piątek, 15 kwietnia 2022

Rat Queens

W zeszłym miesiącu pisałem o bogatym pakiecie komiksów, który pod zbiorczym hasłem Leading Ladies był akurat do kupienia przez stronę Humble Bundle. W jego skład wchodziło miedzy innymi osiem tomów serii Rat Queens - humorystycznego fantasy, o którym bardzo dobrze wypowiadała się jedna ze znanych mi recenzentek! Czy zatem i mnie tytuł ten przypadł do gustu?

Seria Rat Queens opowiada o grupie przyjaciółek-poszukiwaczek przygód, których bazą działania jest miasto Palisade; miasto, które w tej samej mierze kocha je (gdyż nieraz już je uratowały) jak i nienawidzi (bo jeśli gdzieś jest ochlaj, mordobicie i wandalizm, to Rat Queens najpewniej odpowiadają za wszystko hurtem). 

Rat Queens nie są jedyną kompanią poszukiwaczek przygód w Palisade, muszą więć rywalizować czasem o zlecenia!

W skład kompanii wchodzi czarodziejka Hannah (w segmencie meet the Queens przedstawia się: "I've conjured a little fuck you") - elfka z mocną stylówą rockabilly; eks-kapłanka Dee ("My parents worship a giant flying squid; holidays get weird"); wojownicza krasnoludka Violet ("I know my sword is designer; I use it ironically") oraz smidgen Betty, złodziejka i entuzjastka używek ("Tequilla, vodka and two magic mushrooms: they call it *The Betty*") - not halfling/hobbit for legal reasons, I guess. Jest to więc klasyczna erpegowa drużyna, ale make no mistake - czarodziejka czy kapłanka, nieważne, they are all perfectly willing to get physical and beat you up the old-fashioned way. Będą też po drodze dużo przeklinać, bo zawsze przyjemnie się to komponuje ze spuszczaniem komuś łomotu! 

Hannah, jak widać, jest osobą wyjątkowo hojną i troskliwą!

Przygody Rat Queens czyta się jak jak zapis z czyjejś sesji; świat funkcjonuje zgodnie z erpegowymi regułami, a postacie okazjonalnie wplatają nawet w dialogi nieco terminologii wprost wziętej z gier fabularnych. Jak to na sesji, nasze bohaterki szukają zaczepki, żartują, rozwijają własne wątki oraz przechodzą od przygody do przygody - wszystko w luźnym tonie i bez większej spiny, gdyż nawet otwarte złamania mogą w końcu zostać zaleczone kilkoma zaklęciami.

Są oczywiście problemy, z którymi nawet magia sobie nie poradzi - ale to już inna historia!

Pojawiają się nawet komediowe diagramy lochów pełnych pułapek - jakby naszkicowanych z tyłu zeszytu podczas nudnej lekcji! Erpegowy klimat jest przeuroczy.

Zabawna jest też ogromna umowność realiów - to nie absolutnie jakieś poważne, pseudohistoryczne średniowiecze; mentalność i język naszych bohaterek są na wskroś współczesne. Jeśli mieliście lub miałyście doświadczenie z graniem w papierowe erpegi wiecie pewnie, że nasze realia zawsze przesączają się do rozgrywki: może i komunikujemy się z kimś przez "magiczny kamień", ale wszyscy wiedzą, że for all intents and purposes to tak naprawdę komórka. Rat Queens bawią się takimi właśnie detalami:

Mama dzwoni podczas przygody? Obciach murowany!

 ♫ Wszyscy jarają szlugi, to jest temat długi! ♫ Noszą też ciemne okulary, korzystają z prysznica, a magiczny uniwersytet przypomina generalnie współczesne studia!

So, is it a cheesecake book? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ale będę się skłaniał ku wersji "jednak nie". Owszem, bohaterki są rysowane atrakcyjnie i pojawiają się nawet sceny rozbierane, ale Rat Queens nie są jest wehikułem istniejącym, by dostarczać luźno powiązane pin-ups; skupiona jest przede wszystkim na akcji i humorze. Okładka albumu zapowiada gatunek fantasy/mature humor, ale łatka mature to raczej zasługa soczystego języka naszych poszukiwaczek przygód. Poza tym, sexiness is very much equal opportunity here; panowie też dostają cheesecake pose czy full frontal. Golizna nie jest też rozgrywana wyłącznie jako titillation: bywa wykorzystywana dla efektu humorystycznego (wesoła bogini miłości, której wszyscy mówią zażenowani "ubierz się w coś innego niż ten szlafroczek, proszę") lub dramatycznego - jak w kadrze, gdy jedna z bohaterek staje nago przed lustrem... ale dlatego, że z jej ciałem coś jest bardzo nie tak. Zdecydowanie jest to jednak mature book.

Jedna z okładek zabawnie odwraca role płci w klasycznej conanowskiej pozie!

It's also very queer friendly; bohaterki są różnych orientacji i nie jest to nigdy punkt, wokół którego fabuła obraca się jakoś fetyszystycznie; ot; jedna woli sypiać z przystojnymi facetami, druga woli panie, a jeszcze innej jest to generalnie obojętne. Co ważne, podobne eskapady naszych postaci nie są podane w tonie look at these sexy pictures of them having sexy times; widzimy raczej poranne śniadania, szczere dyskusje w łóżku czy myślenie nad wspólnymi perspektywami i przyszłością - niezależnie od konfiguracji związku. Warto wspomnieć, że w serii jest też super badass transseksualna orczyca - i jej tożsamość również jest traktowana jako rzecz stuprocentowo normalna w tym magicznym świecie. Nie jest nigdy obiektem głupkowatych dowcipów, choć cała seria przecież głupkowatymi dowcipami stoi!

Bywa seksownie, ale pewne granice absurdu nie są przekraczane - nie będzie biegania w szpilkach po lesie!

Największy problem Rat Queens to gigantyczne zawirowania na froncie kreatywnym. To cała saga, którą spróbuję tu streścić w miarę zwięźle! Otóż pierwszy rysownik - Roc Upchurch - został skazany za przemoc domową, w związku z czym wyleciał z hukiem również z posady ilustratora Rat Queens; nic dziwnego, mało kto chciałby już kojarzyć z nim ten tytuł. Na szybkie zastępstwo wszedł na chwilę Stjepan Šejic, zaś kolejną stałą rysowniczką została Tess Fowler.

Styl Šejica, jak zwykle, rozpoznawalny z miejsca!

I wtedy zaczęła się a whole separate drama. Tess oraz Kurtis J. Wiebe - scenarzysta - nie zgrali się kompletnie i przeszli przez coś, co w środowisku komiksowym dyplomatycznie określa się jako a very public falling out. Tess twierdziła, ze pomimo obietnic stałej pozycji Kurtis planował pozbyć się jej po jednym albumie, by wrócić do poprzedniego ilustratora; Kurtis odpowiadał, że nigdy takich planów nie miał, a z Tess trudno mu się pracuje z racji na jej zawalanie terminów i kiepską komunikację. Sprawa eskalowała, obie strony obrzucały się oskarżeniami i ogólnie it was all sorts of ugly. Nie aspiruję do wydawania jednoznacznych sądów, gdyż wszyscy tu mają swoje za uszami: Kurtis co prawda pozbył się pierwszego rysownika z tytułu, ale później nadal promował komiks jego starymi grafikami; Tess z kolei rzeczywiście notorycznie zawalała kolejne współprace i zlecenia w innych kreatywnych partnerstwach. It's a big can of worms, ale nie da się jej po prostu zignorować. Dlaczego?

Bo wydania zbiorcze dosłownie nie mają numeru #16 oryginalnej serii. Hej, co tu się stało? myślałem w trakcie lektury; co to za dziwny skok, co się dzieje? Kurtis J. Wiebe przyznał, że przez te wszystkie zawirowania zapędził się twórczo w kozi róg, numer #16 w ogóle mu się ostatecznie nie podobał - głównie z racji na niepotrzebne dryfowanie w mroczny ton. Autor wykonał więc soft reboot serii; wycofał się z tego ślepego zaułka, zrobił sobie parę miesięcy przerwy, po czym wrócił do działania z kompletnie nowym stałym rysownikiem (tym był Owen Gieni) i rozpoczął numerację ponownie od #1; fresh start all around. Już same tytuły albumów są dosyć wymowne: ostatni ton "starych" Rat Queens nosił nazwę Demons; pierwszy "nowych" - High Fantasies. Ten nieszczęsny numer #16 stał się więc takim old shame; po oryginalnym druku nie miał już być reprodukowany ani włączany do wydań zbiorczych.

Szkielety w lochach mogą próbować cię zabić, ale czy muszą przy tym być takie nieuprzejme?

Jak więc widzicie - it's a big mess. Seria Rat Queens najpierw przeżyła metaforyczny wypadek drogowy po wywaleniu pierwszego rysownika - and it all snowballed from there, aż do pełnego karambolu... lecz jednak wyszła jakoś z tego dymiącego wraku i zaczęła znowu iść naprzód. Niestety, ślady są mocno widoczne, szczególnie w wydaniach zbiorczych - narracja bywa przez to szarpana i miejscami niespójna. Jest to też klasyczny przykład, jak to się mówi, poisoning the well - z jednej strony Rat Queens to wesoła oraz krwawa historia o drużynie poszukiwaczek przygód, które żartują i mówią brzydkie słowa; z drugiej - trochę z tej lekkości i dowcipu ucieka, gdy mamy świadomość, co działo się za kulisami. Można niby robić sobie świadome ćwiczenie z Barthesa oraz śmierci autora, ale... well, good luck with that - is all I'm saying.

Mimo wszystkich niedociągnięć i trudności, Rat Queens mają jednak coś w sobie! Krasnoludka Violet, jak widzicie, czasem nosi brodę, a czasem nie - it's a bit of a fashion statement for her.

Pomimo całej tej zawieruchy, bawiłem się jednak nieźle przy lekturze - i parsknąłem śmiechem więcej niż raz! Przy pierwszym i drugim albumie moją myślą przy wieczornym siadaniu do lektury było oh yeah, more Rat Queens, cool!; na poziomie trzeciego tomu zaczęło robić się mroczniej, plus wyłaziły te wszystkie zakulisowe problemy kreatywne - to była zdecydowanie najsłabsza część serii. Potem... cóż, pokrwawione i na chwiejnych nogach, ale Rat Queens wracały do formy; trochę jak same bohaterki tego komiksu. I jak one - tytuł ten jest fun, but deeply imperfect; nie mogę więc wystawić bezwarunkowej rekomendacji... ale jeśli macie ochotę na komedię dla dorosłych w dekoracjach erpegowego fantasy - dajcie Rat Queens szansę!

Ten kadr musiał tu być dla samej upalonej Betty!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz