poniedziałek, 29 maja 2023

Muzyczne Poniedziałki: do it!

Myślałem, że już wszystkie szkolne papiery ogarnięte - naiwne z mojej strony, szkolne papiery nigdy nie są w 100% ogarnięte! Piszę więc sprawozdanie za sprawozdaniem, a nastrój poprawia mi trzypłytowa składanka Soul City. Znajduje się na niej między innymi poniższy kawałek:

The Hustle zawojował listy przebojów w 1975 - a nazywał się tak, gdyż inspiracją do powstania utworu był noszący takie właśnie miano popularny klubowy taniec. Utwór ten doczekał się nawet uwiecznienia w serialu Futurama, gdzie Fry wykorzystuje go jako formę demonstracji. I will now perform my people's native dance! Jakiś pasjonat native dances stworzył nawet wydłużoną animację z tą sceną:

W powyższym klipie nie widać zbyt dobrze tytułu, ale Leela trzyma tu księgę pod tytułem...

"It says here that this part of The Hustle implores the gods to grant a favor".

Ancient, gdyż serial - niby przygody Legionu Superbohaterów - osadzony jest tysiąc lat w przyszłości! I jeszcze jednak mała ciekawostka, skoro zawędrowaliśmy już do Futuramy: projekt stylówy głównego bohatera to komediowo przerobiony James Dean z filmu Rebel Without a Cause, z czerwoną kurtką i w ogóle!

Tak było, nie zmyślam! Sam twórca serialu potwierdził.

piątek, 26 maja 2023

Knédżi: malarz, rekonstrukcja, holowniki i anegdotki!

Matury zakończone, czas na Knédżi! Czy faktycznie czytałem w tym czasie same lekkie głupotki? Prawie; dwa razy beletrystyka, dwa razy non-fiction! Niech zatem Blade wypowie sakramentalne słowa:


No raczej! Nasza pierwsza pozycja to...

...The Last Ritual autorstwa S. A. Sidora, kolejna - po Wrath of N'Kai - powieść osadzona w uniwersum gry planszowej Arkham Horror. Wrath of N'Kai była dla mnie pozytywnym zaskoczeniem: nie podejrzewałem, że książka oparta na grze planszowej (no i na Lovecrafcie, ale nie oszukujmy się: Arkham Horror to już coraz bardziej własne, odrębne uniwersum) będzie tak dobrą pulpową zabawą. Była tam hrabina-złodziejka, all sexy and European, oraz młodociana taksówkarka, all street-wise and scrappy; together they fight crime do crimes - and fight monsters. Hey, I know a winning formula when I see one!

Trochę więc szkoda, że druga powieść z serii jest pisana przez innego autora oraz opowiada o zupełnie innych postaciach. Nie da się jednak ukryć, że protagonista The Last Ritual - malarz-dżentelmen Alden Oakes - to bohater dużo bardziej w stylu Lovecrafta! Po zagranicznych wojażach wraca on do Arkham, gdzie zostaje zaproszony do lokalnego towarzystwa artystów i artystek; wydarzeniem sezonu jest wśród nich wizyta hiszpańskiego surrealisty, który wydaje się nawet bardziej osobliwy, niż artyście przystoi. Szybko pojawiają się trupy, a w tle przewija się sam Harry Houdini - co jest tym bardziej urocze, że Houdini był bohaterem jednego z oryginalnych tekstów Lovecrafta, Under the Pyramids!

Opowiadanie to spodobało się Houdiniemu tak bardzo, że nawiązał znajomość z Lovecraftem i nawet zamawiał u niego dalsze prace; dogadywali się dobrze jako popularyzatorzy naukowego sceptycyzmu. Wywracam zawsze oczami, gdy ktoś pisze o Lovecrafcie jako o "samotniku z Providence"; pierwszy przyznam, że Howard miał swoje dziwactwa, ale akurat w zdobywaniu przyjaciół, prowadzeniu korespondencji czy wręcz zapraszaniu znajomych na wycieczki po ukochanej Nowej Anglii był niezrównany. "Samotnik" to wybitnie jego świadoma kreacja sceniczna, trochę jak gospodarz starego telewizyjnego programu z horrorami - w trupim makijażu siedzący wśród pajęczyn i ubrany w staromodny frak.      

Wracając do samej powieści: to relatywnie sprawny pastisz Lovecrafta, ale - na swoje nieszczęście - nieszczególnie wciągający. Alden jest w miarę sympatyczny, fabuła w miarę interesująca; wszystko jest tam w miarę, i po odłożeniu słuchawek (wciągnąłem The Last Ritual jako produkcję studia Graphic Audio) nie czułem przesadnej potrzeby słuchania dalej. To powieść do rozwieszania prania, jak lubię podsumowywać tę kategorię; nie byłem nią może w żaden sposób zniesmaczony... ale it scratches that Lovecraft itch to właściwie jej jedyny raison d'être.      

Colson Whitehead zrobił na mnie wrażenie powieścią Harlem Shuffle; gdy przeglądałem jego dorobek twórczy, zaskoczyła mnie obecność w nim... stuprocentowo gatunkowej książki o zombie. Brzmiało to jak coś kompletnie innego niż dyskusja o historii czarnej społeczności - a bardzo szanuję autorów, którzy nie zamykają się na jednym poletku!

W Zone One sama apokalipsa zombie - aspekt, na którym skupia się wiele fabuł z tymi stworami - to już przeszłość; it's all about the cleanup, the reconstruction, the rebuilding. Mark Spitz, nasz narrator, pracuje w jednym z oddziałów oczyszczających Manhattan; to trochę, jak w słynnym cytacie opisującym żołnierski los podczas pierwszej wojny światowej, months of boredom punctuated by moments of terror. Zombie wciąż tam są, ale - przy zachowaniu minimum rozsądku oraz zasad BHP - nie stanowią przesadnego zagrożenia; Mark ma więc czas na wspominanie starego życia, starego świata. Ma, jak wszyscy ocaleli, czas na wspominanie tej nocy i tworzenie w głowie różnych opisujących ją narracji. Ma czas na wspominanie dramatycznych czasów apokalipsy; ma czas na rozważanie, jak wszyscy zmienili się w jej trakcie.

Praktycznie wszyscy cierpią na PASD, post-apocalyptic stress disorder - i nikt nie wie właściwie, czy to realna jednostka chorobowa, czy buzzword chcącego robić karierę psychologa... ale z czytelniczej perspektywy łatwo odczytać PASD jako PAST, dosłowne chorowanie na przeszłość. Dowiadujemy się, czym żyją ludzie po apokalipsie; widzimy organizację nowego społeczeństwa i jego specyfikę. Szczególnie zabawne wydawały mi się firmy robiące sobie marketing przez przyznawanie oddziałom praw do szabrowania z ruin towarów ich produkcji - ale tylko z metką do trzydziestu dolarów! 

Zombie gdzieś tam są i potrafią wciąż być zagrożeniem, ale przede wszystkim jest to powieść o przeszłości, wspomnieniach, autonarracji własnego życia. Nie jest to jeszcze powieść tak technicznie sprawna jak Harlem Shuffle, ale jest przecież niemal o dziesięć lat wcześniejsza - widać w niej jednak elementy, które tak podobały mi się u późniejszego Whiteheada. Tagline na okładce - a zombie novel with brains - to straszny suchar, lecz nie mogę się z nim nie zgodzić: mamy tu sprawne połączenie prozy gatunkowej z bardziej literacką narracją. Nie spodziewajcie się po prostu angażującej intrygi; siedzimy w głowie Marka, w jego przeszłości i rozważaniach. Not really groundbreaking... but definitely solid.

John McPhee, zdobywca Pulitzera związany z The New Yorker, na łamach Uncommon Carriers zabiera nas nie w jedną podróż, a w cały ich wachlarz. Trafiamy za kierownicę osiemnastokołowca, na rzeczną barkę, do pociągu towarowego - wszystko po to, by zobaczyć obraz amerykańskiego transportu oraz ludzi, którzy związali z nim życie. Które ze stanów są lubiane przez kierowców ciężarówek, a które nie - i za co? Jakie problemy wiążą się z transportowaniem niebezpiecznych ładunków? Jeśli przeciętny właściciel osobówki może myśleć o sto metrów do przodu - to jaki dystans musi mieć nieustannie w mózgu kierowca wielotonowego osiemnastokołowca? Co zrobić, gdy na zjeździe straci się kontrolę nad pojazdem? Dlaczego sterowanie rzecznym holownikiem wymaga doskonałej znajomości fizyki - i jakie nietypowe widoki można zobaczyć na rzece? I co ma do tego wszystkiego Henry David Thoreau?

Uncommon Carriers to zbiór esejów, w którym odnajdziemy odpowiedzi na wszystkie te pytania - i w naturze podobnych publikacji leży, że jeden esej spodoba się bardziej, inny mniej. Ten otwierający książkę, opowiadający o kierowcach ciężarówek, jest moim zdaniem najmocniejszy; bogaty w detale, w portrety charakterów, w interesujące technikalia. Tekst o Thoreau zaskoczył mnie zmianą nastroju, ale koniec końców mnie kupił; trudno było mi za to wciągnąć się w opis korporacyjnej machiny firmy kurierskiej UPS. Ale wiecie, different folks, different strokes; może u was byłoby wręcz odwrotnie?

Tak czy inaczej, połknąłem tę książkę w ekspresowym tempie; podobało mi się to zawieszenie gdzieś pomiędzy przyziemnym reportażem a literackim esejem (reportażu jest tu jednak dużo więcej). Obecnie niektóre fakty może być odrobinę przeterminowane - zbiór ten ukazał się w 2007 - ale nie wpłynie to raczej na przyjemność płynącą z lektury; a jeśli zdarzyło wam się zarabiać wirtualne dolce w American Truck Simulator - jest to wręcz lektura obowiązkowa.

(Tak jest, dla wielu osób odprężającą grą lockdownu była Stardew Valley - and I like it too, sure, ale to wirtualne amerykańskie drogi międzystanowe zaspokajały wtedy moją tęsknotę za otwartą przestrzenią!)

Anglisto, pytacie, skąd czerpiesz swoją zdumiewającą wiedzę o tych komiksowych pierdołach? Ano czytam wywiady, słucham podcastów, grzebię w historycznych tekstach... Podobnymi rzeczami zajmuje się Brian Cronin - z tą różnicą, że on te wywiady prowadzi! Jego książka Was Superman a Spy?: And Other Comic Book Legends Revealed to kompilacja ponad stu branżowych anegdot wyjętych z jego internetowej kolumny.

Książka składa się z trzech głównych działów - DC, Marvel oraz inne wydawnictwa - z których każdy podzielony jest na podrozdziały dotyczące konkretnej postaci lub zespołu. Cronin próbuje pogodzić akademicką perspektywę chronologiczno-historyczną z "ciekawostkowym" ujęciem tematycznym, co czasami jest karkołomnym przedsięwzięciem - ale ostatecznie, pomimo odrobiny chaosu, wydaje mi się wyjść z tej próby zwycięsko.

Wbrew tytułowi nie jest to jakiś mythbusting, a po prostu zbiór ciekawostek; i nie chcę się tu kreować na nie wiadomo jakiego znawcę, ale większość z nich znałem od lat. Spójrzcie chociaż na okładkę: wiecie, że chociaż Bob Kane przez lata zawłaszczał autorstwo Batmana, to dużo bardziej istotny dla postaci jest wkład jego współpracownika, Billa Fingera? Albo że William Moulton Marston, autor Wonder Woman, był twórcą wczesnej wersji wykrywacza kłamstw (i nie tylko)? Albo że Elvis Presley był fanem Kapitana Marvela Juniora - do tego stopnia, że pożyczył nawet od niego fryzurę i (później) pelerynkę? Yeah, sure, sure, of course, powie ktoś, that's like comics history 101 (102-103, maybe). Jeśli jednak ktoś nie siedzi w tej branży po uszy, it will probably all be super cool stuff, zaś kolekcja Cronina będzie skarbcem podobnych drobiazgów! Skłamałbym zresztą mówiąc, że sam nie dowiedziałem się podczas lektury czegoś nowego; nie miałem na przykład pojęcia, że Ray Palmer - The Atom - to hołd wobec prawdziwej osoby, zaś Nightcrawler z X-Menów został oryginalnie stworzony jako postać mająca wystąpić w Legionie Superbohaterów u DC. W książce znajduje się nawet reprodukcja oryginalnej grafiki, która go przedstawia - i jest to tylko jedna z wielu ciekawych ilustracji!

Czasem Cronin wysnuwa jakiś wniosek, z którym osobiście bym dyskutował, czasem zaś jest nieco chaotyczny w narracji, ale ogólnie Was Superman a Spy? to sympatyczna, popularyzatorska pozycja, która z pewnością ubawi was zabawnymi anegdotkami - oraz dostarczy konwersacyjnego materiału na kolejne drinkowanie ze znajomymi. Hej, wiecie, że Wolverine z początku miał być naprawdę rosomakiem, takim sztucznie super-wyewoluowanym? Podobnie jak w przypadku Uncommon Carriers poczujecie jednak, że książka ta ukazała się w 2009; przydałoby się już nowe, zaktualizowane wydanie. W momencie pisania tego tomu ledwie co ukazał się pierwszy kinowy Iron Man - a dekada interakcji pomiędzy kinem a komiksem to materiał na cały nowy rozdział!

 

Tym razem nagroda magazynu literackiego Knédżi wędruje do... Was Superman a Spy?: And Other Comic Book Legends Revealed Briana Cronina! Nie jest to rekomendacja bez zastrzeżeń, ale to zdecydowanie najbardziej unikalna pozycja z tych zaprezentowanych dzisiaj - i nie byłbym sobą, gdybym nie spojrzał przychylnie na próbę popularyzacji historii komiksu. Książka Cronina, chociaż miejscami chaotyczna, odmalowuje dobry obraz tej szalonej branży, w której artystyczny zamysł zderza się nieustannie z realiami biznesowymi, a zawiłe relacje interpersonalne mogłyby stanowić kanwę fascynującej soap opery!

That's it for the book club tonight; spodziewajcie się, że Knédżi powrócą! W końcu wakacje już za pasem; dziś policzyłem z jedną z klas, że do końca roku spotkamy się raptem na 10 lekcjach. Czas przygotować pierwszą porcję lektur na gorące dni!

poniedziałek, 22 maja 2023

Muzyczne Poniedziałki: znów czuć lato!

A skoro znów czuć lato, to znów czas na Star of the County Down! Już za pierwszym razem pisałem, że kolekcjonuję rozmaite wykonania tego irlandzkiego standardu. Pomyślałem też wtedy, że fajnie byłoby corocznie wrzucać tu inną jego wersję, gdy wszystko już się ponownie zazieleni... ale w zeszłym roku zapomniałem! Nadrobię więc dziś to zaniedbanie; oto Star of the County Down na zeszły rok - najbardziej klasyczna z klasycznych wersji, Van Morrison & The Chieftains!

Kiedy jestem w nastroju, puszczam moją składankę ze Star of the County Down - otwiera ją właśnie powyższy Van Morrison. Po jakimś czasie słuchania folkowych brzmień ktoś zwykle się budzi i pyta: ej ej, ale naprawdę masz tu nagraną tylko tę jedną piosenkę w iluś wersjach?, na co odpowiadam chłopie, szykuj się; będziemy tu cały wieczór!

niedziela, 21 maja 2023

Panele na niedzielę: Nightmare in Space!

Nareszcie - sprawdzanie matur z głowy, można usiąść w niedzielę z kawką oraz kolejną przygodą Tytanów za piętnaście centów! Dziś przed nami finał trylogii Boba Kanighera, w którym Tytani lecą w kosmos - but will Bob stick the landing? Widzieliśmy już na przykładzie Neala Adamsa, że zwieńczenia wielozeszytowych fabuł nie zawsze są łatwe! Historia: Nightmare in Space, autor: Bob Kanigher, data: maj-czerwiec 1970.

Wonder Girl w mackach bestii z księżyca! To właśnie ten topos "damsel in distress", o którym wspominałem we wpisie o fetyszyzmie w The New Mutants

Angażowanie Wonder Girl do tej roli zawsze mi zgrzyta; jest przecież najpotężniejszą fizycznie członkinią zespołu, co wielokrotnie widzieliśmy od początku naszej przygody z Tytanami! Rozumiem rolę efektownej grafiki (bardzo fajne kolorowanie, swoją drogą), ale mam wrażenie, że Kanigher nie czuje za bardzo charakteru Donny: w tych trzech zeszytach pisana jest po prostu jako the girl, i można by pewnie zamiast niej podstawić dosłownie dowolną inną postać kobiecą. Wzdycha, płacze, całuje chłopaków na szczęście - i to właściwie tyle; już nawet świeżo wprowadzona Lilith ma w tej trylogii więcej charakteru. Powody są zapewne dwa: po pierwsze, Kanigher dopiero co wskoczył do Teen Titans; po drugie, nasz autor to scenarzysta raczej starej daty - urodził się w 1915. Bob Haney, twórca Tytanów i ich wiodący autor, też nie był w momencie ich pisania młodzieniaszkiem - ale nawet on był ponad 10 lat młodszy od Kanighera! Nie dziwi mnie więc szczególnie, że widzimy tu raczej konwencjonalny obraz postaci kobiecej.  

Ale co tam dziś słychać w dekadzie disco? Ano krzyki Donny budzącej się z koszmaru, w którym widziała Mala płonącego w atmosferze Wenus. Wonder Girl is waking up screaming again!, zauważają chłopaki w swojej kwaterze - a skoro już się obudzili, to ruszają do centrum dowodzenia misji po wieści na temat czarnego kolegi.

Mal stabilizuje pojazd i na razie nic więcej nie wynika z tego "strange cone of light"... na razie!

Całę centrum dowodzenia misji kosmicznej pracuje nad ściągnięciem Mala z powrotem, ale ten jest pogodzony ze swoim losem: Titans -- my sister's just a kid! Try to tell her why I've bought this one-way ticket! No właśnie, dlaczego, Mal? Nie mogłeś poczekać parę dni na wspólny, dużo bezpieczniejszy lot zgodnie z harmonogramem? I tak byłbyś przecież pierwszym chłopakiem z getta w kosmosie! Tak czy inaczej, Donna (ze łzami w oczach) obiecuje: we -- we will, Mal! Ech, Kanigher, Kanigher; where's the kickass girl from the Silver Age?

Czas przygotować się do misji ratunkowej - oraz zapytać Lilith, czemu właściwie pozwoliła koledze na samotny lot. Przecież o wszystkim wiedziała!  

I tak właśnie będzie często wyglądała kasandryczna rola Lilith - zna przyszłość (lub przynajmniej jej fragmenty), ale nie może lub nie chce na nią wpływać.

Tytani nie łykają tej odpowiedzi, ale nie czas na żale i wyrzuty! Zanim wystartują w kosmos, Donna - zgodnie z obietnicą - odwiedza jeszcze małą siostrę Mala:

"Donna, dlaczego mój brat wybrał śmierć w kosmosie?" "Kurde, no nie wiem, młoda."

Później, bladym świtem, czas już się przebrać i wyruszyć na misję! Wake up, Wonder Girl!, mówi Lilith; no more nightmares after tonight!

Przy okazji mamy nieco wczesnej Bronze Age sexiness; niby to tylko kontur sylwetki przebierającej się Donny, ale konstrukcja panelu  nie pozostawia wątpliwości, że ma on stanowić główną atrakcję. 

Może kawa nie zaczęła jeszcze działać, ale tego dialogu też za bardzo nie rozumiem! Czy to jakiś szok lub tajemnica, że Tytani lecą w kosmos? Przecież wszyscy ćwiczyli wspólnie, stanowią jedną załogę oraz działają według oficjalnie ustalonego harmonogramu. Może wiec Lilith ma na myśli, że wszystko skończy się dobrze - ale w takim razie skąd to podkreślenie ...now!, jakby reszta drużyny została złapana na gorącym uczynku? Wybacz, Bob, nawet te przebierające się Donna i Lilith nie odciągają uwagi od faktu, że w dymkach dialogowych mamy jakieś mambo dżambo.

Grunt, że start rakiety idzie sprawnie i Tytani są już w kosmosie!

Może na scenariusz trochę kręcę dziś nosem, ale strona wizualna bardzo mi się podoba - szczególnie wszystkie te sceny w czerni kosmosu, które teraz się zaczynają! Dobrze udaje się ująć w tych kadrach wyobcowanie i zimno przestrzeni.

To nie pierwszy wypad Tytanów w kosmos - w 1967 widzieliśmy przygodę Large Trouble in Space-Ville, która była utrzymana w stylistyce Silver Age na całego: z kapsuły kosmicznej nadawał rockowy didżej, laserowy desperado kradł ziemskie zabytki, a w finale było mordobicie na orbicie. Tytani, szczerząc japy, wskoczyli wtedy do przypadkowej rakiety bez żadnego treningu - skontrastujmy to więc z dzisiejszą przygodą! Na przestrzeni trzech lat dokonała się widoczna ewolucja; to właśnie ta Bronze Age seriousness, kolejne z naszych haseł na "s". Cały dzisiejszy zeszyt będzie pełen technicznej terminologii zainspirowanej autentycznymi lotami kosmicznymi; napięcie będzie płynęło z niepewności, czy uda się delikatny manewr - nie ze strzelania się na lasery z pomarańczowym kosmitą.

No, prawie.   

W trakcie loty Donna rozmyśla nad wydarzeniami ostatnich dwóch numerów, co jest okazją do retrospekcji! Jak już ostatnio wspomniałem, z początku lat '70 branża dopiero eksperymentowała z formatem wielozeszytowych, ciągłych fabuł; redakcja obawiała się mocno, że historie takie mogą wyalienować osoby rozpoczynające dopiero lekturę. W poprzednim zeszycie mieliśmy retrospekcję-montaż wplecioną w narrację; tym razem dostajemy bite dwie strony zatytułowane WHAT HAS GONE BEFORE... - oto druga z nich:

By podkreślić, że nie są integralną częścią dzisiejszej fabuły - są obwiedzione grubą, czerwoną ramką!

Interesujący jest też styl narracji w formie tekstu towarzyszącego panelom! Daje nieco więcej swobody w podsumowaniu wydarzeń - i co tu kryć, dymki dialogowe mogłyby być nieczytelne w tych zmniejszonych panelach.

Następnie dostajemy porcję dialogów stylizowanych na "poważną misję kosmiczną" - do not deviate from navigational profiles! ETA from launch to lunar touchdown 72 hours 47 minutes! Przełączniki, instrumenty, moduły, transmitery; zdecydowanie nie jest to już Robin wskakujący na dziko do rakiety. 

Czas na podział zadań; część drużyny zajmie się zaplanowaną misją księżycową, część ruszy dalej na ratunek Malowi. It's time for some good luck smooches: 

Hawk i jego lęk wysokości w kosmosie!

No właśnie, spory braci oraz lęk wysokości Hawka to właściwie jedyne elementy przeniesione z ich własnej serii! Nie dowiadujemy się na przykład, co skłoniło ich do opuszczenia rodzinnego miasteczka; są to problemy, które każda osoba czytająca komiksy musi sobie czasem rozwiązać w głowie samodzielnie. Ja na przykład lubię myśleć, że poszli na swoje nie mogąc już znieść obiektywistycznego marudzenia sędziego Halla:

"Chłopcy, wytłumaczę wam raz jeszcze naturę dobra, zła i moralności. Otóż widzicie..."
"Ja pierdzielę, tego się nie da słuchać! Lecimy w kosmos, Don!"

Widać jednak, że Bob Kanigher czytał ostatnie przygody Tytanów - odnosi się na przykład do romantycznej rywalizacji chłopaków o względy Donny. Tytani się rozdzielają, a my możemy nacieszyć się kolejnymi efektownymi panelami:

Zeszyt rysują George Tuska oraz Carmine Infantino; Cardy tym razem zrobił tylko okładkę. Zdecydowanie dają radę; dużo pracy liniami nadaje grafikom realizmu!

Ziemia w tle nie jest tylko banalną kulką z kilkoma konturami kontynentów; widzimy atmosferyczne formacje pogodowe! Jestem też pod wrażeniem kolorowania; kosmos naszych rysowników jest pod tym względem dalece bardziej złożony, niż czarne tło - żółte gwiazdy. To co, jeszcze trochę astronautycznej narracji?

SAMOTNOŚĆ ASTRONAUTY

Nabijam się, ale dobrodusznie; to właśnie ta samotność, pustka, zimno oraz dystans od Ziemi są tu podkreślane jako źródło grozy. Ale mamy też nieco zabawnych ciekawostek:

No właśnie, główną misją Tytanów było ponownie odwiedzić miejsce lądowania misji Apollo 11... ale na miejscu okazuje się, że ktoś zajumał instrumenty zostawione przez Neila Armstronga i Buzza Aldrina !

Misja Apollo 11 odbyła się  w czerwcu 1969 - nasza dzisiejsza fabuła jest więc dosłownie wyrwana z nagłówków gazet! Kiedy Tuska i Infantino rysują rakiety oraz moduł księżycowy, rysują supernowoczesną technologię; świętują historyczny sukces Stanów w wyścigu kosmicznym.

SAMOTNOŚĆ ASTRONAUTKI

Czas na odmienną porcję horroru - owszem, samotność jest straszna... ale co, jeśli Donna wcale nie jest sama?  

"What is this, some kind of a Nightmare in Space?" - Speedy, byłeś tak blisko zafundowania nam tytułu zeszytu!

Przenieśmy się do drugiego modułu, w którym Kid Flash oraz Lilith próbują ocalić Mala! Przed nimi klasyczny dylemat: wiara czy szkiełko i oko?

"I know... I know... I know!"

Całkiem fajny dialog - mówię wam, świeżo wprowadzona Lilith ma tutaj więcej charakteru niż Donna! Pojazd Mala zostaje namierzony; dochodzi do zbliżenia, ale o dokowaniu nie ma mowy: brakuje do tego zarówno sprzętu, jak i precyzji. Kid Flash musi więc odbyć spacer kosmiczny po kolegę... ale niespodziewanie pojazd obraca się i zrywa kabel bezpieczeństwa!

Emocjonująca scena i świetne kadry - ponownie, warto docenić wrażenie pustki oraz kolory (szczególnie na kombinezonach)!

We'll be swinging cats in this funny space-disco! Oj, tak, szykujcie się na jive-talk ze strony Mala; to w końcu lata '70! Ale ważne, że kolega został uratowany z narażeniem życia (...z tarapatów, w które sam się wpakował na wyraźne własne życzenie - ale nie bądźmy już tacy czepialscy)!

A na księżycu - impreza! GREETINGS!

ZABAWNE NIEPOROZUMIENIE, ODDAJEMY WAM WSZYSTKO, ZIEMIANIE! Tylko czemu kosmiczne misie niosą Donnę jak wór kartofli?

Widać tu jeszcze echa Silver Age! Obecność kosmitów jest tym bardziej osobliwa, że nie wnosi żadnych szczególnych fabularnych komplikacji - ot, zabrali aparaturę misji Apollo 11, po czym oddali ją bez niepotrzebnych ceregieli. Rozumiem, co Kanigher chciał zrobić: "Tytani przylatują na miejsce i widzą, że ślady poprzedników zniknęły" to fajny narracyjny haczyk, ale rozwiązanie wydaje mi się nieco bez ikry - jakby chciało pogodzić silly space aliens z lat '60 z niepokojącym horrorem z lat '70. 

Historia misiów to sztampowe kosmiczne mambo dżambo, ale zamieszczam kadr z racji na zbliżenie na twarz: spójrzcie, to w 100% kosmiczny miś!

Wszystko dobre, co się dobrze kończy etc., etc.:

Wonder Girl Kanighera: 40% crying, 40% kissing, 10% undressing, 10% experiencing existential dread in space

A-ha, mam was! To wcale jeszcze nie koniec, czas na jedną ostatnią komplikację! Gdy Tytani wracają na Ziemię, na pokładzie modułu zaczyna dziać się coś niedobrego. Wh-what's happened? Gasp-gasp-wh-who are those horrible creatures?

Oh no!

Ale i ten problem zostaje wyjaśniony i rozwiązany w dwóch panelach:

Kid Flash, to ty? Tradycyjnie to średnio rozgarnięty chłopak, a tu proszę! Albo Kanigher nie trzyma się charakteryzacji, albo nasz młody sprinter nieco dorósł.

All in all, it wasn't too bad! Chociaż finał historii wydaje mi się rozdarty pomiędzy erami, jest to jednak całkiem efektowna przygoda - i to bardzo ładnie zaprezentowana wizualnie. Najwięcej zastrzeżeń mam do charakteryzacji: motywacja Mala jest raptem naszkicowana, Donna zachowuje się zupełnie jak nie ona, Kid Flash nagle prezentuje się jako kompetentny astronauta... krótko mówiąc: widać, że Bob Kanigher nie czuje tych postaci tak dobrze, jak Haney. Ale Haney nie wróci jeszcze przez dobrych kilka numerów - kreatywne stery przejmie teraz Steve Skeates, którego znamy już z serii The Hawk & The Dove! Spodziewajcie się więc, że Hank i Don będą nadal odgrywać całkiem istotną rolę... a jak będzie wyglądał ton? Zapowiedzi dostarcza nam after-credits scene z dzisiejszego zeszytu:   

Cool, let's get ready for some scares!
 

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

piątek, 19 maja 2023

The New Mutants: fetish edition!

Powracamy do New Mutants! Zajmowaliśmy się już samą serią, zajmowaliśmy się obecnością popkultury na jej łamach - naszedł czas, by omówić obecne w niej wątki fetyszystyczne. Dla żadnej osoby zaznajomionej z historią X-Menów nie jest chyba tajemnicą, że była to jedna ze słabości Chrisa Claremonta, wieloletniego scenarzysty tytułu! So let's all be adults here today; absolutnie nie jest moim celem nabijanie się z autora czy wartościowanie czyichkolwiek preferencji. Spójrzmy lepiej na przykłady tego typu tematyki oraz zadajmy sobie dwa fundamentalne pytania: skąd się to wszystko wzięło... oraz co z tego wynika?

Scenarzyści nie mają zazwyczaj przesadnego wpływu na okładki, ale i tam pojawiał się czasem ktoś związany!

Fetyszyzm oraz superbohaterowie to koncepty nierozerwalnie związane, jak przypomina stara anegdotka o dzieciaku, który znajduje w szafie rodziców maski, kajdanki oraz obcisłe stroje - i dochodzi do jedynego sensownego wniosku: wow, my parents are secretly superheroes! Już we wczesnej erze komiksu superbohaterskiego popularnym manewrem było regularne zakuwanie bohaterów i bohaterek w kajdany, wiązanie czy zamykanie ich w różnej maści klatkach i pułapkach śmierci. Był to wymóg awanturniczej konwencji; trzeba było jakoś sprzedać poczucie zagrożenia, ale przecież nie godziło się po prostu zastrzelić zamaskowanego herosa! Nakładał się na to stary topos damsel in distress, piękności wymagającej ratunku; czasem była to dziewczyna bohatera, czasem wierny pomocnik - grunt, że ktoś zazwyczaj spędzał część numeru zakneblowany w bandyckiej kryjówce. Można tu postawić tezę, że pierwiastek fetyszystyczny był w narracjach superbohaterskich silniejszy niż w kryminale czy powieści przygodowej (które przecież posługiwały się podobnym instrumentarium) za sprawą kostiumów; kostiumów, które zawsze były odrealnione, przerysowane, totemiczne wręcz w naturze. Pytanie czy to praktyczny kostium? zawsze grało drugie skrzypce wobec czy wizualnie prezentuje się atrakcyjnie na papierze?

Już Joe Shuster, współautor samego Supermana, dorabiał rysując fetyszystyczne grafiki dla alternatywnego magazynu Nights of Horror:

Pracował anonimowo, ale nie starał się nawet szczególnie maskować; wiele analiz zwraca uwagę na fakt, że postacie z tych ilustracji to praktycznie Superman czy Lois Lane, jeden do jednego. Czerwone slipy to już jednak raczej fantazja późniejszego kolorysty!

Więcej na ten temat można przeczytać w solidnym opracowaniu Superman: The High-Flying History of America's Most Enduring Hero autorstwa Larry'ego Tye - gdzie wyczytacie na przykład, dlaczego Shuster musiał sobie dorabiać (sprzedał prawa do postaci za $130 i przegrał proces z wydawnictwem; to generalnie smutna historia, ale po latach doczekał się sprawiedliwości).

O ile dla Shustera fetyszyzm był po prostu fuchą na boku, o tyle twórca postaci Wonder Woman - psycholog William Moulton Marston - świadomie wlewał go do swoich komiksów wiadrami. Jak to zwykle bywa, jest to materiał na całą osobną analizę... ale dość powiedzieć, że Marston był niezwykłą postacią, szczególnie jak na lata '40: żył w poliamorycznym związku z żoną oraz asystentką (obie miały wpływ na stworzenie Wonder Woman), był twórcą wczesnej wersji wykrywacza kłamstw (stąd Lasso of Truth dzierżone przez bohaterkę), zaś progresywny jak na owe czasy feminizm splatał się w jego wydaniu z teorią osobowości opartą na dominacji i posłuszeństwie.

Zarówno jedno, jak i drugie mogło mieć według Marstona pozytywne i negatywne aspekty; Wonder Woman została przez niego celowo stworzona, by propagować zdrowe wzorce, oparte na miłości, nie przemocy.

Wyczerpującą analizę biograficzną Marstona, jego partnerek oraz ówczesnego ruchu feministycznego można znaleźć w nagrodzonej American History Book Prize książce The Secret History of Wonder Woman. Jej autorka, Jill Lepore, to uznana amerykańska historyczka - na mojej półce stoi też na przykład jej historia Stanów zatytułowana These Truths (wydana po polsku jako My, naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych)!

To tylko dwa przykłady; gdybym uczciwie chciał usiąść do analizy wątków fetyszystycznych w komiksie superbohaterskim, to powinienem poświęcić temu nie (tradycyjny już) osobny wpis, ale osobnego bloga. Odziana w purpurowy kostium Yvonne Craig - Batgirl z serialu z Batmanem - dosyć sugestywnie krępowana na telewizyjnym ekranie w latach '60? Frank Miller making subtext into text i interpretujący dzierżącą pejcz Catwoman jako zawodową dominatrix? There's loads of it...

...i to, jak być może już widać z tego wpisu, zwykle po stronie DC - Marvel w porównaniu kultywował raczej grzeczny imidż. Najbardziej ekscytującym wątkiem w ich komiksach był zapewne trójkąt miłosny Reed Richards/Sue Storm/Namor... ale nawet to raczej konwencjonalna dynamika z panią rozdartą pomiędzy heroicznym dobrym chłopakiem a seksownym bad boyem.

I wtedy właśnie na scenę wkracza Chris Claremont. By przypomnieć:

Goli X-Meni zamknięci w klatkach, Storm w bieliźnie przykuta do krzyża, Emma Frost w gorsecie i butach do uda... nie chcę powtarzać dowcipu, ale fakty pozostaną faktami: dla X-Menów to po prostu sobota.

Czy wątków takich jest mniej w The New Mutants, tytule o bardziej nastoletnim zacięciu? Not on your life; podczas ponownej lektury serii - oraz wiedząc, z perspektywy lat, więcej o autorskich gustach Claremonta - byłem wręcz zaskoczony, z jaką częstotliwością przewija się fetyszystyczna tematyka. W jednej z wczesnej przygód mutanci udają się do amazońskiej dżungli, gdzie odnajdują miasto Nova Roma, enklawę starożytnego Rzymu; dawno temu widziałem tu po prostu another crazy comic book concept, ale teraz zapaliła mi się w głowie lampka: oho, Claremont będzie się teraz spełniał z naoliwionymi gladiatorami i niewolnikami!

And sure enough, chłopaki raz-dwa kończą w rzymskim lochu:

"...to become slaves of Nova Roma." Claremont uwielbiał motyw walk na arenie; w samej serii "The New Mutants" przewija się kilkukrotnie.

Roberto i Sam przez jakiś czas realizują się w prestiżowej (not really) karierze gołych gladiatorów; u dziewcząt zaś w porównaniu miód, malina - zażywają kąpieli i sączą wino jako potencjalne domowe niewolnice:

Ale oczywiście nikt ich finalnie w żadną niewolę nie sprzedaje, więc zostaje im z tej przygody winko i spa. Komu lepiej?

Mniej luksusowo wygląda późniejszy pobyt w lochu Magik, która zostaje pojmana przez asgardzką czarodziejkę Enchantress:

"Thou shalt serve me, Illyana. And eventually -- love me." Czy to Nova Roma, czy Asgard - wszyscy są bardzo zaaferowani tematyką niewoli, kontroli, miłości!

Bycie przykutym gdzieś w bieliźnie to najwyraźniej obowiązek kontraktowy X-Menów! And yeah, I know it's not ideal that we have a teenager doing that here, ale cóż mogę powiedzieć; czegokolwiek nie sugerowałaby różnica wzrostu pomiędzy Magik a Enchantress, na tym etapie New Mutants to na szczęście raczej młodzi dorośli, nie jakieś wczesne liceum.

Lecz co poradzić, jeśli sztandarowi rywale X-Menów ubierają się tak:

Wysokie buty, obcisła skóra, palcat w dłoni! Alternatywnie: goła klata i ciemne okulary! A, i tak - tata Sunspota ubiega się o członkostwo. Family drama!

Oh, the Hellfire Club! Warto przypomnieć, że organizacja ta jest inspirowana jest historycznym klubem o libertyńskim zacięciu. Jeśli chodzi o tematykę fetyszystyczną - trudno ich przebić! Hellfire Club to z jednej strony elitarny klub towarzyski, z drugiej zaś konsorcjum biznesowe; zamiast terroryzować ludzkość i rzucać czołgami jak Magneto - wolą zdobywać władzę na światem krok po kroczku, transakcja po transakcji, szantaż po szantażu. To jedni z moich ulubionych komiksowych łotrów, w czym sporą rolę na pewno odgrywa właśnie ten kontrast: z jednej strony ich motywy oraz działania są rozsądne i pragmatyczne... ale z drugiej - kiedy tylko mają okazję - wszyscy wskakują w te kompletnie przerysowane ciuchy! Hellfire Club nosi generalnie dwie stylówy: arystokratyczne kostiumy z brytyjskiej ery Regencji (co samo w sobie przenosi w kulturze amerykańskiej dodatkowe znaczenie - trudno o lepszy symbol ucisku niż wysoko postawiony Brytyjczyk z okolic wojny o niepodległość!)... albo obcisłe skóry, gorsety i buty do uda; sometimes it's a combination of both, too. Członkowie i członkinie klubu czasem tłumaczą jego etos: ahistoryczne i transgresywne stroje mają symbolizować sprzeciw wobec konwencjonalnych wartości współczesnego świata.

To which I say: kids, you don't need to explain your cool clothes to anybody! Own it! Let your freak flag fly!

Nie miałem jeszcze okazji o nim wspomnieć na tych łamach, wiec zdradzę wam - jednym z moich ulubionych x-menowskich łotrów jest Sebastian Shaw, tradycyjnie wysoko postawiona figura Hellfire Club. Jeśli Magneto jest moim ulubieńcem z racji na złożoność charakteru i motywów, to Shaw is just the kind of guy you love to hate; cyniczny, wyrachowany biznesmen... w stroju brytyjskiego arystokraty, nawet z małym kucykiem na karku związanym wstążeczką... który nagle potrafi zerwać z klaty białą koszulę, reveal that he's an absolute beast of a man i zacząć tłuc herosów pięściami niby jakiś brytyjski Hulk. It's fun to watch him win, because he's a cool villain - and it's fun to see him lose, because he's such a bastard!

Ale wracając do tematyki fetyszyzmu: jednym z ulubionych narracyjnych gadżetów Claremonta były telepatia i kontrola umysłów; szczególnie ta ostatnia występowała u niego w kilku odmianach. Profesor X oraz Emma Frost - telepaci - stoją w narracjach Claremonta o poziom wyżej od reszty mutantów; they are, pretty literally, god-tier. Niemal każda drużyna ma też dyżurnego telepatę/telepatkę niższej rangi! Jak zgrywa się to z tematyką fetyszyzmu? Oczywiście przez motyw przejmowania nad kimś kontroli. W szeregach New Mutants robi to Karma - która nie jest pełną telepatką, ale jej moce pozwalają jej uzyskać fizyczną kontrolę nad ciałem innej osoby:

"I am in complete control of her mind and body."

Czego by nie mówić o Hellfire Club - to miłe z ich strony, że ubierają się akurat do tego typu zabaw! Inną wariacją na temat motywu kontroli jest Empath, Manuel de la Rocha, członek Hellions - będącej "złym" odbiciem New Mutants młodej drużyny ćwiczonej przez Hellfire Club. On również nie jest pełnym telepatą; potrafi jednak manipulować emocjami innych osób, a więc po-ta-to, po-tah-to. To dosyć porywczy i ambitny młodzieniec - na tyle, że w jednej ze scen próbuje zmanipulować samą Emmę Frost, Białą Królową Hellfire Club:

"I can make you do anything, my dear, darling Emma -- nothing in your life, including your life, is as important as making me happy."

Zostawiając już nawet strój Emmy, there's a defnite sexual element here - tym bardziej transgresywny, że Empath mówi tu do swojej nauczycielki. Ale kobiety pisane przez Claremonta rzadko bywają tak uległe, o czym nazbyt pewny siebie Empath szybko się przekonuje:

Emapth to kolejna postać z gatunku "love to hate 'em" - ale i on nabiera z biegiem serii nieco interesującej głębi! Claremont był świetny w pracy charakterologicznej.

Piszę cały czas "był", jakby już nie żył, ale mam na myśli po prostu Claremonta in his creative prime; w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych praktycznie sterował on całym uniwersum X-Menów, znając każdą postać od podszewki - co widać w ich ewolucji czy motywacjach. Wracając do Manuela:

"With all my heart, my lord and master..."

Również i tym razem sukces Manuela jest wyłącznie pozorny! Zwróćcie też uwagę na rasistowskie "savage"; jeśli Claremont chciał szybko zaznaczyć, że ktoś jest indywiduum wyjątkowo godnym potępienia - postać taka korzystała z rozmaitych slurs. Jako imigrant, Claremont sam był na tym punkcie wyczulony.

W innej fabule to Karma jest antagonistką, choć tak naprawdę - spoiler! - kontroluje ją złowrogi Shadow King. Tworzy się tu więc iście akrobatyczna piętrowa zależność, w której jedna postać jest kontrolowana przez drugą... a tę z kolei kontroluje trzecia. And it has Storm literally kissing Karma's feet. 

I mean, could it even get more fetish-y?

Ktoś chyba musiałby już dosłownie nosić obrożę! Oh, wait:

"The slaver enchantment will remain in force so long as they wear those collars."

Loki's also into that stuff! Ale kto nie jest w historiach Claremonta? Wspomniani changelings to wilkołaczyca Wolfsbane oraz magiczny książę wilków z Asgardu, swoją drogą.

W jeszcze innej historii pojawia się kosmita-handlarz niewolników (to już chyba nas nie dziwi) strzelający z... "pleasure gun":

PLEASURE GUNS ARE 100% MARVEL CANON

Let's bring this stuff into the MCU! Wyobrażacie sobie - Avengersi czy Strażnicy Galaktyki strzelający się na shockpulses of pleasure? Może też nie znam się na kosmicznej ekonomii, ale może nasz kolega w czerwonym szlafroku powinien po prostu sprzedawać swoje pleasure guns, a nie taplać się w handlu ludźmi. Poza tym, projekt kosmity-handlarza looks vaguely racist, co u Claremonta byłoby dosyć zaskakujące; ostrożnie winię więc nieco zbyt łatwo sięgającego do wizualnych stereotypów rysownika.

W jeszcze innej historii Spiral próbuje przekonać Psylocke do uroków pozostania w niewoli:

Psylocke to kolejna telepatka, a ta wielka forma to jej projekcja mentalna. Swoją drogą, ciekawostka: na tym etapie bohaterka ta jest jeszcze w swoim oryginalnym ciele!

Czy Spiral nie brzmi nieco jak echo Wonder Woman Marstona? Rzecz jasna, w tym układzie jest negatywną postacią... but still.

I może nie będzie to stuprocentowo kategoria "fetyszyzm", ale na dowód, że nie tylko panie pojawiają się u Claremonta w negliżu - goły Magneto!

Nie będę kłamał, golenie się brzytwą pod prysznicem wygląda super!

Ostatni z paneli będzie zaś skokiem w nieco inną stronę! W jednej z wczesnych fabuł The New Mutants (zeszyt #4), nauczycielka grupy jest prześladowana przez tajemniczego dręczyciela; okazuje się nim jej inny uczeń, który - zdemaskowany - żałuje swojego postępowania i tłumaczy się następująco: 

Okazuje się, że prześladowca sam był ofiarą; Peter cierpiał z powodu przemocy domowej, stąd jego skojarzenie pomiedzy miłością a karą.

Jest to chyba jedyny przypadek, gdy tego rodzaju język (I'm a bad boy! I need to be punished!) jest wykorzystywany przez Claremonta w poważnym, dramatycznym kontekście - nie jako fun fetish stuff (hej, umówmy się - chociaż mogą walczyć o wielkie stawki, heroes & villains tying each other up are fun stuff). Trochę to dołujący panel na zakończenie, ale - moim zdaniem - interesujący z analitycznej perspektywy!

Skończmy więc odrobiną analizy właśnie: skąd takie zagęszczenie motywów fetyszystycznych w komiksach Chrisa Claremonta? Najbardziej banalną odpowiedzią byłoby pewnie proste well, obviously he was into it; nie od wczoraj wiadomo, że wątki osobiste mają tendencję do nieświadomego nawet przenikania do tworzonego tekstu. Myślę jednak, że warto zwrócić też uwagę na okres powstawania tych komiksów: Claremont przejął stery X-Menów w latach '70, erze - między innymi - rewolucji seksualnej (pamiętacie sex, scares, society and seriousness z Paneli na niedzielę?). Ale chociaż był to okres bardziej permisywny, nie było mowy o seksie jako takim na łamach mainstreamowego wydawnictwa; stąd też seksualność mogła ulegać sublimacji do fetyszyzmu. They cannot really have sex... but this is as close as we can come to it; the outfits, the dominance/submission games

Warto też pewnie pokusić się o porównanie autorskich figur Chrisa Claremonta oraz Williama Moultona Marstona, twórcy Wonder Woman. W pracach obu od fetyszyzmu czasem aż kipi, ale obaj byli też istotnymi figurami dla feminizmu w komiksie (choć, oczywiście, feminizm w latach '40 oraz w latach '70-'80 to historycznie nie do końca to samo). Ktoś mógłby pewnie powiedzieć, że tworzyli takie silne postacie kobiece just because they found them hot - ale to, moim zdaniem, interpretacja w złej woli oraz spłaszczenie problematyki. Związek jest nieco bardziej subtelny: tak jak fetyszyzm stanowił kulturową alternatywę, tak i feminizm przez długie dekady był obecny na obrzeżach kultury - przez co oba te światy znajdowały pewne punkty przecięcia. Po raz kolejny, po głębszą i bardziej profesjonalną analizę odsyłam do książki Jill Lepore!

Koniec końców - some may find it uncomfortable, some may find it funny, some may find it hot, ale niezależnie od punktu widzenia: The New Mutants (oraz X-Meni ogółem) nie byliby tym samym bez Claremonta oraz jego stałej przyprawy motywów fetyszystycznych. Czasami, jak w przypadku Hellfire Club, podkreślają one transgresywność; innym razem stanowią element horroru (a związki pomiędzy seksualnością a horrorem to już w ogóle temat-rzeka). Tak czy inaczej - teraz widzicie już chyba, co mam na myśli, kiedy mówię nad jakimś komiksem "o, jak u Claremonta"!

poniedziałek, 15 maja 2023

Muzyczne Poniedziałki: long live space race!

Gdzieś w kontekście Eurowizji minęła mi ostatnio wzmianka o artyście znanym jako Zlad! Jego utwór Elektronik Supersonik to starożytne viral video z ery wczesnego internetu, a konkretnie z roku 2004. Nacieszmy się nim ponownie - oraz doceńmy kreatywność językową autora!

Elektronik Supersonik to piosenka wchodząca w skład multimedialnego satyrycznego projektu dotyczącego kraju o nazwie Molvania ("a land untouched by modern dentistry"). Było to dzieło trójki australijskich komików: przewodnik po fikcyjnej postsowieckiej republice, który bezwstydnie powielał i wyszydzał zarazem wszystkie stereotypy związane z Europą Wschodnią.

Częścią projektu była nieistniejąca już strona internetowa, na której po raz pierwszy pojawił się artysta Zlad! Miał on reprezentować Molvanię na Eurowizji, ale cóż - niestety został aresztowany na lotnisku. Może na dwudziestolecie wydarzenia w końcu go wypuszczą!

piątek, 12 maja 2023

The New Mutants: popculture edition!

Dwa tygodnie temu, przy okazji wpisu o oryginalnej serii New Mutants, obiecywałem poruszyć jeszcze dwa tematy. Dziś czas na pierwszy z nich! Otóż widzicie, Chris Claremont - autor i scenarzysta pierwszych 54 numerów tego komiksu - miał wiele artystycznych znaków firmowych; jednym z nich było chętne wplatanie do scenariuszy oraz dialogów aktualnej popkultury. Niektórzy uważają takie odniesienia za paździerz przeterminowany już w momencie wydania, lecz osobiście kocham, kocham, kocham te wszystkie nawiązania; nie interesuje mnie szczególnie "ponadczasowa uniwersalność" komiksu, zdecydowanie wolę bezwstydne osadzenie w epoce. To ten fenomen muchy w bursztynie, o którym pisałem przy okazji Marvel Swimsuit Specials

Pozwólcie więc, że zabiorę was dziś na podróż po galerii takich właśnie odniesień... a zaczynamy potężnie, bo od samego Sly Stallone'a - i to w dwóch rolach:

Po prawej Impossible Man, komediowy zmiennokształtny kosmita; po lewej - Warlock, członek New Mutants... również komediowy zmiennokształtny kosmita!

No dobra, Warlock jest nieco poważniejszy; Impossible Man to w dużej mierze po prostu Mr. Mxyzptlk w marvelowskim wydaniu, psotny imp, który dręczy czasem bohaterów slapstickowymi figlami. Zwróćcie uwagę na charakterystyczne POP towarzyszące zmianie formy; jego rasa nazywa się nawet "Poppupians". Tak czy inaczej, on i Warlock mają tu odrobinę klasyczny pojedynek zmiennokształtnych czarnoksiężników!

 Ale to nie jedyni istotni kosmici: 

"E.T" pojawia się na ekranach kin w 1982 - a więc w roku premiery New Mutants!

W panelu tym jest jeszcze jeden gag, być może intencjonalny, być może nie - pani sprzedająca lody is out of vanilla. Piję tu rzecz jasna do faktu, że w komiksach Claremonta gęsto jest od wątków fetyszystycznych, a wiec określenie out of vanilla nabiera w jego przypadku zabawnej dwuznaczności! Według słownika etymologii etymonline, przymiotnikowe znaczenie vanilla jak najbardziej było wówczas w użyciu: 

Adjectival meaning "conventional, of ordinary sexual preferences" is by 1970s, probably from the notion of whiteness and the common choice of vanilla ice cream; vanilla as figurative of a plain and conventional choice (without reference to sex) seems to date to the late 19c. as a noun, by 1940s (often plain vanilla) as an adjective.

Tak, tak, o fetyszyzmie u Claremonta też planuję napisać - to ten drugi wątek, na który nie wystarczyło mi ostatnio miejsca - ale może nie wszystko naraz! Spójrzmy lepiej, jaki serial fascynuje młodych mutantów:

"Y' should na' think such thoughts, Dani. They're na' proper. He is verra handsome, though."

"Magnum" to oczywiście Thomas Magnum, prywatny detektyw - bohater serialowego przeboju emitowanego w latach 1980-1988. Największym jego fanem jest młody Roberto daCosta, Sunspot - spójrzcie tylko, jak siedzi przejęty!

A oto i sam Tom Selleck jako Magnum - oraz jego ikoniczne czerwone Ferrari!

Wzmianki o telewizyjnym detektywie są tak liczne, że aż szkoda miejsca na wklejanie wszystkich. Nawet w trakcie dramatycznej intrygi widujemy takie wstawki:

SURELY NOTHING BAD WILL COME OUT OF IT

Ale mutanci spędzają czas nie tylko przed telewizorem - zażywają też kultury wysokiej i organizują czasem wypad do teatru! Na co, zapytacie?

"'Tis na' in accordance wi' m'highlands teaching." - przy następnej okazji użyjcie tej frazy zamiast prostego "nie"!

Premiera na Broadwayu - 1982! Musical Cats niedawno był znowu na językach za sprawą adaptacji filmowej; jest coś zabawnego synchronistycznego w tym, że nowa wersja Cats pojawiła się w 2019, zaś nowa seria New Mutants - w 2020.

Kiedy mutanci odwiedzają karnawał w Rio, wypada się przebrać!

"Ah'm a country boy, ma'am. I dunno if Ah can handle high society." - kolejna fraza do wykorzystania na co dzień!

Dani, jak to często bywa, lubuje się w szokowaniu kolegów i koleżanek - and it really clicks with her character; a bit brash, a bit overcompensating, wchodząca w dorosłość z takim przytupem, jakby chciała oszczędzić tego reszcie zespołu. Ale to nie Dani, Roberto jest tu gwiazdą; filmowy Conan to rok 1982!

Claremont cytował nie tylko rzeczy z afisza; często pokazuje też sympatię do klasycznej literatury science-fiction. Oto jedne z pierwszych scen, w których Illyana Rasputin zdaje sobie sprawę ze swoich mocy:

"Cat called them "stepping discs", from a novel she read."

"Cat" to starsza, alternatywna wersja Kitty Pryde - alternatywne rzeczywistości and such nonsense - zaś "stepping discs" to termin zaczerpnięty z powieści Ringworld Larry'ego Nivena (1970), gdzie mianem takim określano teleportery obcych. Stepping discs utarły się w x-menowskiej nomenklaturze; od czasu tej jednej throwaway reference zostały z Illyaną już na stałe!

A cóż tam czyta Profesor X? 

Necronomicon!

Odniesień do Lovecrafta również jest całkiem sporo! Tutaj akurat Profesor zabija chyba po prostu czas, bo Necronomicon jest raczej zbyt antyczny, by wspominać o trzynastowiecznym demonologu... ale kto wie - może to wydanie nowe, uaktualnione.

A w temacie straszliwych istot spoza czasu i przestrzeni:

Zielony Garfield, Tom Selleck na ścianie, płonący pentagram na podłodze - najlepsza sypialnia nastolatki z lat '80!

Plus do tego ten niewinny, dziewczęcy kucyk a'la Betty Cooper! Ale co ja mówię za głupoty, przecież to żaden kontrast - Betty dosłownie paktowała z diabłem:

Archie's Girls Betty and Veronica #75!

Betty jak zwykle jest doskonała - cena srena, nie przynudzaj koleś, masz mi tu zniewolić Archiego! Lepiej wróćmy do New Mutants, zanim szalona grawitacja Archie Comics porwie nas na nie wiadomo jak długo.

A wrócić możemy na przykład do uroczego zeszytu, w którym - w ramach integracji z lokalną młodzieżą - mutanci organizują a sleepover party. Kto jest na ustach chłopaków i dziewcząt w latach '80? Wiadomo: 

Tom Selleck, ale też Michael Jackson - i to jeszcze ciemnoskóry!

Album Thriller został wydany pod koniec 1982. Cóż to musiał być za rok - Cats, Conan, Thriller... The New Mutants! Urocze jest też wykorzystanie młodzieżowej popkultury do pokreślenia wyobcowania Amary, która wychowała się plus-minus w starożytnym Rzymie. Hej, skoro w Nova Roma uczyli angielskiego -  a uczyli, nie zmyślam - to co, nie mogli od razu ściągnąć kilku odcinków Magnum P.I. czy jakiegoś krążka Jacksona? Słowami klasyka, ale głupi ci Rzymianie.

Impreza ta jest w ogóle brzemienna w skutki, bo to wtedy właśnie do mutantów dołącza Warlock - zmiennokształtny kosmita z początku dzisiejszego wpisu (nie, nie Adam Warlock, to inny kosmita Marvela). Początkowo chłopaki myślą, że to meteor...

"Ah read science fiction. Love the stuff."

Ah also love the stuff, and read loads of it as a teenageer! Trudno mi nie czuć jakiegoś pokrewieństwa z Samem, kiedy sam miałem już w jego wieku obcykanych klasyków science fiction - i Nivena, i Heineina... ale nie wchodźmy we wspominki! Ciekawsze będzie, że Heinlein nie napisał powieści "Door into Shadow" - napisał za to "The Door into Summer". Czyżby zatem pomyłka Claremonta? Niekoniecznie; "Door into Shadow" to powieść autorstwa Diane Duane, która ukazała się w 1984 - podobnie jak zeszyt New Mutants z imprezą integracyjną. Sam - razem z Claremontem - jak najbardziej mógłby więc być w trakcie lektury. Najbardziej lubię Heineina, ale teraz czytam... 

Z tego samego zeszytu:

"Hey, like in "ElfQuest?" That's rad, Dani!"

ElfQuest to seria komiksowa, którą od 1978 tworzyli Richard i Wendy Pini. Długo można by o niej pisać; dziś zaznaczmy tylko, że była istotna dla komiksu niezależnego w Stanach...

...nie tylko za sprawą modelu wydawania, ale też rzadkiej wówczas w komiksie powieściowej, zamkniętej struktury scenariusza.

Wendy Pini była też jedną z pierwszych szeroko rozpoznawalnych twórczyń komiksu! Jeśli interesuje was fandom sprzed epoki internetu, to być może znacie ją również jako jedną z popularyzatorek konwentowego cosplayu - już w latach '70 Wendy była znana wszem i wobec z występowania w metalowym bikini Red Sonji:

"The original Queen of Cosplay", tytułuje ją jeden z artykułów!

Co do samej serii komiksowej, ElfQuest można obecnie przeczytać online leganie i za darmo pod adresem https://elfquest.com/reading-room/ .

Znowu zjeżdżamy na boki, ale we wpisie o popkulturowych cytatach trudno tego uniknąć! Zobaczmy więc, co tam słychać u dobrego chłopca Sama:

Otóż został porwany w komsos przez swoją rockową sympatię, Lilę Cheney!

Uwielbiam jak Sam mówi z nabożną czcią o swoich ulubionych autorach; to nie po prostu Ringworld, to Mr. Larry Niven's Ringworld! No powiedzcie, jak tu nie lubić tego chłopaka?

Inny młody mutant, Doug Ramsey, jest z kolei fanem Star Treka. Przydaje się to, gdy na scenie pojawia się telepata Legion...

"Most perceptive, Douglas."

Nie znam się niestety wystarczająco na classic Star Trek episodes, by z miejsca wskazać tytuł! 

Lila Cheney obraca się z kolei w rockowym światku, który inspiracje czerpie z...

...Tolkiena! Hej, w ogóle mnie to nie dziwi; prawdziwych zespołów odwołujących się do autora "Władcy pierścieni" była przecież masa.

A może - skoro mówimy o New Mutants - powinienem powiedzieć, że był ich... Legion? Ponowna lektura serii zainspirowała mnie do nadrobienia w końcu tego serialu; właśnie oglądamy go z żoną! Well, let me tell you, it's properly creepy.

Co do creepy things - jakie plugawe bestie służą Enchantress, mistrzyni magii z Asgardu?

"Nightgaunts" to kolejne odwołanie do Lovecrafta!

Stwory te pojawiły się po raz pierwszy - jeszcze hyphenated - w wierszu Night-Gaunts z cyklu Fungi from Yuggoth:

Out of what crypt they crawl, I cannot tell,
But every night I see the rubbery things,
Black, horned, and slender, with membranous wings,
They come in legions on the north wind’s swell
With obscene clutch that titillates and stings,
Snatching me off on monstrous voyagings
To grey worlds hidden deep in nightmare’s well.

Over the jagged peaks of Thok they sweep,
Heedless of all the cries I try to make,
And down the nether pits to that foul lake
Where the puffed shoggoths splash in doubtful sleep.
But ho! If only they would make some sound,
Or wear a face where faces should be found!

Hej, z Lovecrafta się dyplomowałem i będę pierwszy do przyznania, że nie jest to najwyższej klasy poezja... ale, jak wiele tekstów tego autora, ma swój pulpowy urok.

Wiemy już, że mutanci oglądają seriale, czytają książki, chodzą do kina i teatru - a w co grają?

W Dungeons & Dragons, oczywiście! To w końcu lata '80, a jak udowodniły Strendżer Thingsy - nie sposób ominąć dedeczków w nostalgicznym powrocie do tej dekady.

Doug Ramsey - Cypher - to zresztą wybitnie nerd grupy:

Kolejny fajny koncept - mocą Cyphera jest biegłość we wszystkich językach, a więc umiejętność średnio spektakularna bojowo (no, chyba, że chcecie kogoś zwyzywać do nieprzytomności!); zmiennokształtny kosmita Warlock pomaga więc koledze... zmieniając się w bojowy kombinezon dla niego!

Powtórzę w kontrze do tych wszystkich internetowych list "10 najgłupszych X-Menów ever" - Cypher to wcale nie taka zła postać! Jest dosyć uroczo nerdowaty, słaba "bojowość" jego mocy jest świadomie rozgrywana jako wewnętrzny problem charakteru (stale odbija się to na samoocenie chłopaka), a relacja z Warlockiem jest naturalna i sympatyczna. Doug nie jest może postacią, do której żywiłbym nie wiadomo jak wielką miłość, but he's really not as bad as people seem to remember!

Kolejny z ukochanych autorów Sama Guthriego to...

...Mr. Arthur C. Clarke!

Kolejny worek wspomnień; dobrze pamiętam, że Childhood's End czytałem dla relaksu na pierwszym roku studiów! Ponowna lektura New Mutants ubawiła mnie i przeraziła zarazem; najwyraźniej Sam "Cannonball" Guthrie wisi nad całym moim życiem, y'all.

...południowe "y'all" też najprawdopodobniej włączyłem swojego językowego repertuaru właśnie za jego sprawą. It's uncanny.

Sam jest jednak większym fanem Johna Wayne'a niż ja:

"Did any of y'all know his real first name was "Marion?" Ain't that a hoot?"

Uroczy fakcik, a ja z każdym "y'all" czuję się coraz bardziej opętany duchem Cannonballa! Na marginesie: Magma wykorzystująca moce do robienia popcornu to drobiazg cudownie charakterystyczny dla komiksów z X-Menami. Wykorzystać moce do grania w baseball czy robienia przekąsek? Nie wiem, czy X-Men did it first, ale na pewno skodyfikowali ten motyw!

W innej uroczej scence Sam denerwuje się przedstawieniem mamie swojej nowej sympatii (przypomnijmy, sympatia ta jest odzianą w skóry i ćwieki kosmiczną gwiazdą rocka):

"What does she sing, Sam: gospel? Country? Have I heard her on the Grand Ole Opry?"

Grand Ole Opry to instytucja muzyki country - jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, mogę wam polecić dobrą książkę! Huh, a co, jeśli Sam Guthrie zaszczepił mi również sympatię do country? Scary stuff, kids; wracać do tekstu czytanego lata wcześniej i odnajdywać takie kwiatki.

Nie bójcie się jednak, actually it ain't so; jestem przekonany, że lwia cześć mojej sympatii do country narodziła się podczas grania w GTA: San Andreas za sprawą stacji K-Rose!

Poniższy panel widzieliśmy już w poprzednim wpisie, ale dziś spójrzmy na niego w nowym kontekście! Jak nazywa się maszyna, z której korzystają Hellions - drużyna rywali New Mutants?

Przy zamiłowaniu Claremonta do literackiej science fiction trudno mi uwierzyć, że "Cyberiad" nie jest świadomym nawiązaniem do Lema!

I - zanim padnę spać - jeszcze jeden panel: 

"Forbidden Planet" to nie tylko tytuł klasycznego filmu science-fiction z 1956, ale też słynna sieć sklepów komiksowo-hobbystycznych!

Czy wrócimy jeszcze na tych łamach do New Mutants? Najpewniej tak, mamy w końcu jeszcze cały fetish aspect to discuss! Początkowo chciałem zrobić to wszystko w jednym wpisie, ale siedziałbym tu chyba do ciemnej nocy - albo do bladego świtu. Póki co - idę więc odpocząć przed weekendem sprawdzania matur!