poniedziałek, 28 listopada 2022

Muzyczne Poniedziałki: miłe skojarzenia!

Nie grałem nigdy w żadną grę z serii Ace Attorney... ale miałem uczniów i uczennice ze słabością do tych gier, więc tytuł przyjemnie mi się kojarzy. Mogłem im przynajmniej uczciwie powiedzieć, że wydany w 2007 album z jazzowymi aranżacjami muzyki z pierwszych trzech części - znany jako Turnabout Jazz Soul albo Gyakuten Meets Jazz Soul - to jeden z nienaruszalnych evergreenów mojego samochodowego odtwarzacza. Aż trudno było wybrać mi ulubiony kawałek, ale będzie to chyba poniższy; kolejne partie różnych instrumentów really take you for a trip!

No dobra, miałem bardzo pośredni kontakt z serią Ace Attorney - za sprawą crossoverowej bijatyki Marvel vs. Capcom 3, gdzie Phoenix Wright komediowo reprezentował tę drugą firmę. Iron Man odpalał więc rakiety, Thor ciskał gromy... a Phoenix wzywał na ekran asystentkę w klapkach-japonkach, która wywalała się wpadając na przeciwników. It was pretty cute.

I co, Iron Man, leżysz!

niedziela, 27 listopada 2022

Panele na niedzielę: NO W KOŃCU!

Hawk i Dove zwijają już powoli interes - dzisiejszy zeszyt to przedostatni z ich własnej serii. Czas więc chyba, by ewolucja relacji obu braci poszła nieco naprzód - w czym dobitnie pomoże nowy scenarzysta! Historia: Walk With Me, O' Brother... Death Has Taken My Hand!, autor: Gil Kane, data: kwiecień-maj 1969.

Okładka: Gil Kane, rysunki: Gil Kane, scenariusz: Gil Kane, tusz: Gil Kane

Nie mam dziś przesadnie wielu branżowych ciekawostek - poza jedną: więdnący magazyn został stuprocentowo w rękach Gila Kane'a! Na przestrzeni sześciu numerów doczekaliśmy się trzech scenarzystów, co musi być jakimś rekordem jak na non-anthology title. Jako autora tego zeszytu mój omnibus podaje Steve'a Skeatesa, ale to oczywista pomyłka popełniona chyba z rozpędu - Skeates odszedł wraz z numerem #4, a Kane podpisał się nawet jako scenarzysta na stronie tytułowej numeru (to w końcu 1969, anonimowi wcześniej twórcy wywalczyli już to prawo).

Co więc słychać dziś w latach sześćdziesiątych? Ano dzieje się, bo już na pierwszej stronie dostajemy efektownego łotra:  

Czyżby w końcu jakiś barwny superzłoczyńca, a nie kolejny przyziemny gang?

No cóż, niestety nie; to kolejny zwykły bandzior, a trupia maska to po prostu element skleconego na szybko przebrania - ląduje na chodniku dosłownie w drugim panelu i nie wraca już później. Szkoda, bo podoba mi się ten projekt!

Odjeżdżając na pełnym gazie bandyta potrąca jeszcze chłopca, który wbiegł na asfalt goniąc piłkę do kosza. Trupia maska niewiele mu jednak pomogła - świadkowie bez problemu identyfikują złoczyńcę; to niejaki Sam Hodgins!

RODO srodo, nazwisko i zdjęcie podejrzanego leci na pierwszą stronę!

Sędzia Hall jest w ciężkim szoku - Sam to jego stary znajomy; ojciec naszych bohaterów nie może więc, oczywiście, prowadzić procesu... ale obiecuje przyjacielowi, że wstawi się w jego sprawie. Hodgins przysięga bowiem, że w czasie napadu drzemał w domu - mieszka jednak sam i nikt nie jest w stanie potwierdzić jego wersji. Czyżby ktoś chciał wrobić kumpla sędziego Halla?

Hawk i Dove wracają tymczasem z patrolu. Działają już bez większych zgrzytów jako crime-fighting duo; nareszcie! No, może Hank znowu sklepał złodziejaszków, kiedy można było rozwiązać sprawę bardziej elegancko, ale bracia nawet przesadnie się o to nie kłócą:

"E, szkoda gadać znowu o tym samym, chodź lepiej na kanapki"

Zafrasowany sędzia Hall zwierza się chłopakom z trudnego dnia - i tłumaczy zażyłość łączącą go z Samem:

"Ach, gdyby tylko jacyś młodociani superbohaterowie mi pomogli!"

Chłopakom nie trzeba powtarzać dwa razy! Następnego dnia, zaraz po szkole, ruszają do akcji - i to bez wzajemnych uszczypliwości oraz kłócenia się w każdym panelu. No w końcu! Gil Kane powiedział chyba "ile można" i dał nam nareszcie braci nieco dojrzalszych w swoich różnicach.

Uff! Chyba bym skisł, gdybym znowu musiał czytać Dona zapierającego się rękami i nogami przed wskoczeniem w kostium i wydzierającego się na niego Hanka.

Biegając po dachach, chłopaki mają co prawda okazję lekko się posprzeczać (Hawk krytykuje biedne sąsiedztwo jako wylęgarnię przestępczości - Don kontruje, że to nie takie proste), ale to już rozmowa i problematyka trochę dojrzalsza, niż wcześniejsze starcia braci. Liczy się, że jako superbohaterowie współpracują bez zgrzytów:

Tym razem to Dove prowadzi duet, planując kolejne ruchy i korzystając ze swojej wiedzy!

Hawk również jest dużo sympatyczniejszy - nie sprzeciwia się dla samego sprzeciwu, a daje bratu dojść do słowa i bierze sobie do serca jego rady. W końcu chłopaki dowiadują się już wszystkiego, co mogli podsłuchując zebranych kryminalistów; Dove woli wycofać się i przemyśleć poszlaki, ale Hawk preferuje aktywniejsze podejście - i wpada do magazynu wytłuc ze zbirów konkretne zeznania:

Hawk uśmiechnięty - i nawet fighting banter jakiś taki weselszy!

A skoro doszło już do konfrontacji - Dove nie będzie, po raz pięćset fąfnasty, przeżywał pacyfistycznych dylematów! Może nie planuje nikogo tłuc do nieprzytomności... ale nie oznacza to, że nie wyrwie zbirowi pistoletu:

No dobra, Dove nie powinien może zaczynać kariery jako komik - ale wolę sto razy to, niż kolejne "O NIE - NIE MOGĘ GO UDERZYĆ - ALE MUSZĘ - ALE NIE MOGĘ"

Ale zaraz później... o nie, czy to regres do wcześniejszego portretowania braci?

*WINK!*

Nie, to tylko Hawk i Dove zgrywający własne karykatury na potrzeby manewru z dobrym i złym gliną! It's actually brilliant in it's simplicity; czas najwyższy, by różnice pomiędzy braćmi przestały być wyłącznie przeszkodą, a zaczęły być wykorzystywane jako ich atut! To dopiero pół zeszytu, a Gil Kane już naprawił najbardziej męczące felery tego komiksu.

Kane doszedł też chyba do wniosku, że radykalny pacyfizm może być trudny do ciekawego oddania w narracji superbohaterskiej - próbuje więc przenieść kontrast między braćmi na nieco inną płaszczyznę:   

Bracia puścili pana z wąsikiem, by doprowadził ich do grubszej ryby operacji

Zamiast problemu "pacyfizm kontra przemoc" - dylematu, który został już na kartach serii wyciśnięty jak cytryna - pojawia się nieco subtelniejszy dualizm pomiędzy emocjami a logiką. Że to narracyjny samograj, wiemy już z przykładu porywczego kapitana Kirka oraz opanowanego pana Spocka! Podejrzewam zresztą, że Star Trek (początek emisji w 1966) był już na tyle znany, że Gil Kane mógł nieco inspirować się popularnym serialem. 

Uciekający cwaniaczek - niejaki McGuire - wbiega do ciemnej alejki i znika braciom z oczu. Don sugeruje, że szanse dorwania go są nikłe, ale jeden z nich powinien wrócić na miejsce spotkania w magazynie, a drugi sprawdzić adres domowy uciekiniera. Hawk nie jest pod wrażeniem: another dumb Dove plan! But it's the only one we've got...

Samochód ten sam, co z początku numeru!

Chyba jednak w środku nie siedzi McGuire -  kierowca pozbawiony jest charakterystycznego wąsika. Zamiast uciekać, łotr decyduje się zwabić bohaterów w pułapkę i pozbyć się ogona:

Wszystko rozgrywa się w klasycznej dla gatunku "warehouse district"

Jaką to pułapkę wykoncypował tajemniczy niegodziwiec? Największą słabością Hawka okazują się...

...kartony! Drewniane skrzynie!

Hawk pada bez czucia - nieprzytomny? martwy? - zaś Dove w rezultacie dociera do granicy, na przekroczenie której czekaliśmy od pierwszego numeru:

No more Mr. Nice Guy!

Wściekły i ze łzami w oczach, Dove rzuca się w pogoń za zabójcą brata. Tym razem chłodna logika trafia na półkę; Don nie ma zamiaru się hamować i kontrolować:

Montażowa splash page - jakby imitująca wcześniejszy styl Steve'a Ditko!

Czas poznać tożsamość przestępcy!

"Killer! Killer! Filthy, rotten killer!"

Cios za ciosem, uderzenie za uderzeniem - it's a no-holds-barred beatdown, w którym Dove wypuszcza z siebie całą złość, smutek i frustrację. Trwa to przez całą resztę strony, aż w końcu - gdy Hodgins leży już ledwie żywy - przychodzi moment opamiętania:

"I knocked him cold" to łagodne ujęcie sprawy, Don!

Finałowe sceny rozgrywają się już w szpitalu. Hank żyje, ale czy ma szansę kiedykolwiek wrócić do pełnej sprawności?

Siedząca na korytarzu pani Hall została nagle blondynką - we wcześniejszych numerach miała rudawe włosy - ale nie czepiajmy się, w 1969 też farbowano włosy!

Gdy Hank odzyskuje przytomność, początek rozmowy braci przebiega zgodnie ze znanym schematem...

...ale Hankowi nie chodzi wcale o to, by zmieniać naturę brata!

Nie, mówi Hank, każdy może mieć moment słabości - a pojedyncza wpadka nie oznacza, że należy przekreślić wszystkie swoje przekonania:

Awww!

Hawk i Dove nigdy nie byli wybitnym komiksem - ale jestem pod wrażeniem nowej energii wniesionej przez Gila Kane'a! Kane - chociaż wprowadzony na zastępstwo na ostatnie dwa numery - rozumiał, w którym kierunku posunąć fabułę: chłopaki działają nareszcie razem jako sprawny duet. Dove musiał w końcu - choćby na chwilę - stracić samokontrolę i zrozumieć, że nie jest posągową figurą, że potknięcie to nie koniec świata; krótko mówiąc, wyrosnąć z radykalnie czarno-białego obiektywizmu, który Steve Ditko postulował jako temat wiodący całej serii. Ten sam tematyczny motyw obecny jest również w intrydze kryminalnej: Sam Hodgins - który kiedyś bohatersko uratował życie sędziego Halla - równolegle okazuje się być lekceważącym życie innych złoczyńcą. Good guys? Bad guys? It's more complex than that. 

Gil Kane mógł po prostu napisać kolejną fabułkę bez większych implikacji (magazyn w końcu i tak szedł pod nóż), lecz zdecydował się na ruch odrobinę ambitniejszy: nawiązanie do centralnej problematyki postaci i dialog z tezą, którą kilka numerów wcześniej postawił Ditko. Myślę, że dzięki temu można uczciwie stwierdzić: Hawk i Dove faktycznie dorośli nieco na przestrzeni swojej pierwszej serii! Zobaczymy ich w jeszcze jednym ostatnim solowym zeszycie - ale nim to nastąpi, mamy jeszcze po drodze crossover z Tytanami.

Hej, właśnie - czy numer ten nie miał jakoś nawiązać do ostatniej przygody Tytanów? I nawiązuje - w sposób, który współcześnie kojarzymy głównie z kina. Oto... scena po napisach!

"YOU BET YOUR SWEET BIPPY IT IS!"

Już w kolejnym numerze! Teen Titans oraz Hawk i Dove spotkają się w... Citadel of Fear!

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

piątek, 25 listopada 2022

The Heroine Addict

Już przy okazji wpisu o kolumnach z listami w Teen Titans wspomniałem, że jestem wielkim fanem dokumentów fandomu przedinternetowego! Wiadomo jednak - listy drukowane na łamach magazynu komiksowego to zawsze fandom nieco moderowany; jak wyglądały publikacje zupełnie niezależne? Odpowiedzi na to pytanie dostarczy nam dziś publikowany w latach 1974-1977 zin The Heroine Addict!

Efektowna okładka-wraparound numeru #4, 1975 - Carol Strickland zmieściła tu dziesiątki bohaterek!

Lata '70 przez długi czas były dla mnie komiksową enigmą. Moja orientacyjna linia czasu dotycząca amerykańskiego komiksu wyglądała mniej więcej tak:

Lata '30 i '40: Golden Age; mystery men na modłę The Shadow, pierwsi superbohaterowie;
Lata '50: "Commies, Cowboys and Jungle Queens" jak określa tę erę w tytule swojego opracowania William W. Savage, Jr.; osobiście dorzuciłbym tam jeszcze horror, romance and monster comics;
Lata '60: druga eksplozja popularności superbohaterów, silly and fun Silver Age;
Lata '70: ??????
Lata '80: przełom Bronze oraz Dark Ages; dekada powieści graficznej: Watchmen, The Dark Knight Returns, Maus;
Lata '90: Dark Age in full swing; nacisk na kolekcjonerstwo, spekulanctwo, superstar artists oraz wywołany tymi czynnikami upadek jakościowy i finansowy branży;
Lata '00: okres rekonstrukcji - Marvel podnoszący się po bankructwie, odejście od mrocznego wizerunku superbohatera na rzecz nowego optymizmu i przygody.      

Trochę się tu oczywiście nabijam - pierwsze lepsze opracowanie opisze lata '70 jako Bronze Age: okres "udoroślania" komiksu, pogłębiania portretów psychologicznych postaci oraz rosnącej rangi problematyki społecznej. Miałem tego świadomość na poziomie teoretyczno-intelektualnym, ale jeszcze nie autentycznie zinternalizowanym; była to epoka znana z map i opowieści, nie z osobistych podróży. Status lat '70 jako terra incognita utrzymywał się w mojej głowie zapewne również za sprawą tego, że komiksy z niej nie były już tak szalone i pełne uroku retro jak te z Silver Age... ale zarazem brakowało im jeszcze technicznej sprawności lat '80. 

Oczywiście, perspektywa czasu - i rosnąca branżowa biegłość - pokazała, że myliłem się zarówno w tym pierwszym, jak i w drugim.

If there is a word to describe the '70s, I would go with "vibrant". Młodzi twórcy - jeszcze do niedawna zbierający bęcki od redaktorów, jak w historii z Titans Fit the Battle of Jericho - zaczęli konsekwentnie, cios po ciosie, przebijać się do mainstreamu; konserwatywny Comics Code kruszał, a do komiksów zaczęły wracać owoce zakazane przez Seduction of the Innocent - horror i erotyka. Równolegle coraz bardziej widoczny stawał się ruch równouprawnienia - zwykle określany w epoce jako women's lib, od liberation - w związku z czym zaczęły pojawiać się coraz mocniej zarysowane postacie kobiece: od wprost odnoszącej się do tego ruchu marvelowskiej Walkirii po będącą anything but meek and mild Power Girl od DC. Równolegle na jeszcze odmiennym torze: postacie etnicznie inne niż białe przestawały być powoli (powoli) kreślone jako karykatury, a do tego wszystkiego - i to będzie nas dziś interesować najbardziej - był to już okres prężnie działającego fandomu!

Zin The Heroine Addict ("heroine" jako "bohaterka", ale żart słowny jest jasny) zainteresował mnie właśnie jako punkt przecięcia kilku trendów epoki: przede wszystkim aktywności fanowskiej oraz rosnącej rangi postaci kobiecych. Wydający go CHFC (Comics Heroine Fan Club) zrzeszał fanów i fanki, których celem było śledzenie obecności bohaterek na komiksowych łamach, lobbowanie na rzecz lepszego pisania oraz ogólnie wzrostu ich rangi. Nie była to jednak sucha, czysto aktywistyczna broszura; there's a comic book sense of fun there - periodyk zawiera nie tylko artykuły oraz wiadomości, ale i masę fanowskich grafik... oraz nawet kącik z zagadkami! Moje serce zdobyła poniższa wykreślanka z numeru #1:

Come on, print it out - you know you want to!

It's such a cool little puzzle, i to jeszcze bardziej z perspektywy dekad! Wykreślanka przerzuca się pomiędzy bohaterskimi pseudonimami a nazwiskami; w odpowiedzi na punkt 1. szukałem przez chwilę Polaris, podczas gdy wśród literek znajduje się Lorna Dane (i to pisana wspak, żeby nie było za łatwo). Całość ma też ten urok lekko fly-by-night operation; osoba pisząca na maszynie zrobiła przynajmniej dwie literówki - w szóstym rzędzie sąsiadujące litery R oraz I wyraźnie powinny być zamienione miejscami, zaś hasło numer 3. - A.K.A. tasmis malor - to nie jakaś łacińska bestia, a członkini Legionu, Shadow Lass! Podejrzewam, że jej nazwisko - Tasmia Mallor - było nieczytelne w odręcznej kopii autora, stąd tasmis. Jako bonus: wykreślanka zawiera też nie jedną, a dwie ukryte wiadomości; czuć włożony w nią entuzjazm!

Fanart obok, swoją drogą, to Tula - Aquagirl (bądź Aquachick, bo tak chyba nawet częściej mówiono o niej na łamach magazynu), która zadebiutowała w 1967.... zaś hasła numer 9 do tej pory nie udało mi się odnaleźć. Może wy będziecie mieć więcej szczęścia?

Numer #4 przyniósł tradycyjną zabawę fandomu - wyniki plebiscytu popularności! Kategorie też były całkiem fajne: best heroine costume, best comics villainess oraz heroine most in need of revival.

Huh, Black Orchid wygrała w kategorii best heroine costume?

Fandom roku 1974 przemówił; kimże jestem, by dyskutować?

Nie dziwi za to zwycięstwo Catwoman w kategorii best villainess (i to jaką przewagą!), a jako miłośnika Teen Titans - cieszy mnie też stała popularność Wonder Girl. W roku 1974 Teen Titans nie byli akurat publikowani (serię zawieszono w 1973), ale najwyraźniej głos fandomu zadziałał, gdyż magazyn powrócił pod koniec roku 1976. 

Ziny stanowiły forum wymiany opinii - podobnie jak komiksy miały więc rubryki korespondencyjne. A któż to napisał do numeru #4? 

Czy to sam Ralph Macchio, znany jako Karate Kid z filmu "Karate Kid"?

Nie, to zupełnie inny Ralph Macchio! Ale to postać znana w kręgach komiksowych: Ralph, jako fan, pisywał do magazynów Marvela (głównie) tak często, że wyrobił sobie markę i w końcu został zagadnięty na konwencie przez jednego ze scenarzystów. Przerodziło się to w propozycję pracy, i Ralph zaczął działać jako autor - a później awansował nawet na redaktora! Ścieżka kariery dosyć emblematyczna dla tej ery; w branży zaczynały już działać osoby, które zaczynały przygodę z komiksem jeszcze jako dzieciaki.

I tak, oczywiście - po sukcesie filmu z 1984 przyległ do niego przydomek Karate Kid. Nie byłbym sobą, gdybym nie przypomniał - Karate Kid był członkiem Legionu Superbohaterów stworzonym przez Jima Shootera w 1966; twórcy filmu musieli dogadywać się z wydawnictwem DC, by wykorzystać ten pseudonim!

A skoro już wspomniałem o Legionie (nie zabrało mi to dużo czasu, co?) - w numerze #5 można znaleźć...

...fanowski przewodnik po kobiecych postaciach Legionu - gdy jeszcze nie było wikipedii!

Wspominałem już nieraz, że Legion był jak na swoje czasy tytułem wyjątkowo progresywnym - również pod kątem obecności postaci kobiecych. W erze, gdy większość komiksowych drużyn zadowalała się wpuszczeniem w swe progi jednej token woman - Legion był pełen wszystkich tych futurystycznych girls and lasses, równie sprawnych co chłopaki! Tutaj widzimy, jak założenie to procentuje popularnością: w roku 1975 trudno było wyobrazić sobie zin poświęcony bohaterkom bez artykułów o Legionie.

Innym uroczym drobiazgiem jest kolumna niusowo-plotkarska:

Nie ma nic lepszego niż stare niusy! To chyba właśnie Clea na fanarcie, poznaję po mistycznych legginsach.

O właśnie, wspomniano o Walkirii! Otóż w roku 1970 Marvel postanowił popłynąć nieco na fali dyskusji o women's lib i napisać zeszyt, w którym - założenie stare jak świat - it's the boys against the girls (fabułę opartą na tym koncepcie widzieliśmy w wykonaniu Legionu na przykład w dość komicznej historii z 1964 The Revolt of the Girl Legionnaires). Oto zeszyt Avengers #83:

Scenariusz: Roy Thomas, rysunki: John Buscema

Zaczyna się z subtelnością murarskiego młota: Walkiria już z okładki woła o male chauvinist pigs, a jej drużyna - w odniesieniu do women's lib - nazywa się Lady Liberators. Szybki szkic fabuły: w siedzibie Avengers pojawia się nowa bohaterka, Walkiria właśnie, która zaczyna podpuszczać zespołowe panie przeciw kolegom:

I pomyśleć, że lata później grała ją Tessa Thompson!

She actually has some really good points:

Coś jest na rzeczy!

Dyskusję trudno jednak traktować szczególnie poważnie, gdyż Walkiria to raczej karykatura agresywnej feministki z lat '70 (a może jeszcze konkretniej - obrazu feministki, który w głowie miał scenarzysta Roy Thomas). Catchphrase naszej wojowniczki widzieliśmy już na okładce: 

No, dosyć grubo smarowane!

No a potem - jak to w komiksie superbohaterskim; wywiązuje się awantura, panie biją panów, etc., etc.

"UP AGAINST THE WALL MALE CHAUVINIST PIGS!"

Koniec końców okazuje się, że wszystko to było fortelem Enchantress - przeciwniczki Thora - chcącej skłócić zespół; Walkiria z tego zeszytu to tak naprawdę stworzona przez czarodziejkę iluzja. Kończymy takim oto panelem:

"Offbeat Halloween saga" to dosyć standardowe asekuranctwo Marvela, który - wzywany czasem do tablicy przez fanów - rozmywał swoje stanowisko w kwestiach społecznych właśnie takimi uwagami. "Hey, it's just an offbeat story, we didn't intend to offend!"

Roy Thomas zebrał trochę zasłużonych bęcków za karykaturalne sportretowanie postulatów women's lib, ale w jednym muszę oddać mu sprawiedliwość - w ostatnim panelu panie wyglądają na całkiem przekonane do ruchu praw kobiet. Owszem, Goliath mocnymi słowami mówi o women's lib bull... ale Scarlet Witch odpowiada mu w równie konfrontacyjnym tonie, a i Wasp nie pozostaje dłużna!

So anyways, wprowadzona w tym numerze (jako iluzja) Walkiria wróciła dosyć szybko jako faktyczna bohaterka - jak mówił Roy Thomas, pomyślana po prostu żeńska wersja Thora, ale skojarzenie z ruchem praw kobiet pozostało. A im dalej w głąb lat '70, tym bardziej było to skojarzenie pozytywne; w roku 1975 wypuszczono już na przykład takie oto naklejki:

Czytaj komiks, żuj gumę z naklejkami, support women's lib - całkiem niezły plan!

Skoro omówiliśmy już początki Walkirii - numer #7 zinu The Heroine Addict przynosi nam taki tekst zwracający uwagę na pewne bzdurki związane z tą postacią:

Parsknąłem przy "cosmic egg-cups", co tu kryć!

Zawsze fajnie poczytać taką autentyczną perspektywę z epoki i zobaczyć, że stalowy biust Walkirii nawet wtedy był, w oczach fandomu, dosyć komiczny!

The Heroine Addict nie zamykał się wyłącznie na komiksowym poletku - kolejną fajną ciekawostką z tego numeru jest ranking najpopularniejszych postaci telewizyjnych roku 1975:

Batgirl wysoko - to w końcu ranking w zinie przede wszystkim komiksowym!

Najwyżej notowane bohaterki są z miejsca znajome; Emma Peel była gwiazdą The Avengers - ale nie marvelowskich, a brytyjskiego serialu... 

...przetłumaczonego na polski jako "Rewoler i melonik".

Ale Christy Love czy Pepper Anderson są już dla mnie postaciami kompletnie nieznanymi. Przynajmniej na razie; oto edukacyjna rola grzebania w starych zinach! Numer #7 przynosi też wynik konkursu na fanart z projektem stroju:

Hej, nie jestem przekonany do wrestlingowego pasa, ale poza tym - całkiem, całkiem!

Projekt zachowuje klasyczne fishnet stockings (aside: jeśli komiks z Wolverinem i Black Cat mógł nazywać się Claws, to za straconą szansę uważam, że ten jeden komiks z Zatanną i Black Canary nie nazywał się Fishnets), a do tego zawsze lubię Zatannę w pelerynie - wpisuje się fajnie w ten style stage magician! This hairdo, though.... but, well, it was the '70s.

Numer #9: kolejne ploteczki rozpoczynają się od doniesień z konwentowego konkursu cosplayowego...

"Will Batwoman ever make a comeback?" Niektóre pytania się nie starzeją!

 ...a później otrzymujemy rozwiązanie kolejnego konkursu - tym razem na najlepszą nową bohaterkę komiksową roku 1975!

Walkiria uchachana na fanarcie - od ucha do ucha!

Power Girl też spotkała się z niezłym przyjęciem - ale może nie będę się rozpisywał o kolejnej postaci, bo dzisiejszy wpis i tak rozrasta się ponad miarę! Jestem zaskoczony trzecim miejscem, które zajęła Pretty Pyra (z cudownie surrealistycznej serii Kamandi: The Last Boy On Earth autorstwa Jacka Kirby'ego, o której pisałem tutaj). Interesujące - choć niezbyt pewnie zaskakujące - są wyniki plebiscytu na najpopularniejszą bohaterkę ogółem; sam pewnie zagłosowałbym na Black Canary!

A na wielki finał: numer #11, który zawiera moje ulubione features z całej historii magazynu The Heroine Addict! Warto na początek docenić cudownie jadowity kwestionariusz dla kandydatek na superbohaterkę autorstwa Carol Strickland:

Obie oryginalne strony - ale, dla ułatwienia lektury, zamieściłem poszczególne pytania poniżej.

Dobra, zróbmy to; sprawdźcie, czy nadajecie się na superbohaterkę lat '70!

W kwestii rodzaju mocy - zwróćcie na to uwagę, bo nawet współcześnie bywa na tym froncie bardzo stereotypowo! 

See our special ad for Starhawk to szydera z kosmicznej bohaterki znanej jako Aleta... 

Disco dekolt zdecydowanie z lat '70!

...która dzieliła ciało ze wspomnianym Starhawkiem właśnie:

Wiecie co, późno już, może nie wchodźmy w głębokie tłumaczenia

Każde tłumaczenie, jakie sobie wymyślicie, będzie pewnie zresztą odpowiednie! Kontynuując kwestionariusz:

"A couple of metal bowls in the kitchen" pffffhahaha

Celestial Madonna? To Mantis, która pojawiła się już na ekranie w Strażnikach Galaktyki (ale bez tego wątku, i całe szczęście). Power Girl figure to powód, przez który moja żona nie wierzy w żadne konteksty historyczne i którym tłumaczy moją sympatię do tejże postaci (więcej detali w przyszłości); Millie the Model surrogate to zaś szpila wbita Patsy Walker, która zaczynała w latach '40 właśnie jako bohaterka humorystyczno-romansowej serii a'la Archie Comics...

Patsy przeszła przez całą historię Marvela: od wydawnictwa Timely, przez Atlas, aż do współczesności!

...by powrócić w 1976 jako superbohaterka Hellcat:

Patsy Walker grała też całkiem istotną rolę w serialowej Jessice Jones Netflixa!

Ewolucja ta wygląda zabawnie - ale robienie użytku z wydawniczego doświadczenia (jeszcze jako Timely/Atlas) na arenie komiksów gatunkowych (romans, komedia, horror, sci-fi) było kluczem do wczesnego sukcesu Marvela; więcej na ten temat tutaj!      

Autorka quizu nie bierze jeńców!

Pamiętajmy, gwiazdka oznacza "*you are accepted immediately!" - ale kryterium też jest dosyć srogie, szczególnie w kontekście tej Celestial Madonny!

"Have a suicidal form of curiosity" - boginiami-patronkami tej cechy są Lois Lane oraz Lana Lang w interpretacjach z Silver Age!

Na końcu mamy też formularz kontaktowy, który prosi nie tylko o podanie secret identity, ale również...

SECRET AGE (you must be under 25)

25?! Whatta revoltin' development! No cóż, to tyle z mojej planowanej kariery superbohaterki w latach '70.

Ze współczesnej perspektywy surrealistycznie wręcz czyta się fanowski komiks (również autorstwa Carol Strickland), w którym Sue Storm z Fantastycznej Czwórki żali się na kiepskie traktowanie:

Sue demonstruje nieco bardziej aktywne wykorzystanie swoich pól siłowych: lata na nich jak na niewidzialnej platformie czy tworzy niezniszczalną skorupę dookoła swojej pięści.

Co w tym surrealistycznego? Otóż na przestrzeni lat Marvel wziął sobie tę skargę do serca, zaś obecnie Sue faktycznie regularnie korzysta z tych wszystkich fanowskich sugestii - i uznawana jest za bezdyskusyjnie najpotężniejszą członkinię zespołu. Bo czy ktokolwiek chce wkurzać kobietę, która może stworzyć ci bąbel pola siłowego w mózgu czy w tchawicy? Kiedy więc dotarłem do ostatniego panelu... 

...mogłem więc tylko pomyśleć: hej, Sue, czterdzieści lat później wszystkie te postulaty są już spełnione!

Zabrało to trochę czasu, but we got there! Numer #11 zawiera też  zaskakująco ekskluzywny materiał: rozkładówkę z niewykorzystaną grafiką Gila Kane'a - tego samego, który w 1969 rysował Teen Titans!

"The Cat" to Greer Nelson - jeszcze zanim przeistoczyła się w wilkołakowatą Tigrę

I na koniec, w ramach ciekawostki: przy całej progresywności - jakoś trzeba było ten zin sprzedać, więc The Heroine Addict okazjonalnie nie uciekał też od tak zwanego good girl art. Dobry przykład widać w reklamie konwentu poświęconego sztuce pin-upu:

"Oho", pomyślałem, "ta grafika to zdecydowanie Bill Ward; poznaję po stylu rysowania tiuli i koronek!" A mogłem poznać po prostu... po podpisie pod obcasem huśtającej się showgirl.

Nie ma to jak spostrzegawczość! Nie tylko zewnętrzne reklamy dryfowały w stronę sexy times; nawet wzywająca do współpracy in-house ad z numeru #3 wykorzystywała figurę damsel in distress, których pełne były komiksy lat '50:

Związana pani najwyraźniej zakosiła buty Robinowi, to dokładnie ten sam styl!

W ogólnym ujęciu The Heroine Addict, na przestrzeni swoich jedenastu numerów, to jednak zdecydowanie nie banalny girlie mag; mamy do czynienia z interesującym fanowskim forum, na którym krzyżowały się rozmaite zainteresowania autorek i autorów. Od komiksu po telewizję, od wspomnień z Golden Age po dyskusje o komiksach ledwie zdjętych z prasowych stojaków - wszystko to było powiązane jednym wątkiem: figurą superbohaterki na przestrzeni dekad oraz jej ewoluującą interpretacją. Ewoluującą również za sprawą podobnych publikacji, które szturchały ją ku coraz nowocześniejszym kierunkom!

Dlaczego ziny epoki przedinternetowej są dla mnie tak fascynujące, że spędzam wieczory czytając amatorskie felietony tej jednej fanki na temat tej jednej postaci? Może właśnie o intensywność tutaj chodzi; teraz, w epoce internetu, każdy baran może założyć bloga (👋) i produkować się na temat komiksów; pięćdziesiąt lat temu wymagało to odpalenia maszyny do pisania, ruszenia tyłka na pocztę, nawiązania znajomości - a często i zainwestowania całkiem realnych pieniędzy. Nie chcę absolutnie wchodzić w jakieś licytacje lub ujmować czegokolwiek fandomowi współczesnemu; stare ziny są po prostu namacalnym dowodem pokazującym, że ten sam entuzjazm i pasja płonęły z równą intensywnością także półwiecze temu! Czuję więc to budujące poczucie wspólnoty ponad dekadami, a dodatkowo - ziny stanowią świetne companion pieces do lektur z epoki.     

Co więc stało się z The Heroine Addict po wydanym w 1977 numerze #11? Otóż zmienił tytuł i przepoczwarzył się w The Heroines Showcase - tytuł o podobnym profilu, ale chyba nieco bardziej profesjonalny w formie (rezygnacja z narkotykowego dowcipu w tytule wskazuje nieco kierunek zmian). Ale The Heroines Showcase - i atrakcje z niego wygrzebane - to już chyba materiał na kolejny wpis!