W okresie świątecznym udało mi się wybrać do kina na nowego Spider-Mana! I co? I całkiem spoko, ale w kategorii marvelowskich blockbusterów Black Widow czy Shang-Chi podobały mi się jednak bardziej. Więcej wrażeń, jak zwykle, pod plakatem!
Spoilerów poniżej jest mniej więcej jeden (1) worek! Nie, poważnie, tym razem jest ich naprawdę dużo. |
I od tego właśnie zacznijmy: No Way Home to właśnie blockbuster, widowisko pełną gębą. Właściwie od początku produkcji jasne było, że w filmie tym powróci cały wianuszek aktorów z poprzednich ekranizacji przygód człowieka pająka: Willem Dafoe wraca jako Green Goblin prosto z adaptacji z 2002, Alfred Molina znów gra Doktora Octopusa, a Thomas Church Sandmana; z wersji z 2012 roku na ekran wracają Rhys Ifans jako Lizard oraz Jamie Foxx jako Electro. A do tego, dzięki zawirowaniom z multiwersum i alternatywnymi rzeczywistościami, na ekranie pojawiają się również poprzednie wersje samego Spider-Mana: Tobey Maguire oraz Andrew Garfield!
Cała ta plejada gwiazd i nawiązania do wcześniejszych adaptacji to zarówno zaleta, jak i wada No Way Home. Zaleta - ponieważ otrzymujemy celebrację dwudziestu lat filmowej historii Petera Parkera; hej, to ten koleś!, będziecie wołać w trakcie seansu; pamiętam go z tych poprzednich filmów! To jak wielki zjazd rodzinny; dawno niewidziane twarze, trochę zabawy, niespodzianek i wspólnych wspomnień. Ale - jak zjazd rodzinny - it's sorta messy, loud and chaotic. Wychodząc z kina czułem się właśnie jak wychodząc z dużej imprezy; it was fun... but we definitely shouldn't do it every day.
Masa starych znajomych! |
Skupię się tu nieco na problemach No Way Home, ale nie odnieście mylnego wrażenia: to cały czas wysokobudżetowy Marvel. Ma znane i lubiane postacie, efektowne sceny akcji oraz całkiem niezłe gagi; jeśli ktoś lubi kino komiksowe, raczej się nie rozczaruje - nadal mówimy tu o branżowym wyznaczniku standardu. Ale (może przez to, że do tej pory spotykałem się raczej z hurraoptymistycznymi recenzjami) czuję potrzebę, by obgadać nieco te słabsze strony. Przypominam o spoilerach, bo teraz zaczną się na poważnie!
Po pierwsze - i to chyba bardziej wina naszej kultury medialnej niż samego filmu - trudno dać się fabularnie zaskoczyć w kinie. Pół filmu pokaże trailer, drugie pół przesączy się przez osmozę w mniejszych lub większych spoilerach... i choć producenci oraz gwiazdy mogą błagać, kłamać i zaklinać, choć plan filmowy może być zabezpieczony jak mennica - to i tak trudno współcześnie utrzymać niespodziankę w tajemnicy. Żebyśmy dobrze się zrozumieli - mnie osobiście spoilery nie przeszkadzają jakoś straszliwie; wychodzę z założenia, że jeśli scenariusz jest dobry, to przyjemnie będzie się go doświadczać nawet z ogólną znajomością zwrotów akcji. Problem pojawia się wtedy, gdy efekt zaskoczenia ma być główną atrakcją scenariusza.
Całej komplikacji fabuły można było uniknąć dzięki jednej porządnej rozmowie - ale dobra, przymknijmy na to oko! Zarówno Peter, jak i Stephen wychodzą przez to jednak trochę na lekkich ćwoków. |
I tak trochę wydaje mi się funkcjonować No Way Home - bombarduje nas powracającymi gwiazdami sprzed lat i odniesieniami do przeszłości z częstotliwością mającą chyba nieco zatuszować, że fabuła to w sumie hot mess. Peter traci swoją sekretną tożsamość i ma to wpływ nie tylko na niego samego, ale i na osoby mu bliskie - OK, to solidny punkt wyjścia. Zamiast stawić temu czoła, wybiera drogę na skróty i udaje się do Doktora Strange'a, by ten zaklęciem załatwił sprawę - też dobre; liczyłem na to, że tak właśnie będzie rozegrany klasyczny motyw great power and great responsibility - zarówno dla Parkera, jak i równolegle dla Strange'a. To Strange dysponowałby tą great power, a Peter mógłby dla nich obu dojrzeć to tej great responsibility; byłoby to coś nowego i bardziej interesującego, niż kolejna ekranowa śmierć wujka wygłaszającego doniosły monolog...
...po czym film funduje nam śmierć cioci - i to wygłaszającej doniosły monolog, a jakże. Zamiast nadać przewodniemu motywowi nieco świeżości i głębi, ściągnęło go to moim zdaniem na ten podstawowy, imitatorski poziom - to Spider-Man, więc wujek/ciocia musi umrzeć i na zawsze zapisać się w pamięci naszego herosa. Ciocia May momentalnie przestaje być postacią, a staje się po prostu mało oryginalnym rekwizytem; szkoda.
To właśnie tonacja filmu psuła mi nieco zabawę; przede wszystkim, trudno było mi oddzielić warstwę tekstualną od metatekstualnej. Metatekstualnie jest to, jak pisałem wyżej, świetna zabawa - zjazd wszystkich starych znajomych! Electro ma nowe ciuchy, Green Goblin jest może i stary, ale nadal jary, a do tego mamy fajne gagi z trzema różnymi Spider-Manami wymieniającymi doświadczenia ("ja nie potrzebuję mechanicznych webshooterów, strzelam siecią prosto z nadgarstków!" "o fuj!" "a ja byłem w kosmosie!" "a mi plecy już siadają, starość nie radość!"). To festiwal wspominek oraz fanowskiego mrugania okiem - i naprawdę masa radochy.
No trudno póki co o urozmaicone screeny - macie tu kolejną scenę z trailera! MJ i Ned, młodociana grupa Petera, nadal grają fajnie i wnoszą nieco wesołości. |
Z drugiej jednak strony - w warstwie samego tekstu i fabuły - wcale nie jest to historia wesoła. Peter cierpi i płacze, życie bliskich komplikuje się z jego winy, ciocia umiera, zaś finałowo chłopak dokonuje właściwie symbolicznego samobójstwa, wymazując pamięć o sobie z głów całego świata. Jasnym momentem jest Peter pozwalający mordercom z innego świata znaleźć odrobinę odkupienia; dosyć mroczne jak na jasny moment, co? It's not really a fun story, is what I'm saying - co oczywiście samo w sobie nie jest problemem... ale w czasie seansu osobiście kiwałem się zbyt często z perspektywy oh cool, it's great to see that guy again! do oh wow, that's really dark. Wesoły festiwal wspominek dla widzów; czas tragedii dla naszego bohatera. Dla mnie, osobiście, ta mieszanka nie do końca działała, ale wiecie - different folks, different strokes.
"Iron Spider" przejdzie już chyba na zasłużoną emeryturę! |
Finał z samotnym Peterem wprowadzającym się do taniego mieszkania - czyli, krótko mówiąc, zamianą status quo na tego kwintesencjonalnego ledwie spłacającego czynsz singla prosto z pewnej ery komiksów - to kolejny element, gdzie na dwoje babka wróżyła. Fajnie na pewno będzie zobaczyć bardziej przyziemnego, ulicznego Spider-Mana; kinowy Marvel tak już podbił bębenek, że ostatnio wszyscy latają w kosmos i mają superkostiumy z nanobotów Tony'ego Starka, które - for all intents and purposes - umożliwiają im magiczne transformacje a'la Sailor Moon. Downgrade z poziomu cyberzbroi do Petera szyjącego własny strój na maszynie to coś, czemu mogę przyklasnąć...
...ale równocześnie czuję tę narracyjną inercję, w której króluje wieczne status quo. Peter musi żyć jako kawaler od pierwszego do pierwszego, bo tak kiedyś było w komiksach i kiedyś było to popularne. Może dorastające pokolenie nie widziało jeszcze Petera klepiącego biedę - ale osobiście chętnie zobaczyłbym inne kierunki rozwoju tej postaci! Peter był już w swojej komiksowej karierze fotografem, nauczycielem, naukowcem z własną firmą; mam nadzieję, że ściągnięcie go znowu do zatęchłej kamienicy i rozgrywanie problemów nie mam na czynsz/nie stać mnie na sieci/szef na mnie krzyczy nie będzie długoterminowym kierunkiem dla tej marki. Zgoda, przyziemne problemy tego rodzaju były fundamentem popularności Spider-Mana od samych jego początków - ale kinowy Peter z MCU to przecież kompletnie inny Peter niż ten z Amazing Fantasy #27 z 1962, i wtłaczanie go w stare schematy wydaje mi się regresem. Ale kto wie - jestem, jak zawsze, gotowy pozytywnie się zaskoczyć!
Uff, przynajmniej szybko pozbyli się tego kostiumu! Przyznam, że nie podobał mi się zbytnio nawet w 2002. |
Tyle jeżeli chodzi o moje wątpliwości! Chcę ponownie podkreślić, że z kina wyszedłem ubawiony i nie żałuje wyjazdu na seans. Opowiedziana w filmie historia jest mimo wszystko dużo lepsza niż komiksowa One More Day (o której wspominałem tutaj); parę razy uczciwie się zaśmiałem (szczególnie sympatycznym dowcipem wydało mi się zatytułowanie książki Flasha Thompsona "Flashpoint": tak właśnie nazywa się historia wydawnictwa DC, z której No Way Home czerpie nieco inspiracji), a interakcje trzech Peterów były dla mnie high point of the movie. I chociaż film tematycznie nie jest doskonały, to widać było, że się stara; ten motyw drugiej szansy trochę błądzi, ale finałowo przekazuje chyba to, co miało zostać przekazane. Niektóre sceny wybijały się z prostej sentymentalności na poziom głębszych emocji; najbardziej przemówił do mnie chyba alternatywny Peter w końcu zrzucający z siebie ciężar po tym, jak we własnej rzeczywistości nie dał rady uratować "swojej" Gwen Stacy. Nie on jeden doczekał się domknięcia wątku; praktycznie każda postać miała swoje pięć minut oraz ładne pożegnanie.
So, it's a bit of style over substance, and the fanservice levels are off the charts. I jeśli tego właśnie szukacie - ubawicie się rewelacyjnie! Może jestem już nieco znieczulony na manewr z powracającymi po latach aktorami, by się nim szczególnie ekscytować; serialowe DC robi to non stop, od obecności Flasha sprzed trzydziestu lat po Crisis On Infinite Earths - cały telewizyjny crossover zawierający dziesiątki takich powrotów i odniesień. Obsada pięciu równoległych seriali, Flash z kinowej wersji Justice League, Superman z filmu z 2006, Robin z serialu z lat '60, Huntress z 2002... i dużo, dużo więcej.
Fabularnie też był to trochę bałagan, ale taki już urok crossoverów! |
Nie ukrywajmy - trudno jest napisać w pełni satysfakcjonująca historię, która ściągałaby plejadę starszych gwiazd, dawała wszystkim coś sensownego do zrobienia i nie pogubiła w tym wszystkim ich uroku i charakteru. Spider Man: No Way Home też nie jest pod tym względem idealny... ale i tak wypada całkiem nieźle! I chociaż nie zgodziłbym się może z krążącą gdzieniegdzie opinią, że to jeden z najlepszych filmów Marvela - to wcale nie musi być najlepszy, żeby być fun. Jak dla mnie, było to bardziej wydarzenie niż film; ale cieszę się, że wydarzenie to miało miejsce!
Ha! A już się zastanawiałem czy ze mną coś jest nie tak przy tym zalewie pozytywnych opinii... Moje 5 groszy - zdecydowanie - trailer i mini spoilery zdradziły za dużo - troszkę nie do uniknięcia jednak problem wg mnie wykreowała sama promocja filmu. Ja po roku czy dłużej od zapowiedzi oczekiwałem kolejnego kroku milowego w MCU, zamykanie faz już było, filmy opowiadania jak wspomniane przez Ciebie Black Widow czy Shang Chi też, teraz szykowałem się na coś z konkretnym wydarzeniem. Od połowy filmu zerkałem na zegarek ile do końca, główny twist powinien się zaraz pojawić ... trochę liczyłem że wcześniej się upora z gośćmi a samo pęknięcie będzie główna siła napędowa fabuły na ten i kolejne filmy, może i będzie ale jeszcze nie tutaj. Druga sprawa dialogi, kilka razy się zaśmiałem ale wg mnie ogromnie niewykorzystany potencjał takiej obsady, ostatni Thor, Guardiansi, czy dialogi między bohaterami w Avengers wyznaczyły poziom którego zacząłem oczekiwać po kolejnych filmach MCU. Poza wartka akcja, zwrotami fabuły, czekam na kolejne celne riposty, takie w stylu Dardevila z 'jestem dobrym prawnikiem' :) rewelacja. Spotkanie 3 spidermanow - tutaj właśnie mam największy niedosyt - niby żartów dużo ale totalnie nie wpadające w moje poczucie humoru, troszkę więcej błyskotliwości oczekiwałem, a nie żartów typy ale stary jestem. Ale co tam, lubię narzekać! Film na pewno do obejrzenia w kinie, poszedłbym ponownie :) To co wypisuje to tylko żal za tak nie wykorzystany potencjał. Dzięki za recenzję!
OdpowiedzUsuńDaredevil ucieszył mnie ogromnie! :D Trochę zgaduję, że z super-pozytywnymi recenzjami filmu może być tak, jak u mnie czasem z ocenianiem uczniowskich prac: widzę, że ktoś się starał ostro, narobił, nawrzucał fajnych rzeczy... i chociaż efekt końcowy jest uczciwie mówiąc czwórkowy-czwórkowy plus, to w uznaniu tego wszystkiego nie mam sumienia wystawić niżej niż piątki ;)
Usuń