tyle naturalnie, że nie zaburza on ciągłości narracji i nie przypomina wymuszonego śmiechu z puszki.

Takie tam środowiskowe mrugnięcia okiem: poziom pierwszy to Mary nosząca kurtkę z emblematem X-Menów (jak Scott Pilgrim, swoją drogą); poziom drugi to koszulka "Psychic Tot was right", odnosząca się do koszulki z hasłem "Magneto was right", z noszenia której zasłynął Quentin Quire.

Nie sposób uciec od porównania Henchgirl do powieści Hench, którą czytałem jakiś czas temu. Pomimo podobnych dekoracji, są to jednak dosyć odmienne teksty; Hench jest ostrzejsza w wyrazie i skupia się mocniej na krytyce drapieżnego, patologicznego kapitalizmu oraz kultury medialnej; Henchgirl rozgrywa losy szeregowej przestępczyni jako opowieść o dojrzewaniu - ale już nie tym nastoletnim, a początkach dorosłości: szukaniu swojego miejsca na świecie oraz wplataniu się w tkankę społeczną - tu znajomi, tam rodzina, jeszcze gdzie indziej może jakiś chłopak. Czułem, że to w większym stopniu osobista historia, bardziej humorystyczna niż satyryczna.

To w dużej mierze zasługa absurdu. Absurd, moim zdaniem, bywa często niedoceniany w palecie stylistycznych konwencji - a to właśnie on pozwala Mary pokazać się pełniej jako postać. Bohaterka bardziej realistycznej w tonie powieści Hench nie odsłania się w takim stopniu od tej intymnej, wręcz komicznej strony - a czy chcemy to przyznać, czy nie, nasza intymność często jest przecież na swój sposób komiczna! Mary Posa is ridiculous, but it is her life - and for herself, she is anything but. I, choć instynktownie możemy się temu opierać, to wszyscy jesteśmy przecież tylko silly little Marys going through our silly little lives.

Coś może być na rzeczy!

Nawet śmierć jest w tym komiksie śmieszna i żałosna; ktoś właśnie umarł, doczeka się więc nagłówka w gazecie - ale życie płynie dalej, wracając szybko do swoich zwykłych, codziennych absurdów. Może kogoś obchodzi jakiś martwy bohater; może ktoś wspomni przy porannej misce płatków o, umarł, szkoda - i to będzie na tyle. Life goes on. Kiedy Crepe City staje się obiektem inwazji robali z kosmosu (nazwanych zgodnie z konwencją kina klasy B "Glorbonami") it's more or less business as usual; rodzice dzwonią do dzieci, by upewnić się, że są z dala od walk; nasze bohaterki śledzą inwazję na ekranie i przez komórki, siedząc na kanapie - ale w końcu, Glorbony czy nie Glorbony, po zakupy spożywcze nadal wyjść trzeba.

Siedząca obok Mary czuje się dobita, że jej rodzice do niej nie dzwonią!

Scena ta - napisana oryginalnie gdzieś w 2017 - uderza dziś jeszcze mocniej; łatwo doszukać się w niej jeszcze późnego echa reakcji na atak na World Trade Center, ale dziś mamy już cały zestaw nowych Glorbonów - pandemię i wojnę przede wszystkim. I, po pierwszym szoku oraz telefonach do bliskich, faktycznie uczymy się z tymi Glorbonami żyć. Wychodzimy więc na te swoje małe codzienne zakupy, a życie jakoś toczy się dalej - z tą różnicą, że pomimo dosłownie płonącego nieba nadal znajdą się dziadki-cwaniaczki siedzące z satysfakcją na ganku i obwieszczające całemu światu, że Glorbony are an inside job.

"Glorbony to pierwszy krok rządu światowego do depopulacji, włącz myślenie, jesteś wolnym człowiekiem!"

Skupiam się na tej sekwencji z Glorbonami, gdyż jest moim zdaniem emblematyczna dla tonu całości Henchgirl - na powierzchni jest to lekka kpina z superbohaterskich absurdów, ale Kristen Gudsnuk umieszcza pod lukrem groteski parę obserwacji - może nieco gorzkich, ale jednak autentycznych. A bit of a sugar-coated pill; kojarzycie ten moment, kiedy pokryta cukrem tabletka częściowo się rozpuszcza i wyłazi z niej wewnętrzna gorycz? Henchgirl trochę właśnie taka jest. Nie tylko w tematyce Glorbonów tego świata, ale i rodziny, decyzji życiowych czy tworzeniu autonarracji własnego życia. Siadałem do tego komiksu gotowy na light and fluffy fun, ale złapał mnie na kompletnie innym poziomie.

No, żeby nie było - light and fluffy fun też tam znajdziecie!

And also disgusting fun, too!

A ponieważ - muszę w końcu nagrać taki dżingiel -  ♫ wszystkie komiksy są ekranizowane ♫, Henchgirl dostała w 2020 opcję adaptacji jako aktorski serial telewizyjny.Trudno mi wyobrazić sobie tę historię bez humorystycznego, kreskówkowego stylu - ale cóż, myliłem się nieraz! Kto wie, może więc zobaczymy kiedyś Henchgirl w zupełnie innym wydaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz