piątek, 15 lipca 2022

Po sezonie: Flash, sezon 8

Trudny był to sezon dla stojącej komiksiarstwem stacji CW: z racji na czynniki w dużej mierze zakulisowe (korporacyjna reorganizacja, wycofanie się z jednego studia nagraniowego) pod nóż poszło trzy razy więcej seriali, niż zazwyczaj z roku na rok. Najbardziej szkoda mi oczywiście lineupu komiksowego: przepadł najlepszy serial komiksowy, Legends of Tomorrow (💖); drugi najlepszy, consistently crazy Riverdale, oraz solidny cotygodniowy średniak - Batwoman. Tej ostatniej - choć lubiłem sporo postaci - żal mi najmniej; nie była jeszcze tak cudownie bonkers jak dwa wcześniejsze, zaś gothamowy slot ma zostać wypełniony w przyszłym roku przez Gotham Knights (gdzie ma pojawić się szereg nastoletnich bat-postaci, zaś Harveya Denta będzie grać znany z Supernatural Misha Collins - what's not to like?). 

Anyways, wraz z finałem ósmego sezonu Flash sięgnął po laur najdłużej emitowanego serialu z Arrowverse - prześcigając Arrow o jeden odcinek (170 vs. 171). Jak więc wypadł w tym roku flagowy serial superbohaterski CW? 

It was... not terrible, actually!

Byliśmy zgodni z żoną, że nietypowy golf Iris z wycięciem na obojczyk jest pełnoprawnym bohaterem serialu; cieszę się, że doczekał się zasłużonego miejsca na plakacie.

Trochę się oczywiście nabijam, ale nie miałem wysokich oczekiwań względem Flasha - to od dawna superbohaterski przeciętniak, odpowiednik regularnie klepanej serii komiksowej, która toczy się dalej głównie siłą inercji (hej, to tekst o Flashu - musimy mieć physics pun). Nikt nie oczekuje tu chyba groundbreaking storytelling; ot, tydzień w tydzień mamy po prostu okazję zobaczyć starych znajomych w kolejnej odsłonie soap operowego cyklu. Moją stałą opinią jest, że oglądanie Arrowverse to doświadczenie najbliższe rzeczywistemu czytaniu komiksów, good and bad: z tej słabszej strony mamy mocne fluktuacje jakości i często wyrobnicze scenariusze, ale z mocniejszej - potężny shared universe z masą postaci... i obecnie niezaprzeczalnym już nostalgicznym urokiem. Jak powiedziała moja żona: może i nie jest za dobry, ale w sumie szkoda by mi było, gdyby się skończył; czuję się przy nim jak osiem lat temu.

A jeśli uwzględnić klasyczne demon eyes rodem z Supernatural, to nawet jak piętnaście!

Skoro oczekiwania mamy już odpowiednio skalibrowane, za jedną rzecz chcę ten sezon uczciwie pochwalić: strukturę. Nie ma tu już pandemicznego chaosu (pamiętacie: serial zmienia plany, potem przerywa produkcję przed zakończeniem sezonu, później pośpiesznie kończy wątki w następnym...); zamiast tego składa się z trzech osobno tytułowanych części (nazywanych nawet, w ukłonie dla materiału źródłowego, graphic novels): Armageddon, Death Revisited oraz It's All Negative.

A co tu robi marvelowski Galactus?

Szybka wstawka: czasami marvelowskie projekty jakby wstydzą się swoich korzeni w Silver Age. Ktoś na szczeblu decyzyjnym uznaje raptem, że stare nazwy i konwencje wizualne są głupie... i przykładowo niszczyciel światów Galactus (kosmiczny olbrzym w fioletowym hełmie, wizualnie pełen Jack Kirby) zostaje zastąpiony bardziej "nowoczesnym" robotycznym rojem pod "poważną" nazwą Gah Lak Tus, albo nazwisko Doktora Dooma zmienia się z "von Doom" na "van Damme".

Arrowverse tymczasem kpi z podobnych manewrów i bez żenady serwuje nam straight-up comic book silliness, za co naprawdę je cenię! Na dowód: wiodącym łotrem pierwszej fabuły tego sezonu Flasha jest pozaziemski tyran z trzema oczami, różową skórą i płetwą na głowie. A, byłbym zapomniał: na imię ma Despero! Czy został jakoś "upoważniony" na potrzeby ekranu?

Ani kapkę! No dobra, w wielu scenach zmienia się w bardziej ludzką formę... ale to już wyraźne ograniczenie telewizyjnego budżetu.

To właśnie szanuję we Flashu: jeśli siadam do lekkiego, komiksowego serialu, to przecież nie po stylizację na powagę i realizm; niech wyskoczą na mnie z ekranu Captain Cold, Baron Blitzkrieg, Despero i Count Nefaria! Od strony scenariuszowej, Armageddon to klasyczny crossover event: pojawia się sporo postaci z innych seriali (Jefferson Pierce z Black Lightning, Mia Smoak z Arrow, Ray Palmer z Legends of Tomorrow (💖), Alex Danvers z Supergirl...), a do tego kosmici i alternatywne rzeczywistości - cały ten superbohaterski nonsens. Jako otwarcie sezonu sprawdza się nieźle - i nawet cieszę się, że crossover został zaliczony na wejściu, zamiast rozbijać później ciągłość sezonu.

Trzymałem kciuki za planowany spinoff z Mią oraz Black Canary - niestety nic z niego nie wyszło, ale takie crossovery pozwalają przynajmniej nieco domknąć parę wątków postaci! 

Bardziej podobała mi się druga "graphic novel" sezonu - ale jak mogłaby się nie podobać, jeśli wracała tam jedna z moich zawsze wyczekiwanych postaci, Sue Dearborn? O, twoja ulubienica!, zauważyła od razu żona; dokładnie tak, a dlaczego - tłumaczyłem już we wpisie o poprzednim sezonie! 

"Fajny płaszcz", zauważyła żona, z czym oczywiście się zgodziłem - ale ona miała na myśli Iris, a ja Sue. Oto precyzja, z jaką serialowy Flash trafia w różne gusta!

W Death Revisited scenarzyści odwalili solidną robotę: narracja nie pędziła na złamanie karku, nowy łotr (Deathstorm) otrzymał czas na adekwatną podbudowę, a do tego całkiem naturalnie łączył się z sięgającymi jeszcze pierwszego sezonu wątkami. Udało się nawet całkiem sprawnie zrealizować jeden z moich najmniej ulubionych motywów superbohaterskich, czyli urzeczywistnię teraz fizycznie wasze lęki i smutek - tutaj łotr to w końcu stary love interest jednej z bohaterek, więc jestem w stanie kupić emocjonalną wagę konfrontacji.

Wizualnie - jako mroczna wersja Firestorma - też był naprawdę spoko!

Elementem dobrze pojętej fanservice było też wprowadzenie na ekran... Phantom Girl! Ukłony wobec Legionu Superbohaterów zawsze mnie cieszą - i chociaż postać została zinterpretowana nie jako superbohaterka z trzydziestego wieku, a współczesna nastolatka, była to jednak Tinya Wazzo. Żałuję tylko, że nie wspomnieli gdzieś o planecie Bgztl... ale nie można mieć wszystkiego!

Była też całkiem przekonującą nastolatką - raz wkurzona, pięć minut później ze łzami w oczach, the whole deal!

Nie doczekałem się niestety klasycznych białych spinek we włosach; serial wizualnie zainspirował się bardziej fryzurą z lat '70, ery tzw. sexy disco Legion:

Jeśli Tinya wróci - muszą być dzwony!

Środkowa "graphic novel" była ogólnie solid superhero fare. Wszyscy mają coś do roboty, wątki postępują, ktoś się w kimś kocha, ktoś umiera (or do they?) - w porównaniu z narracyjnymi wybojami w poprzednim sezonie to po prostu niebo i ziemia.

Finałowa część - It's All Negative - niestety już tego poziomu nie trzyma, ale może to kwestia mojej osobistej niechęci do wątków z negative Speed Force i negative Forces ogółem. Już w komiksowym pierwowzorze wydawały mi się wymęczone, a serial nie robi z nimi nic kreatywnego. Szczególnie po tym, jak Firestorm dopiero co efektownie wrócił jako Deathstorm - i stał za tym dobry ładunek emocjonalny - wykorzystywanie innych znajomych postaci jako "opętanych przez negative Forces" to straszne nudy. Po raz kolejny w finale powrócił też Reverse Flash... ale to akurat zdarzyło się już tyle razy, że powiem hojnie: przestaję widzieć w tym lenistwo, a zaczynam zamierzoną strukturę. It's time to confront the Reverse Flash stało się już chyba obowiązkowym story beat, i nawet pasuje do Eobarda, że powraca z nieuchronnością wizyt u dentysty.

Tym razem zmienił żółty kubraczek na czarny, ponieważ jest teraz SUPER EVIL

Poza głównymi wątkami Flash doczekał się w tym sezonie - jak to oficjalnie nazwano - interludes; paru luźniejszych odcinków na przepłukanie podniebienia. Jeden z nich - ten o emeryturze i starzeniu się - reżyserowała Caity Lotz, nieodżałowana Sara Lance (i okazjonalnie reżyserka!) z Legends of Tomorrow (💖). Sprawił mi ten odcinek dużo radości, gdyż przypominał styl Caity z własnego serialu: z jednej strony tematyka była spójnie rozegrana (przyziemny Joe przechodzący na emeryturę skontrastowany z superbohaterskim Barrym uderzonym przez magiczny aging ray), z drugiej - widząc głupkowatą sekwencję drużyny grającej w Dungeons & Dragons nie sposób było nie pomyśleć o szaleństwach Legends. Thanks, Caity; wpadaj częściej!

Joe reprezentuje moje cele na własną emeryturę!

Przesłałem ten kadr kolegom z dedekowej grupy i zaczęła się intensywna analiza: "kto ma tyle Player's Handbooków na stole?", zapytał jeden; "no bogaci są", odpowiedział drugi. Artwork na ekranie dungeon masterki też wygląda jak autentyk od Wizards of the Coast!

Ciekawe było też nawiązywanie podczas tego sezonu do mitologii Green Lanterns. Deathstorm wspominał w przelocie o śmierci jako o Blackest Night (to fraza wyjeta z przysięgi Lanterns i tytuł jednego z ich dużych eventów zarazem), zaś moce empatki zespołu były wizualnie reprezentowane przez wyjęte z komiksów emotional spectrum...

...więc podczas napadu na bank widzi "fear" jako żółtą aurę, "rage" jako czerwoną i tak dalej. Może wyjdzie z tego jakiś większy wątek z Lanterns?

Moje zastrzeżenia do Flasha są raczej oczywiste. O ile sam plotting jest w porządku, o tyle dialogi bywają często kulawe - jeśli przewodnim tematem odcinka jest zaufanie, słowo "trust" będzie padać z ust postaci na tyle często, że nawet drinking game nie warto z tego robić; lepiej od razu wytrąbić całą szklankę i znieczulić się odpowiednio. Nie jest tak na szczęście non stop... ale bywały w tym sezonie odcinki straszliwie pod tym kątem toporne.

Efekty specjalne to budżetowy poziom cotygodniowego serialu - ale hej, to moim zdaniem część uroku!

Ogólnie jestem więc zadowolony z kolejnego sezonu Flasha. Nadal nie nazwałbym z czystym sumieniem tego serialu dobrym... ale nie jest też zły, a do tego nie potyka się równie często, co w zeszłym roku. Wątki są prowadzone bardziej konsekwentnie, a postacie zespołu - szczególnie świeży narybek, Allegra oraz Chester - nabierają odrobiny głębi i charakteru. It's not much... but it's something, i jako niewymagająca komiksowa rozrywka Flash może się sprawdzić. It's very much a soap opera, ale czy zeszytowe komiksy niby nie są? Czasem pojawi się autentycznie fajny wątek, czasem z annałów DC (lub ogromnej już historii własnej Arrowverse) zostanie wyciągnięta lubiana postać - i jakoś się to toczy. 

Częściej bywałem w tym sezonie zaskakiwany pozytywnie niż negatywnie - a to już coś, biorąc pod uwagę, że produkcji tej stuknęło właśnie 171 odcinków. Flash, patrząc na sprawę nieco szerzej, to ważny element pewnej ery ekranowych adaptacji komiksu... i cieszę się mimo wszystko, że it's still running. Cudów się po nim nie spodziewam, ale ten urok komfortowej znajomości robi swoje: nogi na kanapę, drinki w dłoni - i kto wie, może w tym odcinku pojawi się Sue Dearborn albo Phantom Girl?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz