poniedziałek, 30 maja 2022

Muzyczne Poniedziałki: Ding Dong Daddy!

Moje wczorajsze rozważania nad doskonałą postacią Ding Dong Daddy'ego - wczesnego przeciwnika Teen Titans - zaprowadziły mnie również ku muzyce z lat '40! Sam koncept postaci był hołdem dla Eda "Big Daddy'ego" Rotha, konstruktora hot rodów - ale nie zdziwiłbym się, gdyby Bob Haney zaczerpnął jego przydomek (świadomie lub nie!) z poniższego szlagieru:  


No powiedzcie - czy nie jest to chwytliwy kawałek? Teksańskie miasteczko Dumas, które zainspirowało jego powstanie, nie miało zbyt wielu innych claims to fame - dlatego więc Ding Dong Daddy stał się jego symbolem! Doczekał się nawet damskiej wersji: Ding Dong Dolly.

I jeszcze jedna ciekawostka: call sign lokalnej stacji radiowej to KDDD. Pierwsza litera kodu, "K" oznacza w radiowym żargonie, że stacja znajduje się na zachód od Mississippi; te na wschód zaczynają się od "W". Dlaczego akurat tak? Bo litery te - K oraz W - przydzielono Stanom na mocy międzynarodowego traktatu z 1927 (Stany dostały też litery N oraz A, ale te są zarezerwowane dla użytku wojskowego). 

Ostatnie trzy litery są zaś zwykle wybierane przez samych zainteresowanych. KDDD, oczywiście, nosi swój call sign na cześć Ding Dong Daddy'ego!

THE DING DONG DADDIES ARE EXPECTIN' YOU

niedziela, 29 maja 2022

Panele na niedzielę: Dance for Ding-Dong Daddy!

Dlaczego lepiej chodzić do szkoły? Bo jeśli ją rzucisz, to trafisz w ręce kolesia znanego jako Dong Daddy (no dobra, Ding-Dong Daddy) i twoje opcje rozwoju zawodowego będą ograniczone do przestępczości - lub zabawiania Tatuśka tańcem. Myślicie, że żartuję? To lepiej pomyślcie jeszcze raz; Ding-Dong Daddy właśnie na to liczy! Historia: The Revolt at Harrison High, autor: Bob Haney, data: maj-czerwiec 1966.

Okładka - jak to często bywało w tej erze - nieco przeładowana, ale zwróćcie uwagę na szachownicę u szczytu; można po niej poznać, że to komiks DC z lat 1966-67!

Szachownica ta miała stanowić łatwy wizualny identyfikator komiksów DC, ale z perspektywy czasu Carmine Infantino (twórca między innymi Barry'ego Allena, Flasha, oraz redaktor wydawnictwa) podsumował ją jako absolutnie najgłupszy pomysł. Marvel był wtedy u szczytu popularności, argumentował, więc szachownica pokazywała po prostu ludziom, na którą stronę prasowego stojaka nie patrzeć! Ale zostawmy już środowiskowe ciekawostki; co tam dziś słychać w latach sześćdziesiątych? Otóż good old Gotham City (naprawdę tak jest określone w otwierającej narracji) jest terroryzowane przez osobliwy wehikuł:   

To komiksowa wariacja na temat tak zwanego hot rod - czyli indywidualnie składanego samochodu o lepszych niż fabryczne osiągach, hobby popularnego wtedy w Stanach!

Też mi coś, powiecie, to Gotham, więc zaraz pojawi się Batman i - hehe - dojedzie tego kryminalnego hot roda swoim Batmobilem! Macie rację... ale tylko połowicznie:

Wypisz, wymaluj Wacky Races!

Warto zwrócić uwagę na projekt Batmobilu - nieco uproszczony, ale przypomina ten z campowego serialu z 1966. Cadillacowe tylne płetwy, oszklona kabina - wszystko się zgadza! Seria ta była na ekranach od stycznia, myślę więc, ze to nie przypadek.

Gdy Batman i Robin wracają pokonani do jaskini, młody dostaje wezwanie na dywanik do Waszyngtonu. Patriotyczny Bruce momentalnie zwalnia go z obowiązków w Gotham:

"Uncle Sam doesn't have to give reasons, Robin!" - Batman, jak widać, wierzy w ślepe posłuszeństwo rządowi!

Na miejscu okazuje się, że reszta Tytanów otrzymała podobne wezwania. Czas stawić czoła... prezydenckiej komisji edukacji:

Kid Flash trochę się cyka

Dis must be da place? Moje poszukiwania nie objawiły jakiegoś konkretnego the man, który mógłby być autorem; "some long forgotten comedian", powiedziała jedna książka; gdzie indziej znalazłem opis tej frazy jako standardowego burleskowo-wodewilowego żartu. Wpadłem jednak na zabawną historię: gdy jedna grupa wykorzystała tę frazę podczas występu w Salt Lake City, część publiki obrażona wyszła z sali. Dlaczego? Otóż Salt Lake City to miasto założone przez mormonów; gdy ich ówczesny przywódca - Brigham Young - zdecydował się tam osiąść, wygłosił słynną deklarację: this is the place. Lokalni mormoni byli więc przekonani, że trupa robi sobie jaja z ich tradycji! 

Ale czego właściwie chce od Tytanów prezydencka komisja edukacji?

Rząd nie daje sobie rady z problemami, więc wzywa nastoletnich superbohaterów - może i u nas by to wypaliło?

Drop-outs, dowiadujemy się, to wcale nie tylko młodzież edukacyjnie bardzo słaba; chodzi również o wszystkie osoby, które niezależnie od przyczyn przerwały edukację. Młodzieńczy bunt? Inne plany życiowe? Konieczność szybszego pójścia do pracy i zarabiania na rodzinę? Przyczyn może być wiele, a Tytani mają pochylić się nad problemem.

Ruszają więc do Harrison, przeciętnego małego amerykańskiego miasteczka - bo przecież najlepsze przygody Tytanów rozgrywają się w przeciętnych małych amerykańskich miasteczkach. Harrison wyróżnia się może jednym: ponadprzeciętną liczbą rezygnacji ze szkoły. Tytani przylatują na miejsce swoim helikopterem, po czym zasięgają języka u dyrektora lokalnego liceum. Ten od razu szczuje ich na jakiegoś biedaka:

Były to czasy przed RODO

Tytani namierzają Danny'ego - okazuje się, że wozi się on teraz ostro odpicowanym hot rodem. Tylko Kid Flash jest w stanie go dogonić:

Ding-Dong Daddy kocha młodzież!

Czas poznać naszego łotra numeru: oto sam Ding-Dong Daddy Dowd - właściciel lokalnego warsztatu i entuzjasta młodzieżowego slangu. How do you do, fellow kids?

"Make the scene, cats, make the scene!"

Ten aspekt charakteryzacji Daddy'ego jest dla mnie najciekawszy! Czy jego brak autentyzmu, napychanie każdej kwestii modną frazą i silenie się na bycie in with the young cats to odrobina zabawnej samokrytyki Boba Haneya - który przecież sam nie był młodzieniaszkiem pisząc te zeszyty? I like to think so! 

Tak czy inaczej, Dong Daddy oprowadza Tytanów po warsztacie, pokazując im produktywną i szczęśliwą młodzież... odmawia jedynie wpuszczenia ich na zaplecze. Zasłania się tajemnicą firmową; konstruuje tam ponoć najbardziej nowatorskie wozy i boi się, że konkurencja zwietrzy jego sekrety. Nasza drużyna zagaduje więc Daddy'ego, a Kid Flash - jak to on - wibruje przez ścianę, by zbadać sytuację. No i oczywiście: 

LODZIARZ KARABINIARZ

Daddy nie dostaje jednak z miejsca w czapę - Tytani wykazują się rzadką powściągliwością i postanawiają zdobyć więcej dowodów (żeby nie okazało się na przykład, że to szemrani mechanicy robią własny biznes, a Daddy o niczym nie wie). Postanawiają śledzić podejrzanego, lecz warsztat jednocześnie opuszczają trzy hot rody! Dostajemy trochę scen akcji; Kid Flash dogania jednego z nich, który o mało nie wpadł w szkolny autobus; Wonder Girl chwyta lassem drugiego, ale kierowca nokautuje ją prądem; zaś Aqualad... Aqualad staje naprzeciw swego starego wroga: desek surfingowych.

PHTOOM PHTOOM

Deski surfingowe to zaskakująco stały element Teen Titans: tutaj służyły do pokonania łotra numeru, zaś tu ich moc była wykorzystana w służbie zła! Garth nie ma szans wobec ich potęgi:

Ja się tu nabijam, ale dostać w łeb deską surfingową to pewnie nic przyjemnego - i zapewne doświadczenie, które młodzież lat '60 znała z autopsji!

Robin zostaje zaś na miejscu... i ma rację, gdyż chytry Ding-Dong Daddy zwietrzył problem i posłał resztę Tytanów na manowce. Dochodzi do mordobicia z mechanikami, a Boy Wonder daje się złapać z zaskoczenia Tatuśkowi:

O nie, to tak zwany "necklacing", okrutna metoda egzekucji! Teraz go podpalą!

...albo i nie - Robin dostaje po prostu gonga, a gdy dochodzi do siebie - jest przykuty do pędzącego motocykla. Hamulce nie działają, oczywiście! Czego by nie mówić - Daddy ma fantazję.

Próbuję wyobrazić sobie, jak wsadzili nieprzytomnego Robina na rozpędzony motor, ale jakoś mi nie idzie

Do żadnego "or else" jednak nie dochodzi; Robin ląduje w miarę bezpiecznie w pryzmie piachu, a przybyła na miejsce Wonder  Girl - która otrząsnęła się już po porażeniu prądem - rozrywa jego kajdany i pomaga mu się uwolnić.

Tytani nadal nie mają jednak na Daddy'ego - ulubieńca młodzieży i popularnego przedsiębiorcę - żadnych konkretnych dowodów. Udoskonalają więc taktykę i postanawiają zinfiltrować incognito lokalne środowisko motocyklowe. Zmieniają więc ciuchy, Wonder Girl przerabia się na blond i zajeżdżają do lokalnego hamburger and milk shake palace:

Nagle jednak nadjeżdża lokalny gang - The Scorchers!

I cóż to za gang! Same nakrycia głowy to już materiał do analizy. Od lewej, mamy tu kolesia z irokezem; styl ten był popularny wśród amerykańskich żołnierzy w trakcie drugiej wojny, którzy chcieli wydawać się bardziej dzicy i niebezpieczni. Dalej - koleś noszący jughead hat, o którym już pisałem jako o znaku markowym Jugheada z Archie Comics! Kolejny dżentelmen nosi pruską pikelhaubę - skąd właściwie wzięła się ta motocyklowa moda?

Ponownie - zarówno pikelhauby, jak i późniejsze wehrmachtowskie hełmy zyskały popularność za sprawą Amerykanów wracających z drugiej wojny. Oba te nakrycia głowy stanowiły często pamiątkę i łup wojenny, który weterani zabierali do domu - a że niemieckie hełmy były solidne i wygodne, szybko stały się one ikoną motocyklistów. Po pierwsze: dobra jakość; po drugie: chwalenie się żołnierskimi łupami!

Wielu motocyklistów zaklina się więc, że noszą niemieckie kaski nie z racji na fascynację Trzecią Rzeszą - a wręcz przeciwnie, jako pamiątkę jej pokonania! Kolejny motocyklista ze stron Teen Titans nosi zaś... cylinder, który również - nawet współcześnie - stanowi motocyklową ikonę:

Dlaczego? Nie znalazłem definitywnej odpowiedzi, ale widziałbym tutaj dwie główne przyczyny: kontynuację tradycji noszenia cylindrów przez konnych dżokejów oraz formę kontestowania nakazu noszenia kasków. Dla nas kask na motocyklu to oczywistość, ale w Stanach różnie bywa; oto poręczna mapka:

"Age requirement" w ciemnoniebieskich stanach oznacza generalnie, że kaski muszą tam nosić osoby poniżej osiemnastki.

Wracając jednak do fabuły, wywiązuje się bójka - i pan w cylindrze, niczym w jakimś westernie, pakuje jednego z Tytanów do beczki z wodą. Ma jednak tego pecha, że trafił na Aqualada:

Bardzo podoba mi się ten pierwszy panel!

Irokeziarz z kolegą widzą zaś łatwą ofiarę w przebranej Wonder Girl:

"Muss" zachowało się obecnie chyba głównie we frazie "no muss, no fuss"! 

Z całej zadymy wychodzi jednak tyle dobrego, że obronieni lokalni motocykliści obiecują wprowadzić Tytanów w łaski Daddy'ego:

"Why noooo!"

Donna - not one of her proudest moments - bierze się za odwracanie uwagi Daddy'ego, który najwyraźniej nie może oprzeć się tańczącej nastolatce. Kinda creepy, eh?

Swoją drogą - super lyriksy, Donna! Zwróćcie też uwagę na fajny walizkowy gramofon w tle.

Cała operacja idzie jak z płatka - reszta drużyny znajduje dowody na przestępczy biznes właściciela warsztatu oraz pokazuje je pracującym u niego nastolatkom. Donna może więc skończyć występ i rozłożyć Dong Daddy'ego jednym kopem:

Ale flanelowa koszula w kratę - zawsze spoko!

Ding-Dong Daddy ma jednak w zanadrzu jeszcze jedną sztuczkę - morderczy dystrybutor paliwa!

Ostatnio tankując czuję się na stacji paliw niczym Robin i Aqualad powyżej!

Sytuację ratuje Danny - drop-out z początku numeru - który taranuje maszynę osobistym dragsterem Daddy'ego. Zostało tylko zawlec łotra przed oblicze sprawiedliwości...

...a nastolatków - z powrotem do szkoły!

Ci - na szczęście - widzą, że zbyt szybkie wejście na rynek pracy to zła decyzja. Teraz wracają się dokształcić, by żaden kapitalista-kryminalista już nigdy ich nie wykorzystał!

Połowa uroku tej fabuły to sama postać Ding-Dong Daddy'ego - śliskiego kolesia, który wkupuje się w łaski młodzieży. No i hej - najwyraźniej jest on wystarczająco technicznie sprawny, by skonstruować samochód lepszy niż Batmobil! Nie jest to może jeden z najsłynniejszych łotrów DC, ale pojawił się on przynajmniej w animowanych Teen Titans:


A co najlepsze - inspiracją do stworzenia jego postaci była prawdziwa osoba, Ed "Big Daddy" Roth - konstruktor hot rodów i rysownik!

Na przydomek "Big Daddy" zasłużył sobie wzrostem - ponad metr dziewięćdziesiąt!

Na okładce powyżej znajduje się jego zbudowany w 1961 Beatnik Bandit, który obecnie znajduje się w muzeum motoryzacji w Reno w Nevadzie:

Powiedzcie uczciwie - co tam jakimś nudny Batmobil, gdy inną opcją jest barwny Beatnik Bandit!

A co to za kreskówkowy szczur na tabliczce w tle? To niejaki Rat Fink, który stanowił czołową postać rysowaną przed Big Daddy'ego:

Groteskowy Rat Fink ujeżdżał oczywiście rozmaite fantazyjne hot rody!

Teen Titans -  jak zwykle skarbnica kultury z epoki, i nie dajcie sobie wmówić niczego innego! Trzymajmy więc kciuki, by wydawnictwo DC zdecydowało się wysłać na emeryturę wysłużonego Jokera czy Lexa Luthora; let's bring Ding-Dong Daddy back!

piątek, 27 maja 2022

Tom Strong

W 1986 Alan Moore zmienił trend gatunku superbohaterskiego publikując Watchmen - mroczną dekonstrukcję klasycznego wizerunku herosów; w tym wydaniu byli niedoskonali, udręczeni kompleksami, a ich działania wręcz kryminalne. Oczywiście, upraszczam nieco - Moore nie był jakimś komiksowym mesjaszem czy liderem kultu; pojedynczy autor jest w stanie tylko wyrażać pewien zeitgeist. Alan Moore czy Frank Miller mieli jednak doskonałe wyczucie oczekiwań odbiorców: w 1986 domagano się właśnie realizmu, cynizmu i "dojrzałości". Trwała konserwatywna era Reagana (1981-1989); Miller w swoim The Dark Knight Returns wydawał się zafascynowany autorytaryzmem tej epoki, podczas gdy Moore oferował bardziej krytyczne spojrzenie. To jednak materiał na cały esej - dziś dość powiedzieć, że ich pionierskie narracje stały się na kolejnych kilkanaście lat niemal manifestem programowym komiksu superbohaterskiego. The Dark Age was coming.

But we can't stay in the dark forever. Na przełomie millenniów zaczęliśmy mieć dosyć mroku i cynizmu; apokaliptyczni antybohaterowie i rozstrzeliwanie węzłów gordyjskich - kiedyś tak nowatorskie i szokujące - stały się kolejną ograną kliszą. Powoli kiełkował więc trend rekonstrukcji wizerunku superbohatera, i Alan Moore po raz kolejny stanął w awangardzie - tym razem dyskutując z sobą samym sprzed piętnastu lat. Rok - kipiący od symbolizmu przełom 1999 i 2000; komiks: Tom Strong.

Jakie trendy przybrały na sile w erze rekonstrukcji? Kluczowym stał się powrót do klasycznych superbohaterskich wartości: optymizmu, nadziei oraz sense of wonder. We've all experienced enough of the darkness: każdy smutny przegryw potrafi chować się w ciemnej alejce i wyskakiwać na złodziejaszków z pięściami, każdy socjopata może dokonywać karabinem ulicznych egzekucji. W kontraście - prawdziwy bohater ery rekonstrukcji jest figurą światła: nie tylko obroni ofiarę i odda jej ukradziony portfel, ale i wyciągnie silną dłoń ku przestępcy - by spróbować i jego wyciągnąć z tych mroków ludzkiej natury. Bohater ery rekonstrukcji nie musi wcale być idealny - może mieć swoje ludzkie przywary, słabości oraz problemy - ale jest definiowany przez konsekwentne dążenie ku dobru. Ikoną tej filozofii może być klasyczny Superman; może być nią empatyczna Squirrel Girl - ale wpływ tego nurtu jest również widoczny u mroczniejszych postaci. Batman w ujęciu rekonstrukcyjnym - zamiast wpakować kogoś do Arkham i wyrzucić klucze - powie takiej Harley Quinn, że there is a potential for being better in you. Tom Strong, nasz dzisiejszy bohater, nie zbombarduje zagrażających światu samoreplikukących się maszyn; zapyta raczej "jak mogę pomóc, jak możemy uniknąć konfliktu".

Dopiero drugi zeszyt - i już widzimy kluczowe cechy Toma!

Kim właściwie jest Tom Strong? To archetypiczny heros inspirowany nie tylko wczesną erą komiksu, ale i pulpowymi powieściami czy serialami radiowymi. Ucieleśnia on archetyp tak zwanego competent man; nie jest może nadczłowiekiem per se, ale łączy olimpijski ideał fizyczny z geniuszem człowieka renesansu. Rodzice - para naukowców - wychowywali go w komorze grawitacyjnej, dzięki której uzyskał niezwykłą siłę, oraz zapewnili mu wszechstronną edukację. Tom jest więc w stanie znokautować powietrznych piratów oraz przeprowadzać przełomowe naukowe eksperymenty; zna się na fizyce, kryminologii, psychologii i filozofii. Długowieczność zapewnia mu tajemniczy goloka root z egzotycznej wyspy, zaś w przygodach towarzyszą mu żona, córka, robot oraz gadający z brytyjskim akcentem goryl. I choć zamiast rzucania one-linerami z filmów akcji reprezentuje on raczej dystyngowany stoicyzm oraz optymizm, make no mistake - he is adventure personified.

Prawdopodobnie najbardziej wpływowym przykładem archetypu "competent man" był popularny w latach trzydziestych Doc Savage, znany jako The Man of Bronze - geniusz, atleta, detektyw i chirurg, prekursor nowoczesnych superbohaterów! 

Przygody te zaprowadzą Toma od początków stulecia, kiedy się urodził, aż po przełom millenniów... oraz sam kres czasu. Tom odwiedza prehistoryczną Pangeę, alternatywne rzeczywistości, inne planety oraz krainę zmarłych - jakby starając się odpowiedzieć na wyzwanie rzucone mu przez zamaskowanego superłotra w pierwszym numerze: let's see how mythic we can be! Od pary dziewiętnastowiecznych odkrywców - jego rodziców - na tajemniczej wyspie, przez lśniące wieżowce i podniebne kolejki linowe Millennium City, aż po loty kosmiczne - spowolnione starzenie się Toma pozwala Moore'owi na utkanie historycznego gobelinu.

Paul Saveen - białe rękawiczki, nienaganny smoking oraz elegancka domino mask! Archetypiczny supervillain? O nie, w tej serii obowiązująca terminologia to "science hero" oraz "science villain"!

I nie chodzi tu bynajmniej tylko o fikcyjną historię Millennium City, ale także o całkiem realną ewolucję komiksu. Alan Moore oraz Chris Sprouse - rysownik większości serii - fundują nam metatekstualną zabawę pełną hołdów, nawiązań i dyskusji. Przygody Toma w latach '50 są więc ciepłym pastiszem publikacji wydawnictwa EC Comics z tego okresu - nie tylko na poziomie scenariusza, ale i strony wizualnej... a nawet liternictwa! Spójrzcie; oto fragment z Crime SuspenStories, flagowego tytułu EC z 1950...

...a oto Tom Strong osadzony w podobnym okresie:

Krój liternictwa rozpoznawalny z miejsca!

W latach '50 Dhalua - bohaterka, królowa i żona Toma - portretowana jest zgodnie ze standardami epoki: jako damsel in distress w cętkowanym bikini. A że znamy ją już ze "współczesności" jako properly kickass lady - efekt jest celowo żenująco-komiczny!

Gdy dochodzimy do lat '60 oraz pastiszu Silver Age, Tom przeżywa odpowiednio silly przygody - kiedy na przykład podróżuje w czasie, jest to klarowny wizualny cytat z ówczesnych przygód Superboya i Legionu Superbohaterów:

Znacie już ten styl narracji z naszego cyklu o Legionie!

Kadr z tego wpisu!

W naszych niedzielnych dyskusjach przypatrujemy się ostatnio slangowi lat '60; Moore i temu trendowi daje pieszczotliwego prztyczka w nos:

Od slangu rymującego po obowiązkowe "Daddy-O" - zupełnie jak w dialogach Boba Haneya! 

W innej z przygód Tom zostaje uwięziony na kartach komiksu, co jest okazją do żartów z kultury kolekcjonerskiej oraz starych reklam - wiecie, X-ray specs, podręczniki "jak zostać siłaczem", sea monkeys, all that jazz. Całość kończy się odniesieniem do Comics Code...

...ale wspominane tu brutalne pomysły nie są po prostu gagiem: to odniesienia do autentycznych treści krytykowanych w książce "Seduction of the Innocent" psychiatry Fredericka Werthama, który w 1954 rozkręcił nagonkę na komiksy!

Był to klasyczny przykład tzw. moral panic; Wertham ubolewał, że "ta współczesna młodzież" jest taka zła za sprawą tych okropnych książeczek z obrazkami. By udowodnić swoją tezę, występował nawet przed komisją senacką z rozmaitymi przykładami komiksowym bezeceństw; jednym z nich była historia zatytułowana Foul Play, w której sportowca-mordercę spotyka brutalna, ironiczna kara:

Drużyna gra nim w baseball! Warto podkreślić - był to horror kierowany do dorosłych, ale Wertham naginał wszystko pod swoją tezę aż furczało. To cała wielka historia, którą omówimy może w detalach kiedy indziej!

Alan Moore często jest memetycznie redukowany przez współczesny internet do roli dziwaka oraz malkontenta. Do tego drugiego ma solidne powody - był jako twórca ofiarą niefajnych praktyk związanych z prawami autorskimi, zaś o filmowych adaptacjach własnej twórczości - od The League of Extraordinary Gentlemen po Watchmen - ma opinię wyjątkowo krytyczną. Czasem w tym wszystkim zapomina się, że Moore całym sercem kocha komiks; wychował się na nim, polował na zeszytowe wydania, rozczytywał te kolorowe fabuły aż do popękania zszywaczy. Właśnie tę stronę Moore'a - radosnego entuzjasty piszącego love letter dla ukochanej formy - można zobaczyć na stronach Toma Stronga... and it's awesome.

Nie ma komiksowego high concept, który byłby poza zasięgiem Toma Stronga!

Moore pisał pierwsze dwie trzecie serii oraz finałowy zeszyt (bo - choć bawi się konwencją monthly ongoing - jest to seria bardzo ładnie zamknięta!); jedną trzecią oddał zaś gościnnym scenarzystom i rysownikom. Ich lista to who's who świata komiksu; nie będę wypisywał tu wszystkich, ale jest tam Howard Chaykin, Geoff Johns, Mark Schultz, Brian K. Vaughan i Ed Brubaker. Cała ta plejada gwiazd stara się dołożyć własne cegiełki do mitycznej figury Toma Stronga - i na rezultaty warto popatrzeć!

Swoje pięć minut ma również Michael Moorcock, znany bardziej jako powieściopisarz! Wrzuca on Toma w konwencję pirackiej przygody, w której pojawia się albinos dzierżący czarne ostrze - co dla osób śledzących jego twórczość brzmi z pewnością znajomo!

Odczytywany na powierzchownym poziomie Tom Strong to przyjemna rekonstrukcyjna przygoda. Science heroes oraz science villains! Statki kosmiczne, starożytne ruiny, relikty Trzeciej Rzeszy i gadające goryle! Choć Tom żyje w swoim własnym uniwersum (nosiło ono szyld America's Best Comics), Moore replikuje tu manewr znany z Watchmen i z każdym zeszytem dokłada mimochodem kolejne elementy historii oraz tła, nierzadko rozpisane na całe pokolenia. Realia - chociaż pełne komiksowych absurdów - wydają się więc lived in and evolving; Moore sprawnie tka iluzję, dzięki której świat ten wydaje się być pełny i kompletny.     

Ach, chwila luzu i papierosek z mistycznego korzenia!

Dużo więcej wyciągnie jednak z Toma Stronga osoba zaznajomiona z formą i historią amerykańskiego komiksu. Wirtuozeria Moore'a w zabawie cytatami, konwencjami i motywami raz za razem wywoływała na mojej twarzy szeroki uśmiech - szczególnie przez jej szczerość i autentyczność! To nie seria miałkich, komercyjnych cameos, których jedynym celem jest zbudowanie ekscytacji kolejną częścią filmowego serialu; to osobisty hołd Moore'a dla dekad historii medium. Co ważne, nie jest on bezkrytyczny - postacie patrzą na wszystko ze współczesnej perspektywy, komentując czasem niezręczności czy dziwactwa lat minionych... but it's never mean-spirited.

High adventure!

Trudno byłoby, aby na przestrzeni niemal czterdziestu numerów nie pojawiły się również potknięcia. Moore powtarza czasem zbliżone koncepty lub żarty, i to raczej niezamierzenie - jakby próbował wydestylować je do doskonalszej formy, ale formuła periodyku nie pozwalała już mu się cofnąć i usunąć starych szkiców. Niektóre przygodowe pomysły mogą też wydawać się nam nieco ograne, ale tu przypomnę - Tom Strong pojawił się na stojakach przeszło dwadzieścia lat temu, i część jego nowatorstwa została od tej pory zwyczajnie zasymilowana przez mainstream. Czuć również, że ostatnie zeszyty to już nie Moore, a antologia gościnnych występów - rzutuje to na zmiany tonu, ale trzeba to po prostu przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Finałowy zeszyt wiąże jednak wszystko w piękną całość!

"Sense of adventure and wonder" - that's what it's all about!

Jeśli tylko spojrzeć nieco głębiej - w pracach Moore'a jest naprawdę dużo humanizmu i ciepła; nawet w pozornie cynicznych Watchmen centralnym protagonistą jest eks-superbohater z lekkim brzuszkiem, a finałowe chwile niektórych postaci są deklaracją ludzkiej solidarności. Tom Strong to komiks, w którym humanizm Moore'a lśni jak rzadko - pełen optymizmu, przygody oraz sense of wonder. Epizodyczna forma nie ma elegancji zamkniętej graphic novel - stąd też wątpię, by tytuł ten doczekał się mainstreamowej rangi zbliżonej do Watchmen - ale it just might be my favorite work of Alan Moore. Po trosze milenijne podsumowanie dekad komiksowej historii, po trosze deklaracja ideowa nowego, jaśniejszego kierunku gatunku superbohaterskiego - Tom Strong przypomina, że z cynizmu trzeba się czasem otrząsnąć; że jest historia, którą warto celebrować, oraz ideały, od których warto dążyć.

Thanks, Alan.    

Sporo zeszytów koloruje znany z Hawkeye'a Matt Hollingsworth!

I na koniec: po polsku wydano już dwa zbiorcze albumy Toma Stronga, zaś trzeci - ostatni - ma wyjść jesienią tego roku. Tłumaczy je doświadczona Paulina Braiter, ale postawiono przed nią zadanie niemożliwe - oryginał Moore'a skrzy się od idiomów oraz językowych zabaw, slangu i kadencji specyficznych dla danych epok medium. Tłumaczka stara się pięknie i za to czapki z głów - próbuje oddać klasyczną aliterację czy bombastyczny styl Silver Age - ale, koniec końców, jest to anachroniczna imitacja stylistyk, które w polskiej literaturze były po prostu nieobecne (zgrabnie wypadają za to pseudowiktoriańskie dialogi brytyjskiego goryla - w końcu tę konwencję, dla odmiany, znamy). Giną też subtelności w rodzaju wspomnianego wyżej liternictwa a'la EC Comics... ale tłumaczenie Toma Stronga to naprawdę impossible job.

No bo pewnie - funny animal comics to kolejny gatunek, który Moore bierze na warsztat! A że to styl pełen dwuznaczności i humoru słownego...

I już naprawdę na koniec: komiks ten - ze swoimi odniesieniami do przełomu millenniów, kiedy zaczął się ukazywać - nabrał już sam uroku retro, szczególnie pod kątem popkulturowych aluzji. Tesla, nastoletnia córka Toma and a science hero in her own right, porównana zostaje oczywiście...  

...do Lary Croft, która wtedy właśnie po raz pierwszy zdobywała popularność!

Nerdowate chłopaczki - fani Toma - mają zaś na ścianie ciekawy kalendarz...

...ze słynną sesją zdjęciową Gillian Anderson dla magazynu Esquire!

Hej, jako stary fan Z archiwum X jestem kontraktowo zobligowany do rozpoznawania takich głupotek! A kto wie, co wam uda się znaleźć na łamach Toma Stronga?