piątek, 9 czerwca 2023

Variety Show: kryształy, koniec epoki, nowy przepis oraz największy z Kaszubów!

 Nazbierało się głupotek, czas więc na Variety Show

Tym razem bez komiksowych trailerów!

Zacznijmy od kryształów! Pewnego dnia przeglądałem sobie apatycznie niusy na facebooku, gdy nagle magiczny algorytm pokazał mi...

Marvel x Swarovski, crossover dekady!

Oczywiście, że kliknąłem; oprzeć się czemuś tak fascynującemu było fizycznie niemożliwe. Okazuje się, że Swarovski wszedł w komitywę z Marvelem i produkuje kryształowe figury komiksowych postaci; nie wymyśliłbym czegoś takiego, choćbym siedział przez tydzień z wanną ginu i prowadził burzę mózgów z dziesięcioma szympansami dookoła. Behold:

KRYSZTAŁOWY HULK ZA TRZY KOŁA

Dokładnym moim cytatem było wówczas, jeśli dobrze pamiętam, "ja pierdzielę Hulk z kryształów Swarovskiego za trzy koła". Jeśli to dla was za mało, można też kupić kryształową figurę Captain Marvel za 40 000 zł, słownie - czterdzieści tysięcy polskich złotych. Ale dobra; Captain Marvel to jakaś edycja limitowana, dzieło sztuki, cośtam cośtam - a Hulk za trzy koła to najwyraźniej zwykły Hulk dla masowego konsumenta. Zamówcie swojego już dziś!

Zaprawdę, żyjemy w czasach ostatecznych.

Już niedługo walka na kije, zauważył kolega R. - ale zapomniał dodać, o co będziemy tłuc się kijami na postapokaliptycznym pustkowiu. Tak, tak, o wodę i paliwo, ale również o ukrytą gdzieś w jaskini kryształową figurę Captain Marvel! To ona będzie trwać, gdy po nas zostanie kurz, pył i bielejące na nuklearnej pustyni kości. To ona będzie ostatecznym reliktem naszej cywilizacji.

Hej, ale przynajmniej wysyłka gratis!

A skoro mowa o czasach ostatecznych, czas już chyba pożegnać odchodzący z telewizji Arrowverse! Po dziewięciu sezonach do mety dobiegł właśnie Flash, flagowy serial tego rozpoczętego w 2012 projektu. Ze swojej komiksiarskiej perspektywy powiem bez cienia ironii - gdyby ktoś kazał mi wybierać pomiędzy MCU a Arrowverse, wybiorę Arrowverse za każdym razem. Jasne, jasne, MCU ma swoje kinowe widowiska, gigantyczny budżet i co tam chcecie - ale nie ma tej przestrzeni, tej historycznej głębi, którą można było cieszyć się przez ostatnią dekadę w telewizji. Mówiąc jeszcze bardziej po komiksowemu, filmy MCU to efektowne, ale wydawane od święta graphic novels, podczas gdy Arrowverse to idące miesiąc w miesiąc ongoing series, regularne zeszytówki. Spójrzmy tylko na tę skalę:

  • Arrow (2012-2020) - 170 odcinków;
  • Flash (2014-2023) - 184 odcinki;
  • Supergirl (2015-2021) - 126 odcinków;
  • Legends of Tomorrow (2016-2022) - 110 odcinków;
  • Black Lighntning (2018-2021) - 58 odcinków;
  • Batwoman (2019-2022) - 51 odcinków.

...co daje nam dokładnie 699 odcinków! Każdy z nich trwał, zaokrąglijmy w dół, 42 minuty - co daje nam 29 358 minut, prawie 500 godzin zabawy w tym uniwersum. Czy seriale te były zawsze dobre? Oh heck no; podobnie jak komiksowe miesięczniki, zaliczały wzloty i upadki. Tu odeszła wiodąca aktorka (Batwoman) i trzeba było awaryjnie lepić od nowa fabułę, tam gwiazda serialu poszła na macierzyński (Supergirl), więc przez jakiś czas fabułę ciągnęły bardziej postacie drugoplanowe; w środku tego wszystkiego uderzyła pandemia, przez co końcówka jednego sezonu i początek następnego były prawdziwym - jak to mówimy w branży - goat rodeo (najbardziej ucierpiał Flash). Ale jednak były tam też dobre fabuły, a przede wszystkim - masa łatwych do polubienia postaci, które na przestrzeni tych niemal 700 odcinków miały miejsce na ewolucję, wzrost, nawiązywanie relacji, spotkania w gościnnych występach i crossoverach... krótko mówiąc, na to wszystko, na co często nie ma miejsca na kinowym ekranie. Mówiłem, mówię i mówić będę: telewizyjny, tasiemcowy serial to medium, które jest absolutnie najbliższe komiksowi superbohaterskiemu.

A możemy jeszcze mówić przecież o całym rozszerzonym Arrowverse: serialach, które nie są tak mocno z nim związane, ale jednak pojawiają się w okazjonalnych crossoverach. Pierwszym takim serialem był Constantine, którego gwiazdor - Matt Ryan - znalazł po skasowaniu produkcji nowy dom w Arrow, a później w Legends od Tomorrow jako ta sama postać; mamy mroczniejsze seriale produkcji HBO, jak Doom Patrol i Titans; czy wreszcie przeuroczą Stargirl, która zaczynała na platformie DC Universe, ale po pierwszym sezonie przeszła do będącej domem Arrowverse stacji CW. I to właśnie niech finałowa scena finałowego odcinka Stargirl dostarczy zamknie ten piękny rozdział w historii telewizji oraz komiksu:        

- ...old friend. So, gather the troops. Our adventures... are not over.
- ...are they ever?

Sam nie mógłbym tego lepiej ująć! Śmiałem się wyżej, że kryształowa Captain Marvel przeżyje nas wszystkich, ale przecież te wszystkie postacie zdecydowanie nas przeżyją; Flash, Green Arrow, Supergirl; Black Lightning, Black Canary czy Stargirl będą przecież wciąż przeżywać kolejne przygody.  A kto wie; być może, tak jak John Wesley Shipp - Jay Garrick z powyższego klipu i szerszego Arrowverse - powrócił jako Flash wprost z serialu z 1990, tak za dwadzieścia lat zobaczymy nostalgiczny powrót Brec Bassinger; dziś młodziutkiej Stargirl, jutro - dostojnej Starwoman. Być może w którymś z ekranowych projektów DC precyzyjną strzałę, która w decydującym momencie wytrąci broń z ręki łotra wypuści siwowłosy już Stephen Amell, Green Arrow.

If so, I will be there - cheering for the Arrowverse, cheering for the memory of that wonderful decade.

These stories never end.

Ach, łezka się w oku kręci! Ale zanim uczczę finał Arrowverse jakimś drinkiem - długi weekend to do tego doskonała okazja - podzielę się z wami odpowiednio drinkową przekąską. Oto mini-segment dawno nieobecnego cyklu Jedz z Anglistą!

A cóż to za tajemniczy słój?

To rzecz jasna moja signature snack, marynowane jaja! W majowy długi weekend postanowiłem poeksperymentować i przygotowałem zalewę nieco inną niż zwykle; po miesiącu dojrzewania otworzyłem słoik i dokonaliśmy z żoną degustacji. Eksperyment oceniliśmy jako udany; oto...

Marynowane jaja w zalewie teriyaki! Spójrzcie, jak ładnie przeszły kolorem.

W środku prezentują się równie apetycznie:

💖

Czas na przepis! Generalnie możecie trzymać się poprzedniego wpisu o marynowaniu jaj, ale składniki tym razem wyglądają następująco:

  • 12 jaj;
  • mała buteleczka sosu teriyaki (jakieś 200 ml);
  • szklanka octu spirytusowego;
  • woda;
  • pół główki czosnku;
  • łyżka stołowa cukru;
  • łyżka stołowa przyprawy pięciu smaków.

...oraz litrowy słoik! Standardowo, najpierw ugotujcie jaja na twardo; w zależności od rozmiaru do litrowego słoika wejdzie ich 8-10, ale zawsze wolę ugotować z górką - a to jakieś się rozpadnie w gotowaniu, a to inne brzydko obierze. Jaja rezerwowe trafiają więc na kanapki z majonezem, a reszta - do słoja!

Aby zrobić marynatę, wlejcie do garnuszka całą zawartość butelki sosu teriyaki oraz drugie tyle octu, a następnie dorzućcie pokrojone ząbki czosnku (dla mnie było to pół główki, bo lubię mocno czosnkowy aromat), przyprawę pięciu smaków oraz cukier. Całość zagotujcie i trzymajcie na ogniu przez parę minut od osiągnięcia wrzenia, a potem - jeszcze gorącą zalewą - zalejcie jaja w słoiku; powinny być w pełni przykryte zalewą. Jeśli wyszło jej za mało - uzupełnijcie poziom odrobiną zagotowanej wody. Słój zamykamy - lubię na tym etapie odwrócić go do góry nogami, by upewnić się, że wszystko jest szczelne - i wstawiamy do lodówki na minimum dwa tygodnie (to naprawdę absolutne minimum, by jaja przeszły smakiem), a najlepiej przynajmniej miesiąc.

Widziałem przepisy mówiące, że marynowane jaja można jeść już po dwóch-trzech dniach, ale jak zauważył po degustacji kolega R.: po trzech dniach to można równie dobrze zjeść po prostu jajo na twardo i popić octem jako chaser. Miesiąc dojrzewania zapewni, że jajo ładnie przejdzie kolorem i smakiem; czuję wyraźnie czosnek, czuję sos teriyaki. Spróbujcie więc - i pamiętajcie, jakie jest motto marynowanych jaj Anglisty: nikt jeszcze od nich nie umarł!

Z drobnych ciekawostek: relaksowałem się ostatnio wieczorami przy układaniu puzzli; wyciągnąłem w końcu z szafy kupione dawno temu 1000-elementowe puzzle z postaciami DC wydawnictwa Clementoni.

Bardzo dobry puzel!

Co prawda nie ma tu jeszcze technologicznych fajerwerków jak w tych bardziej nowomodnych puzzlach - nieregularnej ramki, różnic pomiędzy ilustracją na pudełku a samą układanką - ale i tak czułem, że autor ze mnie doskonale drwił! Po pierwsze, 2/3 górnej krawędzi ramki było zasłonięte na pudełku, trzeba więc było improwizować; po drugie, sam wzór jest bardzo fajny. Układałem kiedyś podobne puzzle Marvela i były one o tyle słabsze, że postacie były rysowane w różnych konwencjach, co ogromnie ułatwiało układanie; tutaj mamy zaś plus-minus jeden house style z lat '70:

To tak zwana Satellite Era, gdyż Justice League urzędowała wtedy na orbitalnym satelicie!

To dosyć ważne, gdyż nie pozwala na identyfikację elementów na podstawie samej kreski! Raz myślałem, że trzymam w ręce jakiś zielony przewód czy antenkę, a okazywało się, że to palec Robina; innym razem myślałem, że na puzzlu jest czyjaś ręka, a był to tyłek Wonder Woman. Czystą perfidią ze strony projektanta grafiki jest nie tylko umieszczenie na niej czterech różnych Green Lanterns, ale również wstawienie ich sztandarowego wroga - Sinestro - dwa razy w różnych miejscach (bo czemu nie!). Świetne są też wielokrotnie powtarzające się na grafice efekty dźwiękowe (BOOM!); trudno z miejsca namierzyć, który kawałek litery będzie w którym miejscu. Krótko mówiąc, bardzo zabawny i atrakcyjny w układaniu komiksiarski puzel; polecam!

Chciałem też podzielić się z wami dwiema reprodukcjami z książki Was Superman a Spy? Briana Cronina! Bohaterem jednej z anegdotek, na których skupia się autor, jest Magneto oraz jego płynne pochodzenie etniczne. Chris Claremont pisał go jako polskiego Żyda oraz ofiarę Holokaustu, ale w pewnym momencie gdzieś w biurach Marvela pojawiła się wątpliwość, czy nie jest to aby obraźliwe; jak wiemy współcześnie, zdecydowanie na wyrost, bo zostało to docenione jako zniuansowanie postaci dodające jej głębi. Tak czy inaczej, w miejsce żydowskiego pochodzenia pojawiło się eksperymentalnie pochodzenie romskie - i w jednym z komiksów z tego okresu dowiadujemy się, skąd dokładnie pochodzi Mistrz Magnetyzmu:

Outside Gdansk, Poland? MAGNETO IS KASHUBIAN

No dobra, komiks mówi o Sinti, ale co okolice Gdańska - to okolice Gdańska; jest to przynajmniej honorowe obywatelstwo kaszubskie, if not by blood, then by birthplace. Niniejszym zawłaszczam zatem tę wspaniałą postać na potrzeby kaszubskiej nacji; jeśli ktoś spyta was o sławnych Kaszubów - wiecie już, co odpowiedzieć! Zaraz rozkręcę społeczną inicjatywę, by nazwać jego imieniem jakąś ulicę czy szkołę (jasne, nominalnie Magneto jest łotrem - ale czy to jedyny patron ulicy, który miałby swoje za uszami?). 

Drugą ciekawą grafiką jest ta dokumentująca pochodzenie Nightcrawlera - ale tym razem nie etniczne, a artystyczne. Otóż Dave Cockrum (który pracował przy Legionie Superbohaterów)miał w planach spin-off Legionu pod tytułem The Outsiders; grupę postaci, które nie dostały się do głównego Legionu, więc funkcjonowały trochę jak Legion of Substitute Heroes. Tak czy inaczej, oto szkic drużyny; spójrzcie, któż tam czai się u dołu strony!

Nightcrawler nawet nazywał się już Nightcrawler, od samego początku!

To mam właśnie na myśli, kiedy mówię o wspólnych genach Legionu oraz X-Menów! Wiedziałem już wcześniej, że Wolverine Cockruma to kapka w kapkę Timber Wolf z Legionu... a teraz widzę kolejną postać, którą Cockrum zabrał ze sobą przechodząc do Marvela (planowany spin-off nie doszedł do skutku, Cockrum mógł więc zabrać Nightcrawlera w stu procentach)! Awesome stuff.

Za awesome uważam też osiągnięcie, którym pochwalę się na sam koniec naszego dzisiejszego spotkania: przeszedłem cudownie odmóżdżającą grę Brotato wszystkimi postaciami na najwyższym poziomie trudności, Danger 5!  

Ten kolor tła postaci oznacza właśnie zaliczenie najwyższego poziomu trudności - teraz mam już jednolitą planszę!

Była to świetna gra pod relaksujące słuchanie podcastów lub audiobooków i, jak widać, regularnie wracałem do niej w wolnych chwilach. A że kosztuje raptem naście złotych - czego chcieć więcej! Z perspektywy mistrza brotatów w pełni podtrzymuję rekomendację, którą wygłosiłem parę miesięcy temu.

Dobrze, na dziś już wystarczy siedzenia przed komputerem! Od początku miesiąca korzystam z dobrej pogody jeżdżąc parę razy w tygodniu na rowerze; nie będzie to pewnie żadne zaskoczenie, ale aktywność fizyczna na dworze stanowi świetne remedium na bolączki związane z okresem maturalnym: i ból głowy przechodzi, i ogólny poziom energii wzrasta. Korzystajmy więc z lata, a dziś zakończę superbohaterskim hasłem z finałowej planszy Stargirl:

NEVER THE END!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz