W środowisku planszówkowym gruchnęła ostatnio smutna wieść - po 16 latach wydawnictwo Lacerta kończy działalność. Lacerta - zgodnie z nazwą firmująca się logiem z jaszczurką - ma ogromne zasługi dla rozwoju hobby na rodzimym gruncie; to właśnie to wydawnictwo dało nam na przykład polską wersję gry Agricola, jednego z absolutnych klasyków. Jak sami piszą, problemy globalne (koszta produkcji oraz transportu) oraz krajowe (wzrost cen energii i czynszu) spiętrzyły się już zbyt bardzo, by ta inicjatywa - w gruncie rzeczy fanowska i popularyzatorska - mogła nadal funkcjonować jako pełnoprawne wydawnictwo. Lacerta zamyka więc klasyczną, stacjonarną działalność i pozostaje na rynku wyłącznie jako inicjatywa crowdfundingowa.
Licencje części gier wydawanych do tej pory przez Lacertę przejmuje wydawnictwo Rebel, część zaś zapewne zniknie z polskiego rynku. To ostatni dzwonek, by zaopatrzyć się w niektóre tytuły - szczególnie, że z racji na okoliczności w wielu sklepach można upolować teraz produkty Lacerty za połowę ceny lub mniej! Mnie od dawna kusiła stworzona przez Alexandra Pfistera karcianka Oh My Goods!, po polsku wydana jako O mój zboże! - a że kosztuje obecnie w okolicach dwudziestu złotych, żal byłoby nie spróbować.
O mój zboże! stara się zamknąć w 110 kartach doświadczenie tzw. eurogame, gry ekonomicznej w niemieckim stylu: stawiamy budynki, wysyłamy do nich pracowników i rozkręcamy produkcję rozmaitych dóbr, by następnie przerobić je na inne, bardziej wartościowe. To zabawa znana z komputerowej serii The Settlers, też przecież nota bene niemieckiej: wypalarnia węgla tworzy węgiel, by ten mógł trafić do huty żelaza; powstałe w hucie żelazne sztabki wędrują z kolei do zakładu rzemieślniczego, gdzie przerabiane są na wartościowe narzędzia. Balansujemy więc zasobami, by zbudować osiem budynków i stworzyć jak najbardziej dochodowe łańcuchy produkcji!
Początkowo nasza wioska dysponuje tylko jednym budynkiem produkcyjnym - prostą wypalarnią węgla drzewnego (jak w Bieszczadach!) - oraz startowym zapasem węgla i jednym pracownikiem:
Na początku tury dociągamy na rękę nowe karty (standardowo po dwie, ale niektóre budynki potrafią podnieść ten limit), po czym - odsłaniając karty z góry talii - sprawdzamy, co też pojawiło się z rana na rynku:
Kiedy już mamy orientację, co mniej więcej będzie dostępne danego dnia, przydzielamy swoich robotników do pracy w konkretnych budynkach. Co prawda na rynek udamy się jeszcze raz, wieczorem - ale pracownikom trzeba zaplanować dzień już teraz! To bardzo istotny w tej grze element push your luck: czy ryzykować i liczyć, że dane surowce jeszcze się pojawią, czy lepiej pogodzić się ze skromniejszą, ale pewną produkcją?
Rzućmy raz jeszcze okiem na kartę wypalarni węgla:
Nasz pracownik może zaś działać na dwa sposoby: teraz ustawiony jest w trybie pełnej efektywności, co można poznać dzięki jego szerokiemu uśmiechowi oraz dwóm ikonkom produkcji u góry karty. Taki pracownik po odpaleniu budynku produkuje dwa zasoby - robimy to biorąc z góry talii dwie karty i układając je (nie podglądając) rewersem w poprzek budynku; karty te reprezentują odtąd węgiel, wart - jak widzimy na karcie wypalarni - jedną monetę.
Jeśli jednak z zasobami jest krucho, nasz pracownik może działać oszczędnie, co oznaczamy odwracając jego kartę do góry nogami. Już się może nie uśmiecha, ale przynajmniej odpali produkcję za jeden zasób mniej - choć ma to swój koszt: zamiast dwóch zasobów wytworzy tylko jeden. Jeśli więc (jak w przykładzie powyżej) na porannym rynku nie ma drewna, możemy zagrać bezpiecznie i wziąć się za oszczędną produkcję... albo liczyć na to, że drewno pojawi się jeszcze wieczorem.
Gdy pracownicy są już przydzieleni, odkrywamy wieczorny rynek - jak poprzednio, odwracając karty z wierzchu talii aż do momentu odkrycia dwóch połówek symbolu słońca:
![]() |
Tym razem dosyć biednie, rynek zamknięty już po odkryciu dwóch kart! Doszło jednak potrzebne drewno. |
A gdy już udało nam się (lub nie) coś wyprodukować, przechodzimy do fazy budowania! Patrzymy więc, co tam mamy na ręce; tym razem interesują nas nie symbole surowców po lewej, a cała reszta: budynki oraz ich koszt:
Można zbudować tylko jeden budynek w turze, warto więc solidnie planować posunięcia i nie stawiać byle czego! Gdy ktoś wybuduje swój ósmy - gra dobiega końca i zliczane są punkty; zarówno te nadrukowane na budynkach, jak i za wyprodukowane dobra - każde pięć monet warte jest finałowo jeden punkt. Jak najbardziej może więc wygrać osoba z mniejszą liczbą budynków, ale sprawniejszą produkcją!
Karty w ręce mogą też być wykorzystywane jako zasoby - interesują nas wtedy symbole po lewej. Każda karta może zostać dograna do opłacenia uruchomienia początkowej produkcji albo przerobiona na dobra dzięki łańcuchowi produkcji; jeśli jednak zbyt zaszalejemy z wydawaniem kart jako surowców - może się okazać, ze nie będziemy mieć w ręce interesujących budynków. To interesujący mechanizm, który pozwala na sporo decyzyjności!
Nie spodziewałem się, że O mój zboże! aż tak przypadnie nam do gustu! Zdarzało się już, że wyciągaliśmy tę grę na stół jako przystawkę (partia trwa zwykle około pół godziny) przed innym tytułem... a potem spędzaliśmy cały wieczór tłukąc partię za partią zboża. Podobnie jak w Agricoli - grafiki tego samego ilustratora to dobra wskazówka - czuć zarówno satysfakcję z budowania własnej wioseczki, jak i syndrom tzw. krótkiej kołderki - jak by jej nie naciągać, czego by nie robić, i tak nie damy rady zrobić wszystkiego. Zawsze będzie brakować tej jednej tury, tego jednego zasobu, tej jednej aktywacji! Odbiór O mój zboże! będzie więc zależał od waszego podejścia do tej krótkiej kołderki; są osoby - jak my - dla których jest ona motywująca, zmusza do ciekawych decyzji i zostawia po partii z uczuciem niedosytu (a niedosyt jest przecież w zabawie dużo lepszy niż przesyt!); są też jednak osoby, dla których bywa ona frustrująca.
Odczucia przy grze w O mój zboże! przypominały mi nieco Agricolę, ale trzeba podkreślić - nasza dzisiejsza karcianka jest grą dużo prostszą i bardziej losową. W Agricoli losowość jest bardzo nieznaczna, tu zaś rynek potrafi dać nam niespodziewanie dni bardzo chude i bardzo tłuste. Dużo większa jest więc rola zarządzania ryzykiem oraz podejmowania decyzji z niepełnymi informacjami! Nie ma też właściwie interakcji między graczami; w Agricoli nieustannie ściga się o surowce i atrakcyjne pola akcji, tutaj zaś dobra z rynku są w każdej turze dostępne po równo dla wszystkich; jedynym elementem interakcji jest rywalizacja o zatrudnienie konkretnych pomocników.
Wahałem się nieco z zakupem z racji na rozbieżne recenzje Oh my goods! w anglojęzycznym internecie, ale krytyczne opinie dotyczyły pierwszej edycji gry, podczas gdy ta wydana przez Lacertę - O mój zboże! - to już wersja druga i poprawiona. Nie będę więc może tu mieszał porównując stare i nowe zasady, powiem więc tylko - wersja 2.0 śmiga aż miło! Za 20 złotych it's an absolute steal, a małe pudełko ze 110 kartami od razu chce się wrzucić do wakacyjnego plecaka.
![]() |
Jeszcze tylko jedno małe "ale" na koniec... |
...z bardzo przystępną ceną wiąże się niestety jeden feler: karty nie są szczególnie wysokiej jakości. Nie mówię tu nawet o płótnowaniu lub podobnych bajerach - są zwyczajnie delikatne, trochę jak średniej klasy kioskowa talia kart. Po kilku wieczorach czułem już ich zużycie; niektóre brzegi były leciutko postrzępione i zdarzało mi się zrobić paznokciem zadarcie podczas podnoszenia karty ze stołu lub tasowania (a tasuje się je przynajmniej kilka razy w trakcie jednej partii). Podobne drobne uszkodzenia nie stanowią o jakimś być albo nie być rozgrywki - to nie poker - ale wolałem zainwestować w ochronne koszulki (dla ciekawych: ich rozmiar to Standard European, trochę węższe i wyższe niż amerykańskie).
Z tym wiązał się jednak drugi problem: zakoszulkowana talia, chociaż jest zabezpieczona i wygodniejsza w tasowaniu, za nic nie wejdzie już do tego ładnego kompaktowego pudełka. Ale to już estetyczny drobiazg; niech sam fakt, że chciało mi się tę taniutką grę zakoszulkować świadczy o tym, jak bardzo nam się spodobała!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz