![]() |
Ponownie bez trailerów komiksowych! Co miałem do powiedzenia o tych ostatnich, to już powiedziałem. |
Po pierwsze: mamy to! W podsumowaniu zeszłotygodniowego wpisu o komiksowej serii Godzilli z lat '70 napisałem, że aktualny marvelowski crossover wydaje się traktować ją jako niebyłą - i tak faktycznie było w pierwszym one-shocie, w którym Król Potworów spotyka Fantastyczną Czwórkę. Ale już w crossoverze z Hulkiem pojawia się on:
![]() |
Doctor Demonicus! |
Kto nie wie, kim jest ta cudownie nazwana postać, niech cofnie się do wpisu sprzed tygodnia! Tak czy inaczej, Doktor jest w tym wydaniu okaleczonym przez kaiju (dlatego nosi pełną maskę) członkiem Thunderbolts. Wszystkie te godzillowe zeszyty to luźna, niekanoniczna zabawa, ale hej - jeśli dostaliśmy już nowoczesną interpretację Doktora, to może pojawi się również w głównym uniwersum! Byłoby demonicznie.
Ubawiła mnie też jedna z alternatywnych okładek numeru ze Spider-Manem, która nie dość, że wprost odwołuje się do stylistyki Herba Trimpego z lat '70, to do tego jest...
![]() |
..."approved by the Godzilla Authority" - spójrzcie na stempel u góry! |
To oczywiście mrugnięcie okiem do faktu, że w tym okresie komiksy niemalże obowiązkowo musiały mieć na okładce stempel Comics Code Authority - wewnętrznego branżowego ciała cenzorskiego, o którym pisałem już tyle razy, że oszczędzę wam kolejnego historycznego wykładu. Jeszcze jeden crossoverowy zeszyt przed nami, ale póki co najbardziej podobały mi się te z Hulkiem (Doctor Demonicus oraz szaleństwa w rodzaju Hulka robiącego Godzilli defibrylację!) oraz ze Spider-Manem. Gwiazdami numeru były tam zdecydowanie Black Cat oraz Mary Jane, które w retro-fabułce (osadzonej tuż po Secret Wars) dowiadywały się wzajemnie o swoim istnieniu:
![]() |
Spider-Man woli już walczyć z Godzillą, a panie drą przysłowiowe koty pomagając przy ewakuacji okolicy; "hurry!", woła do gapiów Felicia, "follow that completely average box-dye redhead!" |
Lekkości dokłada fakt, że w finale - słysząc standardowe głupie żarty skaczącego dookoła Godzilli Spider-Mana - obie bohaterki patrzą na niego zażenowane i mówią zgodnie "wiesz co, a weź se go jednak"; "nie nie, jest twój, dopłacę". Prosty humor, lecz humor!
Zaś z kategorii topical: otwierająca zeszyt strona pokazuje billboard Dazzler, który wydaje się wprost nawiązywać do kontrowersyjnej okładki najnowszego albumu Sabriny Carpenter:
![]() |
Ucięta po lewej w strategicznym miejscu, by wizualne nawiązanie nie waliło jak cep - ale to niezaprzeczalnie dokładnie ta poza! |
Jako fan Dazzler powiem, że jest to bardzo on brand for her: komiksowa Alison zwykle czerpała z aktualnej popkultury, stanowiąc odbicie gorących trendów lub wręcz osób. Od narracyjnej strony: whatever's trending at the moment - Dazzler's it! Mieliśmy więc sporo mrugnięć w rodzaju Dazzler is Marvel's Taylor Swift (chodziły zresztą plotki, że Taylor miałaby zagrać filmową Alison, ale uczciwie mówiąc taki projekt wydaje mi się mało realny), tutaj mamy zaś Dazzler is Marvel's Sabrina Carpenter. W crossoverze z Godzillą, of all places.
Swoją drogą - wiecie, co jeszcze ostatnio przeczytałem?
![]() |
Czterozeszytową miniserię Dazzler: World Tour autorstwa Jasona Loo! |
Am I a segue specialist or what?! Blogowe Variety Show to właśnie miejsce na takie serie: niekoniecznie poświęcałbym im pełen wpis, ale chciałbym jednak zaznaczyć ich istnienie. Era Krakoa dobiegła niedawno końca i jak zwykle poczekam pewnie kolejnych kilka lat, nim usiądę do przekrojowej lektury nowszych zeszytów... ale dla ulubionych postaci robię wyjątek, i to właśnie Dazzler: World Tour jest moim pierwszym x-komiksem kolejnej ery (pomaga, że niedawno wyszło wydanie zbiorcze). Te cztery zeszyty to wybitnie tzw. fluff dla fanów postaci, ale przecież można było spodziewać się tego po tytule!
![]() |
Dazzler - próbując zbudować nieco dobrej woli wobec mutantów - rusza w tytułowe tournée po świecie, ale ktoś sabotuje jej występy. Krótko mówiąc: konwencjonalna fabuła z Dazzler, jak od sztancy! |
Ale wiecie, że tych komiksów nie czyta się dla fabuł, a postaci; poza tytułową bohaterką byłem więc mile zaskoczony obecnością starych znajomych z X-Factor, którzy - jak widać powyżej - robią za obsługę techniczną/ochronę. Kompletnie z zaskoczenia wzięła mnie zaś obecność Sofii Mantegi: Wind Dancer, budżetowej Storm z Academy X! Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu fandom domaga się stale, by wrócić do tych dzieciaków - a przynajmniej do kogoś innego, niż będącej niekwestionowaną gwiazdą tamtej ekipy X-23.
Tak czy inaczej, Sofia występuje tu w roli menedżerki/specjalistki od PR i to od niej wychodzi pomysł, by się nie wychylać i nie alienować ludzkich fanów. Dazzler - wiadomo, jest uśmiechniętą blond pięknością i taki obraz mutantów łatwo sprzedać; widocznie odstająca od kanonów piękna perkusistka zespołu otrzymuje jednak średnio progresywną propozycję:
![]() |
To jak najbardziej porządny kierunek fabuły: Dazzler śpiewa o byciu "out and proud", ale - jak widać - szczytna idea sobie, a realia sobie. |
Co ważne, wątek ten jest rozgrywany jako celowe naświetlenie koniunkturalnej hipokryzji i chociaż stawia Sofię w kiepskim świetle, to jednak można zrozumieć jej motywacje (sytuacja w relacjach ludzkość/mutanci i tak jest wystarczająco napięta, myśli, nie czas na radykalizm). Nikt nie jest zadowolony ze zgniłego kompromisu, ale na szczęście podczas koncertu dochodzi do superbohaterskiej nawalanki (bez zadymy to nie porządny koncert Dazzler!, śmieją się raz za razem niemal wszystkie postacie), holograficzna obroża zostaje uszkodzona, Dazzler wygłasza ze sceny przemowę na temat akceptacji etc, etc.
Co mi się podobało? Cały ten fluff przede wszystkim; znane, lubiane postacie dostające trochę czasu ekranowego. Każdy taki występ to drobna charakterologiczna aktualizacja oraz odbicie naszych rzeczywistych realiów; za 40 lat będzie to sympatyczny kulturowy dokument epoki - taki, jakim oryginalna seria Dazzler jest współcześnie. Nie sposób na przykład być dziś gwiazdą bez social mediów...
![]() |
...a ekrany komórek w naturalny, nienachalny sposób służą w panelowaniu jako osobne kadry. |
Zaliczyłem też moment uczciwego, rozczulonego aaaaw, kiedy za sceną pojawiła się grupa fanów i fanek:
![]() |
Brakuje tylko Pixie oraz młodej Wasp! |
To młodsze pokolenie tradycyjnie pisane jest ze słabością do Dazzler: jak to w komiksach bywa, interpretacje są różne: raz Alison to dla nich vintage cool, gwiazda o pokolenie wcześniejsza; innym razem - jak tutaj - jest artystką im współczesną. A i owszem, chyba o tym nie wspominaliśmy - Kamala Khan doczekała się retconu i jest teraz mutantką; najprawdopodobniej po to, żeby wszystko zgrywało się z ekranizacjami i żeby wycisnąć maksimum korporacyjnej synergii. Moje podejście chyba znacie: eh, whatever, komiksowy kanon był, jest i będzie płynny, a fiksacja na "true lore" to tylko recepta na ból głowy.
To powiedziawszy: w Dazzler: World Tour byłem ubawiony licznymi historycznymi odniesieniami! W popularnej świadomości funkcjonuje obraz Taylor Swift jako "śpiewającej o swoich eks", i Dazzler radośnie nawiązuje do tego konceptu. Mamy więc mrugnięcia okiem do romansu z Angelem, do Longshota czy do serii Beauty and the Beast:
![]() |
Nie przekonał mnie jednak manewr podawania tekstów piosenek wprost: owszem, nawiązują do starszych publikacji... ale nie są to teksty szczególnie dobre. Oh well! |
Autorowi zależało jednak na tym aspekcie; jak pisał w posłowiu, sam jest fanem postaci, która w latach '90 - ze swoim obyczajowym zacięciem - wydawała mu się kompletnie inna niż superbohaterski standard epoki.
Wydanie zbiorcze zawiera również one-shot Concert of Champions (tytuł to zgrywa ze starszej fabuły Contest of Champions), chyba jeszcze bardziej fluffową fabułkę, której głównym celem jest spotkanie Lili Cheney (rockowo-punkowej gwiazdy muzycznej z ery New Mutants, think Joan Jett), Dazzler oraz Luny Snow (idolki k-pop początkowo stworzonej na potrzeby licencjonowanej gry Marvel Future Fight, a obecnie pełnoprawnej już postaci).
![]() |
Trzy twarze marvelowskiej muzyki! |
Chociaż Dazzler (1980) oraz Lila Cheney (1984) to niby historycznie ten sam okres, powiedziałbym też jednak "trzy pokolenia"; Dazzler jest bowiem często aktualizowana (jak wspomnieliśmy: "Taylor Swift" Dazzler, "Sabrina Carpenter" Dazzler...), podczas gdy Lila twardo funkcjonuje w tej ejtisowej stylówie gitar, skór i ćwieków.
Co do komiksu, ponownie nie ma tu nad czym się rozwodzić: za przeciwników robi kapela metalowa przyzywająca prawdziwe demony i dochodzi do superbohaterskiej nawalanki.
![]() |
Mamy jednak tzw. Forearm sighting! No raczej, któż inny mógłby tak zasuwać na perkusji. |
Cały tom Dazzler: World Tour był dla mnie solidną zabawą; zgadza się, to lekka bzdurka dla osób, które już i tak Dazzler lubią - ale widać, że scenarzysta do tego grona się zalicza, a to już połowa sukcesu... nawet, jeśli teksty piosenek nie były najlepsze!
A skoro już zrobiło się tak muzycznie (segue specialist!), odbijmy na chwilę w kierunku planszówkowym - mam bowiem drobiazg do polecenia!
![]() |
Oto Hitster - tutaj akurat w edycji "Summer Party", w sam raz na wakacje! |
Podobnie jak z miniserią Dazzler - nie jest to gra, której poświęciłbym cały wpis, ale po to w końcu mamy Variety Show! Hitster to imprezowa sensacja tego roku i w pełni się pod tym podpisuję; jeśli kojarzycie grę Timeline, to niemal dokładnie to samo - tyle tylko, że w wydaniu muzyczno-multimedialnym.
Każde pudełko z serii Hitster zawiera nieco ponad 300 kart przypominających szkolne fiszki: po jednej stronie znajduje się kod QR odsyłający nas do piosenki...
![]() |
Jak najbardziej można zeskanować - kod odeśle was na początek do pobrania towarzyszącej grze małej aplikacji. |
...a po drugiej: wykonawca/wykonawczyni, rok premiery oraz tytuł utworu.
![]() |
Jeśli macie już aplikację, połączycie ją ze Spotify oraz zeskanujecie kod - z głośników rozlegnie się "Lets Get Loud"! |
Do gry wystarcza darmowe konto Spotify, a na upartego nie trzeba go w ogóle - choć przyznam, że dzięki uprzejmości żony najlepiej gra się z podpiętym jej kontem premium. Tyle jeśli chodzi o stronę techniczną! Główna część zabawy polega na uszeregowaniu losowanych fiszek w kolejności chronologicznej. Pociągnijmy więc następną...
![]() |
...czy grający teraz utwór wydano przed 1999 - w takim razie umieszczamy karteczkę po lewej od startowej - czy później (na prawo)? |
Nie musimy dysponować encyklopedyczną wiedzą: wystarczy ogólna orientacja z gatunku "wcześniej czy później". Gra zawiera jeszcze parę dodatkowych reguł, ale generalnie losujemy na przemian fiszki i pierwsza osoba, która prawidłowo ułoży ich w swojej linii czasu dziesięć - wygrywa! Jak z klasycznym Timeline, zabawa komplikuje się w miarę postępów; póki mamy tylko zdecydować "przed czy po 1999", jest to raczej proste... trudniej robi się, gdy na linii mamy już rok 1972, 1974, 1978 - a lecący właśnie kawałek jesteśmy w stanie najprecyzyjniej określić jako "hmmmm no chyba lata '70".
Wszyscy lubimy muzykę, więc Hitster to świetna zabawa właściwie w każdej konfiguracji: graliśmy póki co we dwójkę z żoną, we czwórkę ze znajomymi, a nawet drużynowo, w większym gronie z rodzicami oraz teściami. Za każdym razem rozgrywka pełna jest śpiewów, ochów i achów, drapania się po głowie i tłuczenia w czoło; jasne, byłem wtedy pod koniec studiów! a to było w tym filmie! a to jest ta, no, Halina Frąckowiak!
Spoiler: to nie była Halina Frąckowiak, lecz mogłaby być: przygotowana na nasz rynek wersja gry (Hitster: edycja specjalna, z biało-czerwonym tłem na pudełku) zawiera bowiem 130 polskich hitów oraz 178 pozostawionych z międzynarodowego oryginału. To z myślą o osobach, które lepiej czują się z rodzimą muzyką rozrywkową!
![]() |
Po lewej: edycja polska, po prawej - międzynarodowa, skupiona na SOMMERHITS |
Zaopatrzyłem się w tę po lewej z myślą o tzw. broad appeal, ale po pierwszych partiach żona na własną rękę dokupiła Summer Party. Co ciekawe, gdyby było dla was za prosto, to karteczki z różnych wersji można śmiało mieszać - mechanika jest w końcu ta sama, a aplikacja wspólna! Jeśli zaś przyjdzie wam do głowy rozdzielać taki miks, również nie będzie problemów: fiszki z różnych edycji oznaczone są małym symbolem dodatku (w przypadku letniej edycji jest to letnie słoneczko).
W planszówkowym środowisku, jak to zwykle w przypadku gier z komponentem multimedialnym, pojawiła się wątpliwość: a co jeśli linki do Spotify przestaną kiedyś działać? co, jeśli dyskografia jakiegoś artysty wypadnie z tego serwisu? Owszem, ryzyko takie istnieje... ale a) nie idźmy od razu w czarne scenariusze; b) to tym lepsza motywacja by kupić grę teraz, póki wszystko jest świeżutkie i funkcjonalne; c) nawet same zasady gry sugerują wariant z "didżejem" podglądającym cudzą karteczkę i puszczającym muzykę z dowolnego źródła. Ale, jak powiedziałem, nie fiksujmy się na czarnych scenariuszach - nawet gdyby zdarzyło wam się pograć w Hitster tylko w te wakacje i tylko raz przejść przez zestaw karteczek z pudełka, to za te osiem dyszek i tak dostaniecie moim zdaniem a real bang for your buck.
Kontynuując temat gier - dawno nic nie pojawiło się pod tagiem granie mobilne! Co tu kryć, w dużej mierze jest to obrazem sukcesu karcianki Marvel Snap, która (poza komiksowym klimatem) stanowi mechanicznie bardzo solidną zabawę. Czas jednak sprawdzić, co tam upichcono pod szyldem DC Comics! Zapomniałem nawet, że byłem zarejestrowany w beta testach, ale pewnego dnia komórka rozbłysnęła powiadomieniem: wyraziłeś zainteresowanie, więc zainstalowaliśmy ci...
![]() |
DC Dark Legion! |
Dark Legion od początku miał pod górkę: w okolicach jego premiery anulowano właśnie wysokobudżetową grę komputerową z Wonder Woman, fandom DC buczał więc głośno oraz ironicznie się pocieszał: no ale spoko, dostaniemy chociaż to pykadełko na komórkę. A tymczasem proszę, minęło kilka miesięcy - i nadal pykam w to pykadełko, a nawet raz czy dwa rzuciłem twórcom groszem!
Jeśli zdarzyło wam się kiedyś grać w mobilny Fallout Shelter, wrażenia są tu podobne: rozbudowujemy Bat-jaskinię zmienioną w schron po ataku tytułowego Mrocznego Legionu (gra nawiązuje fabularnie do komiksu Dark Nights: Metal). Ekspansja oraz drążenie kolejnych pomieszczeń odbywa się w czasie rzeczywistym i trwa zwykle od kilku godzin do kilku dni; ot, klasyczna komórkowa zabawa zachęcająca do codziennego logowania się choćby na te kilka minut, by zebrać wyprodukowane surowce oraz zlecić nowe akcje.
Wszystko to widzieliśmy już w setkach innych produkcji; głównym magnesem jest więc panteon zbieranych postaci DC.
![]() |
Stan kolekcji sprzed kilku dni! |
Marvel Snap szedł w szerokość reprezentacji: postaci jest tam multum, ale każdej odpowiada (zazwyczaj) pojedyncza karta z jednym efektem. Dark Legion stawia zaś na głębokość: postaci jest znacznie mniej, lecz każdą z nich rozwijamy pod kilkoma względami: poziomu, odblokowanych umiejętności, ekwipunku oraz indywidualnych bonusów. Systemy te nie są nie wiadomo jak głębokie, ale codzienne ulepszenie postaci lub trzech daje tego przyjemnego kopa dopaminy!
![]() |
Harley Quinn była moją pierwszą wylosowaną "mityczną" postacią - a więc taką z górnej półki. |
Postacie mają całkiem fajne modele 3D oraz animacje (jestem przekonany, że niektóre ataki wyciągnięto wprost z plików Injustice 2), zaś przedmioty dodają im kolejne bonusy lub zdolności. Po co zaś w ogóle je zbierać? Ano po to, że - jak w Fallout Shelter - obsadzamy nimi rozmaite pomieszczenia, najlepiej uwzględniając przy tym indywidualne moce; władający błyskawicami Black Adam sprawdzi się nieźle przy generatorze prądu, a naturalne środowisko Cyborga to produkcja chipów lub dronów.
![]() |
Mój aktualny skład reprezentacyjny: Black Canary, Harley Quinn, Catwoman, Poison Ivy oraz Joker! |
Zwróćcie uwagę na ikonki po lewej stronie: jeśli mamy w drużynie przynajmniej trzy postacie należące do konkretnej komiksowej grupy, załapują się one na ekstra premię do statystyk. Powyższy skład daje jednocześnie aż trzy: mam tu trójkę związaną z Arkham Asylum, czwórkę z Birds of Prey oraz trzy postacie bez supermocy (to osobna kategoria, kontrast do metahumans). Konstruowanie zespołów jest więc komiksowo sympatyczne, szczególnie że jedna postać należy zwykle do kilku kategorii: Wonder Woman, przykładowo, funkcjonuje jako członkini standardowej Justice League, magicznej Justice League Dark oraz metahuman.
Ubawiła mnie jedna z ironicznych fanowskich opinii po premierze gry: cool, it would slap in 2016. Początkowo byłem bardzo podobnego zdania - ot, mobilny produkcyjniak, w którego można okazjonalnie popykać do śniadania głównie za sprawą sympatii do marki - ale tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu gra robiła na mnie coraz większe wrażenie. Za dużo klikanie w jakimś aspekcie? Momentalnie bach, patch: ilość klikania ograniczona. Graczom trudno uczestniczyć w niektórych wydarzeniach za sprawą stref czasowych? Bach, patch: teraz można wybrać dla siebie czas ich rozpoczęcia lub ustawić opcję asynchronicznego uczestnictwa offline dzięki przygotowanej wcześniej drużynie. Dzień Matki lub święta wielkanocne? Bach, patch dokładający dodatkowe minigierki, pasujące do okazji dialogi postaci lub możliwość wysyłania sobie prezentów pomiędzy graczami.
Dodali nawet cały roguelike mode, w którym - maksymalnie pięć razy w tygodniu - możemy spróbować sił w serii coraz trudniejszych starć drużyną skompletowaną od zera (co jest też okazją do pobawienia się postaciami, których standardowo jeszcze nie mamy).
![]() |
Slay the Spire może to nie jest... ale to całkiem niezła szybka komiksowa alternatywa! |
Nie mogę więc oprzeć się kibicowaniu DC Dark Legion: wiem, że nie jest to nic nowatorskiego, ale ilość włożonego w grę developerskiego wysiłku oraz fanowskiego zacięcia to naprawdę coś. Słuchajcie: każda postać ma nawet serię odblokowywanych kolejno notek biograficznych, które tłumaczą, kim właściwie jest taki Oliver Queen, z kim się lubi, a z kim nie oraz jakie komiksowe fabuły były dla niego kluczowe!
Dark Legion właśnie tym błyszczy: stale otrzymuje małe, inkrementalne ulepszenia. Podkreślam: to absolutnie standardowa komórkowa zabawa, nihil novi... ale zarazem coraz bardziej gigantyczny blob pretendujący do dumnego szczycenia się "mamy tu wszystko". Budowanie bazy? Mamy. Zbieranie i awansowanie postaci? Mamy. PVP? Mamy, i to w kilku trybach. Tryb roguelike? Jest. Sezonowe eventy? Obowiązkowo. Bitwy gildii na mapie w czasie rzeczywistym? Jasne. Lokaj zbierający nadwyżki zasobów, kiedy dłużej nie ma cię w grze? Uwierz lub nie, ale jest.
...a jak czegoś nie mamy, to zgłoście - i niedługo będzie.
Nie wiem, jak długo to tempo się utrzyma, ale Dark Legion konsekwentnie awansował u mnie z lekko ironicznego pykania "bo ma postacie z DC" oraz recenzji it would slap in 2016 aż po uczciwe rzucenie developerom kilku dyszek w uznaniu zasług - oraz stały awans do it would slap in 2017/18/19/20. Może nie jesteśmy jeszcze uczciwie przy statusie slaps in 2025... lecz powoli jestem w stanie uwierzyć, ze i do tego dojdziemy.
A zatem tego wam dziś życzę, czcigodne czytelniczki i czytelnicy - w te wakacje rozwijajmy się niczym gra DC Dark Legion!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz