poniedziałek, 29 listopada 2021

Muzyczne Poniedziałki: porcja optymizmu z lat '60!

I to, jak przystało na lata '60, porcja naładowana przenikliwymi wersami w rodzaju Ba da-da da-da da-da lub Doo-ait-n-doo-doo. Klasyczna wersja to oczywiście Simon & Garfunkel, ale - chyba za sprawą wprowadzonego fletu - większy sentyment mam do poniższego covera:

Tytułowy most to jeden ze słynnych punktów Nowego Jorku, potocznie znany też jako Queensboro Bridge - "Queensboro", ponieważ łączy Long Island City z dzielnicą (borough) Queens. Nacieszmy się jego widokiem!

A żeby pojawił się i akcent komiksowy - jest to most, z którego Green Goblin zrzucił Mary Jane w filmowym Spider-Manie z 2002!

niedziela, 28 listopada 2021

Panele na niedzielę: The Colossal Failure!

Dzisiejsza historia skupiona jest na jednym z legionistów, który rzadko dostaje swoje pięć minut - naszym bohaterem będzie Gim Allon, lepiej znany pod pseudonimem Colossal Boy! To całkiem przyjemny dwuodcinkowiec napakowany uroczymi character moments (i to nie tylko Gima!), ale po skondensowaniu fabuły myślę, że omówimy go w jednym wpisie. Nie ma co więc czekać! Autor: Jim Shooter, data: sierpień-wrzesień 1968; historia: The Colossal Failure!

Już sama strona tytułowa jest całkiem ciekawa; spójrzcie, co Jim Shooter zrobił z tytułem - nie jest on zawieszoną w abstrakcyjnej próżni ramką, a integralną częścią kompozycji. Litery są cieniowane tak, jakby były namacalnymi przedmiotami; Colossal Boy fizycznie się na nich opiera. Skąd możemy kojarzyć podobny manewr? 

Ze stosowania go słynął nikt inny, a Will Eisner - klasyk komiksu z lat '40, na cześć którego nazwano później najbardziej prestiżową środowiskową nagrodę. Eisner zajmował się wachlarzem gatunków i był artystycznym pionierem pod wieloma względami - dziś jednak skupmy się na The Spirit, jego słynnym komiksie przygodowym opowiadającym o perypetiach Denny'ego Colta, zamaskowanego detektywa. The Spirit rozpoczął swój cykl wydawniczy w 1940, w okresie boomu na superbohaterów, i był to dosłownie jeden jedyny powód, dla którego Denny nosi minimalistyczną, delikatną domino mask. Jak w wywiadzie opowiadał lata później sam Will Eisner,

They wanted an heroic character, a costumed character. They asked me if he'd have a costume. And I put a mask on him and said, 'Yes, he has a costume!'

Dzisiaj jednak istotniejsze będzie dla nas co innego - sposób, w jaki Will Eisner rysował tytuły. Były to kreatywne, fizyczne kompozycje; czasem The Spirit można było wyczytać z ceglanego muru, czasem z niesionych wiatrem papierów. Spójrzcie:

To właśnie ta fizyczna obecność - na literach ktoś leży, ktoś się o nie opiera, spływa po nich woda

Tu wręcz trudno dostrzec tytuł na pierwszy rzut oka - ale przyjrzyjcie się płynącym rynsztokiem papierom!

Czasem plansze tytułowe bywały wręcz surrealistyczne...

...a tutaj widzimy element, który w tych komiksach zestarzał się najgorzej - czarny pomocnik Spirita, Ebony White, rysowany był w powszechnym wówczas komicznym, minstrelskim stylu; wielkie wargi i karykaturalne rysy

Lubię wyobrażać sobie, że kiedy młody Shooter na poważniej zaczął komiksową karierę, ktoś zasugerował mu zapoznanie się z klasykami gatunku - i stąd właśnie ten widoczny w dzisiejszej historii wpływ na konstrukcję planszy tytułowej.

Oto więc na element edukacyjny na dziś! Jeśli ktoś złapie was kiedyś na ulicy i zapyta o Willa Eisnera - nigdy nie wiadomo, i takie rzeczy się zdarzają - przypomnijcie sobie dzisiejszy wpis i powiedzcie mmm, tak, Eisner, pamiętam, lata '40, te plansze tytułowe do The Spirit to było coś! A kiedy wasz rozmówca będzie już pod wrażeniem, możecie wyskoczyć jeszcze na dobitkę z o, albo te jego piękne obyczajowe portrety nowojorskiej społeczności! Eisnerowski Nowy Jork zostawmy jednak na inną okazję; co tam dziś słychać w trzydziestym wieku?

Otóż zapada wieczór, a Gim Allon - Colossal Boy - kończy zmianę w siedzibie Legionu i wraca do domu. It'll be good to spend an evening at home for a change! I wonder what mom's making for dinner?, myśli Gim za sterami swojego latającego samochodu.

Pani Allon porusza się po kuchni w białych szpilkach? No cóż, tak najwyraźniej będą wyglądały standardy mody w trzydziestym wieku!

Wow! Galaxy-wide tv! What an honor!, cieszy się Gim. Sprzęt zostaje ustawiony, a reporter zadaje kolejne pytania; dowiadujemy się na przykład, że nasz bohater zdobył moce zmieniania rozmiaru za sprawą kontaktu z dziwnym, świecącym meteorem podczas wakacji na Marsie. Państwo Allon również wypowiadają się przed trójwymiarową kamerą: jak się państwo czuli, gdy dowiedzieli się państwo, że Gim dostał się do Legionu i tak dalej. Legionista zauważa jednak coś nietypowego: kamera wysyła w stronę jego rodziców jakieś dziwne promienie. Niestety, zorientował się zbyt późno!

Gorko - kolejne doskonałe łotrowskie imię!

Gorko i Pollor uspokajają Gima - jego rodzice nie są martwi, można ich odczarować naukowo przywrócić do stanu pierwotnego - ale zarazem dają chłopakowi ultimatum: jeśli chce zobaczyć rodziców żywych, musi zdradzić im sekrety programu treningowego Legionu. 

Zachodzi tu kolejna zmiana pokazująca, że powoli opuszczamy silly Silver Age - dawniej rekrutacja Legionu miała formę ogłoszenia tryout day, na co entuzjastycznie zjeżdżała się cała horda rozmaitych superbohaterów oraz superbohaterek, wszyscy z celem zrobienia wrażenia na Legionie i wstąpienia w progi super-hero clubhouse. W detalach rozmawialiśmy o tym w jednym ze starszych wpisów! Nowa forma rekrutacji jest już poważniejsza - okazuje się, że Legion ma w nowej siedzibie całe centrum treningowe, w którym kandydaci i kandydatki szlifują swoje umiejętności by - być może - pewnego dnia awansować do pełnego członkostwa. Sensowniejsze i bardziej realistyczne? Jasne; i chociaż może szkoda nieco starszej, śmiesznej formy rekrutacji - tego superbohaterskiego Mam Talent - zostaje ona w przeszłości razem z siedzibą Legionu w formie żółtej rakiety.

Gim ma tylko jeden problem - jest legionistą od tak dawna, że jego wiedza o metodach szkoleniowych jest już dawno nieaktualna. Niegodziwcy nie są szczególnie zadowoleni, ale idą na kompromis:

Gim trzyma tu broszę mamy z osadzonym w niej "living jewel" - póki jej właścicielka żyje, kamień błyszczy na czerwono. Ot, taka metoda zapewnienia, że rodzice są do odratowania!

Czas więc spektakularnie zawalić misję i wrócić na kurs doszkalający! I szybko nadarza się ku temu okazja, bo Mohadianie - kosmici oddychający pod wodą - wysadzili wodociągi, zalali centrum Metropolis i plądrują zatopione sklepy. W tym mieście zawsze coś się dzieje!

"*GLUB GLUP* Pomocy Superboy! Przecięli mi przewód z tlenem! Tonę!" "HAHA SERVES YOU RIGHT CHUCK!"

* Superboy nosi maskę tylko po to, by mógł wyśmiewać tonących przyjaciół. Zauważmy jednak, że po raz pierwszy po krótkiej przerwie widzimy w akcji Bouncing Boya! Ale ale, jak tam radzi sobie Gim? Otóż jest celowo niezgrabny, włazi wszystkim pod nogi i ogólnie robi z siebie ofiarę losu: 

"Well, we sure goofed! What's wrong, Gim? I've never seen you foul up so badly!"

Zgodnie z planem, chłopak zostaje odesłany na dodatkowe szkolenie - a gdy Ultra Boy serwuje mu krytyczną pogadankę, na twarzy Gima widać skrywany uśmiech. Strange, myśli obecny na odprawie Bouncing Boy, Colossal Boy looks so... satisfied! He's almost smiling! Bardzo podoba mi się ta charakteryzacja Chucka; może i jest pociesznym komediowym puszystym chłopakiem, ale wciąż jest spostrzegawczym, inteligentnym i aktywnym superbohaterem.


Obserwujemy więc ponowne szkolenie Gima: widoczna powyżej cześć sprawnościowa to jedno, ale sporo czasu chłopak spędza też w sali lekcyjnej (kryminologia, psychologia, te sprawy) oraz w maszynach wirtualnej rzeczywistości, które mają wyćwiczyć refleks i czas reakcji. Gdy zaś przychodzi pora na szkolenie bojowe, instruktorem okazuje się...

...wpadający na salę jak piłka Bouncing Boy! Hi, gang!, woła; your regular teacher, Karate Kid, is off duty today, so I hopped down to show you some real fighting! Chuck jest w tej roli jak najbardziej kompetentny; jest w końcu pełnoprawnym legionistą, nie ma więc problemu ze sprawnym przeprowadzeniem szkolenia. Gim zostaje na potrzeby treningu sparowany z nowym rekrutem o pseudonimie Chemical King: 

Zaczął się okres młodzieżowych skrótów: zamiast Colossal Boya mamy często w narracji i dialogach C.B., Phantom Girl określana jest jako P.G., kryptonit to "green K" i tak dalej

No dobra, czas na jeszcze jeden segment edukacyjny! Jaki wizualny błąd popełnia Jim Shooter w powyższej scenie akcji? Otóż łamie on tak zwaną 180° rule. Co to za reguła? Zamiast tłumaczyć wszystko samodzielnie - i jeszcze potencjalnie coś zamieszać - odeślę was lepiej bezpośrednio do źródeł:

The Narratology of Comic Art, Kai Mikkonen, 2017

Upraszczając - jeśli sekwencja ma być wizualnie czytelna, metaforyczne oko kamery nie powinno wirować dookoła bohaterów; jeśli w pierwszym panelu Gim jest po lewej, nie powinien być nagle narysowany w drugim z prawej (co robi właśnie Shooter). Oczywiście, reguły istnieją również po to, żeby je naginać i łamać... ale w tej sekwencji nie jest to raczej świadoma dyskusja z artystyczną konwencją, a po prostu - moim zdaniem - zwykła wpadka.

Wracając do Legionu - Bouncing Boy widzi pomyłki kolegi i interweniuje podczas sparingu. Robi to do tego w dobrym nauczycielskim stylu: nie wjeżdża z krytyką, ale jest bardziej wyrozumiały Are you hurt?, pyta; You don't need this training... you need a good rest! Maybe I can get you a vacation... Gim stanowczo odpowiada jednak, że chce zostać w programie treningowym - wiemy, że nie ma w końcu wyjścia. Bouncing Boy konsultuje się z resztą Legionu i postanawia rozgryźć, co też tak naprawdę trapi kolegę.

Kolejny dzień treningu to praca nad opanowaniem flight rings:

Piękne porównanie, Chuck!

Detektywistyczna metoda wpadania na meble okazuje się jednak przynosić rezultaty:

Nie ma wyjścia - Bouncing Boy powiadamia o sprawie resztę grupy, a Gim zostaje pojmany i zamknięty w areszcie. Gdy Brainiac 5 oferuje mu pomoc w obronie, Colossal Boy odmawia; obawiając się o rodziców nie składa żadnych wyjaśnień i tłumaczeń.

Uroczy detal - rozprawie przewodniczy Ultra Boy, który sam przecież został już raz w podobnych okolicznościach wyrzucony z Legionu!

Mało jednak, że Gim zostaje wydalony z grupy - na ulicy czeka już na niego patrol Science Police, bo kradzież materiałów Legionu jest przecież przestępstwem zagrażającym bezpieczeństwu Zjednoczonych Planet. Tego już chłopakowi za wiele; rośnie do gigantycznych rozmiarów, nokautuje stróżów prawa i ucieka. 

Robot-gazeciarz zawsze uroczy!
 
Legion tymczasem nie rusza ślepo ku konfrontacji z kolegą, a stara się na spokojnie dowiedzieć, jakie jest właściwie drugie dno całej sprawy. Pomaga sąsiadka państwa Allonów:

 
Jedyną poszlaką jest brosza pani Allon - czas więc na naukowe mambo dżambo Brainiaca 5! Skoro brosza śledzi jej siły życiowe, musi być z nią w jakiś sposób połączona; geniusz zespołu sugeruje wiec, by zmniejszająca się koleżanka - Shrinking Violet - zredukowała rozmiar na tyle, by mogła przelecieć się na cząstce fotonowej pomiędzy broszą a jej właścicielką. 

Ten strój nurka ma dodatkowo ją zabezpieczyć w tej (wizualnie ciekawej) podróży!
 
Napisałem dla jasności "Shrinking Violet", ale ten pseudonim odchodzi już do przeszłości jako kolejny relikt Silver Age. Idiomatyczne sformułowanie shrinking violet, by wszystko było jasne, oznacza w języku angielskim osobę cichą i nieśmiałą; średni pseudonim dla bohaterki dosłownie podróżującej w nieznane na promieniu światła! Od tej pory będzie ona częściej nazywana po prostu Violet, albo - idąc skrótową tendencją - Vi.   

Comic book science at its finest!
 
Jakie niespodzianki czekają na naszą Miniature Miss na tajemniczej planecie? Przede wszystkim zaskakująco trudne do pokonania drzwi:

Vi, przed chwilą leciałaś na *fotonie*, nie wmawiaj mi, że masz problemy z przeciśnięciem się przez szparę w drzwiach
A za nimi...

To całkiem fajny koncept łotra!
 
Vi kontynuuje zwiad i szybko rozgryza całą sytuację - zeszklonych rodziców Gima, szantaż, plan Tarika. Legion przechodzi do kontrofensywy... ale, ponownie decydują, że co nagle, to po diable. Zaskakująco sensowne jak na grupę superbohaterów! Zamiast ruszyć do frontalnej szarży, nasza grupa postanawia rozmontować rodzący się Legion Superłotrów od środka:

 
Plan jest następujący: czwórka z panelu powyżej pójdzie w cywilu do restauracji, do której uczęszcza pomocnik Tarika; "przypadkiem" rozpoczną rozróbę, po czym - zrobiwszy wrażenie na kryminaliście - dadzą się zrekrutować do szkoły złoczyńców. Science Police jest o wszystkim poinformowana i pomaga w przedstawieniu; gdy Superboy (jako "Marco") zaczyna się awanturować z kelnerem, policjanci wpadają na salę: Look! It's Marco Malok and his gang! All flunk-outs from the Legion academy... throwing their weight around because they have super-powers!
 
Chameleon Kid wykorzystuje w zadymie tylko fragment swych mocy i udaje człowieka o niezwyklej elastyczności... a co potrafi nowy rekrut, Chemical King?

"Mastery over chemical reactions" brzmi albo mało, albo wyjątkowo spektakularnie, no points in between. Czy Chemical King potrafiłby na przykład przyspieszyć lub spowolnić reakcje w czyimś organizmie? Sounds scary; ups, twoja krew przestała absorbować tlen!

Policjanci elegancko odgrywają swoją rolę:

"...before more fuzz shows up!"

Trzeci segment edukacyjny na dziś: skąd właściwie wzięło się określenie policji mianem fuzz? Co ciekawe, brak spójnego wyjaśnienia; wszystkie są raczej zgadywankami. Wiadomo, że określenie to było już używane w późnych latach '20; dwie główne teorie mówią, że jest to albo zniekształcona fonetycznie wersja słowa the force lub the Feds, albo odniesienie do wygolonych po wojskowemu głów policjantów (na których byłby w takim razie tylko krótki meszek, dosłowny fuzz). Widzimy jednak, że to slangowe słówko pozostaje w użyciu w trzydziestym wieku!

Wszystko idzie zgodnie z planem; rekruter Tarika oferuje chłopakom miejsce w szkole. Why not come along with me, boys? Legioniści, by wypaść przekonująco, nieco się krzywią na ufanie dopiero co poznanemu facetowi - ale niedługo potem są już w szkole złoczyńców. 

Tak jest, Nemesis Kid to nasz stary znajomy - pojawił się już w tej historii!
 
W ogóle widzimy tutaj zjazd osób wcześniej odrzuconych w procesie rekrutacji do Legionu - pojawia się posiadająca chwytne włosy Spider Girl, superpłaski Ronn Kar (też już ich widzieliśmy), Lightning Lord (jego widzieliśmy jako dorosłego tutaj) oraz emitujący promieniowanie Radiation Roy (tego dżentelmena z kolei nie poznaliśmy, ale uwierzcie na słowo - taka postać też została odrzucona podczas legionowego Mam Talent). Gim, zmuszony pełnić rolę instruktora, rozpoznaje jednak Superboya pomimo przebrania - i postanawia reagować: 

 
Następuje zamieszanie, którego streszczać nie ma dokładnie co - ale dajmy odrobinę czasu ekranowego Spider Girl i Timber Wolfowi!

 
Kończy się to pojmaniem czwórki legionistów, a lojalność Gima wobec złoczyńców zostaje nagrodzona... na swój sposób. Tarik wciska w dłoń chłopaka projektor zmieniający ludzi w szkło:

Chłopak nie jest w stanie pociągnąć spustu, więc Tarik...
 
...robi to za niego! I to jest moment, w którym Gim traci nad sobą kontrolę.
 
Końcówka historii jest szybka i dynamiczna: okazuje się oczywiście, że rozbity na kawałki Superboy to tak naprawdę zmiennokształtny Chameleon Boy, któremu nawet bycie rozdzielonym na fragmenty nie przeszkadza; wezwana zostaje też legionowa kawaleria: 

A w jej składzie jest między innymi Duo Damsel, która była all kinds of awesome we wcześniejszej historii! Tutaj jedno ciało Luornu trzyma łotra, a drugie wjeżdża w niego z pięściami. Jej markowy styl!
 
Sprawiedliwość przychodzi również po płaskiego Ronn Kara z Neptuna, który starał się wymiksować z boju udając malowidło:

Chameleon Boy musi czerpać przyjemność z tłumaczenia wszystkim "haha, a tak naprawdę to byłem JA!"
 
Wszystko więc kończy się dobrze; pierwsza inkarnacja Legionu Superzłoczyńców zostaje rozbita, rodzice Gima - uratowani, a on sam doczekuje się potrzebnych wakacji. A żeby miał kto pilnować galaktyki, Chemical King oraz Timber Wolf awansują na pełnoprawnych legionistów:

Happy ending, smiles all around!

That was fun! Dzisiejsza historia ucieszyła mnie na wiele sposobów: lubię fabuły skupione na jednej postaci z Legionu, które budują nieco jej indywidualne tło; podobało mi się wykorzystanie osób o mniej spektakularnych mocach, jak Bouncing Boy i Shrinking Violet; no i przede wszystkim miło było patrzeć, jak nasza młodzież faktycznie w tej historii sensownie myśli. A na deser - fajne nawiązania do przeszłości w postaci odrzuconych kandydatów i kandydatek schodzących na przestępczą ścieżkę!

A co za tydzień? Będzie to historia nieco nietypowa - ale będę lepiej psuł niespodzianki, bo na niespodziance właśnie jej urok się opiera! Ani słowa więcej z mojej strony; o czym mówię, przekonacie się jak zwykle... w przyszłości!

piątek, 26 listopada 2021

Worst X-Man Ever

Nie, to nie internetowa lista najdziwaczniejszych konceptów z okolic X-Menów! Worst X-Man Ever to honest to gosh tytuł miniserii z roku 2016, której autorem jest  Max Bemis.

Pisanie komiksów to dla Maxa poboczna kariera - głównie jest on muzykiem, znanym przede wszystkim jako wokalista zespołu Say Anything. Możecie kliknąć tutaj po próbkę jego twórczości; nie powiem, przeniosło mnie to na chwilę w erę indie/punka z lat '00, z przesterowanymi gitarami i tak dalej! Ale dosyć o muzyce; co Max Bemis serwuje nam jako scenarzysta?

Bailey jest nastolatkiem, który w żaden sposób nie jest cool. Nie jest ani jednym z towarzyskich, popularnych, roześmianych dzieciaków - ani młodocianym alternatywnym buntownikiem i wyrzutkiem; he kinda just is, egzystując jak ludzki wafel ryżowy: inoffensive, but really, really bland. Gdy przychodzi do zapraszania dziewcząt na prom, jego przyjaciel ma dla niego słowa prawdy: nie jest ani sportowcem, ani artystą, ani intelektualistą.

Aż chciałoby się napisać "wszystko zmienia się, gdy Bailey dowiaduje się, że jest mutantem" - tyle tylko, że w gruncie rzeczy nie zmienia się nic. Zamiast do lokalnego liceum trafia do Instytutu Xaviera, który przecież pełnił rolę Szkoły Magii i Czarodziejstwa na dekady przed Hogwartem - tyle tylko, że Bailey absolutnie nie pełni roli wybrańca, zmutowanego Harry'ego Pottera, a staje się po prostu jednym z dzieciaków tła. Jego mało przebojowy charakter to jedno; pozostaje też fakt, że jego supermocą jest... wybuchnąć.

Po prostu wybuchnąć; jeden raz, bez składania się potem do kupy. Boom - that's it; you're dead, kid.  

A żeby dodatkowo pognębić naszego młodzieńca, kiedy wraz z rodzicami opuszcza gmach Instytutu Xaviera, nadziewają się akurat na atak Sentineli - polujących na mutanty robotów.

Ta czerwona plama na stopie Sentinela? To rodzice Bailey'a.

Ma teraz nawet martwych rodziców - superbohaterski trop, o którym mówiliśmy nawet podczas naszych niedzielnych spotkań - ale nawet to nie jest w stanie uczynić go cool; zmienić jego życie, popchnąć go w poszukiwaniu zemsty, skłonić do heroicznego chronienia innych od własnego losu. Bailey był, jest i pozostaje zwykłą nastoletnią bułą. W paru komicznych sekwencjach widzimy, jak bardzo nie pasuje do żadnego z zespołów mutantów; X-Force? X-Factor? Nic z tego.

Hej, to New Mutants! O ich filmie możecie przeczytać tutaj - nie jest on ani szczególnie dobry, ani szczególnie zły, trochę jak Bailey!

Pierwszą osobą, z którą nawiązuje więź, jest Miranda; podobnie stojąca na uboczu mutantka, która  pod kątem mocy jest lustrzanym odbiciem Bailey'a - posiada bowiem reality warping powers, potężne na tyle, że X-Menom trochę strach wysyłać ją do akcji. Bo kto wie, może coś pójdzie nie tak i dziewczyna niechcący wymaże z rzeczywistości pół kontynentu?

Come on, you know you want to listen to it now!

No i, żeby komplikacji było dosyć, niepozorny nowy uczeń staje się doskonałym celem dla tych złych mutantów - niezbyt asertywny Bailey może stać się ich wymarzoną wtyczką w Instytucie!

Bawiło mnie nieustannie, że Bailey kojarzył wszystkie persony z X-Menów i okolic - trochę jak celebrities, trochę jak pokemony!

Czy zatem Bailey oprze się manipulacjom Bractwa? Czy zobaczymy na kartach komiksu, jak nasz mutant Czechowa wykonuje w ostatnim akcie swoją jedną, jedyną eksplozję? A jeśli tak, to w jakich okolicznościach - i czy będzie to w ogóle miało znaczenie? 

Odpowiedzi poznamy dosyć szybko, bo Worst X-Man Ever to pięciozeszytowa miniseria - scenarzysta nie marnuje tu czasu, wszystko jest podane w oszczędny, zorganizowany sposób. Rysunki Micheala Walsha oraz kolory Ruth Redmond wybrzmiewają w przyjemnym, intrygującym dysonansie z treścią; akwarelowe kolory oraz nieco karykaturalna kreska (te wielkie uszy Bailey'a!) sprawiają wrażenie, jakbyśmy oglądali ilustracje do jakiejś zabawnej książki dla dzieci. Humor w Worst X-Man Ever jest jednak raczej czarny, a metatekstualne komentarze pomyślane dla dojrzałego odbiorcy.

Cool, uncool, not cool, reverse cool, anti-cool

Tu na przykład Bailey zabawnie zwraca tu uwagę na pewną niekonsekwencję wbudowaną w koncept drużyny X-Men: niby są oni społecznymi wyrzutkami, ale są zarazem - przynajmniej kilka klasycznych ekip - atrakcyjnymi osobami w seksownych kostiumach, dla który ratowanie świata i making out with each other to równie kluczowe zajęcia. Pomimo całego smutnego trucia o the world that fears and hates us nadal są cool and sexy - po prostu, porównując ich do szkolnych klik, nie jest to bycie popular kids cool, lecz raczej alternative kids cool; anti-cool is just a different type of cool. Bailey nie jest cool w żaden sposób - i nie mogąc sobie znaleźć miejsca wśród X-Menów demaskuje odrobinę ten ich tematyczny zgrzyt. Nie jesteście wcale takimi totalnymi wyrzutkami, na jakich się kreujecie, zdaje się mówić.

Gdybym miał prześledzić historyczne źródła tego problemu, wróciłbym (oczywiście) do lat '60. Pamiętajmy, że pierwsza drużyna X-Men zerżnęła koncept z Doom Patrol Arnolda Drake'a; dobra, nie ma na to żelaznych dowodów, ale w żadne pozwy nie będziemy się tu bawić! Stan Lee najwyraźniej w imitatorskim pośpiechu nie zajarzył jednego: ich wyobcowanie działało dlatego, że Doom Patrol był drużyną nie atrakcyjnych nastolatków, a dosłownych potworów.

To nie problem z perspektywą, Rita faktycznie jest ogromna

Negative Man miał twarz nieustannie ukrytą pod bandażami, jak Niewidzialny Człowiek z klasycznej historii grozy. Rita Farr jako manipulująca kształtem i rozmiarem ciała Elasti-Girl przywodziła na myśl bohaterkę filmu Attack of the 50 Foot Woman, zaś Robotman - dowolnego z szerokiego wachlarza złowrogich robotów, których pełne były wówczas ekrany kin samochodowych. Ciekawe jest, że w toku kilkudziesięcioletniej ewolucji X-Men również zaczęli wprowadzać postacie bardziej potworne i nietypowe - ale nie oszukujmy się, galaretowany Glob czy Beak o ptasiej głowie nieprędko wyprą z czytelniczej świadomości charyzmatycznego przystojniaka Gambita czy rozmiłowaną w skąpych gorsetach Emmę Frost.

Co, myśleliście, że będzie tu Emma Frost w gorsecie? Nic z tego, oto Glob i Beak!

Scenarzysta podszczypuje też nieco inne koncepty związane z X-Menami - jako to na przykład jest, że losy świata drżą w chwiejnej równowadze już od tylu lat? Dlaczego bohaterowie i złoczyńcy nadal związani są niekończącym się cyklem zwycięstw, porażek, śmierci i powrotów? Dlaczego realne zmiany w status quo - czego nie obiecywałyby okładki najnowszego crossovera - zachodzą z tempem spływającego lodowca? My, z czytelniczej perspektywy, wiemy oczywiście dlaczego... ale zabawnie jest obserwować postać, która stawia te same pytania z perspektywy mieszkańca tego świata.

Odpowiedź udzielana przez Hanka McCoya - futrzastego Beasta - stara się spleść wytłumaczenie realistyczne oraz to in-universe. Ale, oczywiście, it also can't really make too much sense! 

To sympatyczna seria. Przy tym słowie zostanę - nie przełomowa, nie ryzykownie awangardowa, po prostu sympatyczna. Nawet te uszczypliwości i nabijanie się z X-Menowych głupotek nie są przekazane złośliwie, ze złą wolą czy poczuciem wyższości; to po prostu cierpliwa, dobroduszna autokrytyka, szybkie spojrzenie za kulisy magicznej sztuczki. Yeah, it's all kinda silly. It has its own problems. And often it's the same stuff over and over again - but, somehow, we keep coming back to it.

Isn't it ironic? Doncha think?

Teraz macie w głowie tę piosenkę na kolejne 25 lat!

środa, 24 listopada 2021

Po sezonie: Hit-Monkey

Mógłbym tu wymyślać jakieś kreatywne wprowadzenie, ale najlepiej oddajmy głos samym twórcom! Otóż serial Hit-Monkey, ustami jednego z głównych bohaterów, sam określa się następująco: to klasyczna komedia romantyczna Uwierz w Ducha, ale Patrick Swayze jest duchem płatnego mordercy, a Demi Moore małpą.
 
Potwierdzam: tak właśnie jest!

Niezła obsada!

Pamiętam komiksowy debiut Hit-Monkey - nie był to żaden sukces; jeden zeszyt jakieś dziesięć lat temu i do widzenia, publiczność najwyraźniej nie kupiła wacky and crazy konceptu ubranego w mały garnitur makaka-mordercy. Może to kwestia nietrafionego marketingu; nawet ja, koneser komiksowej silliness, nie byłem przekonany. Wydawało się to po prostu zbyt wykalkulowane; Hit-Monkey was a forced meme that never really worked.
 
"The legend"? Bądźmy uczciwi, more like a few rare cameos in some more successful books

Serial jest o pięć długości lepszy.

Zaczynamy śledząc losy Bryce'a, płatnego mordercy i śmieszka stylem bycia przywodzącego na myśl Sterlinga Archera z serialu Archer... ale Bryce już w pierwszym odcinku zostaje zdradzony i zastrzelony przez swoich mocodawców. Los chciał jednak, że razem z nim pod ogień karabinów trafia stado makaków - poza jednym, klasycznym tragicznym ostatnim ocalałym. Duch Bryce'a w jakiś dziwny sposób wiąże się z makakiem... i wspólnie ruszają śladem morderców, by pomścić doznane krzywdy. Tyle tylko, że duch pozostaje niematerialnym duchem, nie może więc osobiście chwycić za broń - zostaje mu więc mentorowanie małpie.

Kto z nas nie siedział kiedyś z małpą na peronie? Mam wrażenie, że ja osobiście pół studiów spędziłem na różnych dworcach z rozmaitymi małpami!
 
Dlaczego zatem ekranowa wersja Hit-Monkey działa? Jest to zasługą zróżnicowanych typów humoru. Z jednej strony mamy pierwszoplanową błazenadę ducha płatnego mordercy; mówi on szybko, dużo i stosując zasadę ten laffs a minute - nieważne, że większość jego żartów jest średnia, jest ich po prostu dużo. Shotgun humor; dziewięć dowcipów zapomni się jako tło, jeden dobry się zostaje w głowie; w odbiorze pomaga też, że Bryce nie jest grany jako jakiś cool mistrz humoru, a jako ćwok maskujący gadaniem własne kompleksy. Drugim źródłem humoru są zrealizowane w formie napisów konwersacje pomiędzy zwierzętami; te bawiły mnie stale, czy to szczur, kot czy sowa - każdy zwierzak ma coś zabawnego do powiedzenia.
 
Yeah, rat buddy, we have all been there

Ale trzecim - i absolutnie kluczowym do docenienia tego serialu - rodzajem humoru jest camp. Camp, dodajmy, definiowany jako granie najdurniejszych konceptów całkowicie na poważnie, bez żadnego mrugnięcia okiem. W miejsce policyjno-politycznych dialogów można bez żadnych zmian wstawić Batmana czy Punishera; osobiście doceniam to, co małpa robi na ulicach, ale nie możemy otwarcie wspierać samosądów, mówi polityk; chcę wszystkich detektywów poinformowanych o małpie, chcę mieć tę małpę, woła komisarz policji; a może małpa ma jednak rację, myśli rozczarowana korupcją wymiaru sprawiedliwości kobieta. Toczą o małpie klasyczne "mroczne i poważne" dyskusje; ranna małpa, jak to w superbohaterskiej kliszy, znajduje schronienie w domu sympatyzującej z nią cywilnej postaci; sama małpa zmaga się wewnętrznie ze swoją krwawą misją. Gdyby było to zagrane bardziej otwarcie komediowo, całość by się rozpadła; jest jednak realizowane absolutnie z pełną deadpanową powagą i patosem, żadnego mrugania okiem, żadnego śmiechu z puszki. Trafia do mnie ten humor stuprocentowo!

Na początku stary detektyw twierdzący, że za zabójstwami stoi małpa zaczyna być obiektem małpich żartów reszty komisariatu - zupełnie, jakby wierzył w równie absurdalnego "człowieka-nietoperza" czy "diabła z Hell's Kitchen"
 
Myślę, że z tego właśnie powodu serial ten tak bardzo dzieli krytyków. Osoba nieobeznana z tropami i językiem narracji superbohaterskiej będzie skuszona, by potraktować całą rzecz poważnie; w tym przypadku zobaczy krwawą, czasem zabawną, ale generalnie dość wtórną i mało odkrywczą historię. Z kolei odkrywający dopiero gatunek trzynastolatek może zakochać się w tym serialu, bo bierze małpę at face value i myśli sobie: małpa is a pretty cool guy, he kills bad guys and isn't afraid of anything.

And, to be honest, małpa IS a pretty cool guy
 
Trzeba jednak pewnego obycia z konwencją, jej ewolucją i historią, by dostrzec pastisz Batmana, Daredevila, Punishera i innych ulicznych mścicieli. Nie śmiejemy się tak naprawdę z samej małpy; śmiejemy się z formulaiczności narracji superbohaterskiej, bo twórcy mówią ej, zobacz, to tak proste, że do głównej roli możemy dosłownie wsadzić małpę - and it still works. Patrz, małpa ma tragiczną origin story, jest jedynym ocalałym ze swego plemienia. Patrz, małpa przeżywa dylemat moralny. Patrz, małpa wypowiada się swoimi działaniami o kondycji współczesnego społeczeństwa. Patrz, małpa zakłada kostium, co za symbolizm jej charakterologicznej ewolucji. Patrz, pod destruktywną - i autodestrukcyjną - maską małpy kryje się głębia i wrażliwość. To cudowna zgrywa z całego zastępu superbohaterskich klisz, i jako miłośnik gatunku bawiłem się fantastycznie!
 
No dobra, z rzadka zdarzają się mrugnięcia okiem zwracające uwagę na autoparodię - tutaj bohaterka sympatyzująca z małpą czyta z entuzjazmem komiks z Punisherem. "Now THAT'S revenge!"

Animacja jest z gatunku solidnych, ale nie wybitnych - ma jednak swoje momenty. Czasem sceny akcji zrealizowane są w ekspresyjnym tańcu cieni; czasem, niby w Sin City, kolor zostaje odessany z całego ekranu poza jednym kluczowym szczegółem. Nawet brutalność szybko staje się umowna - pierwsze odcinki faktycznie mają nieco estetyki gore (zła babcia rozcięta piłą na dwie złe babcie!), ale im dalej w las, tym częściej będziemy już świadkami wyłącznie krzyków zza kadru lub chlapnięcia krwi na szybę. Problem, który miałem z Invincible - powtarzalne, nie wnoszące nic krwawe sceny - został tu, moim zdaniem, sprawnie ominięty.
 
Małpa, the killer of killers!

Nie biorąc pod uwagę aspektu humorystycznego (choć to trochę jak ocenianie samochodu bez silnika), sam scenariusz określiłbym jako serviceable. Jest funkcjonalnie napisany; podobały mi się na pewno drobne momenty narracyjnej symetrii, jak dwie różne postacie wypowiadające tę samą kwestię z początku i na końcu serialu. Udało się też zbudować nieco autentycznego napięcia - scena, w której Lady Bullesye (sadystyczna supervillain serialu, która potrafi zabić kogoś rzuconą wykałaczką czy odłamkiem szkła) wpada w łazience na główną bohaterkę i delikatnie poprawia jej makijaż przy oku to był dla mnie naprawdę edge of my seat moment.
 
Serial - jak to bywa w telewizyjnych produkcjach - korzysta z Lady Bullseye, bo nie dostali zgody na "głównego" Bullseye'a, który niedawno jeszcze występował w Daredevilu. I dobrze się stało, because she is every bit as cool and even more creepy!
 
Podobały mi się również projekty postaci, szczególnie biorąc pod uwagę, że - poza okazjonalnymi gościnnymi występami marvelowskich herosów i łotrów (Fat Cobra!) są one praktycznie all made for TV, bez komiksowych pierwowzorów. Szczególnie zwróciłem uwagę na to, że archetypiczna dla takiej historii młoda, naiwna jeszcze policjantka ma na twarzy widoczne zmiany skórno-trądzikowe. It's a neat little real imperfection, która od razu dodaje jej wizualnego charakteru i jest fajnym odejściem od leniwie narysowanych, zawsze idealnych twarzy!
 
I like it a lot!

Ostatni aspekt, o którym warto wspomnieć, to muzyka. O ile ta ilustracyjna jest po prostu OK - jeśli nasza małpa ma jakiś własny temat muzyczny, to nawet go nie pamiętam - o tyle licencjonowane utwory muzyczne były dla mnie niesamowitą atrakcją! Jeśli grzecznie oglądałem za każdym razem napisy końcowe, bo chciałem posłuchać fajnej nowej piosenki - niech to będzie rekomendacją samą w sobie. Dripping Sun, kawałek z ostatniego Muzycznego Poniedziałku, usłyszałem właśnie w Hit-Monkey!

Przy okazji recenzji Shang-Chi zastanawiałem się, czy Fat Cobra nie przewinął się tam w tle - tu nie muszę się zastanawiać, mistrz magicznego sumo występuje jako powracająca postać!
 
Podchodziłem do tej serii spodziewając się średniej klasy sitcomu w stylu wcześniejszego M.O.D.O.K.a, również ze stajni Hulu. Trailer nie był wybitny, a materiał źródłowy - jeszcze mniej. Może to po części kwestia niskich oczekiwań - ale bawiłem się jednak na tyle dobrze, że wciągnąłem całość w trakcie jednego wieczoru! Gdybym miał porównać ten serial do ostatnio wypuszczanych komiksowych animacji, podobał mi się zdecydowanie bardziej niż M.O.D.O.K. (dużo lepszy humor!), bardziej niż What If...? (ciekawszy artystycznie i tematycznie!), i chyba nawet bardziej niż Invincible (bardziej oryginalny, bo Invincible to jednak tylko bardzo wierna adaptacja komiksu). Klasa tego serialu nie jest oczywista na pierwszy rzut oka, ale będę z pełną stanowczością obstawał przy swoim zdaniu - for me, Hit-Monkey is...
 
(nie mów tego, Anglisto, to okropna pun)
(cicho, prawdziwy pun master wie, że im pun gorsza, tym lepsza)
 
...for me, Hit-Monkey is a definite HIT!