piątek, 10 czerwca 2022

Po sezonie: Moon Knight

Moon Knight - yet another Marvel production (YAMP)! Czy przeniesienie na ekran tej nieco mniej znanej postaci było dobrym pomysłem? Jak to zwykle z superbohaterami - the more, the merrier, ale nie obędzie się i bez odrobiny krytyki. Po raz pierwszy pisałem o tej postaci tutaj - zachęcam do kliknięcia, jeśli chcecie zobaczyć nieco kadrów z lat '70!

Nawet potęga księżyca nie ustrzeże was przed (raczej drobnymi) spoilerami poniżej!

Marketing, jak to on ma w zwyczaju, zapowiadał nową jakość: a boundary-pushing series z niezwykłą jak na Disneya brutalnością i autentycznymi egipskimi głosami. Myślę, że śmiało możemy to wsadzić między marketingowe bajki - to nadal raczej konwencjonalna miniseria Marvela. Koleś w prześcieradle bije złoczyńców, egipski panteon traktowany jest jak nordycki w Thorze, a komentarz kulturowy to (znane już z Black Panther) "no, Brytyjczycy nakradli się tych egipskich reliktów, co nie?" I żeby nie było nieporozumień: jestem przecież fanem superhero action i cała reszta też mi odpowiada - it's all good fun! - ale nie czułem, bym dostał tu cokolwiek nowego.

Rozwalić muzealną łazienkę: pewnie, ale sprzątać nie ma komu!

Założenia: pracownik muzeum cierpi na problemy ze snem - i szybko okazuje się, że ma on tak naprawdę drugą tożsamość... a tożsamość ta ma z kolei swoje superbohaterskie alter ego, awatara wyklętego egipskiego boga Khonshu. I nie są to bynajmniej wszystkie osobowości, które kryją się w jednym ciele! Potem dostajemy raczej marvelowską sztampę - inny awatar chce przebudzić inne złe bóstwo, you fight your dark mirror, all that jazz.

Antagonista - Arthur Harrow - nie jest jakaś wielką postacią komiksową, więc i tu nie był przesadnie głęboko zarysowany. Ethan Hawke wyglądał jednak super!

Oscar Isaac ciągnie cały serial - gra przerażonego muzealnika, by w mgnieniu oka dopuścić do głosu osobowość zahartowanego pustynnego najemnika. Nie musi nawet nic mówić; odmienna postawa, mowa ciała i mimika sprzedają transformację lepiej niż jakiekolwiek efekty specjalne! To zdecydowanie najjaśniejszy punkt tej produkcji - i wyobrażam sobie, że rola taka to wyśniony popis dla niejednego aktora.

Podobało mi się wizualne wykorzystanie luster; może nic super oryginalnego, ale przemyślane oraz konsekwentne.

Pod płaszczykiem akcji i egipskiego folkloru jest to jednak właściwie serial o niczym. Mamy intrygę - dobrą i dynamiczną - ale nie potrafiłbym uczciwie odpowiedzieć, jaki zamysł miał właściwie być silnikiem pod narracyjną maską. WandaVision była o przepracowywaniu traumy; Hawkeye o otwieraniu się na innych. Moon Knight mówi że... uh, nie wkurzaj egipskich bogów, bo dojadą cię kolesie z głowami zwierząt?

Trochę błaznuję, ale rdzeń tego argumentu wydaje mi się uczciwy. Główny bohater próbuje pogodzić skonfliktowane aspekty samego siebie, ale nie jest to analiza przesadnie głęboka - koniec końców widzimy na ekranie dosyć banalny manewr "a wszystko to przez dziecięcą traumę". Sure, it makes for good dramatic storytelling, ale mało kto chyba odejdzie od tej historii w stanie intelektualnego pobudzenia. 

Psychiatra-manipulator to też strasznie zmęczony motyw, ale nie dojono go tu ponad miarę

Ciekawe są za to próby utrzymania niepewności. Co jest rzeczywistością, a co snem? Czy Marc jest mechanizmem obronnym Stevena, czy Steven komfortowym wytworem Marca? Czy antagonista, Arthur Harrow, to przywódca kultu - czy może czy psychiatra próbujący wyrwać naszego bohatera z paszczy szaleństwa? Czy wygląd boga Khonshu to w istocie echo odnalezienia ptasiego szkieletu w młodości bohatera?

Khonshu miał zaskakująco mało obecności w serialu; w komiksach potrafi być głosem nachalnie szepczącym do ucha Moon Knightowi - dynamika trochę a'la Venom, ale zamiast "zjedz jego mózg!" Khonshu kusi "ukarz go mocniej!" W serialu główny wewnętrzny dialog przebiega jednak na linii osobowości Steven-Marc.

Problem tylko w jednym: to nadal MCU, więc pomimo desperackich starań twórców wiemy przecież, że odpowiedź jest jedna. Czy wszystko to było tak naprawdę w jego głowie? Lol nope, gods and superheroes are obviously real, mają superkostiumy i co weekend rzucają w siebie samochodami! Wraca więc mój ostatnio poruszany problem z Marvelem - wspólne uniwersum wydaje się coraz bardziej ciężarem niż korzyścią. W próżni dylematy związane z  poczytalnością głównego bohatera byłyby intrygujące, ale w MCU? Fuggedaboutit!

Ale przynajmniej są wielkie potwory i się nawalają, so there's that!

Od strony kinematograficznej: nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś w studiach Marvela bardzo wziął sobie do serca pochwały za zdjęcia w Black Panther. Pamiętacie tę scenę, gdy Killmonger wchodzi do sali tronowej, a kamera obraca się i widzimy perspektywę do góry nogami? Śmiały, symboliczny manewr, można było wtedy czytać w recenzjach, dobrze oddaje dezorientację oraz pałacowy przewrót. Może to moje subiektywne wrażenie, ale od tego czasu Marvel pakuje ten trik gdzie tylko może - perspektywa odwrócona o 180 czy 90 stopni stała się chyba nową "długą sceną walki kręconą w jednym ujęciu", która tak podbiła serca widzów netflixowego Daredevila (zaznaczam "netflixowego", gdyż disneyowska kontynuacja ponoć za pasem). Był taki okres, kiedy chyba każdy serial superbohaterski musiał mieć sekwencję a'la walka w korytarzu Matta Murdocka! Nie mówię, że to źle; może po prostu czuć nieco diminishing returns - nawet atrakcyjne triki z każdym powtórzeniem robią coraz mniejsze wrażenie.

Najlepsze sceny akcji to moim zdaniem nie starcia potworów, a good ol' punching!

Sekwencje akcji były na tyle dobre, że złożę tu solidny komplement: w najlepszych momentach przypominały mi serialowego Arrow. Ile by nie mówić o soap operowości przygód Szmaragdowego Łucznika (która zresztą osobiście mi nie wadziła), choreografia i zdjęcia były tam zawsze prima sort - niemal każdy odcinek zawierał moment, przy którym robiłem wow lub auu (jeśli ktoś akurat zainkasował przekonująco nakręconego gonga). Grający Olivera Queena Stephen Amell pokazywał się też w wrestlingowym ringu, a później przeszedł do Heels, serialu na temat zapasów - i było to wyczuwalne. Anyways, chcę raz jeszcze pochwalić Moon Knighta - szczególnie przy scenie na dachu z drugiego odcinka pomyślałem no, w końcu ktoś zrobił w telewizji równie dobre mordobicie, co w Arrow.

Mr. Knight - kolejna osobowość głównego bohatera!

Moon Knight jest więc niezły, ale też nie prezentuje niczego szczególnie nowatorskiego. Jaki był zatem sens jego ekranizowania? Wszystko zależy od stopnia naszego cynizmu. Dla fanów postaci - a każda postać komiksowa jest czyjąś ulubioną - samo zobaczenie Moon Knighta w wersji aktorskiej to z pewnością święto, i nie ma tu z czym dyskutować! Jest to również przykład improvement by iteration - marvelowskie seriale są na tyle podobne, że każdy kolejny może pozwolić sobie na robienie właściwie tego samego... ale o te dwa procent lepiej. It may not be all that impressive, but it keeps refining the formula. Jeśli zaś chcemy być cyniczni: studio grzebie po prostu w beczce z licencjami, wyciąga coś z coraz większych głębin, po czym throws it at the wall to see what sticks. Kiedy to nie fabuła czy postać, to może chociaż aktor?

Bardzo podobało mi się oddanie klasycznej komiksowej peleryny tworzącej półksiężyc!

Jeśli wierzyć spekulacjom, drugiego sezonu Moon Knighta raczej nie zobaczymy... i moim zdaniem jest to w porządku. Bawiłem się dobrze, ale czasem enough is enough; na tym etapie mamy praktycznie kompletną historię, a najważniejsze aspekty postaci doczekały się ukazania. Więcej mi nie trzeba! Moon Knight może teraz spokojnie dołączyć do jakiegoś zespołu lub pojawiać się w okazjonalnych cameos - co jest perspektywą o tyle wygodną, że jest przecież CGI creature z w pełni zamaskowaną twarzą. A może Khonshu mignie gdzieś w nowym Thorze wraz z innymi bóstwami? Jeśli jednak chodzi o solową serię - jest dobrze, and sometimes it's better to quit while you're ahead.

Uczennica-fanka postaci (tak, nastoletnia fanka Moon Knighta w roku 2022 - i to jeszcze grubo przed serialem!) była bardzo ucieszona; twierdzi, że z początku nie widziała Isaaca w tej roli, ale ultimately he won her over i teraz jest chyba jej ulubioną wersją postaci. To właśnie dla niej był ten serial, i aż serce rośnie, kiedy widać fanowską radość! 

Każda postać jest czyjąś ulubioną.

 

 

...ale słuchajcie, gdyby Moon Knight przy każdej transformacji miał sekwencję i muzykę z Sailor Moon, jakość rozrywki poszłaby w górę jak dynamit! 

 ♫ MOOOOON KNIIIIIIIIIGT ♫, bandaże wskakują mu na klatę, kaptur zasłania twarz, crescent darty pojawiają się na piersi - czujecie to, nie kłamcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz