środa, 31 sierpnia 2022

Pinball FX3

Anglisto, zapytacie ostatniego dnia sierpnia, jaka gra była dla ciebie grą lata? W co pykałeś w gorące popołudnia, kiedy skwar był taki, że trudno wypełznąć ze strefy nawiewu wentylatora? Otóż - jak to często w wakacje - nabijałem highscore'y w pinballu! 

A konkretnie w Pinball FX3, platformie pinballowej, o której dziś nieco napiszę!

Na początek disclaimer: uwielbiam pinball i gdyby nie zaporowe jak na prywatną kieszeń ceny - kombinowałbym już pewnie, jak tu wstawić maszynę do garażu. Jest to marzenie mało realistyczne; ba, naczytałem się już sporo o tym, ile wysiłku, umiejętności oraz funduszy wymaga mechaniczna konserwacja automatu. Na szczęście mogę się jednak spełniać dzięki komputerowym stołom!

Nigdy tak naprawdę nie wsiąkłem w nostalgicznie wspominany przez wiele osób stół Space Cadet dołączony do kilku wersji Windowsa; moje komputerowo-pinballowe objawienie przyszło w roku 1998, wraz z wydanym przez Empire Interactive stołem Pro Pinball: Big Race USA. Płytka CD zawierała tylko jedną maszynę, ale za to jaką! Fabuła stołu (bo tak, stoły mają fabułę) opowiadała o wielkim wyścigu samochodowym przez całe Stany Zjednoczone, w tle grała jazzująca muzyczka, a trybów oraz wyzwań napakowano na tym jednym ekranie po samą kokardę. Lecz przede wszystkim: kulka w końcu zachowywała się jak kulka na autentycznym automacie, z dobrze zaprogramowanym ruchem oraz ciężarem!       

Big Race USA trzyma się dobrze nawet dwadzieścia lat później: fizyka stołu jest solidna, a realizacja dźwięku to miód, malina - mało który współczesny stół może na tym polu w ogóle stawać w szranki! Niewątpliwą gwiazdą jest tu stanowiący antagonistę wóz policyjny, którego głos to parodia... Dartha Vadera.

W tych antycznych czasach grywałem w Big Race USA z kolegą w klasycznym automatowym multiplayerze, gdzie na przemian zajmowaliśmy miejsce przed kineskopowym monitorem; później udało mi się zainstalować tę grę nawet na służącym generalnie za edytor tekstu netbooku, gdzie zaskakująco fajnie pykało się w rozdzielczości 800x600. Big Race USA uprzyjemnił mi niejedną długą podróż pociągiem!

Ale czas leci, a technologia idzie do przodu. Pinballem na komputerze zainteresowałem się ponownie w okolicach roku 2010, kiedy to obecna na Steamie platforma Pinball FX2 zaczęła wypuszczać stoły o tematyce marvelowskiej. Pinball i komiksiarstwo w jednym pakiecie? Brzmiało jak coś idealnie skrojonego dla mnie! Pierwsze stoły były jeszcze często średnie pod kątem projektów, ale z czasem design zaczął się poprawiać - i moim zdaniem osiągnął szczyt w roku 2014, kiedy z okazji premiery filmowych Guardians of the Galaxy wypuszczono stół pod tym właśnie tytułem.

Widok na całość stołu...

...i preferowana przeze mnie perspektywa nieco obniżona; w opcjach gry "View 4"

Choć platforma Pinball FX2 zdążyła się już przemianować na Pinball FX3 (z poprawioną grafiką, fizyką oraz opcjami gry sieciowej), wracam do tego stołu już osiem lat - i już samo to niech będzie najlepszą rekomendacją. Co jest w nim tak dobrego? Po pierwsze, to jeden z najbardziej czystych i przejrzystych designów, które widziałem. Spójrzcie tylko:

Jest skupiony niemal wyłącznie na rampach, obszar gry nie jest zawalony workami chaotycznego badziewia...

...a nieprzesadzona paleta kolorów oraz odcinające się bielą lampy dodatkowo ułatwiają orientację. Brzmi to może jak super technical stuff, ale naprawdę mało gdzie widziałem równie wyraźne lampy celów:

Zarówno kolejno zapalane lampy ramp (od spellingu D-R-A-X, przykładowo), jak i białe lampy wskazówkowe są super!

Po drugie, tryby rozgrywki są świetne. Może zacznę tu od pinballowych podstaw: każdy stół ma zazwyczaj kilka osobno odpalanych "misji", które uruchamia się zazwyczaj przez tzw. spelling (czyli trafienie w rampę tyle razy, by podświetlić wszystkie litery napisu na niej). Zaliczenie wszystkich trybów (w zależności od stołu będzie to oznaczało ich rozpoczęcie lub - w bardziej wymagającej wersji - wygranie) odpala tak zwany wizard mode, wysoko punktowaną finałową misję. 

Stół Guardians of the Galaxy ma jedne z moich ulubionych trybów ever: są wymagające, ale interesujące oraz zróżnicowane. Z każdą postacią drużyny wiąże się konkretna misja - najprostszy jest chyba Starlord uciekający przez pościgiem. Yondu siedzi mu na ogonie i regularnie strzela, redukując widoczny na dot matrix wskaźnik zdrowia statku, zaś pomiędzy każdym strzałem zapalone zostają cztery losowe rampy odpowiadające za uniki. Im więcej ich wykonamy - tym mniej za chwilę otrzymamy obrażeń! Wygrywamy oczywiście dolatując do celu w jednym kawałku.. and it's loads of fun: szybkie trafianie w kolejne rampy jest emocjonujące, stół trzęsie się gdy zainkasujemy gonga, a nawet słabszy fragment pościgu możemy nadrobić w kolejnej części. Oldest trick in the book, Yondu!, woła Starlord, gdy uda nam się zaliczyć supersatysfakcjonujący komplet czterech uników.

Rocket i Groot występują w swoim trybie jako duet - multiball - a zmieniające się losowe rampy odpowiadają a) za Rocketa strzelającego do Ronana (w ten sposób dążymy do wygranej) oraz b) za Groota zasłaniającego kolegę przed atakami (co przekłada się na dodatkowy czas). Tryb Gamory przenosi nas na wymagający minitable, gdzie którym bez utraty piłeczki trzeba najpierw trafić w trzy startowe cele, a później - już realnie punktować zapalając kolejnych dziesięć lamp.   

Jeden z najlepszych minitables w moich pinballowych przygodach!

I tu dochodzę do trzeciej zalety Guardians of the Galaxy: stół jest zaprojektowany niesamowicie tematycznie. It just makes sense that Rocket and Groot are about pure multiball chaos; logicznym jest, że tryb precyzyjnej zabójczyni Gamory nie ma żadnego limitu czasowego, a skupia się na metodycznych, dokładnych trafieniach. Collector zbiera kolejne bile, by wypuścić je potem wszystkie w efektownym multiball; Groot zajmuje się ochroną zespołu przy pomocy ball saves i kickbacks - mechanika i temat zazębiają się idealnie. Ba, zazębiają się nawet w momencie przegranej - a zawalać tryby będziemy często, bo są dość wymagające! Guardians to w końcu zbieranina różnej maści przegrywów, mają więc bogaty asortyment komentarzy na ten temat. Aw, I don't got that long a lifespan anyway, wymamrocze komicznie Rocket zbierając po raz kolejny oklep od przeciwnika.

Teraz wejdę z niszowego tematu w jeszcze bardziej niszowy temat, ale Guardians of the Galaxy wydają mi się owocem ewolucji dwóch wcześniejszych stołów: Thora oraz Avengers. Z Thora zaczerpnięto ciekawe, zróżnicowane tryby - z odliczaniami, paskami życia postaci i tak dalej, a pozbyto się wizualnego chaosu oraz męczącej strony dźwiękowej (ryczący przy każdym trafieniu wąż Jörmungandr gets old really fast). Fajnym pomysłem ściągniętym z przeciętnego pod innymi względami stołu Avengers jest reprezentowanie poszczególnych postaci jako osobnych kul - wybierało się tam, powiedzmy, zieloną kulę-Hulka, który dodatkowo punktował bijąc w bumpery na stole. W Guardians ukłon wobec tego motywu pojawia się przy okazji trybów multiball - nie trzeba się tym szczególnie przejmować, ale Rocket trafiający w rampę Rocketa zapewnia podwójny bonus. Miły akcent!

Nabiłem w wakacje nowy osobisty high score - jestem teraz 140 na świecie; pobijta mnie jak potrafita!

Wady stołu są naprawdę nieliczne - ale nie wszystkim będzie pewnie pasować voice acting. Chociaż stół inspiruje się filmem, nie wykupiono licencji na głosy; ekranowe frazy będą więc wygłaszane przez rozmaitych soundalikes. Powiem szczerze, że osobiście mi to nie wadzi (może tylko Starlord i Rocket brzmią na mój gust nieco zbyt podobnie), ale widziałem nieco narzekań na ten aspekt. Nie ma też filmowej muzyki, lecz przygrywający w tle '70s style rock bardzo mi odpowiada: to tylko kilka prostych riffów, więc nie ma tam muzycznie czego zepsuć - a klimat budują bardzo sympatycznie.

Polecam więc ten stół gorąco - jak powtarzam kolegom, to on zmienił mnie tak naprawdę z poziomu prostego odbijacza piłeczki na gościa odpalajacego wizard modes i wpisującego się w okolice pierwszej setki na światowej liście wyników. I największy komplement: naprawdę wytrzymuje porównanie z Big Race USA pod wszystkimi względami poza oprawą audio (ale tam oprawa audio była po prostu wybitna!) i gdybym w wyniku jakiegoś dziwnego zawirowania czasoprzestrzeni mógł go kupić za stówę na płytce CD - nie zastanawiałbym się ani chwili! 

No dobra, Anglisto, powiecie, so you really like this one table; a co innego poleciłbyś z bibliteki Pinball FX3? Całkowicie gratis przynoszę wam więc trzy dodatkowe, nie-marvelowskie typy:

Hej, to galaktyczny zawadiaka Hans Olo!

Rekomendacja numer jeden: Han Solo. Nie jestem strasznie wielkim fanem starwarsów (a gdy już je oglądam - to zdecydowanie wolę pilotów i przemytników niż magicznych rycerzy), ale stół ten ujął nawet mnie! Masa fajnych trybów i zabaw; ciekawa opcja łowienia wylatującej ze stołu kulki przy użyciu magnasave - magnetycznego ściągania; i przede wszystkim - przygrywająca non stop cantina band z pierwszego filmu! Nawet ten burdel na stole sugeruje podobny chaos na pokładzie Sokoła Millenium, nie ma się tu więc czego czepiać. Jak w przypadku Guardians - nie spodziewajcie się jednak, że kwestie z filmu będą czytać Harrison Ford i Carrie Fisher. Trudny stół - bila lata szybko i nisko - but it sure is fun!

Rekomendacja numer dwa: Fallout. Uh, what?

Ano tak! To świetny stół robiący rewelacyjny użytek z tego, że istnieje tylko wirtualnie.

Częsć jego elementów - jak wysuwające się z blatu i jeżdżące na szynie cutouts przeciwników, w których możemy nawalać kulką jak na strzelnicy - byłyby bowiem na żywo jakimś mechniczno-logistycznym koszmarem. Anyways, Fallout oparty jest na Falloucie 4 i próbuje ożenić klasyczną strukturę pinballa... z grą RPG. I kid you not - zaczynamy od stworzenia postaci i rozdzielenia punktów w znanym z Falloutów systemie S.P.E.C.I.A.L.:

Cechy te wpływają na punktację, zadawane i otrzymywane podczas walk obrażenia, czas trwania trybów, ceny w sklepie...

Tak jest: większość trybów wymaga stawienia czoła mutantom czy bandytom! Poza bezpośrednim trafieniem w jeżdżący i chowający się jak na strzelnicy cutout wroga mamy cały system walki: trafienia w poszczególne rampy odpowiadają za strzelanie zwykłe lub snajperskie, rzucanie granatów (czyli splash damage dla wszystkich przeciwników), skradanie się... a do tego mamy umożliwiający automatyczne trafienia (i wyjęty prosto z głównej serii gier!) system V.A.T.S.; mamy zarządzanie zdrowiem, napromieniowaniem oraz stanem zbroi; zbieranie figurek podnoszących statystyki; awansowanie z poziomu na poziom... If it sounds complicated - it's because it kinda is, ale stół Fallout stanowi bardzo udaną próbę wzbogacenia klasycznego pinballa o mechaniczne elementy gier RPG. Z łatwością zalicza moje fanowskie kryterium "dałbym za ten stół stówkę na płycie CD"!

Tu już twardo w pierwszej setce! 67. miejsce na świecie - i liczę na to, że nie jest to moje ostatnie słowo!

O ile ja sam bawię się przy Falloucie fantastycznie, o tyle uczciwie zaznaczę: dla osoby bez znajomości Fallouta 4 całość może być mało tematyczna. Stół ma mnóstwo misji, które możemy wykonywać dla poszczególnych frakcji... ale nie wytłumaczy nikomu, kim są Minutemen, Brotherhood, Institute czy Railroad. Same zadania to "trafiaj w rampy i pokonuj wrogów" w różnych kombinacjach - różnią się generalnie wyłącznie opisującym zadanie hasłem wyświetlanym na dot matrix. Lampy V.A.T.S. mogłyby być czytelniejsze, zaś mnogość reguł i mechanik prosi się o bardziej dogłębny table guide... ale po kilku (-nastu) partiach praktyki wszystko powinno już być jasne.

I w końcu trzecia rekomendacja - ta dla miłośników i miłośniczek barowej klasyki: 

Cyfrowe adaptacje stołów firmy Williams!

Na chwilę obecną platforma Pinball FX3 oferuje 22 historyczne stoły - co powinno ucieszyć osoby narzekające na "komputerowość" pozostałej części katalogu. Są to klasyczne wyciągacze drobniaków, w których łatwo o szybki drain - ale nie sposób odmówić im autentyczności! Jak na mój gust, są momentami aż zbyt autentyczne; doceniłbym na przykład remaster strony audio, bo brzmią często kubek w kubek jak szumiąco-trzeszczący automat ustawiony pod barową ścianą. Still - if you're into classics, there's a lot to love here.

Gdzie więc umieściłbym Pinball FX3 na naszej komputerowej liście przebojów? That's easy; to nasz nowy numer 2. Pinball jako gatunek jest bezpretensjonalnie skupiony na umiejętnościach i stałym przebijaniu własnego high score; potrafi wprowadzić mnie w ten medytacyjny trans, kiedy jestem kompletnie in the zone i istnieje tylko poruszająca się po stole bila. Umieszczając Pinball FX3 na liście biorę oczywiście pod uwagę moją ulubioną śmietankę stołów; dodam jednak, że sama platforma działa płynnie, oferuje fajne tryby rywalizacji online (poza klasycznymi leaderboardami można na przykład stworzyć lub zapisać się na bardziej kameralny turniej z innymi graczmi) oraz system upgrade'ów: odpalany naciśnięciem guzika boost punktacji czy cofnięcie czasu o sekundę lub dwie (a jeśli to dla kogoś zbyt "komputerowe" - jest też dostępna opcja classic). Pinball FX3 szykuje się już powoli do przesiadki na nową wersję platformy wykorzystującą Unreal Engine - tym razem nazywającą się po prostu Pinball FX... ale twórcy zapewniają, że po drodze nie pogubią stołów i licencji (z wyjątkiem dwóch: The Walking Dead oraz Portal).

Dlaczego więc drugie miejsce? Stoły pinballowe mają dla mnie lepszą replayability niż nawet najlepszy roguelike, dlatego też stawiam je wyżej niż moje ulubione pozycje tego gatunku - Noitę oraz Caveblazers. Nie jest to jednak doświadczenie na miarę mojego ukochanego The Long Dark! Czy kiedykolwiek coś będzie? Trzymam kciuki, a póki co - potraktujmy to drugie miejsce jako rekomendację dla całego gatunku.

Pinball is cool, everybody! Always was; always will be.

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Muzyczne Poniedziałki: together we moved like spirits in the night!

Oh, it sure has that 70s sound! Utwór ten został napisany przez samego Bruce'a Springsteena, ale Manfred Mann's Earth Band nadała mu wybitnie własnej interpretacji. W Europie wydano ten kawałek jako Spirits in the Night, podczas gdy w Stanach zachowano liczbę pojedynczą z oryginału Springsteena, Spirit. Dlaczego? Heck if I know. Ktoś zrobił literówkę i tak zostało? Copyright shenanigans? Wystraszyli się, że w Stanach Bruce ich znajdzie i oklepie, jeśli zmienią tytuł jego piosenki?

Wątek komiksowy związany z nagraniem: coonskin cap.

Well now, Wild Billy was a crazy catAnd he shook some dust out of his coonskin capHe said, "Trust some of this, it'll show you where you're atOr at least it'll help you really feel it"

Coonskin cap, czyli dosłownie czapa z szopa, była przecież dumnie noszona przez siostrzeńców Kaczora Donalda! Popularność tego pionierskiego nakrycia głowy w latach '50 wiązała się z postacią Davy'ego Crocketta, spopularyzowanego wówczas przez Disneya jako wzór historycznego manly man przeżywającego przygody w dziczy, walczącego z niedźwiedziami i w ogóle.

Dzieciakowi w latach '50 po prostu wypadało mieć coonskin cap!

Na przełomie lat '60 i '70, kiedy powstał tekst Spirit in the Night, czapa z szopa mogła już być noszona wyłącznie hipstersko-ironicznie, trochę jak jughead.  A jakiego rodzaju dust mógł wytrząsnąć z niej Wild Billy, crazy cat z tekstu piosenki? Szerokie źrenice Hyzia, Dyzia lub Zyzia nie pozostawiają wątpliwości:

"Trust some of this, it'll show you where you're at /Or at least it'll help you really feel it"

niedziela, 28 sierpnia 2022

Panele na niedzielę: Requiem for a Titan!

Podczas spotkań z Tytanami widzimy zazwyczaj pocieszne głupotki w sosie lat '60, ale dzisiejsza fabuła to coś kompletnie odmiennego: surrealistyczny horror. Czy będziemy mieć tu slang z epoki oraz łotra w kostiumie? Owszem... ale zarazem zobaczymy zapowiedź nadchodzącej Bronze Age: historii bardziej mrocznych oraz psychologicznych. Trudno mi w tym wpisie sypać standardowymi śmieszkami i ciekawostkami; skupimy się raczej na samej fabule, gdyż w porównaniu z poprzednimi występami Tytanów jest to po prostu cios prosto w brzuch. Autor: Bob Haney, który jednak widocznie próbuje tu innego stylu; historia: Requiem for a Titan; data: marzec-kwiecień 1968!

Na stanowisko rysownika wraca też na krótko pierwszy artysta serii, Nick Cardy!

W ostatnich wpisach zaznaczałem, że lata '60 wiązały się raczej z celebracją postępu oraz nauki; duchy, widma czy wampiry budziły uśmieszek wesołego zażenowania. Ich miejsce było raczej w komediowej Rodzinie Addamsów (serial trafił na ekrany w 1964) lub humorystycznym szlagierze Monster Mash (1962) niż gdziekolwiek indziej! Dodatkowo - w komiksach wiele elementów horroru obłożonych było embargiem za sprawą Comics Code z 1954, chociaż po ponad dekadzie kodeks zdecydowanie tracił kły; przeminął już okres moralnej paniki lat '50, a cenzorskie zapędy słabły. Wszystko to budowało grunt pod powrót horroru w latach '70: publiczność zdążyła już od niego odpocząć, ponownie wydawał się czymś nowym.

Ale, ale - nie wybiegajmy w przyszłość! Co tam dziś słychać w latach sześćdziesiątych? Otóż fabuła rozpoczyna się in media res, co już samo w sobie jest dosyć nietypowe na Tytanów; Robin stoi na cmentarzu - nad własnym rozkopanym grobem - gdzie niejaki Gargoyle nakazuje mu zrzucić kostium... by chociaż śmierci stawił czoła bez maski:   

Uh, kinda hardcore?

Chociaż dla dzisiejszego oka Gargoyle może wyglądać nieco pociesznie, nie ma w sobie ani krztyny elementu komedii czy parodii - wyraźnie zapowiada za to nurt supernatural creatures z komiksów lat '70! 

Groby pozostałych Tytanów! Co tu się stało?

Gargoyle spełnia groźbę i, by przywołać Robina do porządku, wzywa przed jego oblicze widma reszty drużyny:

Robin nie jest w stanie wytrzymać samej obecności duchów...

...i, zgodnie z żądaniem Gargoyle'a, zdejmuje maskę. There was never any doubt of it, komentuje nieludzki łotr; are you prepared to cross over? Robin odpowiada słabym yes, po czym twarz młodego bohatera wykrzywia się straszliwie...

Czego by jednak nie mówić o projekcie postaci, nieludzkie proporcje kończyn Gargoyle'a nadają jego sylwetce ciekawego wyrazu!

Narracja przenosi nas do opustoszałego Titan Lair; nikt już nie ćwiczy na sali treningowej, nikt nie śmieje się w pokoju wypoczynkowym:

Standardowe humorystyczne dialogi Tytanów nabierają w tym kontekście odrobiny tragizmu, a ja widzę pewne paralele z wcześniejszą o rok historią z annałów Legionu: tą o duchu Ferro Lada.

OK, skoro nasza drużyna najwyraźniej dokonała żywota - przenosimy się nieco w przeszłość, by poznać kulisy całego wydarzenia. Otóż Tytani dokazywali jak zwykle, gdy nagle na ekranie odbiornika pojawiła się nietypowa postać:

Gargoyle wprosił się do lokalnej stacji telewizyjnej, by nadać swój manifest! "I wear this secret identity because people are prejudiced against a man who has served time in prison!" - a wobec ludzi przebranych za gargulce niby nie są uprzedzeni?

Gargoyle to jeden ze starych przeciwników Tytanów, który - przynajmniej według własnego uznania - nieuczciwie trafił za kraty. Ale kto? Certainly not Ding-Dong Daddy, zauważa Donna; not fat enough! He's got the wrong accent for the Mad Mod... and if he's the Scorcher, his grammar has improved a bunch in prison! Tak czy inaczej, Gargoyle zapowiada zemstę - chyba, że osoba odpowiedzialna za jego osadzenie przyzna się do manipulowania dowodami.

Pojawia się ziarno nieufności... skierowanej w stronę tylko jednego z Tytanów! No bo kto w końcu jest tu głównym detektywem odpowiedzialnym za dowody?

Niedługo później Tytani wyruszają na misję - tym razem mają okiełznać młodzieżowe wybryki publiczności pewnego koncertu - ale drużyna nie może skupić się na zadaniu:

Atmosfera się zagęszcza!

Na miejscu okazuje się, że koncertowy kryzys to jakiś przekręt, gdyż sala jest kompletnie pusta - no, prawie: na miejscu czeka już przygotowany Gargoyle.

O nie, Tytani zwątpili w Robina po raz trzeci!

Tyle najwyraźniej wystarczyło Gargoyle'owi, który - korzystając z mistycznego pierścienia - unieszkodliwia trójkę Tytanów:

Szybko się z nimi uwinął!

Wonder Girl, Aqualad i Kid Flash znikają w błysku światła - ale nie zginęli:

Czyli Gargoyle wykorzystuje pierścień z promieniem teleportacji... który sprawdza jakoś "czystość myśli" ofiary? OK, let's just roll with it

Robin rzuca się w pogoń za Gargoylem, ale ten wydaje się być kimś więcej, niż tylko przebranym kryminalistą: wie o Tytanach zaskakująco dużo, kuca na teatralnej ścianie przecząc prawom grawitacji, a w końcu - wzywa z Limbo uwięzionych tam przed chwilą Donnę, Gartha i Wally'ego. Cała trójka to teraz wrogie ogromne widma:

Humorystyczny slang zmienia się tutaj w prześmiewczą groźbę!

Robin nie ma szans; w końcu zostaje rzucony przez sceniczne dekoracje, zrywa przypadkiem kable wysokiego napięcia i zaprósza ogień na scenie. Gdy zaraz potem chłopak zostaje znokautowany spadającym workiem z piaskiem, Gargoyle oddaje się dalszym szyderstwom: a sandbag put him to sleep! Perhaps I should change my name to Sandman! Ah -- but that is too obvious, too crude for the Gargoyle! Mocne słowa wobec wszystkich komiksowych Sandmanów - a kilku ich jest!

Wcześniej monologował: "how I envy my claws -- for they shall taste my revenge more sharply, more directly even than I, the Gargoyle!" - krótko mówiąc, nasz łotr hams it up na całego!

Robin zostaje cudem odratowany z płonącego teatru przez straż pożarną, a my rozpoczynamy finałowy akt historii:

Spójrzcie na tego poobijanego Robina w podartym stroju! Nadchodzące trendy Bronze Age są tu widoczne jak na dłoni; coraz więcej bohaterów wątpiących, pokonanych, cierpiących.

Robin nie znajduje spokoju nawet w Titan Lair - tajna siedziba drużyny jest okupowana przez Gargoyle'a i widmowych Tytanów, co stanowi dla chłopaka ostateczny dowód, że zjawy to naprawdę jego przyjaciele; nie jakieś iluzje. Chłopak wymyka się zaprojektowanym kiedyś wyjściem awaryjnym... i musi pogodzić się z perspektywą, że odtąd będzie stawiał czoła przestępczości samotnie. A nie jest to wcale takie proste:

Bardzo fajny panel z gazetą! Zwróćcie uwagę, jak sylwetka jednego z kryminalistów zasłania straszne i nieco ryzykowne słowo "die".

Krótko mówiąc, Robin upada niżej i niżej...

Pomimo maski widać wyraźnie podbite oko!

...aż w końcu - gdy ląduje już na samym dnie - dochodzimy do sceny na cmentarzu, od której rozpoczynaliśmy dzisiejszy zeszyt:

Boy Wonder miał jednak desperacki plan...

...w rozmowie z Gargoylem udawał tylko zwątpienie, by dostać się do Limbo i spróbować oswobodzić przyjaciół. Sprawa nie jest jednak taka prosta: Tytani nadal są pod wpływem łotra i wcale nie chcą być ratowani. Na szczęście w Limbo Robin również jest widmem, szanse są więc tym razem nieco bardziej wyrównane... ale o szybkim zwycięstwie nie ma raczej mowy. 

Gargoyle orientuje się, że w jego wymiarze dzieje się coś dziwnego, więc pojawia się tam z gospodarską wizytą. So! You tricked me, skrzeczy do Robina; you entered Limbo without being turned into an evil servant of mine!

Osobliwe krajobrazy - jakby zainspirowane pozaziemskimi przygodami Doktora Strange'a autorstwa Steve'a Ditko!

Co prawda Gargoyle kazał Robinowi się rozebrać przed wejściem do jego wymiaru, ale zapomniał o jednym elemencie superbohaterskiego kostiumu: pasie chłopaka. Dick robi z niego użytek...

...i pierścień pęka!

W rezultacie Gargoyle zostaje porwany gdzieś w odmęty swojego wymiaru, zaś cała czwórka Tytanów odzyskuje wolność i zdrowe zmysły:

Mamy więc happy ending, ale...

...ale zdecydowanie nie jest to klasyczny finałowy panel "wszyscy śmieją się prosto do czytelników i rzucają jakiegoś suchara". Wszystko to faktycznie się stało; it wasn't a dream or an imaginary story. Ale kim właściwie był Gargoyle? Czy faktycznie był to jakiś łotr z przeszłości Tytanów, czy może była to tylko przykrywka dla jakiejś osobliwej supernatural creature

Na odpowiedź trzeba było poczekać ponad dwadzieścia lat. Do wątku tego powrócono w magazynie Secret Origins Annual #3 z roku 1989; annual ten, czyli coroczne wydanie specjalne, na przestrzeni kilkudziesięciu stron skupił się na starych dziejach Tytanów. Było to ważne, bo w roku 1985 wydawnictwo DC opublikowało Crisis On Infinite Earths - historię, w której całe światy umierały, zderzały się alternatywne rzeczywistości, a kanoniczna timeline została napisana na nowo. Nie oznaczało to (wbrew temu, co sugeruje Doug Wolk w książce All of the Marvels) pełnego i kompletnego resetu - owszem, historia zmieniła się w wyniku Kryzysu... ale trudno było stwierdzić na ile. Taki Batman, przykładowo, pozostał mniej więcej bez zmian - a Tytani? Potrzeba było publikacji, która zasugeruje, czy ich stare fabuły są nadal "kanoniczne". Okazało się, że jak najbardziej; Robin przeżywał na łamach wspomnianego annual swoje stare przygody... i, dzięki mistycznym zawirowaniom, patrzył na nie z dojrzalszej już perspektywy:

Pierwsza przygoda, bój z Misterem Twisterem - omawialiśmy ją na samym początku cyklu! Dialogi są dokładnie zacytowane, ale nowe dymki myśli pozwalają na reinterpretację sceny z bardziej nowoczesnej perspektywy. "Could I really have been that corny?"

W Secret Origins Annual #3 Robin musi po raz kolejny zmierzyć się z Gargoylem, który znów próbuje wyprać mu mózg - pokazując mu przeszłość i sącząc do ucha nieustanną krytykę. Tym razem zwycięstwo Dicka jest bardziej zdecydowane, a w finale stwór odzyskuje swoją ludzką formę - i okazuje się, że był nim...

...Brom Stikk, Mister Twister, zupełnie pierwszy przeciwnik proto-Tytanów!

Jak? Dlaczego? Może już dzisiaj odpuśćmy sobie te pytania; ważne, że udało nam się przejść przez jedną z najdziwniejszych przygód Tytanów w Silver Age; dziwną na tyle, że do jej głównego wątku wrócono dopiero po ponad dwudziestu latach. Cóż mogę powiedzieć? W naszym kolejnym spotkaniu zobaczymy hippisów oraz rymującego narratora - co zazwyczaj brzmiałoby mi delightfully crazy, ale w porównaniu z Requiem for a Titan wydaje się downright tame!

 

~.~

Missed an episode? Chronologiczną listę wszystkich naszych dotychczasowych spotkań z Tytanami możesz znaleźć klikając tutaj!

piątek, 26 sierpnia 2022

Marvel Swimsuit Specials: rok 1994!

To już nasze przedostatnie spotkanie z marvelowskimi Swimsuit Specials! Zobaczmy, co przyniesie nam rok 1994 - ten sam, w którym Tarantino nakręcił Pulp Fiction, sitcom Friends rozpoczął swój marsz po sławę, zaś internetowy tort zaczął być dzielony przez formy takie jak Amazon i Yahoo. I choć owszem, Friends mogą być jednym z definiujących sitcomów tej ery, lepszym segue będzie tu fraza pochodząca z dużo starszego komediowego klasyka: to the Moon!

Namor pręży klatę - tym razem okładka jest koedukacyjna! Już w pierwszym wpisie serii wspominaliśmy o zamierzonym przez redakcję parytecie - i coraz bardziej to widać.

Jaka była najgorętsza plaża roku 1994? Mieliśmy już Savage Land, Wakandę, Monster Island - by przebić poprzednie lokalizacje tym razem wybrano... Księżyc. Co, nie słyszeliście/słyszałyście o słynnych księżycowych plażach? A jednak! Imprezę organizują tym razem Inhumans, którzy celebrują właśnie tajemniczy Water Festival - zaś naszym narratorem będzie... Uatu the Watcher, niezaprzeczalnie bardziej dostojny niż kurduplowaty oblech Pip z poprzedniego wydania. Uatu - przedstaw się, proszę!

Co za blok tekstu! Jeśli jednak chcecie go posłuchać, możecie skierować kroki do serialu What If...?

Dobra, zostawmy gadającego Uatu (nic nam przecież, jako Watcher, nie zrobi) i spójrzmy lepiej na kolumnę korespondencyjną, a konkretnie - list autorstwa dwóch Carolines!

Skok w kolorze - musiałem skleić dół oraz górę strony!

Zaprawdę metoda naukowa! "9 out of 10 female comic readers said Gambit was the most attractive male comic character in the industry today", piszą fanki. Ankieta musiała być prowadzona wśród miłośniczek Marvela, ale wybór jest zrozumiały - sam nie pamiętam z tego okresu chyba żadnej entuzjastki X-Menów, od której nie słyszałbym choć raz "ech, Gambit". Caroline oraz Caroline otrzymały, czego żądały - w tym wydaniu w końcu pojawia się rozkładówka z Gambitem... i jest to również, moim zdaniem, najlepsza grafika zeszytu! Ale nie uprzedzajmy faktów: zacznijmy od obowiązkowego group shot X-Menów pluskających się w wodzie:

Angel już jako pokryty stalą Archangel - nawet jednemu z Czterech Jeźdźców Apokalipsy należy się plażowy relaks!

Huh, it seems super dangerous, dudes - skrzydła Archangela są przecież ostre jak brzytwa, więc to trochę jak bawić się w zapasy z kolegą oklejonym nożami. Moment nieuwagi i trzeba będzie wyławiać z księżycowego bajora ucięte głowy; dobrze, że X-Menom z taką łatwością przychodzą zmartwychwstania!

Kolejny obowiązkowy dodatek z lat '90 - lustrzane okulary przeciwsłoneczne w futurystycznym kształcie!

Rysowniczka Jan Duursema bardzo trafiła tu w moje gusta: I'm always a sucker for mirrors. Odbicia na rozmaitych powierzchniach - czy to luster, czy wody, czy jak tutaj okularów - pozwalają na tworzenie fajnych wizualnie kompozycji!

Bullseye, chyba mój ulubiony przeciwnik Daredevila - trochę czarnych charakterów też wprosiło się na imprezę!

To moja druga ulubiona grafika z tego numeru - przez to, że Aron Wiesenfeld świetnie bawi się motywem strzeleckiej tarczy. Jej obecność na kąpielówkach Bullseye'a is a cute detail, ale naprawdę cute są koncentryczne kręgi na wodzie rozchodzące się od dłoni łotra. W połączeniu z fioletem wydaje mi się to zapowiadać triki wizualne późniejszego o dekady Hawkeye'a! Poza tym doceniam przesunięcie tarczy na kąpielówkach - gdyby była umiejscowiona centralnie, it would be just a bit too goofy.

Aron Wiesenfeld zaczynał w okolicach X-Menów, ale na przestrzeni lat rozwinął bogatą karierę artystyczną, z regularnymi wystawami prac w Nowym Jorku i w ogóle:

"The feeling that emanates is about a mixture of overwhelming loneliness and the independence of going to places where no one has been able to go, it is a lonely freedom.” -  możemy przeczytać na jego stronie internetowej

A żeby nie zrobiło się zbyt refleksyjnie i poważnie, oto Kapitan Ameryka świecący tyłkiem:

Jako wakacyjną lekturę Steve wybrał... Konstytucję Stanów. No, kiedyś w końcu trzeba nadrobić!

Tak naprawdę Steve mógłby leżeć na dowolnej plaży w dowolnym miejscu na Ziemi, ale inne grafiki robią na szczęście większy użytek z księżycowego krajobrazu. Choćby taki Thunderstrike, który wakacje woli spędzać aktywnie:

A cóż to za kolega? Thor pod innym imieniem?

No prawie, prawie; Thunderstrike to niejaki Eric Masterson, miejski architekt, który tymczasowo zyskał moce Thora i miał być w założeniu nieco takim "nowym Thorem na nową dekadę". Spójrzcie zresztą na poniższy manifest epoki - oto moja ulubiona okładka z tym herosem!

Czujecie ten klimat? Ciemne okulary, bandana na głowie, cyberkamera?

Dodatkowego smaczku dokłada autorstwo postaci: Thunderstrike został stworzony przez Toma DeFalco, ówczesnego redaktora naczelnego Marvela! Jako że to był pet character samego wielkiego szefa, krążyły o nim niestworzone historie; najlepszą chyba jest DeFalco twierdzący niewzruszenie, że w momencie skasowania serii Thunderstrike sprzedawał się lepiej niż Thor i Avengersi - łącznie. Wikipedia podsumowuje to dyplomatycznie jako "extremely unlikely", i my może też na tym poprzestańmy.

OK, czas na obiecany pin-up z Gambitem!

...oraz z Rogue!

Come on, everything is perfect here! Mamy obiecany parytet; mamy wykorzystanie księżycowego settingu oraz fajny krajobraz science-fiction w tle; mamy wizualne przedstawienie klasycznego wątku Rogue i Gambita: oooh they love each other so much and they belong together but she can't ever touch him because of her deadly mutant powers!

To jeden z tych komiksowych wątków, które na przestrzeni lat były obiektem nieskończonych fanowskich żartów: w uniwersum X-Menów jest przecież jakieś sto milionów metod na tymczasowe "wyłącznie" mocy. Żyje sobie na przykład chłopaczek znany jako Leech, którego umiejętnością jest wysysanie mocy pobliskich osób; fani oraz fanki latami nabijali się więc ze scenariusza, w którym Gambit daje Leechowi dziesięć dolców, żeby ten przez godzinkę posiedział pod łóżkiem. Chyba każda zła organizacja ma też na stanie jakieś obroże czy kajdany blokujące moce, więc nawet jeśli Rogue isn't too much into collars and handcuffs, to przecież w zespole roi się od technologicznych geniuszy gotowych pomóc z designem:

Aaawww!

Anyways - nie ma to żadnego znaczenia; nie podkopujmy fajnej, symbolicznej sceny niepotrzebnym overthinking! Grafika z Gambitem oraz Rogue jest autorstwa braci Grega i Toma Hidebrantów, których kojarzę z lat '90 przede wszystkim z kart Magic: the Gathering:

Ach, Cho-Manno, klasyczny zapychacz stołu! Był przeze mnie grany w 1999, kiedy ukazał się set "Mercadian Masques".

Z okazji tego wpisu przyjrzeliśmy się z kolegami kartom ilustrowanym przez Hildebrandtów; generally they just draw dudes standing around (jak Cho-Manno z kielichem powyżej: "masz, napij się"), ale trafia się też kilka ciekawszych potworów:

No powiedzcie, że nie jest to fajny goblin! I fajny... uh... żołnierz?

Ale dość już o Hildebrandtach! Nie widzieliśmy jeszcze dziś Black Panther - może i T'Challa był gospodarzem jednej z poprzednich imprez, ale za sprawą obowiązków siedział głównie w garniaku. Na Księżycu atmosfera jest jednak luźniejsza:

To lata '90 - nawet król musi mieć w uchu złoty kolczyk!

Kolejne osobliwe okulary przeciwsłoneczne z epoki zaprezentuje Black Cat:

Steve Geiger rysował dla Marvela głównie okładki - i jest to niezaprzeczalnie okładkowy styl!

Nie mogę jednak spojrzeć na ten pin-up i nie przypomnieć sobie zaraz tego jednego dowcipu Kevina Smitha z niezbyt dobrej serii Spider-Man and Black Cat: The Evil That Men Do. Tym razem może mniej ballast, a bardziej floatation devices?

Tymczasem: Northstar!

I to z kąpielówkami na szyi - ale jednak zachowujący pozory skromności dzięki księżycowym falom! Oraz... księżycowym mewom? Czy aby wszyscy wiedzieli, że tematem tego wydania jest "impreza na księżycu"?

Obecność mutanta Northstara - członka kanadyjskiej drużyny Alpha Flight - jest o tyle ciekawa, że w latach '90 był on sztandarowym gejem wydawnictwa. A że reprezentacja osób LGBT nie była wówczas zbyt powszechna, wiele czytelniczek i czytelników pamięta Northstara niemal wyłącznie jako "that one gay hero". O problemie tokenizacji wspominaliśmy przy okazji komiksu Damage Control - tak jak mówił Dwayne McDuffie, jego autor: jeśli taka postać będzie tylko jedna, to przestanie być indywidualną postacią - siłą rzeczy stanie się wtedy mozaikową stand-in wobec całej grupy społecznej.

Ale - to give credit where credit is due - Marvel wydrukował stuprocentowo gejowski pinup w często niezbyt tolerancyjnych latach '90! A do tego nie w jakimś niszowym magazynie przewidzianym na osiemnastu czytelników, a w sztandarowym letnim Swimsuit Special - and that counts for something.

W przeciwieństwie do Northstara, Nova ma jeszcze kąpielówki na tyłku - ale najwyraźniej nie na długo!

Another cute detail - maska Novy funkcjonuje tu jako maska do nurkowania! Płynąca w tle Kymaera znana jest szerzej jako Namorita - guess why - zaś drużyna New Warriors, do której oboje należeli, zginęła później wraz z setkami niewinnych ofiar w chaotycznej walce z superłotrem. Eksplozja, którą zakończyła się ta konfrontacja, wstrząsnęła opinią publiczną i pozwoliła na przepchnięcie komiksowego Super Hero Registration Act... co było początkiem Civil War, jednej z (przynajmniej koncepcyjnie) ciekawszych komiksowych fabuł lat '00. Na filmową Civil War było, moim zdaniem, zdecydowanie za wcześnie na ówczesnym etapie MCU - zamiast wielkiego dylematu dzielącego społeczeństwo dostaliśmy więc bardziej kameralną bójkę na lotnisku. Trudno adaptować niektóre fabuły, gdy brakuje im szerszego kontekstu!

I na koniec: całkiem fajna grafika z Sersi:

To lata '90, więc glany są akceptowalne nawet nad wodą!

Kto nie był na plaży w glanach - niech pierwszy rzuci kamieniem! Podoba mi się też użycie cieni - i nie powinienem być zaskoczony jakością, bo autorem jest tu Steve Epting: klasyczny rysownik Avengersów, Kapitana Ameryki i całego worka innych tytułów.

I to właściwie tyle na dzisiaj! Z dosyć grubego magazynu wybrałem, jak zwykle, te co ciekawsze z różnych względów grafiki - bo Swimsuit Special z roku 1994, podobnie jak wcześniejsze, zawiera też sporo raczej wyrobniczych pin-upów bez szczególnej ikry. Opuściłem też prace artystów i artystek omawianych już poprzednio; na tym etapie nie da nam za dużo zobaczenie, powiedzmy, kolejnego zarośniętego jak miś Tony'ego Starka lub another pretty lady by Adam Hughes.

Wakacje zbliżają się już do końca, a z nim - nasz cykl Swimsuit Specials. Został nam do omówienia już tylko jeden ostatni zeszyt z roku 1995; widzimy się więc za tydzień, a póki co - postarajmy się jeszcze skorzystać z ostatnich dni letniego luzu! Pożegnajmy się, jak zwykle, reklamą:

Ogarnij się, Thorze, bo znów zastąpi cię Thunderstrike!