poniedziałek, 30 stycznia 2023

Muzyczne Poniedziałki: It’ll shake all your trouble from your worried mind!

Jak to robisz, że regularnie ćwiczysz? Jak to robisz, że regularnie piszesz? Jak to robisz, że regularnie...? Metoda jest jedna, a nauczył mnie jej lata temu Johnny Cash - get rhythm! Oto wersja z 1988, o nieco głębszej barwie niż oryginał - plus ta harmonijka!

To taka mała radość, ale zawsze cieszy mnie też to zestawienie w tekście rhythm oraz blues (no bo wiecie, rhythm & blues - swoją drogą: rzućcie okiem, ile razy zmieniała się definicja rhythm & blues)!  

W innych niusach: to jeszcze nie koniec zimy, ale jest nadzieja - podczas mojej ostatniej lekcji niebo jest już ponownie jasne nie jest już kompletnie ciemne! We got through the darkest of it, everybody.

niedziela, 29 stycznia 2023

Panele na niedzielę: Tytani w trzech wymiarach!

Czas zakończyć trylogię Neala Adamsa! By ekspresowo przypomnieć dwa poprzednie zeszyty: redakcja nie puściła pewnej historii do druku jako zbyt kontrowersyjnej, więc Adams wskoczył na doraźne zastępstwo. Chociaż Tytani nie byli jego ulubieńcami, podszedł do sprawy ambitnie i sklecił trylogię o inwazji z innego wymiaru! Sama fabuła to raczej wór bzdur; ambicję widać jednak w zastosowaniu formy trylogii (wcześniejsze zeszyty Tytanów były done-in-one stories), crossovera (w poprzednim numerze prym wiedli Hawk i Dove) oraz czerpaniu z pomysłów i postaci Boba Haneya. Finał trylogii nie zmieni raczej waszego jej postrzegania - ale zobaczmy, co tam upichcił nasz młody scenarzysta i rysownik zarazem! Historia: Halfway to Holocaust, autor: Neal Adams, data: lipiec-sierpień 1969!

To już druga z rzędu okładka, w której Wonder Girl jest przeciągana pomiędzy dwiema stronami! Dajcie tej dziewczynie spokój, geez.

I, na dokładkę, sceny tej nie ma w zeszycie; jeśli ktoś jest ratowany z innego wymiaru, są to porwani w zeszłym numerze Robin i Kid Flash. Oh well! Wygląda na to, że rysujący okładkę Nick Cardy zdecydował się przyciągnąć czytelnicze oko klasyczną damsel in distress... chociaż rola ta bardzo średnio pasuje do Donny. No trudno! Co więc dziś słychać w latach sześćdziesiątych?

Otóż słychać Robina, który - pojmany - złorzeczy zielonoskórym obcym! We offer you freedom -- power -- riches -- in your own dimension -- in return for a little cooperation! End this barbarism -- accept our offer!, kusi naukowiec, na co Boy Wonder odpowiada stanowczo:

Kid Flash - jak zwykle - wygadany!

Oferta naukowca stanowiła marchewkę; rolę kija pełni pełni niejaki Rangor, dowódca inwazji. Zielonoskórzy wymieniają ograne łotrowskie kwestie, ale mają jeden uroczy znak szczególny: wplatają do nich porównania i metafory związane z jajami. I hold the eggshell of your life within my grasp!, straszy więc Rangor, a my przenosimy się do... Berlina, gdzie (w poprzednim numerze) Wonder Girl i Speedy rozpykali ziemskich kolaborantów obcych: 

Jak na erpegowej sesji: "w nagrodę możecie przeszukać i wyszabrować loch złoczyńcy!" To piękne, że niemiecka policja respektuje tę zasadę.

Speedy chciałby zamienić słówko z szefem kryminalnej organizacji, ale ten - jak w poprzednim numerze - zaraz po usłyszeniu pytań zamyka usta, puchnie i robi się czerwony na gębie (nie ze złośliwości, ustalają Tytani - ma jakiś zaprogramowany hipnotyczny blok). Donna i Roy muszą rozpracować zagadkę na własną rękę... i szybko stwierdzają, że kluczem do podróży pomiędzy wymiarami jest konsoleta zamaskowana w formie szachownicy:

Yo, Speedy, stop fat-shaming the villians!

Portal się otwiera - i natychmiast wypada z niego całkiem fajna bestia! Oto Demogorgon naszych Strendżer Thingsów, w apetycznym kolorze gumy do żucia:

Bestia posiada zdolność absorbowania energii - najpierw przysysa się do konsolety i pobiera z niej prąd...

...a później wchłania zarówno energię ciosów Donny, jak i wybuchowej strzały Speedy'ego (yeah, a monster-tamer arrow makes a comeback!):

Roy kombinuje na gorąco!

Hipoteza, eksperyment, efekt!

No powiedzcie, że nie jest to fajny projekt stwora! Postura dinozaura, krostowata skóra i te szczelinowate receptory dźwięku zamiast oczu - far out, jak powiedzielibyśmy w latach '60.

Tymczasem w wymiarze Strendżer Thingsów: męczenie Robina i Kid Flasha nie przyniosło rezultatów, dowódca inwazji zakłada im więc elektrochomąta z metalowymi kablami-pępowinami:

"Witless Earthling!" - poszukajcie w przyszłym tygodniu okazji do wykorzystania tej frazy!

Long story short, Strendżer Thingsy mają problem z samodzielnym podróżowaniem pomiędzy wymiarami - dlatego muszą wysługiwać się ludzkimi kolaborantami. Tytani mają być świnkami doświadczalnymi; żywymi sondami wysłanymi pomiędzy wymiary, by pomóc obcym rozgryźć zagadkę takich podróży. Będzie się to pewnie wiązało ze zgonem chłopaków, ale nawet lokalny naukowiec nie ma już do nich cierpliwości! Your wisdom is the color of the Great Egg, przyznaje dowódcy inwazji, który od początku chciał ich poświęcić.

Chłopaki wskakują w otwarty portal, bo co innego mają zrobić? Ale - zamiast na Ziemię - trafiają do bubblegum dimension:

Plusem jest jednak to, że żyją!

Ledwie znikają z oczu zielonym, Robin próbuje wyswobodzić się z elektrochomąta. Sięga do pasa, wyciąga miniaturowy palnik acetylenowy - jego pas, podobnie jak ten Batmana, zawiera przecież wszystko - i bierze się do przecinania metalowej pępowiny. Wtem!  

Pfffhahaha! Sorry, these eyes are just so goofy.

Latający dron zżera palnik Robina - przecież Strendżer Thingsy nie wypuściłyby ich w podróż bez nadzoru! No i jest to dobry pomysł, i służy to narracyjnemu celowi, ale te wielkie, wyłupiaste gały podkopują całą dramaturgię. Spójrzcie - gdyby tylko wywalić z projektu białe oczy, dron byłby całkiem spoko projektem; nawet koparkowa żuchwa by przeszła!

Moja hipoteza: naukowcy byli tak wkurzeni oporem Robina i Kid Flasha, że - by dodatkowo ich pognębić - wysłali dosłownie najgłupiej wyglądającego drona. Kiedy twój plan ucieczki został pokrzyżowany przez coś tak koślawego - co za psychologiczny cios! 

Niedługo potem chłopaki zostają ściągnięci pępowinami do bazy:

Kid Flash - tradycyjnie najmniej bystry członek zespołu!

Okazuje się, że obcym chodziło właśnie o potwierdzenie istnienia bubblegum dimension pomiędzy ich wymiarem a Ziemią:

Dowódca Rangor tłumaczy fabułę, a my zwróćmy uwagę na układ paneli - nakładają się na siebie, sugerując dodatkowo kolejność czytania. 

Eksperymentowanie z panelami oraz odejście od grzecznej siatki prostokątów widzieliśmy już na łamach Tytanów dużo wcześniej - jak choćby szałowy układ a'la Union Jack w zeszycie z Mad Modem - ale eksperymenty formalne Adamsa wyraźnie zapowiadają koniec konwencjonalnej stylistyki z Silver Age.

Czas połączyć wątki! Po pierwsze: dowódca inwazji oraz jego grono przydupasów są tak zaabsorbowani odkryciem, że Tytanom udaje się wywinąć; pozbawieni innych opcji, ponownie wbiegają w portal do bubblegum dimension. Szybko wpadają na Donnę i Roya, którzy trafili tam z Ziemi ścigając różowego Demogorgona... ale, nim uda im się pogadać, na scenę wlatuje zaadaptowana do nowych warunków flota obcych!

Rakiety odpalone w stronę Tytanów zostają momentalnie zeżarte przez faunę bubblegum dimension. Pamiętajmy, absorbowanie energii to ich popisowy trik!  

Powiem szczerze, balonowe ośmiornice wyglądają może jak muppety, ale nawet ich oczy na szypułkach są lepsze niż ten dron! Uczciwie podobają mi się za to pojazdy obcych o nietypowej, pionowej konfiguracji.

Czas na wielką bitwę w różowym wymiarze! Odpalanie rakiet nie ma sensu, więc zieloni przerzucają się na odmienny typ broni: działa soniczne emitujące wspaniały dźwięk HUNNGAAAAAAAAA. Speedy już wie, co się kroi, i nawet mu nie żal najeźdźców: 

Bubblegum Demogorgons: attack!

Flota jest związana bojem z lokalną fauną, ale oddziałowi zielonej piechoty udaje się zaskoczyć Tytanów (dzięki czemu mamy obowiązkową porcję mordobicia). Donna czuje się dziwnie osłabiona (wrócimy do tego w kolejnym wpisie!), a Roy buduje napięcie; jego wybuchowe czy dźwiękowe trick arrows są tu bezużyteczne - ściągną tylko bestie - musi więc polegać na klasycznych strzałach...

...a te właśnie się kończą! Fajne zbliżenie, swoją drogą; pomysłowo przełamuje klasyczny oddalony plan scen akcji.

Przewaga liczebna zielonych robi swoje - Tytani walczą z coraz większym wysiłkiem... i najwyraźniej Neal Adams znowu nie ma pomysłu na eleganckie rozwiązanie, gdyż ucieka się do deus ex machina - dosłownie! Oto na placu boju pojawia się gigantyczny boski łucznik:

WHAMP! Oraz rzadka strzała-zmiotka.

Finał jest niesamowicie pośpieszny; czyżby Adamsa goniły inne terminy? Pamiętajmy, wskoczył tu tylko na zastępstwo! Tak czy inaczej, Tytani też nie wiedzą, o co chodzi - otrzymują więc ekspresowe wytłumaczenie:

"Peace!" "Peace, baby!"

Ten ostatni panel to jednak perełka silly Silver Age - któż poza Tytanami potrafiłby pożegnać świecącego łucznika-giganta z innego wymiaru słowami peace, baby! 

Ogólnie jednak cieszę się, że trylogię Neala Adamsa mamy już za sobą. Nie chcę być nieuczciwy wobec młodego wówczas twórcy, który dostał fuchę na szybko i musiał samodzielnie napisać oraz narysować całą historię - ale czuć, że Tytani to nie jego specjalność. Druga i trzecia część trylogii rezygnują praktycznie z tak ważnego pierwiastka teen; jego obecność w pierwszej to zaś wyraźnie pozostałość pierwotnego scenariusza Wolfmana i Weina.

Czytając te zeszyty trudno wyobrazić sobie, że Neal Adams stanie się później legendą branży. Spójrzmy na nie jako na treningową robotę, na której zdobywał szlify! Wiadomo, niepowodzenie potrafi nauczyć więcej niż sukces - a tutaj nawet niepowodzeniu nie sposób odmówić ambicji. Adams zabiera Tytanów w kompletnie nietypowym kierunku... ale nie wydaje się rozumieć, co stanowiło o uroku wcześniejszych historii Boba Haneya. Brak tu humoru, mrugania okiem do czytelnika; brak nastoletnich problemów oraz dekoracji. Teen Titans młodego Adamsa są modern, edgy and serious - ale gubią przez to swój markowy czar. Rzecz jasna, podejście "modern, edgy and serious" nie jest z automatu złe - sprawne popchnięcie Batmana w tym kierunku i odejście od campu lat '60 to jedno z głównych osiągnięć Adamsa - ale... no właśnie, gdzie Batman, a gdzie Teen Titans!

Wpis za tydzień będzie raczej krótki - ale za to bardzo istotny z perspektywy historycznej. Ach, i jeszcze jedno - żałuję, że tak idealne pożegnanie pojawiło się dopiero pod sam koniec naszego cyklu o Tytanach w Silver Age, ale...

...peace, baby!

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

czwartek, 26 stycznia 2023

Silk

Co łączy mrocznego Batmana i wesołego Spider-Mana? Otóż tradycyjnie są to konie pociągowe swoich wydawnictw; najpopularniejsze postacie, które od dekad sprzedają tony komiksów. DC wręcz wzięło swoją nazwę od będącego domem Nietoperza magazynu Detective Comics; Marvel w latach '60 rozkręcił się na dobre dzięki nowatorskiemu jak na owe sportretowaniu nastoletniego superbohatera - o przekonująco nastoletnich rozterkach i problemach.

Nic więc dziwnego, że obaj ci bohaterowie od dekad rozmnażają się i pączkują. Począwszy od pierwszego Robina - Dicka Graysona - Batman bierze pod swoje skrzydła kolejnych młodych bohaterów i bohaterki; Spider-Man (z racji na wpisany w jego postać element teen) funkcjonuje zaś nieco inaczej. Gdy Peter Parker po raz kolejny osiąga zgoła nienastoletni wiek oraz stopień rozwoju charakteru, wydawnictwo próbuje ocalić jego młodzieńczość przez obdzielenie nią nowej postaci. Stąd właśnie - by wymienić na szybko - Anya Corazon (Arañya), Miles Morales, Spider-Gwen/Ghost-Spider... oraz nasza dzisiejsza bohaterka: Silk!

Okładka miniserii z 2021! To właśnie ten blurb zachęcił mnie do sięgnięcia po Silk: "inspiring hero for readers of all ages" brzmi jak coś dla mnie!

W odróżnieniu od wielu legacy characters, Silk - Cindy Moon - nie jest już jednak nastolatką. Jej origin story to łagodny retcon (a może właściwie tylko poszerzenie klasycznej historii?): uczestniczyła w tej samej wycieczce, podczas której Peter Parker został ugryziony przez radioaktywnego pająka. Okazuje się, że pająk ugryzł nie tylko Petera - dziabnął też Cindy, która uzyskuje moce podobne do Parkera (tylko - mówiąc językiem gier wideo - trochę inaczej zbalansowane: nie jest tak silna jak on, ale za to jest szybsza, ma lepszy Spider Silk Sense oraz potrafi tworzyć organiczne sieci).

She's still pretty strong, though

Brzmi to może jak najbardziej leniwa z leniwych origin stories, ale potem robi się ciekawiej - otóż słyszymy o Silk dopiero teraz, gdyż najpierw - w porozumieniu z jej rodziną - była dyskretnie trenowana przez jednego z okołopajęczych bohaterów (nie wchodźmy w detale), a następnie... została dobrowolnie zamknięta w bunkrze, który miał ją ukryć przed superłotrem-mordercą Morlunem, dookoła knowań którego kręciły się wtedy pajęcze fabuły. Zanim Cindy dowiedziała się, że zagrożenie minęło - przesiedziała w tym odizolowanym od świata bunkrze bite dziesięć lat. Kiedy w końcu została z niego uwolniona, jej rodzina rozpłynęła się w powietrzu; czy dopadł ich Morlun? Czy może ukrywają się gdzieś w jakimś superbohaterskim odpowiedniku witness protection?

Silk is a classic "fish out of water" character; została wprowadzona na łamy w 2014, ale jej wiedza o świecie, wydarzeniach i kulturze zatrzymała się gdzieś we wczesnych latach '00 (nie próbujcie rekonstruować zbyt dokładnie linii czasu - to płynna chronologia Marvela). Smartfony czy tablety to dla niej nowinka, podobnie jak wszelkiej maści media społecznościowe; podobnie jak niegdyś Peter, Cindy zatrudnia się więc u J. Jonaha Jamesona... który jest nią absolutnie zachwycony i nazywa ją z czułością "Analog". Nareszcie, myśli starej daty Jameson, znalazłem millenialsa nieuzależnionego od komórki, twitterów i tych nowych wideo tick-tacków! Nareszcie ktoś, kto robi notatki ołówkiem na papierze!

Tu Cindy nadrabia już technologiczne zaległości! Zwróćcie jednak uwagę na ciekawy zestaw lektur, jak wiecznie wzbudzająca dyskusje "A People's History of the United States" Zinna! W Polsce wydano ją w 2016 jako "Ludową historię Stanów Zjednoczonych" i, a jakże, stoi również na mojej półce - to jeden z tych tekstów mocno odbrązawiających amerykański mit.

A skoro już mowa o odbrązawianiu historii - wydawnicze dzieje Silk też wcale nie jest takie idealne! Gdy pojawiła się w 2014, była - trudno tu użyć innego słowa - kuriozalną postacią; jej improwizowany "kostium" składał się z pajęczych sieci napsikanych na gołe ciało, a do tego miała wybitnie niefortunny wątek: ona i Peter Parker lepili się do siebie jak para nabuzowanych hormonami nastolatków (ponieważ cośtam cośtam "pajęcze feromony"; it was super creepy). 

Do tego zeszyty te rysował Humberto Ramos, którego styl kompletnie mi nie leży. Znam ludzi, którzy kochają go za kreskówkową dynamikę i ekspresyjność, na mój gust jest jednak zbyt karykaturalny i chaotyczny kompozycyjnie. Oh well, co kto lubi!

Było to tak marne - a czytelniczy odzew tak negatywny - że scenarzysta (Dan Slott) posypał później głowę popiołem i przeprosił:

(...) so let me say this emphatically, and in no uncertain terms, I am sorry that I initially, and ignorantly, wrote the story that way, and if I could go back and do it again, I would do it differently. I apologize and I am sorry.

Co jak co - Slott nie bawił się przynajmniej w jakieś non-apologies i twardo wziął błędy na klatę. Gdy Silk awansowała do własnej serii, dostała już innego scenarzystę: Robbiego Thompsona. Thompson z miejsca wywalił do kosza wszelkie komplikacje związane z sexy spider pheromones, dał Cindy dużo bardziej sensowny kostium... i dopiero pod jego piórem Silk stała się tak naprawdę pełnokrwistą bohaterką. Robbie Thompson, co ciekawe, to jeden ze scenarzystów telewizyjnego Supernatural - o czym żartuje również na łamach Silk

"...this new show about a cop and an angel and they fight monsters and it's rad..."

So, anyways - Silk nie jest rewolucyjną postacią (pajęcza rodzina plus nutka retronostalgii a'la Star-Lord), ale jest sympatyczna, pisana kompetentnie, a do tego ma też ogromne szczęście do artystek i artystów. Jej pierwsze dwie serie - nazwane po prostu Silk - rysowane są głównie przez Stacey Lee, w czystym, oszczędnym, kreskówkowym stylu. Gdy pojawiają się inne rysowniczki o odmiennej kresce, spora część stylistycznej ciągłości zostaje zachowana dzięki pracy kolorysty - wszystko niezmiennie koloruje Ian Herring. Trzecią i czwartą miniserię Cindy - zatytułowane, odpowiednio, Threats and Menaces oraz Age of the Witch - rysuje zaś Takeshi Miyazawa (weteran wielu ikonicznych serii młodzieżowych: Runaways, Ms. Marvel, Spider-Gwen)... ale kolory nadal nakłada Herring! To świetna decyzja - doskonale ilustrująca, jak ważna dla charakteru komiksu jest praca kolorysty.

Ciepłe barwy, nostalgiczny filtr - a wspomniana przez ojca Cindy piosenka załapała się nawet swego czasu do Muzycznych Poniedziałków!

Fabularnie jest to właśnie ten rodzaj komiksów, którym postanowiłem ostatnio poświęcać więcej miejsca na blogu - sympatyczna, comiesięczna, kompetentna superhero fare. Wątpię, by ktoś odłożył Silk na stolik z myślą oh wow, whatta script, whatta rollercoaster!; to po prostu wasza nowa znajoma, Cindy Moon, przeżywa swoje raczej konwencjonalne przygody: szuka zaginionej rodziny, pracuje dla komediowego starego pryka J. Jonaha Jamesona oraz wchodzi w tańce z kolejnymi superłotrami. Jej pierwsze przygody są standardowo pajęcze; antagonistką Cindy zostaje...    

...królowa półświatka Black Cat, a przy tym również bohaterka własnej solidnej serii!

Później (gdy scenarzystkami zostają Maurene Goo oraz Emily Kim) robi się ciekawiej, gdyż pojawiają się nawiązania do koreańskiego folkloru, jak demony czy wiedźmy; odsuwa to Cindy od pajęczej sztampy i dodaje jej przygodom indywidualnego charakteru - Silk ma bowiem koreańskie korzenie. Kolejnym aspektem wyróżniającym Cindy spośród innych pajęczych postaci jest czas spędzony w bunkrze: nowinki technologiczne czy popkulturę w sumie łatwo nadgonić - świat nie zmienił się aż tak bardzo - lecz dziesięć lat izolacji i samotności odciska piętno. 

"The bunker. My bunker."

Z tego też powodu Cindy cierpi na anxiety problems - a ponieważ są to komiksy pisane ze współczesną wrażliwością, chodzi w związku z tym na terapię i rozmawia o swoich problemach z innymi superbohaterami. Okazuje się, że nawet taki Mr. Fantastic has his struggles with anxiety:

"It takes everything I have to hold myself together. So, yes. I've had anxiety."

To ciekawy wątek, ale nie doczekuje się jeszcze w pełni satysfakcjonującej realizacji; all in all, she's no Jessica Cruz. Poza spotkaniami z terapeutą - które są zarazem okazją do przetrawienia postępów fabuły - zaburzenia Cindy są raczej rzadko wspominane; tak naprawdę widzimy na łamach serii jeden krótko sportretowany atak paniki wywołany klaustrofobią...

...but she gets over it, like, momentarily.

Tym niemniej, zawsze dobrze widzieć wątek normalizujący podobne problemy; warto też zwrócić uwagę, że - choć to dostojna tradycja gatunku - nawet w narracjach superbohaterskich widać współcześnie lepsze sposoby przepracowywania traum niż duszenie wszystkiego w sobie oraz zakładanie kostiumu i klepanie zbirów po gębach.

Kolejną cegiełką oryginalności Silk jest jej relacja z J. Jonahem Jamesonem:

Jameson też przeszedł swoją komiksową ewolucję; to już od dawna nie znany z lat '60 furiat z obsesją na punkcie Spider-Mana oraz karykatura trudnego szefa. Tym niemniej - na łamach Silk jest on ukazany empatycznie jak rzadko! 

Ważne, że nie przefajnowano i nie zmieniono go po prostu w ciepłego dziadka; nadal ma swoje głupie odzywki, nadal ma niedzisiejszą wizję świata, nadal przydałoby mu się szkolenie z zarządzania zespołem (albo piętnaście)... ale - when push comes to shove - okazuje się jednak generalnie mieć serce we właściwym miejscu.

"Jonah."

Podoba mi się postawienie na głowie klasycznego elementu mitologii Spider-Mana: Jameson lubi zarówno Cindy, swoją nową "Analog" pracownicę, jak i jej superbohaterskie alter-ego. Szczególnie przypadła mi do gustu scena, w której Silk wydaje się, że jest cała discreet and sneaky... ale to przecież nie pierwsze rodeo Jamesona: 

...ten więc - w ludzkim odruchu - częstuje ją obiadokolacją.

Cztery wydane do tej pory serie Silk są solidną superbohaterską zabawą... i powiem, że w kategorii nowych pajęczych postaci polubiłem główną bohaterkę nawet bardziej, niż debiutującą w podobnym okresie Gwen "Spider-Gwen/Ghost-Spider" Stacy! Cindy ma sporo interesujących character hooks, które aż proszą się o rozwinięcie - od koreańskiego tła kulturowego, przez bycie analogową dziewczyną z początku wieku, aż po zaburzenia lękowe - a przy tym wszystkim jest bardziej przyjemnie przyziemna: bez zawirowań z alternatywnymi rzeczywistościami i tak dalej. Oczywiście, filmowy Spider-Verse był ogromnym sukcesem... ale osobiście preferuję pajęczą rodzinę właśnie na bardziej ulicznym, nie międzywymiarowym poziomie (chociaż i Silk zaliczyła w swojej serii wysoce dziwaczną wyprawę do Negative Zone - na szczęście króciutką).

Moje główne zastrzeżenia związane są z formatem miniserii: każda z nich przewidziana jest jako w miarę samodzielna fabuła, przy ciągłej lekturze spodziewajcie się więc o kilku powtórzeń "I spent ten years in a bunker!" za dużo. Dwie pierwsze serie Silk z 2015 są też rozcięte wielkim wydarzeniem-resetem Marvela Secret Wars, ale Robbie Thompson wyślizguje się z tego wydawniczego imadła z gracją, serwując adekwatnie emocjonalną scenę as the world ends - mogło być dużo gorzej! Niestety, nie wyślizgnął się już słabemu pajęczemu crossoverowi Dead No More: the Clone Conspiracy, którym był zmuszony zakończyć drugą serię - it's a big, rushed mess, ale na szczęście Silk wraca do formy w trzeciej serii, Threats and Menaces.

Mam też wrażenie, że Silk trudno też znaleźć własną wydawniczą niszę. Z jednej strony - jest młodą, choć jak najbardziej dorosłą kobietą; pracuje jako reporterka oraz jest plus/minus równolatką Petera Parkera (który - od mniej więcej półwiecza - jest w wieku lat dwudziestu kilku). Z drugiej: jest dopiero początkującą superbohaterką i świeżą legacy hero, przez co w niektórych tytułach wydaje mi się być pisana nieco bardziej jak nastolatka. 

Case in point: Cindy jest też członkinią nieformalnej grupy Protectors, superbohaterów i superbohaterek o azjatyckich korzeniach. Ich wspólny wyluzowany wieczór to jedna z lepszych sekwencji w serii Totally Incredible Hulk; zaczynają od chichrania z tożsamościowych stereotypów...

Nie bądź taki śmieszek, Amadeus; twoja seria dosłownie zaczynała się od kaiju fight!

...a później udają się na koreańskie Kalbi - żeberka z grilla. Z jednej strony Cindy czuje się jak najbardziej na luzie z Ms. Marvel (późne liceum) oraz młodym Hulkiem, Amadeusem Cho (19 lat); z drugiej...

...wyraźnie siedzi po "dorosłej" stronie stołu, z takimi tuzami jak agent Jimmy Woo oraz Shang-Chi.

Nie próbuję ułożyć przekonującej chronologii (bo, jak wiemy, układanie sensownej chronologii Marvela to prosta recepta na przyprawienie się o mini-wylew), ale liczę na to, że jej charakteryzacja jeszcze się ustabilizuje. Junior team or an adult hero? Niby dorosła strona stołu, własna praca i mieszkanie, ale wkurzona Black Cat nadal mówi do niej kid. Pewnie próbuję przekombinować (też nazwałbym "kid" siebie samego ledwie zaczynającego w pracy)... ale w ogóle nie miałbym tego problemu, gdyby Silk otrzymała moce za sprawą, nie wiem, kosmicznego pająka w amazońskiej dżungli. Ale ta sama wycieczka co Peter Parker, ten sam pająk? Ile bym nie ugniatał tego w głowie, nie jestem w stanie ugnieść satysfakcjonująco.  

But that's just a nitpick - i na pewno, jak wszelkie podobne problemy w komiksach, rozejdzie się po kościach przez następne dwadzieścia lat; if nothing else, this hobby teaches patience and perspective. Tymczasem na pewno będę się cieszył z kolejnych występów Silk... i chętnie przybiję swą pieczęć na okładce pierwszego tomu jej przygód!

Silk (2015A) - z literką "A", ponieważ w tym samym roku wystartowała jej druga seria, oznaczana jako 2015B!

poniedziałek, 23 stycznia 2023

Muzyczne Poniedziałki: wiechlina łąkowa!

Dziś w nieco spokojniejszym, bardziej refleksyjnym tonie - w sam raz na spokojny dzień w domu po weekendowych szaleństwach!

Zespół Greensky Bluegrass przekonał się, że niebezpiecznie jest używać określenia gatunku w nazwie zespołu! Wikipedia podaje już w pierwszym akapicie:

Partly because of their name, many articles written about the band address the fact that what Greensky does is "not quite" bluegrass. In their own promotional material, GSBG describes their sound as "their own version of bluegrass music, mixing the acoustic stomp of a string band with the rule-breaking spirit of rock & roll".

Rygorystyczne trzymanie się muzycznych definicji to wbieganie na pole minowe - zawsze ktoś będzie niezadowolony z danej klasyfikacji! Znajomym pytającym o różnicę pomiędzy country i bluegrass odpowiadam zazwyczaj, że country to wielki termin-worek, a bluegrass to jedna z jego odmian - bardziej folkowa, akustyczna, z korzeniami w regionie Appalachów. Za jednego z ojców gatunku uznaje się Billa Monroe (z zespołem The Blue Grass Boys), który pięknie określał ten styl jako Scottish bagpipes and ole-time fiddlin' (to ważny trop: szkoccy i irlandzcy emigranci osiedlali się w Appalachach, co mocno w bluegrass słychać).

A skąd w ogóle "niebieska trawa"? Jedna wersja mówi o tym, że Poa pratensis - po naszemu wiechlina łąkowa, bo jest to w ogóle roślina przywleczona do Stanów z Europy - przy odpowiednim świetle wydawała się osadnikom zielono-niebieskawa; druga - że jeśli pozwolić tej trawie wyrosnąć, to wypuszcza małe, niebieskie kwiatki. Oceńcie samodzielnie!

niedziela, 22 stycznia 2023

Panele na niedzielę: Citadel of Fear!

Previously on Panele na niedzielę: scenarzyści Marv Wolfman i Len Wein zapragnęli odnieść się na łamach magazynu do napięć rasowych w Stanach; redaktor Carmine Infantino wystraszył się kontrowersji i postawił weto. Do napisania oraz narysowania historii od nowa został na szybko ściągnięty Neal Adams, wówczas młody zdolny, z dwuletnim dopiero stażem w DC. Tytani nie leżeli w kręgu jego zawodowych zainteresowań (Adams znany jest głównie z późniejszego odciągnięcia Batmana z serialowo-kampowej charakteryzacji w mroczniejsze rejony), ale spróbować wypadało! I tak właśnie dostaliśmy fabułę Titans Fit the Battle of Jericho, która stanowiła początek trylogii Neala Adamsa - trylogii, w której nie tylko próbował zwieńczyć w miarę spójnie kończącą się Silver Age, ale również wykorzystać Hawka i Dove: parę nastoletnich braci-superbohaterów, których własny magazyn szedł właśnie do likwidacji.

Czy Adams podołał tym ambitnym planom? Moim zdaniem nie - ale zobaczmy, jak próbuje! Historia: Citadel of Death, autor: Neal Adams, data: maj-czerwiec 1969. 

Mina Donny mówi wszystko: "hej, chłopaki, ale nie będziemy robić sztampowej fabuły z dwoma kogucikami rywalizującymi o dziewczynę? Ej, chłopaki? Chłopaki?!"

Yeah, so we're not off to a good start; okładka zapowiada najnudniejszy możliwy crossoverowy wątek, a w środku zeszytu wcale nie jest lepiej. W wyniku klasycznego Nieporozumienia (™) Tytani oraz Hawk i Dove zaczynają się tłuc już od pierwszej strony; ścigali tego samego łotra, wleźli sobie w drogę, jedni uznali drugich za złoczyńców - słowem, najstarsza team-upowa klisza gatunku.

"Hawk and Dove! They're wanted by the police!" - zgadza się, we własnej serii chłopaki działają na pograniczu prawa, a ich największym krytykiem jest ich ojciec-lokalny sędzia! Uzasadnienie Robina nie jest więc najgorsze.

Naparzanka trwa! Nie jestem tu przesadnym entuzjastą kreski Adamsa; skupia się niemal wyłącznie na postaciach, odpuszczając tła, a postacie te są do tego wygięte w czasem wręcz karykaturalne action poses. Z jednej strony - taki dynamiczny visceral style to jego późniejszy znak firmowy; z drugiej - ograniczenia czasowe i rysowanie zeszytów na szybkie zastępstwo raczej tu nie pomogły. So anyways, Hawk i Dove w konfrontacji z czwórką Tytanów dają sobie radę zaskakująco dobrze; punktem zwrotnym boju jest...   

Speedy strzelający swoją psychodeliczną strzałą (💖)...

...oraz Donna zagrożona przez nemesis Hawka - drewniane skrzynie! Jeśli to celowe nawiązanie do własnej serii chłopaków, to czapki z głów - Hawk został tam bowiem znokautowany przez podobne skrzynie i trafił nawet do szpitala. Teraz Hank nie pozwoli skrzyniom skrzywdzić nikogo więcej! Bohaterskim skokiem odciąga Wonder Girl ze strefy zagrożenia, co staje się punktem wyjścia do bardziej stonowanej rozmowy obu grup... pomaga też, że Hawk ma zajęte ręce:

Flirtowanie zaczyna się dokładnie w tej sekundzie - i Donna wydaje się z miejsca zainteresowana ptasim kolegą! W sumie może nic dziwnego, bo w porównaniu z chłopięco wyglądającymi Tytanami Hawk jest rysowany jak real hunk of a man.

Speedy nie ukrywa zazdrości - randkował przecież z Donną - ale nie czas na spory! Młodzież błyskawicznie rozpracowuje teleport, którym uciekł łotr; okazuje się, że ma on dwa ustawienia lokacji docelowych. Czas podzielić się na grupy!

Donna przez cały ten czas nadal nie zlazła z ramion Hawka - i spójrzcie, jak się jarzy na pierwszym panelu powyżej!

Teleport wypluwa Donnę, Hawka i Dove w Istambule, gdzie Wonder Girl musi już opuścić Gniazdo Jastrzębich Rąk - trzeba bowiem oklepać strzegących maszyny wartowników z karabinami; wizualnie nic ciekawego, ale dla podkreślenia lokalnego kolorytu żołdacy noszą fezy. Istambuł był jednak ślepym zaułkiem - główna baza niegodziwców mieści się w Berlinie: 

Przypomnienie zawiłej struktury organizacji: w zeszłym zeszycie łotrem był niejaki Fat Cat, który z kolei był podwładnym widocznego powyżej "regional leader NG-3". NG-3 lata zaś na posyłki wielkiego szefa siedzącego nad szachownicą. Wielki szef jest z kolei pionkiem tzw. Strendżer Thingsów, międzywymiarowych zielonych obcych szykujących się do inwazji na Ziemię. Uff!

NG-3 odpala najbardziej klasyczną z klasycznych pułapek - zwierające się ściany, a właściwie (ponieważ jesteśmy w Istambule) zwierające się tureckie kolumny:

OH NO HOW WILL THEY EVER GET OUT OF THIS ONE

Neal Adams też chyba nie wie, bo nasza trójka nie ucieka! Kolumny już, już mają ich zgnieść, gdy nagle pojawia się dziwna turecka statua, która - ziejąc zielonym gazem - usypia Donnę i braci. Ale... dlaczego? Przecież jeszcze w poprzednim numerze wielki szef kruszył w dłoni figury szachowe wołając efektownie TEEN TITANS MUST DIE! I co? I jajco, Neal Adams zapisał się w kozi róg, odwołuje się więc do gatunkowej sztampy - i to bez żadnego dowcipu czy zabawy z konwencją. Generalnie Adams próbuje napisać efektowną, poważną historię akcji - i w rezultacie ograne "pozwolę wam na razie żyć" wypada to naprawdę biednie.

A jak tam radzi sobie drugi zespół?  Otóż - w podziemnych tunelach pod Berlinem - chłopaki stawiają czoła pancernemu pociągowi, którym jadą uzbrojeni w laserowe karabiny strażnicy:

Oddam tu sprawiedliwość Adamsowi: pociąg pancerny w tunelach pod Berlinem i nawalanka na lasery brzmi fantastycznie!

Jeszcze wam mało? A co powiecie, jeśli pociąg pancerny wysunie nagle nogi i zmieni się... w mecha-karalucha?

Po raz pierwszy na kartach Tytanów - double-page spread!

Robin, Speedy i Kid Flash rozgonili wartowników na cztery wiatry, ale mechakaraluch to już dla nich za dużo! Tym razem wielki szef bierze się już za wstawanie z fotela, by administer death's final sting to those three... ale przez międzywymiarowy komunikator nadchodzi wiadomość: you will not... repeat... not end the lives of the Titans! Obcy żądają, by dostarczyć im jak najszybciej Robina i Kid Flasha, więc tym razem mamy przynajmniej jakieś uzasadnienie darowania chłopakom życia. Tym mocniejsze mam jednak wrażenie, ze Neal Adams pisze to wszystko bez planu, ładu i składu; o ileż wszystko to miałoby więcej sensu, gdyby scenę kontaktu z obcymi przesunąć nieco wcześniej!

Ano właśnie, jak tam Donna, Hawk i Dove? Otóż kombinują, jak tu prysnąć z tureckiego lochu; Donna i Hawk tłuką z bara w drzwi, ale Dove tłumaczy im, że nie ma to sensu:

Dove dostaje swój "intelektualny" moment!

Donna uderza o siebie amazońskimi bransoletami, by wyprodukować iskrę... od której zajmują się wepchnięte we framugę plastikowe kajdanki... co - jakimś cudem - wysadza drzwi z zawiasów.

what

Aj! Wygląda to wszystko, jakby Neal Adams przeczytał gdzieś o plastic explosives, ale nie zadał sobie trudu sprawdzenia, o co chodzi. Nasza trójka jest jednak wolna i podkrada się do teleportu, gdzie - swift, viscious seconds later - zostawia na podłodze kolejny oddział najemników i rusza do Berlina. Szybko znajdują kolegów będących w mocy mechakaralucha, a Dove znów ma okazję błysnąć:  

Fajnie, że Adams pamiętał o lęku wysokości Hawka!

Jaki sound FX może towarzyszyć unieszkodliwieniu maszyny? Może...

SFXX

Niestety, padający robot przygniata Speedy'ego! Czas odłożyć na bok interpersonalne niesnaski; Hawk i Dove ruszają do akcji ("Dove, hurry! Before it settles... there's just enough room for the two of us!"), by wyciągnąć łucznika z tarapatów:

...their might increases, doubling and redoubling itself...

Trudno nie widzieć w tej sekwencji - chyba najbardziej uczciwie dramatycznej w całym numerze - echa wcześniejszego o trzy lata momentu Spider-Mana, który stał się jedną z definiujących, klasycznych scen postaci! Oto Peter Parker przywalony przez tony żelastwa; zalewa go woda - i chłopak musi odnaleźć w sobie siłę (głównie psychologiczną), by wydostać się z pułapki!

Amazing Spider-Man #33; scenariusz: Stan Lee, Steve Ditko, rysunki: Steve Ditko

Komiksowy smaczek: przecież autor powyższej sceny, Steve Ditko, dwa lata później stworzył właśnie Hawka i Dove!

Gdy Speedy jest już wolny (Robin oraz Kid Flash zostali porwani przed przybyciem Donny i kolegów), przychodzi czas na zaplanowanie dalszego działania. Hawk nadal ma ochotę współpracować z Donną, co irytuje ledwie uratowanego Speedy'ego; Wonder Girl idzie ze mną, tym razem to wy ptaszki trzymajcie się razem!, mówi, łapiąc Hawka za ramię.

Hawk - jak na siebie - jest wyjątkowo cierpliwy; ostrzega po prostu - the hand, Robin Hood! Remove it before it ends up in your left ear! Speedy, w odpowiedzi... wali go pięścią prosto w łeb. 

Spójrzcie na ten wzrok Hawka; jest bardziej zażenowany i zniecierpliwiony, niż cokolwiek innego!

To straszliwie wymęczona sekwencja, wtłoczona tam chyba po to, by podbić dramaturgię - ale nic tu się nie klei, a już najmniej nagła charakteryzacja Speedy'ego jako ciskającego się z pięściami zazdrośnika. Przy dobrej pracy charakterologicznej może udałoby się jakoś to uzasadnić - Speedy roztrzęsiony i pozbawiony samokontroli, bo prawie właśnie zginął; wychodzą na powierzchnię jakieś jego kompleksy i brak pewności co do Donny - ale niczego takiego tu nie ma; jest tylko proste, banalne klepanie się po dziąsłach.

Poza tym gadka o dzieleniu się na zespoły i tak nie ma sensu, bo cała czwórka niedługo potem dopada  wąsatego wielkiego szefa w jego centralnym gabinecie:

"They should have all been dead by now!" - dude, don't even start

A że szala boju w berlińskiej kwaterze przechyla się na stronę Tytanów, czas na interwencję z innego wymiaru! Strendżer Thingsy wydają przerażający rozkaz:

Spoko, Hawk i Dove go powstrzymują - i to nawet bez zadyszki. W ogóle Hawk i Dove są gwiazdami tego numeru; tak być zresztą powinno, skoro już wpadają jako guest stars! 

Ptasi bracia próbują nawet wyciągnąć z wielkiego szefa jego sekrety, ale ten puchnie tylko i zamyka usta; hipnoza powstrzymuje go przed sypaniem międzywymiarowych mocodawców. Z perspektywy chłopaków - case closed!

I tu nadchodzi całkiem zabawny twist numeru - przecież Hank i Don uzyskują swe moce tylko tymczasowo, by stawić czoła jakiejś konkretnej injustice; a skoro injustice ta (z perspektywy braci - groźny smuggling ring) została już rozmontowana...  

Hej, a porwanie Robina i Kid Flasha to już nie injustice godna transformacji? Ale dobra, nie czepiajmy się!

Speedy próbuje się pokajać i przeprosić ("wybaczcie, koledzy, nie byłem sobą; to Neal Adams potrzebował na szybko jakiegoś taniego konfliktu") - dobre i to - ale Hank i Don już się ulatniają! Zostajemy więc z kolejnym cliffhangerem; Speedy i Donna są osamotnieni w berlińskiej bazie... i to na ich barkach jest odnalezienie porwanych kolegów:

A ci są już hen, w innym wymiarze! Ale po co...?

A na finał - jeszcze jeden surrealistyczny panel!

Next issue... HALFWAY TO HOLOCAUST! Nie ma co, Neal Adams umiał wymyślać efektowne tytuły...

...szkoda tylko, że cała reszta jest tu taka by the numbers. To nie jego postacie, nie jego magazyn - i w pełni to czuć; w jego interpretacji Teen Titans nie ma po prostu zupełnie nic teen. W głównych rolach bez żadnego problemu można by osadzić Justice League czy Avengersów; dalej byłaby to schematyczna nawalanka z najeźdźcami z innego wymiaru. Oryginalna historia ze Strendżer Thingsami - The Dimensional Caper Boba Haneya - była udana dzięki osadzeniu jej w szkolnych realiach oraz prawdziwemu duchowi zabawy! Czym innym jest bowiem walczyć z inwazją w znanych szkolnych salach, w bibliotece czy w sali gimnastycznej - bawiąc się rewizytami, które każdy nastolatek ma pod ręką na co dzień, jak kreda czy gaśnica - a czym innym napisać poważną, pompatyczną historię o tajnej bazie w podziemiach Berlina.

Neal Adams postawił na high-octane action, ale sekwencji walk był zwyczajnie za dużo, a do tego nie były zbyt ciekawe artystyczno-choreograficznie (chociaż - oddajmy Adamsowi honor - ten double-page spread z berlińskim mechakaraluchem...). Powiem może tak: zazwyczaj do omówienia komiksu z Silver Age wykorzystuję 22-25 ilustracji; czuję wtedy, że przedstawiam wszystkie kluczowe plot points. Przy Citadel of Fear wystarczyło mi ich 19, a spokojnie mógłbym zejść do 17; nie mogłem jednak oprzeć się SFX brzmiącemu "SFXX"! It's just such a plot-light issue.

Przed nami zakończenie trylogii Neala Adamsa - czy pójście w full weird w innym wymiarze tchnie więcej kreatywnej energii w zwieńczenie fabuły? Przekonamy się, miejmy nadzieję, już za tydzień!

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!