![]() |
Spoilerów będzie po kokardę, no bo jak tu solidnie omówić film bez nich? |
Po pierwsze: uff, nareszcie! Nowe uniwersum DC rodziło się długo i w bólach: mieliśmy projekty przejściowe (Blue Beetle, drugi Suicide Squad), mieliśmy "to nie jest stare uniwersum, ale nowe chyba też raczej nie" (The Batman, Pingwin), mieliśmy "no to już właściwie nowy kanon, ale jeszcze się nie deklarujmy, co nagle to po diable" (Peacemaker), mieliśmy "niekanoniczne, ale wybadajmy wody i zróbmy taki test run nowego uniwersum w humorystycznej animacji" (My Adventures with Superman), mieliśmy "no teraz to już zdecydowanie nowe uniwersum, ale oficjalnie poczekajmy do filmu kinowego" (Creature Commandos)... no i teraz w końcu, w końcu możemy już oficjalnie mówić o nowym kinowym uniwersum DC.
Gods and Monsters, brzmi organizacyjny wspólny tytuł pierwszego rozdziału tego projektu - i fraza ta pojawia się już w pierwszych minutach najnowszego filmu. Dowiadujemy się, że era metahumans (jak zwykło się określać super-postacie w DC) trwa już od około trzystu lat, zaś Superman znany jest światu od trzech - co z jednej strony sprawnie wrzuca nas in media res (bo czy naprawdę ktoś potrzebuje tłumaczenia, kim jest Superman czy Lex Luthor oraz kolejnej origin story?), a z drugiej - nie przywiązujmy się przesadnie do tych dat, bo gwarantuję, że wylecą za okno przy pierwszym wymagającym tego projekcie (cała komiksowa iluzja continuity to przecież jeden wielki misz-masz). Rozumiem jednak wprowadzenie tego elementu na ekran: potrzebujemy jakiegoś kontekstu, jakichś ram czasowych, i te są nie gorsze niż jakiekolwiek inne.
Nie dziwię się, że jedne z pierwszych oficjalnie pokazanych kadrów pochodziły z tej sceny:
Film dostarcza jednak pełnego kontekstu: to scena ważnej, intymnej rozmowy pomiędzy Supermanem a Lois. Owszem, za oknem widać jakieś kolorowe dziwo - jest to ponoć imp z piątego wymiaru, mrugnięcie okiem do klasycznej postaci Mr. Mxyzptlka - ale jest ono już tłuczone przez innych superbohaterów, w tym Green Lantern dość komicznie nawalającego wielkim zielonym bejzbolem. Sekwencja ta stanowi, moim zdaniem, klucz tematyczny do całego filmu, jeśli nie całej filozofii stojącej za nowym DC: potwory i superbohaterowie są tam... może nie "codziennością", ale niezaprzeczalnym faktem natury. Ważniejsi niż kolorowa maszkara za oknem są jednak ludzie oraz ich osobiste, emocjonalne historie; Green Lantern już tam pałuje tego impa, skupmy się na relacji Lois i Supermana. Dzięki light show za oknem powolna, emocjonalna scena dialogu nie jest wizualnie nudna - i otrzymujemy solidną porcję kontrastowego humoru. Zabawne było obserwowanie na sali kinowej, jak różne progi absurdu mają poszczególne osoby na widowni: jedna chrząknęła śmiechem szybciutko, inna zaczęła rechotać dopiero po chwili. Patrząc z perspektywy komiksowej: mamy współczesne, realistyczne odwzorowanie emocji oraz relacji międzyludzkich, ale w zabawnym tle wyciągniętym niemalże z komiksowej Silver Age, z szalonych i wesołych lat '60.
A skoro już mowa o Silver Age, nie sposób pominąć...
![]() |
Superpies Krypto! Superroboty! Forteca Samotności! (Szybki aside: wiecie, że Fortress of Solitude to arktyczna baza, z której korzystał... Doc Savage, pulpowy bohater z lat '30? Batman zrzynał od pulpowego The Shadow i Zorro; Superman miał własny krąg inspiracji!) |
Scena w Fortecy jest jedną z pierwszych i - ponownie - doskonale ustawia ton całości. To już nie smutny, tragiczny, "unowocześniony" Superman Zacka Snydera; to pulpowa, kreskówkowa zabawa. Skąd wziął się Krypto? Czy to nie dziwne, że inna planeta wydała nie tylko istoty bliźniaczo podobne do ludzi, ale i do naszych psów? Czy to nie dziwne, że Kal-El to niby taki ostatni ocalały, a okazuje się, że nawet pieska wysłali z tej umierającej planety? Czy to nie dziwne, że ten piesek nosi pelerynę? Odpowiedź na te wszystkie te "zatroskane realizmem" pytania jest prosta: tak, a o co chodzi? Obecność Krypto (i to w bardzo klasycznej wersji!) to kolejna deklaracja; Gunn decyduje się nie wstydzić szalonej Silver Age i porzucić nolanowsko-snyderowski "realizm" na rzecz radosnego campu. Jak dla fana komiksów - trudno o lepsze wieści!
![]() |
Adventure Comics #210, 1955; autor - Otto Binder, późniejszy twórca Legionu Superbohaterów (1958)! Jak wiele postaci z tej ery, Krypto był w zamierzeniu jednostrzałową, humorystyczną postacią w przygodach Superboya; bardzo pozytywny czytelniczy odbiór pomógł mu jednak trwale wejść do komiksowej obsady. |
![]() |
... i tak Krypto stał się efektem całkiem ziemskich eksperymentów nad kryptoniańskimi genami, podobnie zresztą jak Conner - ekranowy Superboy. |
![]() |
Ano właśnie, Mr. Terrific i reszta ekipy! |
Gunn - swoim zwyczajem - zdecydował się umieścić na ekranie nie do końca zgrany zespół mniej znanych postaci. Zamiast klasycznej Ligi z trójcą Superman/Batman/Wonder Woman widzimy więc drużynę sponsorowaną przez Maxwella Lorda (komiksowego sponsora Justice League International), która nie może jeszcze nawet zdecydować się na odpowiedni szyld; Justice Gang, próbuje przepchnąć Green Lantern, na co reszta ekipy wywraca oczami.
Zdecydowanie są to geny właśnie wspomnianej JLI: relatywnie mniej znane postacie, Maxwell Lord u steru (choć w filmie dostał raptem jedną scenkę, gra go Sean Gunn, brat Jamesa; wnioski na przyszłość można wyciągnąć), Green Lantern Guy Gardner jako komediowy buc i palant. Będę zdziwiony, jeśli w którymś z kolejnych projektów nie pojawi się chyba najsłynniejsza scena z Gardnerem: ta, w której wkurzony rzuca się z łapami na Batmana i zbiera w ryja - po pojedynku trwającym dokładnie... one punch:
![]() |
"What happened to him? Is he dead? Naw... we couldn't be that lucky!" |
![]() |
Senasation Comics #1, styczeń 1942 |
I jeszcze jedna ciekawostka: live-action Krypto pojawił się wcześniej w serialowych Titans, Mr. Terrific był zaś jedną z głównych postaci serialu Arrow - tam w nieco innej interpretacji, gdyż zamiast "Michael" miał na imię "Curtis" i był grany raczej jako młody heros-praktykant pod skrzydłami Oliviera.
![]() |
Echo Kellum nosił jednak w tej roli maskę i kurtkę nie gorsze niż te filmowe - z obowiązkowym FAIR PLAY na rękawach! |
Nie sposób też nie wspomnieć o pojawiającej się króciutko w Supermanie... Supergirl!
![]() |
W tej roli Millie Alcock! |
Byłem pod wrażeniem tej krótkiej scenki, ponieważ - jak wiele scen w Supermanie - działała sprawnie na kilku poziomach. Powierzchownie była to sekwencja komediowa; Kara zataczając się wpada podchmielona do Fortecy Samotności, mówi na kuzyna bitch, bawi się przez moment z Krypto; the audience laughs.
Tymczasem - to była scena tragiczna.
Kara jest tu w klarowny sposób - od sytuacji aż po brązowy płaszcz - wyciągnięta z otwarcia komiksu Supergirl: Woman of Tomorrrow, moim zdaniem najlepszego z komiksów Toma Kinga. Jako Kryptonianka musi oddalić się od żółtego słońca, by móc poczuć wpływ alkoholu; odwiedza więc planety pod czerwonymi gwiazdami, gdzie może się w spokoju znieczulić. A potrzebuje tego, by zagłuszyć wyniszczający kompleks ocalałej; Superman opuścił Krypton jako niemowlę, ona była już świadomą nastolatką (ich widoczna różnica wieku jest tłumaczona relatywizmem czasu, podróżami kosmicznymi, takie tam). Kontakt Kal-Ela z rodzimą planetą to garść nagrań i nieco technologii; Kara była świadkinią więcej niż jednej apokalipsy i hurtem grzebała zmarłych zanim osiągnęła pełnoletniość. Z początku Woman of Tomorrow Kara jest pełna autodestrukcyjnej rezygnacji: albo ktoś ją zadźga w kosmicznej tawernie pod czerwonym słońcem, albo chociaż się upije; both are fine with her.
![]() |
Supergirl: Woman of Tomorrow #1, 2021. Zwróćcie uwagę na płaszcz! |
Otrzymujemy więc migawkę Kary, która przez trzydzieści sekund może wydawać się fun party girl i budzić radość widowni... ale to nie to, i spodziewajmy się, że Krypto zostanie ranny pod jej opieką, a Maid of Might - tknięta złością i poczuciem winy - ruszy w kosmiczną odyseję, by postawić pieska na nogi. Solowy film Supergirl już w przyszłym roku!
Inna istotna scena to oczywiście ta dotycząca mediów: Superman robi dobrą minę do złej gry, ale jest mu bardzo przykro, że ludzie w internecie piszą o nim niemiłe rzeczy. Gdy później zostaje pojmany przez Lexa Luthora i wtrącony do kazamatów miliardera widzimy krótką przebitkę na źródło nienawiści: Lex pokazuje z dumą farmę botów, czyli - z komiksową wizualną fantazją - halę pełną klepiących w klawiaturę wściekłych małp z chipami w mózgach.
![]() |
"SUPERMAN NAJGORSZY!!!1!" |
Scena wywołała jeden z największych śmiechów podczas seansu i nic dziwnego; małpy=śmiesznie, stare prawo, a do tego metafora była bardzo sprawna. Ale głupie, może oburzyć się ktoś dbający o realizm, czy Lex Luthor nie mógłby zwyczajnie napisać jakieś bota AI? Po co mu te małpy? Ale małpy są potrzebne dla szerszej metafory: wyszczerzone, wściekłe pyski i groźne pokrzykiwanie to dobry karykaturalny obraz emocjonalnego internetowego trolla, zapadający w pamięć dużo bardziej niż "realistyczna" farma botów (a do tego: czy nie kojarzycie może jakiegoś realnego miliardera, który wszczepia małpom chipy do mózgu?). Bez małp nie mielibyśmy też ładnego zamknięcia metafory pod koniec filmu: gdy Lex zostaje pokonany, uwolnione z ciemnej serwerowni małpki wybiegają pospołu na światło dzienne, ciesząc się naturą, wspinając na drzewa, bawiąc z Krypto. Nawet dla tych zafiksowanych internetowych trolli jest nadzieja, mruga do nas okiem Superman; koniec końców są tylko (często sterowanymi przez potężniejsze siły) więźniami nienawiści, hopefully there is a way to free them. Bez tej ostatniej sceny byłaby to tylko dehumanizująca karykatura; małpki na wolności pogłębiają wymowę konceptu.
W innym wątku o mocno humanistycznej wymowie: ostateczny upadek Luthora przychodzi nie za sprawą kryptoniańskich pięści, a jego własnej antypatycznej osobowości. Ludzie - początkowo skuszeni blichtrem sławy i bogactwa - ostatecznie zwyczajnie nie chcą pracować z furiatem i zazdrośnikiem; od technika nadzorującego systemy aż po Eve Teschmacher, dziewczynę Lexa, która ostatecznie woli skromnego dobrego chłopca Jimmy'ego Olsena.
![]() |
W tej roli Skyler Gisondo! |
Cieszę się bardzo z całkiem sporej ekranowej obecności Jimmy'ego; choć niepozorny, to jedna z ważniejszych figur w analizie komiksu superbohaterskiego (nie wierzcie mi na słowo - Grant Morrison pisał o tym obszernie). W jednej strony: Jimmy, Superman's Pal, reprezentuje ludzkość w wielu jej twarzach i odsłonach; z drugiej - jest cudownie szaloną w swych wielorakich transformacjach figurą. Superman skupił się na jego dziwnym magnetycznym uroku:
![]() |
"What is this strange fascination I exert over gorgeous babes?" |
Może nawet było to komediowo zagrane za mocno, bo Jimmy wydawał się koniec końców nie zwyczajowym niewinnym barankiem, a odrobinę zbyt cynicznym reporterem kapitalizującym na uczuciach Eve... ale film nadrobił to podkreślając, że Eve nie jest bynajmniej słodką idiotką trzaskającą sexy focie. Mam nadzieję, że Jimmy doczeka się pogłębionej charakteryzacji; ma w końcu prowadzić własny serial, będzie więc na to miejsce - i mogę tylko trzymać kciuki, by doskonała seria Superman's Pal Jimmy Olsen Matta Fractiona była inspiracją równie mocną, co Woman of Tomorrow w przypadku Supergirl.
A co do postaci negatywnych...
![]() |
Nicholas Hoult świetny w roli Lexa! |
Kolejny dobry wybór: wiele ekranizacji superbohaterszczyzny (ale w sumie i mediów ogółem) przyzwyczaiło nas, że łotr musi być złożony, godny współczucia, najlepiej jeszcze o tragicznej przeszłości lub motywowany zrozumiałymi przesłankami; just misguided or going too far. To oczywiście zrozumiałe, ale czasami - dla przełamania monotonii - przyda się też złoczyńca, który jest mwa-ha-ha evil; a gdzie lepsze na to miejsce, niż w historiach superbohaterskich? Lex jest antypatyczny, kierowany najniższymi przesłankami, socjopatyczny w traktowaniu otoczenia; nawet jego "charyzmatyczne" momenty mają posmak pozerstwa, cynicznej autokreacji oraz pragnienia zbierania poklasku od internetowych przydupasów. To nie jest postać do analizy pod kątem charakterologicznej złożoności; to przykład negatywny, encyklopedyczna ilustracja stwierdzenia "te cechy charakteru są okropne, nie ma tu czego usprawiedliwiać". W jednej z finałowych scen słyszymy nawet - morał wbijany młotkiem do głowy, ale czasem trzeba - że "niezależnie od poglądów politycznych możemy się wszyscy zgodzić, że Lex Luthor to ćwok". Nie szukaj tu głębi oraz usprawiedliwień, zdaje się mówić Gunn; to zły koleś - dbaj po prostu, żeby nie być jak on.
I jak mu łezki poleciały ze złości, kiedy wszystko mu się posypało, jak ładnie to zagrał!, cieszyła się po seansie żona.
And then there is The Engineer.
Engineer, Angela Spica - nazwana nawet tak w Supermanie, nie ma więc mowy o jakiejś innej Engineer o podobnych mocach - to oryginalnie... postać pozytywna, dziwnie było więc widzieć ją jako popleczniczkę Luthora. Nie wywodzi się nawet z głównego DC, a z WildStorm - początkowo osobnego wydawnictwa założonego na fali creator-owned biznesów z lat '90, później zaś imprintu DC zachowującego jednak status osobnego uniwersum (...a w końcu w pełni zintegrowanego z głównym DC, ale nie kopmy dziś przesadnie w wydawniczych zawiłościach).
![]() |
The Authority #6, październik 1999 |
Engineer należała do Authority: zespołu, który miał być "nowoczesną" odpowiedzią na powtarzane od lat zarzuty wobec narracji superbohaterskich: że bohaterowie są reaktywni, nie proaktywni, że ich działania nie mają tak naprawdę realnego wpływu na świat. The Authority - drużyna będąca ekwiwalentem Justice League - szczyciła się więc swoją "proaktywnością": powodowała wielkie zmiany w kształcie całego świata, łotrów mordowała raz na zawsze, takie tam. Czujecie pewnie, że nie byłem szczególnym fanem, ale zresztą pisałem o tym nieraz: był to moim zdaniem cynizm pomylony z dojrzałością, któremu towarzyszyło szybkie scenariuszowe zapisanie się w kozi róg i stale spadająca sympatia do postaci. Nie przeczę, że była to całkiem dobra szerokoekranowa rozrywka - inwazje z innego wymiaru, konfrontacja superbohaterów z Bogiem - ale ostatecznie był to też wykwit nieznośnej na dłuższą metę edginess wczesnych lat '00, z synonimicznymi wręcz z takimi klimatami autorami jak Warren Ellis (miałem już o nim kilka słów do powiedzenia) czy Mark Millar.
The Authority to - w nowym rozdaniu filmowego DC - jeden z planowanych filmowych projektów. Żywię więc nadzieję, że (jeśli dojdzie do skutku) będzie to nie imitacja bezwładnego, skupionego na szoku i widowisku cynizmu lat '00, a współczesne rozliczenie z tą erą; Engineer jako postać negatywna w Supermanie może tu sugerować podobny kierunek, i kto wie, być może dostaniemy rekonstrukcjonistyczny w wymowie projekt w rodzaju What's So Funny About Truth, Justice and The American Way?, po prostu z The Authority w miejscu drużyny The Elite.
Nasuwa się jeszcze jedno ostatnie porównanie: kinowe uniwersum Marvela wyrosło właśnie na kanwie The Ultimates, zmodernizowanego i cynicznego obrazu Avengersów z wczesnych lat '00 (autorstwa wspomnianego Marka Millara zresztą). Linia Ultimate miała stanowić uproszczoną, zwięźlejszą i ogólnie bardziej sexy wersję marvelowskiej continuity dla czytelników dwudziestego pierwszego wieku i przez parę lat był to wielki sukces - aż pojawiły się klasyczne problemy, czyli nowa continuity robiąca się praktycznie równie nieprzystępna i wykluczająca dla świeżaków, co ta stara. Podobny proces obserwowaliśmy na kinowym ekranie; po pierwszym zachwycie coraz częściej słychać już było głosy, że trudno oglądać kolejny film z serii jako niezależną produkcję, a fiksacja na "budowaniu spójnego uniwersum" (w praktyce obciążaniu produkcji często pozbawionymi kreatywnej radości "gościnnymi występami", byle tylko zbudować podwaliny pod kolejny projekt) staje się ważniejsza niż same indywidualne historie.
Mam więc nadzieję, że kinowe DC - czerpiąc już z nowych wzorców oraz bogatsze o dwie dekady komiksowych doświadczeń - nie będzie próbowało imitować tej sztywnej continuity, a przybierze formę bardziej mitologiczną. Jak coraz częściej mówią współczesne komiksy: czy to kanon, czy nie? A co to za różnica; jeśli nie kłóci się z niczym innym, to kanon, jeśli kłóci, to wybierz swoją preferowaną wersję. Mity mogą być przecież równoległe, alternatywne, konkurujące, same wręcz sobie zaprzeczające - i nie trzeba tego uzasadniać multiwersami czy podróżami w czasie; taka przecież, od starożytności, jest natura mitów i legend.
So let's see where Gods and Monsters take us.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz