Planowałem w wakacje Knédżi nieco szybciej, ale wsiąkłem w tym roku mocniej w lekturę komiksów. Dla prozy też znalazło się jednak nieco miejsca; startujmy!
Co łatwo stwierdzić po poprzednich wydaniach magazynu literackiego Knédżi - jestem fanem Seanan McGuire oraz jej cyklu urban fantasy InCryptid, więc obecność tu (ponownie sprawdza półkę) jedenastego tomu to żadna niespodzianka! Overall, it's nice and punchy: bohaterką Spelunking Through Hell jest podróżująca przez wymiary babcia bohaterek, Alice Price-Healy. Jej wątek był jednym z wielu, które gotowały się od dawna na tylnym palniku: babcia uznawana jest za rodzinę przez lekko szaloną, ponieważ od dekad już, z niesłabnącą determinacją, poszukuje zaginionego gdzieś poza Ziemią męża.
Pod kątem progresji, InCryptid przypomina nieco telewizyjny Supernatural - pierwszy tom opowiadał o biegającej po miejskich dachach łowczyni; na etapie jedenastego mamy już podróżowanie pomiędzy wymiarami i całą kosmologię. A może właściwszym określeniem będzie "ekologię światów", gdyż mamy tu rozróżnienie na wymiary żywe, aktywne, umierające, pasożytnicze... it's really quite cool; Seanan McGuire jak zwykle radzi sobie bardzo dobrze z budowaniem świata. I tak, to babcia na okładce! Poszukując męża, Alice - w końcu tylko zwykła śmiertelniczka - zawarła pakt z rasą serpent people z sąsiedniego wymiaru: w zamian za rozmaite przysługi regularnie zdejmują oni z niej żywcem skórę (gdyż węże wykorzystują w swojej magii własne linienie) i tworzą dla niej nowe ciało - młodsze oraz napakowane magical enchantments, które Alice systematycznie spala do skoków pomiędzy wymiarami.
Jestem zadowolony z jedenastej części cyklu - Alice to fajna protagonistka, worldbuilding jak zwykle jest solidny, a zamknięcie fabuły w jednym tomie keeps it all short and sweet. Cieszę się bardzo, że kolejne tomy InCryptid wychodzą w sam raz na wakacje - i nie mam pojęcia, jakim cudem (w dobie adaptowania absolutnie wszystkiego) nikt nie wykupił jeszcze opcji nakręcenia serialu na podstawie tego cyklu!
Otherlands: A Journey Through Earth's Extinct Worlds szkockiego paleontologa Thomasa Hallidaya to dokładnie to, co zapowiada tytuł. Zabrałem się za lekturę zachęcony bardzo solidną A New History of Life z ostatniego wpisu; Halliday obiecuje zabrać nas w podróż po wymarłych ekosystemach - i jak najbardziej wywiązuje się z obietnicy. Styl przypomina narrację dokumentu przyrodniczego; rozdziały rozpoczynają się często od barwnego opisu scen z życia fauny innych epok, prowadzonej spokojnym, opisowym, metaforycznym językiem. Wymaga on uwagi i aż prosi się o komponent wizualny; słuchałem audiobooka, więc często pauzowałem go i uzupełniałem lekturę szukając online adekwatnych grafik. Zwierzęta takie jak kambryjska hallucigenia można opisywać do upadłego, ale dopiero animacja robi swoje!
Nietypowa - i dla mnie osobiście trudna - jest tu organizacja narracji: zamiast poruszać się chronologicznie, cofamy się od współczesności ku coraz bardziej zamierzchłym czasom. Halliday uzasadnia ten manewr stwierdzeniem, że woli rozpocząć od zwierząt bardziej podobnych do współczesnych i nam znajomych. Rozpoczniemy więc wędrówkę od mamutów, a do prawdziwie obcych stworów (jak ta wspomnianej hallucigenia czy fauny ediakarańskiej) dojdziemy pod sam koniec opowieści.
Halliday bardzo cierpliwie stara się też wytłumaczyć specyfikę paleontologii: z jednej strony: niemal absurdalnie ogromną skalę czasową; z drugiej: niepowstrzymaną zmienność. Są organizmy i biologiczne rozwiązania, które mogą istnieć miliony lat - ale, koniec końców, nic nie jest "na zawsze", nie istnieje "idealne", wszystko musi albo umrzeć, albo podlegać zmianom. Interesujące było spojrzenie Hallidaya na klasyfikację i taksonomię: bardziej jako na płynącą, stale zmieniającą się rzekę, niż na ustawione obok odrębne klocki. Niemożliwe jest często wskazanie punktu, w którym konkretny gatunek zmienił się w inny lub dał początek nowej rodzinie - tak jak w geografii nie mamy precyzyjnego metra, od którego rozpoczyna się dana kraina.
A pretty great book, overall, ale styl narracji wymagał ode mnie często sięgania po dodatkowe materiały i robienia własnego małego side research. Ale może to właśnie komplement dla pozycji popularnonaukowej?
Danie główne na dziś: w komiksowym światku (i nie tylko!) było o tej książce głośno już od jakiegoś czasu. Nic dziwnego, gdyż koncept jest bardzo chwytliwy: Douglas Wolk (teoretyk komiksu, autor Reading Comics: How Graphic Novels Work and What Do They Mean) postawił przed sobą projekt przeczytania całego korpusu komiksów Marvela i stworzenia... może nie tyle przekrojowej analizy - na to, jak sam mówi, potrzeba większej objętości - co przewodnika turystycznego. Gdzie zacząć? Na co zwrócić uwagę? Jakie objawiają się ciekawe trendy? Generalnie jest to świetna robota: przystępna nawet dla laika (Wolk tłumaczy specyfikę amerykańskiego komiksu i odpowiada w pierwszych rozdziałach na najczęstsze pytania), ale interesująca również dla osoby od dekad zajmującej się tym aspektem kultury (jak próba podzielenia dekad mitów Spider-Mana na specyficzne "cykle" czy wskazanie paru mniej znanych perełek).
Wolk nie próbuje napisać wielkiego streszczenia; zamiast tego poświęca kolejne rozdziały poszczególnym wątkom ogromnej tkaniny Marvela. W jednym skupia się na punktach zwrotnych Fantastycznej Czwórki i wykorzystuje je do omówienia kreatywnych sukcesów oraz potknięć całego wydawnictwa; w innym analizuje Spider-Mana, jego nieskończone dojrzewanie oraz liczne father figures; w jeszcze innym bierze na warsztat Thora, by pokazać stopniową rezygnację z wywodzących się jeszcze z Golden Age toposów gatunku superbohaterskiego ("sekretna tożsamość" czy "walka z przestępczością"). Autor mówi wprost: wszystkie omawiane zeszyty to tylko punkty wejścia na szlak, interesujące ilustracje szerszych trendów; nie da się analizować ich w próżni - zachęca więc do samodzielnego ruszenia do lektury.
Jest w pracy Wolka sporo rzeczy, z którymi bym się nie zgodził - ale nie w mocnym znaczeniu "ten koleś pierdzieli głupoty", a uprzejmym akademickim "rozumiem i szanuję twoje argumenty, ale mój punkt widzenia jest jednak odmienny". By wyciągnąć największy przykład, Wolk uważa korpus Marvela za największą ciągłą narrację w historii - nie tylko za sprawą długości (początek wydawnictwa Marvel to, przypomnę, 1961... chyba że uwzględnimy wydawnictwa Timely oraz Atlas), ale też wielowątkowości oraz mnogości perspektyw: te same wydarzenia, jak na przykład katastrofalne otwarcie mitycznej Casket of Ancient Winters, możemy obserwować z punktów widzenia rozmaitych postaci. Wszystko się zgadza, ale - jeśli tak stawiamy sprawę - to co z podobnie ogromnym, a starszym wydawnictwem DC?
Douglas Wolk - i za to należy mu się pochwała - nie ucieka od tematu i klarownie argumentuje swoje stanowisko: w 1985 wydawnictwo DC opublikowało przełomową historię Crisis on Infinite Earths, która stanowiła reboot uniwersum, zmieniając historie czy moce wielu postaci; nie możemy tu więc mówić o pełnej ciągłości. I, jak pisałem powyżej: szanuję ten punkt widzenia, ale nie zgadzam się; być może in-story możemy uznać Crisis za taką grubą kreskę, ale w rzeczywistości narracyjna ciągłość była nadal zachowana. Podobnie z Flashpoint, innym rebootem DC: machinacje Flasha zmieniły w nim rzeczywistość w odmienną jej wersję, ale - patrząc na sprawę szerzej - nadal była to kontynuacja narracji DC, o czym świadczą zresztą powracające postacie czy wątki odnoszące się do "poprzednich" er. Wolk daje Marvelowi przepustkę do zmian hasłem "sliding continuity" - oznacza to, że z biegiem lat wprowadzane są niby niepostrzeżenie indywidualne retcony: Iron Man zbudował swoją zbroję podczas wojny w Korei, w Wietnamie, w Afganistanie, w Iraku. Proces jest, moim zdaniem, ten sam; różnica sprowadza się do tego, że DC przeprowadza podobne zmiany w sposób raczej całościowy i skoordynowany niż indywidualny. Gdyby trzymać się zresztą tej definicji, musielibyśmy uznać Secret Wars z 2015 (w której to fabule Doktor Doom buduje świat na nowo) za "koniec uniwersum i ciągłej narracji" taki sam, jak Crisis on Infinite Earths - choć w przypadku Secret Wars Wolk rozumie dobrze, że "nowy świat" to nie zamknięcie dotychczasowej narracji, a tylko sztuczka, smoke and mirrors.
Rozpisałem się, ale przyjemnie dyskutuje mi się z częścią zawartych w All of the Marvels tez! Wiele z nich rozbija się, moim zdaniem, o słabszą znajomość historii DC - ale naprawdę trudno byłoby wymagać od autora encyklopedycznej, równoległej wiedzy o dwóch wielkich wydawnictwach. Wolk wspomina, że początki continuity u DC to dopiero utrata ręki przez Lightning Lada z Legionu Superbohaterów (omawialiśmy krótko tę historię!) - na co mogę powiedzieć ponownie "owszem, rozumiem ten punkt widzenia, ale..." Chcę jednak podkreślić: chociaż osobiście mogę debatować z niektórymi tezami, Wolk zawsze klarownie argumentuje i uzasadnia swój punkt widzenia. To wielka zaleta; jego podejście umożliwia konkretną dyskusję, a to w takich pracach jest kluczowe.
Dobra, męczę tutaj bułę w sprawie tego, o czym z Wolkiem bym dyskutował, gdyż to ciekawe dla mnie osobiście - ale generalnie nasze poglądy są bardzo zgodne. Jedną z głównych jego tez jest inherentna atrakcyjność niekompletności: z jednej strony chcemy skończonych i zamkniętych historii, z drugiej - pragniemy, by nie kończyły się nigdy. Czytając komiks superbohaterski zawsze poruszamy się po nieskończonej sieci, nawigując wedle własnych gustów i upodobań: chcesz zobaczyć, co ta drużyna porabiała wcześniej? Nie ma sprawy! Wolisz poczytać inne historie z łotrem, który pojawił się w tym zeszycie? Doskonale, ruszaj w tym kierunku! Niczym u Vonneguta nie jesteśmy zamknięci w konkretnym punkcie, a stoimy na zewnątrz, nad całą tą narracyjną tkaniną, nieskrępowani rygorem chronologii; forma komiksu zachęca nas wręcz do czytania achronologicznego - cofania się w czasie czy badania równoległych ścieżek. Mało która inna forma jest w równiej mierze oparta o postmodernistyczną reader's agency! Samodzielnie budujemy nasze drogi w gigantycznej meta-fabule, samodzielnie dokładamy konteksty; ta część wywodu Wolka doskonale ujmuje to, co również dla mnie - czytelnika komiksu z dekadami doświadczenia na karku - stanowi o atrakcyjności formy.
Jesteśmy też zgodni pod wieloma innymi względami - choćby tego, że we współczesnej bibliotece Marvela jedne z najbardziej znaczących serii komiksowych to... Ms. Marvel z Kamalą Khan oraz Squirrel Girl, które odchodzą od wielu skostniałych gatunkowych paradygmatów! Osobom zainteresowanym komiksem mogę śmiało polecić All of the Marvels; tak jak materiał źródłowy, jest to próba połączenia wielu odmiennych narracji - i czasami nieco się w nich plącze, ale ogólnie jest bardzo udana.
A na koniec: wydawnictwo Czarne! Podhale: wszystko na sprzedaż autorstwa Aleksandra Gurgula to reportaż, który połyka się raz-dwa; zaczepny tytuł może sugerować krytykę łupiących ceprów chciwych góroli, ale treść prezentuje więcej subtelności. Przede wszystkim - dostaje się deweloperom oraz milionerom, którzy próbują robić z turystycznie atrakcyjnego regionu własny kiczowaty folwark; czytamy o bojach sądowych, o ważnej roli stowarzyszeń obywatelskich, o lokalnych koneksjach i próbach zastraszania pozwami mediów (autora również, a jakże).
Poruszane są też inne tematy, jak radni Zakopanego blokujący ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (powołujący się na "tradycyjne wartości", co skontrastowane jest z wywiadami z lokalnymi ofiarami takiej właśnie "tradycyjnej" przemocy) czy znana sprawa koni zapracowywanych na śmierć w drodze do Morskiego Oka. Pojawia się kwestia zadeptywania i zanieczyszczania parku narodowego oraz niebezpieczeństw czyhających w górach - w tym kilku tragedii oraz akcji TOPRu. Wszystko to na nieco ponad dwustu stronach - lecz aż chciałoby się, aby reportaż ten był dłuższy! Dobór osób do wywiadów jest bardzo interesujący, narracja żwawa, a konkluzje - choć, jak to w dobrym reportażu, wcale nie podane na tacy - sugerują skomplikowanie i wewnętrznie rozdarcie jednego z najpopularniejszych turystycznych obszarów w kraju.
Jak tu nie uśmiechnąć się przy dobrze pojętej cheekiness autora, który dokładnie po nazwisku wymienia, który konkretnie bogacz nie życzył sobie być wspominanym z nazwiska? I miło spojrzeć na górali wcale nie tylko jako na zdzierców-cwaniaczków, ale również czasem aktywistów dosłownie dekadami wojujących o lokalną kulturę. Świetny reportaż - niezależnie, czy planujecie w tym sezonie wybrać się w góry!
Stos oczekujących lektur jest, jak zwykle, nieskończony - nie miejcie więc wątpliwości; Knédżi powrócą!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz