Kreatywny duet Matt Fraction (scenarzysta)/David Aja (rysownik) to dla mnie jedna z najważniejszych kolaboracji we współczesnym komiksie - w 2012 stworzyli mój ulubiony komiks w ogóle, fantastyczną serię Hawkeye. Ale nie była to ich pierwsza współpraca: już w 2006 ich ścieżki przecięły się przy tytule niemal równie przeze mnie uwielbianym: The Immortal Iron Fist.
 |
Fraction nie był tu jedynym scenarzystą - dzielił ten przywilej z Edem Brubakerem, i to Brubaker dostał pierwszy billing na okładce. Nic dziwnego - mówimy o zdobywcy Eisnera!
|
Obecnie Iron Fist ma w publicznej świadomości nieco pod górkę; osoby zaglądające do komiksów tylko okazjonalnie mogą go kojarzyć z raczej pozbawionego pazura netflixowego serialu, przyćmionego przez bardzo udanego Daredevila czy Jessikę Jones. Rolę marvelowskiego mistrza kung-fu na kinowym ekranie otrzymał zaś Shang-Chi, co najpewniej pogrzebało na lata szanse na ujrzenie naszego dzisiejszego bohatera w filmie (moim zdaniem Shang-Chi czerpał zresztą całkiem sporo inspiracji z komiksowego Iron Fista, ale to już inna dyskusja). Ale jeszcze kilkanaście lat temu Danny Rand był tak daleko od underdog status jak tylko można; The Immortal Iron Fist otrzymał w 2008 Eisnera dla najlepszej nowej serii!
I nic dziwnego: to starannie zaplanowana oraz pięknie narysowana fabuła, która do tej pory pozostaje jednym z artystycznie najciekawszych komiksów Marvela. The Immortal Iron Fist wprost ocieka historią, i to nie chodzi tu wcale wyłącznie o pieczołowity worldbuilding i poszerzaną z zeszytu na zeszyt mitologię postaci! Myślę tu także o warstwie metatekstualnej: Brubaker i Fraction czerpią garściami z całego wachlarza tradycji narracyjnych, od pulpowych powieści, przez komiksy z Golden Age (czyli lat '30-'40), aż po kino kopane z lat '70 - i, rzecz jasna, toposy współczesnego gatunku superbohaterskiego. David Aja doskonale rozumie konwencję i ilustruje wszystko markową precyzyjną, dynamiczną kreską, a rezultat był spektakularny w 2006... i, po upływie niemal dwudziestu lat, nadal jest.
Ale o czym właściwie jest ta historia?
 |
Barwnie nazwane techniki to tradycja wyjęta prosto z pierwszego jeszcze zeszytu z Iron Fistem - Marvel Fanfare #15 z 1974 - kiedy to pisał go Roy Thomas... ale ostatni z manewrów, "Brooklyn headbutt", zabawnie sugeruje wieloaspektową tożsamość naszego bohatera!
|
Long story short: Daniel Rand, jeszcze jago młody, osierocony chłopiec, trafił do mistycznego miasta K'un-Lun, leżącego zarazem w Himalajach... i gdzieś na pograniczu światów. Odbył tam szkolenie, którego zwieńczeniem była konfrontacja ze smokiem; gdy Daniel, zwycięski, zanurzył dłonie w jego krwi, zyskał niezwykłą kontrolę nad swoją chi. Jego pięść stała się - cytując zeszyt z 1974 - like unto a thing of iron, a on sam przybrał tytuł Iron Fist właśnie.
 |
Co ciekawe, narracja Marvel Fanfare #15 była prowadzona w drugiej osobie!
|
Współcześnie łatwo dostrzec stereotypowość narracji: biały bohater trafia do tajemniczej, orientalnej krainy, gdzie wyrasta na herosa przewyższającego rdzennych mieszkańców. To właściwie dziewiętnastowieczny topos żywcem wyjęty z powieści podróżniczo-przygodowych; czuć tu nutkę kolonializmu, odrobinę tego Kiplingowskiego ciężaru białego człowieka, a w najmniej hojnej interpretacji - zawłaszczenie kulturowe ("kung-fu się sprzedaje, ale bezpieczniej, żeby nasz koleś był jednak biały") lub wręcz otwarty miejscami rasizm. Oczywiście, daleki jestem od przypisywania Royowi Thomasowi złych intencji; w 1974 zależało mu bardziej na powołaniu do życia herosa czerpiącego z popularnych akurat trendów - nic dziwnego, że zdecydował się na sprawdzoną, konwencjonalną (choć trącącą nieco myszką) strukturę.
Przez następne lata Danny Rand wiódł standardowy żywot superbohatera: he punched bad guys, made some cool friends and romanced a pretty great lady (mowa konkretnie o Misty Knight; to do nich należał pierwszy międzyrasowy pocałunek na łamach Marvela, still kinda a big deal back then). Kiedy w 1978 moda na sztuki walki zaczęła przygasać, Iron Fist zamieszkał w jednej serii w Luke'iem Cagem - gwiazdą podobnie odchodzącego nurtu blaxploitation. Obaj byli rozrywkowymi stereotypami charakterystycznymi dla lat '70; we wspólnym komiksie odnaleźli się zaskakująco dobrze, nawiązując przyjaźń, budząc czytelniczą sympatię i przyjmując barwny tytuł Heroes for Hire. Ale mimo wszystko Danny i Luke wpadli już wtedy do kategorii ciekawostek z epoki, i przez jakieś dwadzieścia lat byli relegowani do roli tła oraz gościnnych występów.
Wtedy właśnie nadchodzi rok 2006; Brubaker, Fraction i Aja postanawiają zreinterpretować te postaci na miarę nowych czasów.
Firma Danny'ego Randa stoi w obliczu finansowej katastrofy. On sam, jako Iron Fist, trafia na celownik zastępów HYDRY... a do tego wszystkiego w Nowym Jorku objawia się Davos, wojownik z K'un-Lun znany jako Steel Serpent - jak to w takich historiach bywa, niegdyś najlepszy przyjaciel, teraz śmiertelny wróg. A jakby tego było mało, Danny'ego odnajduje Orson Randall, poprzedni Iron Fist, który pamięta jeszcze czasy pierwszej wojny światowej; odarty z honoru, ale jednak wciąż żywy... i, wbrew wszelkim tradycjom K'un-Lun, wspomagający swoje kung-fu parą pistoletów. Pojawienie się poprzednika przypomina Danny'emu o jednym: jego tytuł brzmi The Immortal Iron Fist, ale to tytuł jest nieśmiertelny, przechodzący z pokolenia na pokolenie, z czempiona na czempiona; on sam, Danny Rand, jest wybitnie śmiertelny.
And this is just the beginning.
 |
"We're both too dumb to know how to stop fighting." - wiele fraz brzmi jak zapowiedź późniejszego Hawkeye'a!
|
Steel Serpent jest świetnym otwierającym łotrem; brutalnym, zdeterminowanym, groźnym - a przy tym wszystkim jest dopiero otwierającym łotrem, oponentem pierwszego aktu. Oh, and Luke Cage, Misty Knight and Colleen Wing are also there:
 |
Misty i Colleen jako duet znane są jako Daughters of the Dragon... i, razem z Luke'iem, wnoszą na łamy sporo nieco campowego uroku kina klasy B. To afro Misty, te lustrzanki, to taktycznie urwane "one more mother--"!
|
Ale ponownie, jest to reinterpretacja w bardziej współczesnej wrażliwości; stara catchphrase Luke'a ("Sweet Christmas!") zostaje wzięta w dowcipny nawias, and the ladies are honestly kickass now - nie ma mowy o byciu wyłącznie egzotycznym, grindhouse'owym eye candy.
 |
Strona wizualna jest pełna nawiązań do estetyki kina kung-fu - w najlepszym sensie!
|
Widać w tym wszystkim ogromną techniczną sprawność; spójrzcie chociażby na poniższą sekwencję:
 |
eyes |
Fraction i Aja rozkręcają się tu w wizualnym odwzorowaniu czasu, czymś, co rozkwitnie później również na łamach - zero niespodzianek - Hawkeye'a. Nie chcę wchodzić w przesadnie sztywne wywody dotyczące poetyki wizualnej, ale odwzorowanie czasu i tempa na kartach komiksu jest całą osobną sztuką. Zazwyczaj czytamy przecież naturalnie swoim rytmem, kontrolujemy ten czas; kontrast mrugnięcia Danny'ego oraz jego fragmentarycznych myśli ze sceną akcji sugeruje jednak, jak lightning fast the Steel Serpent really is. To podwójnie ciekawe, gdyż podobny efekt uzyskiwano w klasycznych filmowych produkcjach z Hong Kongu przez dosłowne manipulowanie prędkością taśmy, tzw. undercranking. Mówi się często o "języku kina" lub "języku komiksu"; tutaj widzimy, jakimi środkami wizualna gramatyka jednej formy tłumaczona jest na drugą.
A skoro już mówimy o kinie kung-fu - cóż może być bardziej emblematycznego dla gatunku, niż wielki turniej sztuk walki pełen barwnych postaci? Nie zdradzając zbyt wiele, do tego właśnie docieramy w drugim akcie; K'un-Lun jest tylko jedną z Siedmiu Stolic Niebios, i Iron Fist - jako jej czempion - zostaje wezwany, by ją reprezentować.
 |
Kim jest tajemniczy Prince of Orphans? Dowiadujemy się dosyć szybko, i będzie to miła niespodzianka dla osób interesujących się komiksem z lat '30 i '40!
|
Po raz kolejny widać fascynację Fractiona komiksową Golden Age; we wpisie o jego X-Menach podkreślałem, że to z niej wyciągnął na przykład postać Doktora Nemesisa. To właśnie ogromna porcja zabawy w śledzeniu prac konkretnego autora - trudno oczekiwać, żeby 100% prac było wybitnych, ale śledzenie ewolucji czyichś ulubionych technik oraz inspiracji to zabawa sama w sobie!
Oczywiście, Fraction nie odgrywa wyłącznie starych hitów; buduje również całą nową mitologię, z pogłębioną historią oraz oryginalnym panteonem postaci. Każda z osób występujących w turnieju, czyli tzw. Immortal Weapons swoich miast (szybki aside - tytuł pierwszego tomu Hawkeye'a to... My Life as a Weapon), doczekuje się własnej historii. Trudno nie dać się rozbawić wojownikowi znanemu jako Fat Cobra, ale nie jest on wcale prostym comic relief:
 |
Iron Fist oraz jego mentor obserwują pokaz; ich maski są zreinterpretowane jako charakterystyczny ceremonialny strój K'un-Lun, z cieniem dookoła oczu stanowiącym pamiątkę blizn historycznego Iron Fista sprzed stuleci. Znajdziemy sporo drobnych smaczków tego typu!
|
Turniejowa atmosfera jest dodatkowo podkręcana przez dosłowną drabinkę eliminacyjną, którą kończą się kolejne zeszyty! Nie zepsuję niespodzianek pokazując całą, ale już pierwszy mecz to...
 |
Danny jest średnio zadowolony z takiego rozwoju wypadków!
|
Żal byłoby nie zademonstrować choćby jednej sekwencji, gdzie David Aja oddaje dynamikę postaci. Oto więc fragment starcia z Fat Cobrą:
 |
Nazwa techniki, niby obwieszczona przez sportowego komentatora - i zapisana czcionką stylizowaną na plakat kina kopanego; strój Danny'ego, którego powiewające szarfy pozwalają na oddanie dynamiki oraz kierunku skoku; wyróżniony kolorystycznie punkt trafienia (a właściwie wręcz osobny mini-panel) - zauważcie, że manewr ten stanowi elegancką alternatywę dla klasycznych komiksowych onomatopei; brak tu ogranego BOOM!, POW! czy CRACK!
|
Już wszystko to stanowi świetną rozrywkę (podaną w fenomenalnej oprawie wizualnej!), ale scenariuszowa technika Brubakera i Fractiona rozkwita jak kwiat lotosu dopiero za sprawą ostatniego manewru, który chciałbym tu omówić: przeplatania głównej fabuły interludiami wyjętymi z The Book of the Iron Fist.
 |
Porównajcie poobijanego i oblepionego plastrami Danny'ego z poobijanym i oblepionym plastrami Hawkeyem! Wiem, wracam dziś stale do tych porównań, ale paralele są naprawdę uderzające.
|
The Book of the Iron Fist to kronika wszystkich Iron Fists na przestrzeni wieków. Od strony czysto narracyjnej to taki listek wasabi, który pomaga przepłukać podniebienie przed kolejnym rozdziałem głównej historii; zbiór opowiadań regularnie wprowadzających do lokalnej mitologii coś nowego. Historia Orsona Randalla to pulpowe szaleństwo osadzone w latach '20...
 |
...z własnym, adekwatnym stylem wizualnym!
|
...zaś sam Randall - zapytany o to, w jaki sposób ładuje chi w pistoletowe kule - odwołuje się do techniki wypracowanej przez Wu Ao-Shi, kobietę dzierżącą tytuł Iron Fist w szesnastym wieku, łuczniczkę i królową piratów. Co ważne, jej historia nie jest obowiązkowym, rutynowym odbębnieniem "skąd wzięła się ta mechanika" jak z gry komputerowej, a stanowi uroczą zamkniętą love story - of an Immortal Weapon and a humble fisherman.
 |
...love story kończy się dobrze, choć z zaznaczeniem, że nie było im dane żyć szczęśliwie szczególnie długo. Dlaczego? Tę zagadkę rozwiążą już kolejne historie!
|
Niezależnie od ery, niezależnie od indywidualnych osób dzierżącym tytuł - the duty of the Iron Fist is to hold back the hordes; it's to hold back the storm. Tymi hordami raz będą Mongołowie, raz Brytyjczycy, raz zastępy HYDRY - ale nie jest to kariera, w której umiera się ze starości. Na metatekstualnym poziomie - wgląd w historię tej funkcji odziera ją z kolonialnego posmaku z lat '70; Danny Rand stanowi teraz najnowsze ogniwo w długiej, zaszczytnej linii - and he only happens to be white.
Warto też docenić, jak prezentowana jest zachodnia, "superbohaterska" twarz Danny'ego - bicie złoczyńców to jedno, ale on sam podkreśla, że chce robić więcej, przyczyniać się do bardziej systemowej zmiany. Za najbardziej wartościowy wkład w lokalną społeczność uważa więc prowadzenie szkoły:
 |
Zawsze widzę w takich sekwencjach wesołego prztyczka wymierzonego w te wracające co jakiś czas modne medialne analizy o "faszystowskiej naturze superbohaterów", gloryfikacji przemocy, zapytaniach "dlaczego Batman nie rozda majątku" i tak dalej. Naprawdę, ten gatunek ma już dekady historii; wszyscy doskonale wiemy, że nie da się rozpykać ubóstwa nawet najbardziej Żelazną Pięścią!
|
Co do bardziej przyziemnej perspektywy Danny'ego (która zresztą też zapowiada Hawkeye'a opiekującego się na dobrą sprawę jedną kamienicą, zwykłymi ludźmi), szczególnie emblematyczny jest poniższy panel:
 |
To doskonałe podsumowanie ery Brubakera i Fractiona w The Immortal Iron Fist!
|
Tak, Danny mówi o rozdźwięku pomiędzy przygodowym superheroing oraz realną zmianą społeczną, ale język, z którego korzysta, nabrał dziś podwójnego sensu. Wspomina czasy, kiedy wraz z Luke'iem działali na the Deuce, nowojorskiej czterdziestej drugiej ulicy, synonimicznej z grindhouse'owymi kinami oraz szemranymi rozrywkami z pogranicza legalności; nie w Nowym Jorku w wersji Disneya.
Disney kupił Marvela w 2009 - dokładnie w roku, w którym skończono wydawanie The Immortal Iron Fist. Nasza dzisiejsza seria to, na więcej niż jednym poziomie, łabędzi śpiew tej grindhouse'owej estetyki czterdziestej drugiej ulicy, czerpiącej z kina kopanego, blaxploitation oraz pulpowych tradycji. Trochę może koloryzuję (korporacyjne ugładzenie i homogenizacja dotknęły przede wszystkim filmów kinowych, komiksy zostawiając raczej w spokoju), ale ta zbieżność dat jest zbyt urocza, by o niej nie wspomnieć! A, i jeszcze jeden uroczy detal dotyczący panelu powyżej: w starej komiksowej tradycji, dwójka przechodniów po prawej to właśnie Matt Fraction oraz Ed Brubaker.
Seria ma dwadzieścia siedem numerów, ale - by trzymać się wcześniejszej kwiecistej metafory - rozbudowana jest o zewnętrzne kręgi płatków, jak odrębne one-shoty czy pięć zeszytów poświęconych Immortal Weapons pozostałych Niebiańskich Stolic. Z dwudziestu siedmiu głównych numerów tylko pierwszych szesnaście pisanych jest przez Brubakera i Fractiona; później obowiązki scenarzysty przejmuje Duane Swierczynski, zaś stronę wizualną - Travel Foreman. Kiedy seria wychodziła, zmiana ta nie została przyjęta szczególnie entuzjastycznie; David Aja zawiesił wizualną poprzeczkę bardzo wysoko, zaś styl Foremana jest kompletnie odmienny: brudny, szorstki, wykorzystujący deformację i dezorientującą czasami perspektywę.
 |
Luke Cage tutaj to jeden z najbardziej ekstremalnych przykładów!
|
Kiedy jednak otrząsnąć się z pierwszego żalu, że to już nie David Aja - można dostrzec, że za kreską Foremana stoi konkretny zamysł; te historie są po prostu bliższe nadnaturalnego horroru (Foreman poszedł później w tym dokładnie kierunku, rysując w 2011 Animal Mana... ale na tym blogu możecie go też pamiętać z Black Cat!). Z biegiem czasu jego kreska nieco się uspokaja i standaryzuje; jeśli ta groteska będzie dla was z początku ciężkostrawna, wytrzymajcie!
Duane Swierczynski jako scenarzysta radzi sobie całkiem nieźle, ale po raz kolejny - najbardziej cierpi na konieczności wejścia w buty zostawione mu przez Fractiona i Brubakera. He's more pulpy, more noir-ish in what he's doing; jego historie są mniej eleganckie, ale mają jednak swój własny styl. Co ciekawe, Swierczynski pisał wtedy również inną serię - Cable - o mutancie podróżującym przez czas wraz z przybraną córką (tak, to ten sam Cable, który był opiekunem New Mutants). Był to całkiem interesujący tytuł, gdyż - za sprawą skoków w czasie - wiele historii rozgrywało się w kompletnie nowych dekoracjach; struktura przypominała serię opowiadań połączonych tylko dwiema głównymi postaciami. Czy nie brzmi to jak doskonałe przygotowanie do kontynuowania opowieści z The Book of the Iron Fist? I rzeczywiście: moim zdaniem najlepsze historie Swierczynskiego to właśnie te done-in-ones, te period pieces z przeszłości... i przyszłości! Noirowa historia z Orsonem Randallem w czasach poprzedzających jeszcze świetność Hollywood? Yes, please:
 |
Nie jest to wysoka literatura, ale jego pastisz narracji czarnego kryminału ma dobry rytm i tempo!
|
Cóż mogę więc dodać? Rozpływam się w zachwytach od samego początku tego wpisu, ale chciałem zacząć komiksowy nowy rok z odpowiednim kopem! Ponowna lektura The Immortal Iron Fist spełniła wszystkie moje oczekiwania; co prawda pewne wizualne wizualne manewry nie sprawiają już wrażenia tak rewolucyjnych... ale to dlatego, że przez niemal dwadzieścia lat doczekały się szeregu imitatorów i zdążyły się już opatrzeć. David Aja wypracował tu wizualną poetykę scen akcji, którą inni próbowali przenosić nawet na łamy comiesięcznych Avengersów, w mniej lub bardziej udany sposób. Jeśli chodzi o komiksy z pierwszej dekady tego wieku - jest to lektura obowiązkowa, a do tego na tyle oderwana od szerszego uniwersum, że z przyjemnością postawię na okładce stempel dobrego punktu wejścia!
 |
Wystarczy wiedzieć, że Danny kumpluje się od lat z Luke'iem Cagem, Misty Knight i Colleen Wing; cała reszta jest ładnie tłumaczona krok po kroku!
|
I na koniec - pamiętajcie, żeby nie wkurzać Misty Knight:
 |
Cóżeś uczynił, anonimowy agencie HYDRY!
|