piątek, 31 grudnia 2021

Rok 2021 - planszówkowe podsumowanie!

Pierwszego stycznia tego roku zainstalowałem w telefonie aplikację Board Game Stats, o której słyszałem wcześniej mnóstwo pozytywnych rzeczy. Jest to - ni mniej, ni więcej - program służący do zapisywania rozegranych partii planszówek. No fajnie, myślałem wcześniej, ale właściwie po co to komu? Czy faktycznie notowanie tych wszystkich detali - w co graliśmy, kiedy i czyim zwycięstwem zakończyła się partia - jest warte około 20 zł, które na taką aplikację trzeba wydać?

Jak najbardziej!

Do wszystkiego znajdzie się aplikacja; do śledzenia naszego picia wody, medytacji czy ćwiczeń fizycznych. Padają one czasem obiektem żartów ("haha, teraz to już nie można nawet wody pić bez appki"), ale - tak bardziej na poważnie - wiemy, że ich celem jest gromadzenie danych, analiza naszych zwyczajów i ułatwianie wyciągania pożytecznych wniosków. Jest też czysta satysfakcja płynąca z zalogowanej sesji ćwiczeń; tak to już jest we współczesnym świecie, rzeczy stają się prawdziwe dopiero po wprowadzeniu ich do bazy danych. Dzisiaj chcę więc - przy użyciu Board Game Stats - podsumować planszówkowy rok 2021!

Po pierwsze: w naszej domowej kolekcji znajduje się aktualnie 159 planszówek i karcianek. Jest to liczba nieco zaniżona z kilku względów: po pierwsze, nie uwzględnia ona pudeł aktualnie poza domem (większość zabunkrowanych u rodziców); po drugie, liczba ta nie obejmuje pokaźnej kolekcji różnej maści rozszerzeń i dodatków, w które z czasem obrastają bazowe pozycje. Jest to mój pierwszy rok korzystania z Board Game Stats - pod koniec 2022 będę mógł zaznaczyć zapewne, które pozycje doszły do kolekcji w trakcie nadchodzącego roku!

Po drugie: zapisy partii nie uwzględniają rozgrywek w karciankę Magic: the Gathering. Byłaby ona z pewnością w honorowym top 5; wychodzi różnie, ale staramy się spotykać w grupie karcianej raz na miesiąc lub dwa i prześmigać zarówno stare talie, jak i nowe karty. Wczoraj, przykładowo, spędziliśmy u kolegi R. przyjemny dzień ogrywając najnowszą edycję - osadzoną na wampirzym weselu Crimson Vow; rozegrałem w trakcie spotkania 6 partii w formacie sealed (talie 40-kartowe) oraz 4 w formacie commander (talie 100-kartowe). No i właśnie to zróżnicowanie formatów (sealed, draft, commander, brawl - i pewnie parę innych) sprawia, że musiałbym chyba mieć osobne statystyki do samego Medżika - a i tak niewiele by z nich mądrego wynikało, bo gramy różnymi taliami, które i tak cały czas są składane, rozkładane i modyfikowane.

Medżik: still fun, ale w statystykach go nie będzie! Lepszej puli kart niż wczoraj nie otworzyłem od dawna, koledzy mogli mi nagwizdać - ale, jak to bywa, potem oklepali mnie z hukiem w innym formacie!

Po trzecie: statystyka ta skrzywiona jest w stronę gier dwuosobowych oraz szybkich. Wiadomo, że więcej partii rozegra się w krótką, dwuosobową karciankę niż w zajmującą pół wieczoru strategię dla czterech-sześciu osób! Klasyczna Agricola, Osadnicy: Narodziny Imperium czy Kemet również trafiają na stół, ale z samej natury tych tytułów... po prostu nieco rzadziej.

Skoro te zastrzeżenia mamy już za sobą, czas już przejść do samych statystyk. Otóż - wyłączając Medżika - rozegraliśmy w tym roku 218 partii rozmaitych gier bez prądu!

Jeśli chodzi o liczbę graczy, zdecydowana większość naszych partii - 83% - rozgrywamy we dwójkę, ja i żona. 13% to gry czteroosobowe (czasem z rodziną, czasem ze znajomymi), a tylko 3% gier rozegraliśmy we trójkę.

Rozkład partii w rozmaite dni tygodnia mówi sam za siebie - co weekend, to weekend! Kolega V. śmiał się swego czasu, że nasze wtorki są wybitnie słabo reprezentowane, ale co zrobić - widać jest to nasz najbardziej zapełniony pracą dzień tygodnia. 

Czas więc na najciekawszą część statystyk - w co właściwie graliśmy i co, z perspektywy końca roku, mogę o tych grach powiedzieć? W 2021 udało nam się usiąść do 27 różnych tytułów - a oto topowa dwunastka, po jednej grze na każdy miesiąc roku! O niemal wszystkich tych tytułach możecie poczytać na blogu, więc śmiało klikajcie linki. Dzisiaj perspektywa końcoworoczna!

1. DC Comics Deck-Building Game: pierwsze miejsce nie tylko z racji na komiksową licencję - DC Deck Building to prosty, ale jednak bardzo mechanicznie interesujący deckbuilder. W utrzymaniu różnorodności pomaga na pewno spora liczba rozszerzeń; mamy na półkach niemal wszystko, co z tej linii wyszło - w tym pudła ściągane ze Stanów i z Wielkiej Brytanii, które w Polsce jeszcze nie wyszły. Bazowe pudło z domiksowanym Justice Society? Teen Titans z dodatkiem Legionu, a może Birds of Prey? Hulaj dusza! Ogromne zalety tej gry to szybki setup oraz tury pędzące jak błyskawica; to dla nas idealna gra na wyluzowanie się po pracy przy drinku i muzyce. Moją ambicją w nadchodzącym roku jest napisać więcej o poszczególnych edycjach i dodatkach do DC Deck Building, w tym tych jeszcze niewydanych po polsku! Kto prowadzi? Ja, ale tylko o włos; 53% kontra 47% mojej żony.

2. KeyForge: czemu KeyForge jest na liście, a Magic nie? Głównie za sprawą tego, że KeyForge to generalnie jeden format - rozgrywka 1 vs 1 - talie są bardziej zbalansowane, a aspekt kolekcjonersko-finansowej "gry nad stołem" mniejszy. Tak czy inaczej, KeyForge to świetna nowoczesna karcianka o przystępnym progu wejścia - nowicjuszom wystarczy kupić jedno bazowe pudełko zawierające dwie talie oraz potrzebne do gry kartonowe żetony. Dodatkowy argument za spróbowaniem tej zabawy: KeyForge w polskim wydaniu jest aktualnie tani jak barszcz. Krótko podsumowując sytuację - wyszło już tyle edycji tej gry, że algorytm odpowiedzialny za tworzenie talii potrzebuje przebudowy; oryginalny wydawca zapauzował więc cykl wydawniczy - kolejny set jest już ponoć gotowy, ale najpierw chcą się upewnić, że nic się technicznie nie zepsuje. Sytuacja stawia jednak wydawców KeyForge'a w innych językach w niekomfortowej sytuacji - nie wiadomo, kiedy seria ruszy znowu; nie wiadomo również, czy nie dojdzie do jakichś zmian na froncie biznesowym. Aktualny polski wydawca - firma Rebel - czyści więc teraz magazyny; z ofertą możecie zapoznać się tutaj.  Rebel to generalnie dosyć drogi sklep i zazwyczaj polecałbym zakupy gdzie indziej, ale talia za dychę czy duże pudło obniżone z 419 do 99 zł to naprawdę okazja. Ja sam kupiłem w tym roku trzy takie duże pudła i czuję, ze nawet jeśli polski wydawca się zmieni czy zniknie, mam zapas KeyForge'a na kawał czasu. Kto prowadzi? Lata grania w Medżika chyba robią swoje: moje 66% kontra 34% żony.

3. Calico: pod płaszczykiem słodkiej gry o szyciu kocyka dla kotków kryje się rewelacyjna zagadka logiczna wymagająca dobrego zarządzania ryzykiem! Losowo dostępne kafelki sprawiają, ze gra nie jest policzalna, a zbyt ambitne plany łatwo mogą wziąć w łeb; Calico sprawdza, czy umiemy w dobrym momencie porzucać nierealne cele i radzić sobie na coraz ciaśniejszej planszy. Proste reguły, napięcie podczas gry i bardzo dobry wariant dwuosobowy! Dodatkowych rumieńców dodaje arkusz osiągnięć, które możemy zaznaczać w instrukcji. Czy uda ci się wygrać zdobywając powyżej 80 punktów? A może wygrać nawet bez zwabiania żadnego kota na kocyk? A może realizując wszystkie cele na złotym poziomie? Kto prowadzi? Mocne wskazanie na żonę, ogrywa mnie 60% do 40%!  

4. Marvel Champions: Kolejna komiksowa pozycja na naszej liście - i najczęściej wyciągana gra kooperacyjna! Podstawowe pudło mamy już ładnie ograne, teraz przechodzimy przez dodatek The Rise of the Red Skull - i to od razu na poziomie ekspert, więc mamy satysfakcjonujące wyzwanie. Ostatnio, po kilku podejściach, w końcu udało nam się sprowadzić do parteru Taskmastera; teraz jesteśmy więc w końcówce kampanii. Ja gram jako Hawkeye (yup, big surprise), żona jako Spider-Woman - i nadal jestem zdania, że talie świetnie oddają ducha postaci. Jako Hawkeye zbieram więc po gębie i ledwie trzymam się przy życiu przez większość partii, żeby w końcu oddać ten finałowy one perfect shot; bawię się doskonale. Kto prowadzi? To gra kooperacyjna; udaje nam się wspólnie wygrać tylko w 40% partii. Poziom ekspert to poziom ekspert!

5. My City: gra z gatunku legacy - u nas wydana jako Moje miasto - i pierwsza, o której jeszcze na blogu nie wspomniałem. Dlaczego? Czekam, aż skończymy z rodzicami całą kampanię! To jedna z tych cennych fajnych gier do grania z rodzicami właśnie; główna mechanika to nieco bardziej rozbudowany tetris, a wszyscy przecież kochają tetrisa - tak, nawet wy! W głębi duszy wiecie, że to prawda. Tetris ten jest jednak wzbogacony o elementy klasyczne dla gier legacy - stopniowe wprowadzanie nowych mechanik, otwieranie kopert z naklejkami na planszę, takie tam detale. Kiedy tylko skończymy kampanię - spodziewajcie się tutaj opisu wrażeń! Już na tym etapie mogę jednak powiedzieć, że to lekka, relaksująca, rodzinna zabawa.  Kto prowadzi? Jesteśmy w trakcie kampanii, więc zbyt szybko jeszcze oceniać. Dowiemy się w przyszłym roku, mam nadzieję!

6. Fallout Shelter: nasza planszówkowa wersja burger, milkshake and fries; planszówkowy comfort food na całego. To komediowy worker placement oparty na postapokaliptycznym uniwersum Fallouta - a właściwie na estetyce osadzonych w nim propagandowych kreskówek. Wszyscy mają wesoło uśmiechnięte mordki, nawet bandyci z pustkowi! Różne elementy gry - worker placement, losowa walka, budowanie schronu - są zrealizowane w prosty sposób, ale wspólnie łączą się w bardzo przyjemny koktajl. Z powodzeniem wyciągaliśmy tę grę przy gościach - czteroosobowe partie są bardziej interaktywne niż dwuosobowe, dużo częściej bowiem odwiedza się pomieszczenia należące do innych graczy. Kupiłem tę grę jako falloutowy gadżet, bez wysokich oczekiwań - ale szóste miejsce w naszej tegorocznej topce mówi samo za siebie! Kto prowadzi? Dokładnie 50% na 50%!

7. Fleet: The Dice Game: gra roll & write opowiadająca o połowach morskich; zamówiłem ją z racji na tematykę i bardzo przypadła nam do gustu. Niby jest to równoległy pasjans, ale centralna mechanika draftu kości (i związanych z nimi akcji) zmusza jednak do śledzenia tego, co dzieje się na arkuszu drugiej osoby! Interesujących decyzji jest dużo i są całkiem strategiczne jak na pozornie prostą grę kościaną - jeśli więc uda wam się znaleźć Fleet na polskim rynku, bierzcie śmiało.  Kto prowadzi? Jak nic objawia się we mnie kaszubska krew rybaka kutrowego, gdyż w tym roku 100% wygranych po mojej stronie! Wygrywam często dosłownie o włos, żona nie ustaje więc w wysiłkach, by zakłócić tę piękną statystykę. (Żona podkreśla, żebym nie czuł się zbyt pewnie, bo ona z kolei ma w tym roku 100% wygranych w Agricoli oraz Osadnikach: Narodzinach Imperium - które niestety nie załapały się jednak na naszą pierwszą dwunastkę!)

8: Unmatched: Battle of Legends: gra karciano-figurkowa, którą określiłbym jako przeniesienie na stół fighting game w rodzaju Mortal Kombat czy Street Fightera. W szybkich partiach znajdują się wszystkie klasyczne elementy takich zabaw: pozycjonowanie, przygotowanie ataku i obrony, niespodziewane ruchy specjalne odrębne dla każdej postaci... W tym roku do kolekcji dołączyło duże rozszerzenie Cobble & Fog (postacie ery wiktoriańskiej, od Sherlocka Holmesa do Drakuli) oraz dwa mniejsze pakiety postaci: Robin Hood vs. Bigfoot oraz Beowulf vs. Red Riding Hood. Czerwony Kapturek szybko stała się jedną z ulubionych postaci żony; ostatnio zebrałem oklep od małej dziewczynki jako hrabia Drakula. Kto prowadzi: 55% na korzyść żony!

9: Dune: Imperium: sprawna hybryda worker placement oraz deckbuildingu. Długo odwlekałem zakup z racji na konieczność grania przynajmniej we trójkę, ale wirtualny trzeci gracz - taki karciany, analogowy bot, choć można też korzystać z aplikacji na komórkę - jest bardzo prosty w obsłudze i faktycznie dodaje grze rumieńców. Zaskoczeniem było, że gdy wyciągnąłem Diunę w towarzystwie dwójki kolegów... wrażenia były bardzo podobne, co przy grze z botem! I nie jest to absolutnie krytyka kolegów, a zaskoczenie tym, jak sprawnie bot imituje dodatkową osobę przy stole. Kto prowadzi? Póki co, w 66% partii przyprawa płynęła do mnie.

10. Ganz Schön Clever: gra roll & write w naszym kraju wydana pod tytułem Rzuć na tacę - nie ma tam jednak żadnego księdza, po prostu rzuca się kośćmi i odkłada je na tackę. Jeśli My City to teris na sterydach, to Rzuć na tacę to odpicowane bingo; rzucamy kolorowymi kośćmi, starając się skreślić na arkuszach wygrywające kombinacje. Arkusz punktacji wygląda zaporowo, ale nie dajcie się wystraszyć - zasady są proste i jest to gra, którą polecałbym jako pierwszy kontakt z gatunkiem roll & write. Ograna w różnych grupach - zawsze cieszyła się powodzeniem! Kto prowadzi? Kościane szczęście było po mojej stronie i wygrałem 66% partii... ale to żona osiągnęła rekordowy wynik punktowy w tym roku!

11: Wingspan: po polsku wydana jako Na skrzydłach, gra ta była naszym zeszłorocznym hitem podczas pierwszego pandemicznego lockdownu... i nadal jest wysoko. Ślicznie wydana i odprężająca gra gdzieś na pograniczu worker placement oraz tableau building. Kupiliśmy tę grę w pakiecie z dodatkiem... ale dodatek, poza dosłownie kilkoma kartami i żetonami, leży nieużywany na półce - wersja podstawowa naprawdę wystarczy. Gra ta wymknęła się blogowej recenzji, gdyż była w roku wydania jednym ze sprzedażowych hitów; uznałem, że Wingspan wychodzi już nawet z lodówki - ale może czas już na spojrzenie na nią z perspektywy czasu? (UPDATE: tak też się stało!) Jak widzicie, może nie jest już w naszej naszej top 5, ale zdecydowanie wytrzymała próbę czasu! Kto prowadzi? Dostaję regularnie w ucho od żony: wygrała ona 75% partii!

12. X-Men: Mutant Insurrection: tegoroczną dwunastkę zamyka gra wydana po polsku jako X-Men: Bunt Mutantów, kooperacyjna kościanka będąca nową implementacją (i udoskonaleniem!) mechanik ze starszej gry Elder Sign. Ponadczasowy klasyk? Nigdy w życiu, ale jeśli lubicie komiksy oraz lekkie gry towarzyskie, to X-Meni dostarczą wam porcji śmiechu nad stołem - szczególnie, gdy postacie zaczną być łączone kartami namiętnej miłości czy gorzkiej rywalizacji! Nie chcę iść z tobą na misję! Nie ufam ci! I, przede wszystkim, nie lubię cię! Profesorowi się poskarż, jak ci się nie podoba! - takie właśnie dialogi na stołem z kolorowymi kartonowymi figurkami (oraz, najlepiej, szklankami pełnymi drinków) to duch tej gry. Nie jest to duch za mądry... ale słuchajcie, kolorowe kostki i znajomi kibicujący przy kolejnym rzucie rekompensują bardzo dużo!  Kto prowadzi? To gra kooperacyjna, ale nie przykręciliśmy sobie w niej śruby, traktując ją bardziej w kategorii towarzyskiej zabawy; nasz wspólny wskaźnik sukcesów to 71%, ale instrukcja pokazuje łatwe sposoby podniesienia poziomu trudności!


I to tyle! W tym roku na blogu pojawiły się też teksty o grach Android: Mainframe oraz Paryż: Miast Świateł, którym również niczego nie brakuje; obie były już jednak poniżej pierwszej dwunastki. Trzymam więc kciuki, by kolejny rok okazał się równie owocny pod kątem planszówkowym - a śledzenie statystyk w aplikacji Board Game Stats to, dla osób zainteresowanych hobby, naprawdę dobra zabawa! A co do dobrej zabawy - spędźcie przyjemnie ten ostatni wieczór w roku... i przyjmijcie życzenia wszystkiego najlepszego w następnym!

środa, 29 grudnia 2021

Po sezonie: Hawkeye

Wygląda na to, ze kontynuujemy serię wpisów o Holiday Specials - bo czym jest serialowy Hawkeye, jeśli nie ekranowym Holiday Special właśnie, ze świątecznymi piosenkami, choinkami i zaśnieżonym Nowym Jorkiem? Przy każdej okazji powtarzam też, że stanowiąca inspirację tej produkcji seria duetu Fraction/Aja to jeden z moich ulubionych komiksów w ogóle - weźcie więc dzisiaj uczciwą poprawkę na moją fanowską perspektywę.

That said: WOOOOOOOO I LOVE IT! Z nowej fali marvelowskich aktorskich seriali (WandaVision, The Falcon & The Winter Soldier, Loki) Hawkeye podoba mi się zdecydowanie najbardziej. Jasne, jasne, może nie wszystko było tip-top, ale dawno nie czułem takiej radochy oglądając marvelowską produkcję!

Spotykamy się po sezonie - spoilery wliczone w cenę biletu!

Fabularny punkt wyjścia: Kate Bishop jest młodą kobietą, która jako dziecko otarła się o śmierć podczas inwazji kosmitów na Nowy Jork. Podczas bitwy z pierwszych Avengersów największe wrażenie zrobił na niej Hawkeye, Clint Barton - nie superżołnierz, nie superwynalazca, nie bóg; po prostu zwykły facet, który miał dosyć odwagi, by stanąć naprzeciw obcych ze sznurkiem i paroma kijkami. Wrażenie to było tak mocne, że Kate sama bierze się za łucznictwo - a parę lat później, pewnej zimy, ścieżki jej oraz Clinta w końcu ponownie się przecinają! I co prawda już tytuł pierwszego odcinka ostrzega, by never meet your heroes, ale do końca sezonu Kate i Clint będą już stanowić zgrane crime-fighting duo prosto z komiksowych kart.

Hi, I'm Kate and I'll be joining your favorite MCU characters!

Najlepsza, moim zdaniem, decyzja: Kate nie jest w tym serialu sidekickiem, a główną bohaterką. Otwierające sceny pokazują jej dzieciństwo; wracamy do niej, już doroślejszej, zaraz po napisach początkowych; główne dylematy i problemy serialu to jej dylematy i problemy. Jest jeszcze trochę mniej doświadczona niż komiksowa Kate, ale nadrabia to entuzjazmem, hucpą oraz pewnością siebie. Nie sposób jej nie lubić, i nawet antagoniści serialu wydają się podchodzić do niej z nastawieniem no przecież nie chcę cię zabić, weź dziewczyno odpuść, idź sobie gdzieś.

Sekwencja z Kate i Yeleną w windzie była wspaniała!

Szczególnie przypadły mi do gustu jej interakcje z Yeleną, wprowadzoną w filmowej Black Widow siostrą Natashy. Bardzo polubiłem Yelenę podczas pierwszego jej występu - gdzie była pyskata, emocjonalna i impulsywna - a wspólne sceny z Kate odsłaniają nowe aspekty jej charakteru: tym razem to ona zostaje postawiona w roli starszej siostry, która musi użerać się z irytującą gówniarą. No przecież jej nie zabiję, zdaje się myśleć nieustannie Yelena; balansują więc w tym moim ulubionym rejonie superbohaterskich narracji, gdzie najpierw walczą, a potem razem jedzą makaron z serem w rozwalonym mieszkaniu; gdzie wymiana kopniaków i chwytów dżudo to just business, ale - komediowo - it gets personal, gdy Kate sprzedaje Yelenie niespodziewanego plaskacza. O ty sikso bezczelna, przekazuje bez słów mina oburzonej Yeleny! Clint Clintem - relacja uczennica-mentor też jest fajnie zrealizowana - ale Kate oraz Yelenę mógłbym oglądać bez końca, nawet robiące zakupy w supermarkecie czy jadące autobusem. They're just so much fun together!

Brzydkie swetry i improwizowane świąteczne dekoracje. Jak tu się do siebie nie zbliżyć?

Co do interakcji z Clintem, są one rozegrane akurat tak, jak bym chciał. Poza niechętnego mentora jest grana wystarczająco długo, by ewolucja relacji z Kate była wiarygodna, ale nie zostaje przeciągnięta ponad miarę - twórcy serialu mają świadomość, że siedzę jako widz myśląc hej, wystarczy tych początkowych zgrzytów, chcę już zobaczyć, jak działają razem! Wszystko w tej relacji mi działało. Podobali mi się Kate i Clint widzący w sobie nawzajem zastępcze figury własnych rodzin: dla Clinta fizycznie nieobecnych dzieci, dla Kate - emocjonalnie odległych rodziców. Podobało mi się, że rytualna świąteczna estetyka brzydkich swetrów i picia przy holiday movies na wideo staje się katalizatorem, który pomaga postaciom autentycznie się przed sobą otworzyć. Podobało mi się, że w końcu widzimy Clinta w żałobie po śmierci Natashy... i tym bardziej wiarygodne stają się jego skomplikowane uczucia związane z nową superbohaterską partnerką. Kate nie jest i nigdy nie będzie Natashą... ale widać, że pomaga mu wypełnić tę pustkę obok. It's really cute.

Scena na moście była bardzo dobrą wariacją na temat tej komiksowej!

No i w końcu - podoba mi się bardzo, że pomiędzy Clintem a Kate nie ma dosłownie żadnej chemii romantycznej. This is purely a student/mentor relationship; and later - friends and allies. Na ekranie jest to niby jeszcze bardziej oczywiste - Clint ma w końcu żonę i dzieci - ale był to jeden z istotnych elementów komiksowej relacji obojga Hawkeye'ów. Clint miał pełną świadomość, że zawsze wychodził na ćwoka i palanta, bo poszedł do łóżka nie z tą osobą, co trzeba; wprost wyznał nawet Kate, że wielką zaletą ich przyjaźni jest dla niego to, że nie widzi jej kompletnie od strony romantycznej (no dzięki, super, myślała wtedy niezbyt połechtana Kate... ale jednak ze świadomością, że Clint-ćwok się stara).

"...does that mean you want to sleep with Spider-Man?"

To jedna z ogromnych zalet tego serialu - Hawkeye opiera się na komiksie duetu Fraction/Aja, ale nie stanowi niewolniczego przeniesienia na ekran. To prawdziwa adaptacja; obecne są pewne postacie, pewne motywy, nawet pewne sceny, ale wszystko to owinięte jest mimo wszystko w odmienną fabułę i dostosowane do ekranowych realiów. Widać z miejsca, że scena samochodowej ucieczki przed dresiarzami kończąca się na moście stanowi wariację na temat tej komiksowej:

Cała struktura sekwencji zbudowana jest, jak w komiksie, na wykorzystaniu rozmaitych trick arrows...
 
...ale jest ona osadzona w całkowicie odmiennej fabule. W serialu nie występuje kompletnie ruda pani po prawej, przykładowo!

I tak wielokrotnie - pojawia się motyw strzelania z palców monetą, ale w innych scenach niż w komiksie; pojawia się kamienica i jej mieszkaniec Grills, ale ich losy również są odmienne. Z jednej strony - sprawia to, że ginie nieco tematycznego przesłania oryginału; z drugiej - jest to nowa historia, a nie tylko ożywiony komiks. Gdy mowa o adaptacjach, wolę zdecydowanie takie podejście; wziąć kilka znajomych motywów (relacja Clinta i Kate, Pizza Dog, słowiańscy dresiarze, świąteczne tło, trick arrows), ukłonić im się, wykorzystać... ale opowiedzieć coś nowego. Nigdy w życiu nie byłem rodzajem fana, który jęczy zepsuli mi w ekranizacji to lub tamto; jeśli coś mi się nie podoba, well, tough - przecież zawsze mam nadal nienaruszony materiał źródłowy. Adaptacja, która wyłącznie zamienia jedno medium na inne i tak zawsze będzie niedoskonała; stuprocentowe przeniesienie motywów, tematyki i subtelności jest po proste niemożliwe. Go crazy, wolę więc powiedzieć filmowcom; zróbcie coś nowego, ale niech pozwoli mi się poczuć tak, jakbym czytał oryginał; docenić za podobne rzeczy. A czy fabuła będzie o tym, czy o tamtym - mniej istotne!   

Po marvelowskich kosmitach, robotach i mrocznych elfach nadszedł czas na najbardziej fantastycznych przeciwników - słowiańskich dresiarzy!

Gdzie więc widziałbym słabsze strony tej adaptacji? Myślę, że raczej chaotycznie zrealizowano antagonistów. Echo - głucha przestępczyni - została wprowadzona... trudno powiedzieć dlaczego; być może po to, by podkreślić wątek utraty słuchu, której doświadcza również Clint. Zabrakło mi w jej postaci czegoś faktycznie definiującego; she's just some crimeboss lady, chciałoby się powiedzieć. Komiksowa Echo - postać z okolic Daredevila - posiada umiejętność podobną do Taskmastera: potrafi doskonale imitować wszelkie ruchy, które widzi (stad, rozumiecie, "Echo"). Serialowa Maya, póki co, mogłaby spokojnie nazywać się kompletnie inaczej - no bo umówmy się, jej "zabili mi ojca i szukam winnych" to niezbyt oryginalny motyw. Rozczarował mnie też Kazi, komiksowy Clown - w materiale źródłowym pierwszoplanowy antagonista, autentycznie groźny i straszny; tutaj - ot, taki wyższy rangą dresik. Ponownie - gdyby ktoś nie zwrócił się do niego po imieniu, nie miałbym bladego pojęcia, ze to w ogóle miał być on. Kto wie, może to slow burn telewizyjnego storytellingu; Echo ma dostać własną serię, więc może w niej zbliży się komiksowego pierwowzoru - a dresik Kazi może przeistoczy się w Clowna w drugim sezonie Hawkeye'a, jeśli taki miałby powstać. Póki co - barwne postacie z komiksów to na ekranie raczej just some dudes

Kazi curses in Polish widząc swoje ekranowe odwzorowanie

Przyjemnym zaskoczeniem było za to wplecenie do serii Kingpina! Może i też nie był on w tej historii super potrzebny, ale dobrze widzieć, że Marvel ery Netflixa oraz współczesnej zaczynają się ze sobą ładnie godzić. Vincent D'Onofrio nadal bardzo dobrze czuje tę rolę, chociaż w tej interpretacji jest nieco bardziej kreskówkowy niż w tonalnie mroczniejszym Daredevilu.

Mam nadzieję, że zobaczymy go więcej! Kingpin to zdecydowanie bardziej efektowny street-level mastermind niż jakiś tam anonimowy boss mafii.

Kingpin Kingpinem, ale jego obecność to tylko drobny smaczek. Hawkeye, jak pisałem na samym początku, to serial Kate Bishop i grającej ją Hailee Steinfeld, któa - z okołokomiksowych ciekawostek - podkładała wcześniej głos Spider-Gwen w animowanym Into the Spider-Verse. Jej interpretacja Kate była dla mnie make it or break it point serialu, i egzamin zaliczony: wydała mi się w tej roli naprawdę naturalna i autentyczna. Polubiłem trochę nawet tego mruka Jeremy'ego Rennera; jego Clint nie był może aż tak sympatyczny jak w komiksach - bardziej zaakcentowano jego znużenie i niepokój - ale nie dostrzegłem w jego charakterze emocjonalnego fałszu. He even gets to smile from time to time!

David Aja miał gigantyczny wpływ nie tylko na animowane plansze, ale i na wiele innych elementów wizualnych! Szkoda, że jego nazwisko nie jest w serialu bardziej wyeksponowane - to naprawdę osoba, która odpowiada za estetyczną tożsamość tej serii.

Czekałem na ten serial odkąd tylko został zapowiedziany; WandaVision czy Loki były dla mnie projektami z półki eh, why not, I'll watch it sooner or later, ale Hawkeye to projekt, którego autentycznie wyglądałem. Jako fan komiksu oraz postaci czuję się w pełni usatysfakcjonowany! Kate Bishop jest świetna, humor zabawny, akcja efektowna, a świąteczna atmosfera wyczuwalna - czego chcieć więcej? To chyba pierwszy serial Marvela, który z przyjemnością obejrzę jeszcze raz - może w następne święta! Żona mówi, że musimy tak zrobić, więc Hawkeye zdecydowanie coś robi dobrze.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Muzyczne Poniedziałki: And here's a hand, my trusty friend!

Hej, pierwszy raz kończymy rok wspólnie na tym blogu - nie obędzie się więc bez klasycznej Auld Lang Syne! Niech jednak będzie to wersja żywsza i bardziej rockowa zespołu Fiddler's Green, który tydzień temu widzieliśmy jako tło dla Patty Gurdy. Dzisiaj to oni zajmą spotlight, szczególnie, że teledysk ponownie jest bardzo wesoły!

Fiddler's Green to nazwa, która nie wzięła się znikąd - wikipedia podsumowuje to pojęcie jako an after-life where there is perpetual mirth, a fiddle that never stops playing, and dancers who never tire. In 19th-century English maritime folklore, it was a kind of after-life for sailors who had served at least fifty years at sea.

Jeśli zaś chodzi o samą frazę auld lang syne, jest to archaiczna wersja mniej więcej old long since - ale na tyle tradycyjnie rozpoznawalna, że chociaż tekst ulegał uwspółcześnieniom, to tytułowe słowa pozostały nienaruszone:

Should auld acquaintance be forgot
And never brought to mind?
Should auld acquaintance be forgot
And the days of auld lang syne?
 
For auld lang syne, my dear
For auld lang syne
We'll take a cup of kindness yet
For the days of auld lang syne
 
And surely you'll buy your pint cup
And surely I'll buy mine!
We'll take a cup of kindness yet
For the sake of auld lang syne
 
We two have paddled in the burn
From morning sun till dine
But seas between us broad have roared
Since the days of auld lang syne
 
And here's a hand, my trusty friend
And give us a hand o'thine
We'll take a cup of kindness yet
For auld lang syne

Do nowego roku jeszcze kilka dni - zakończmy więc stary odpowiednio radośnie!

niedziela, 26 grudnia 2021

Panele na niedzielę: święta z Legionem - i nie tylko!

Święta, święta - kontynuujmy więc naszą podróż przez komiksowe Holiday Specials! A ponieważ los sprawił, że to również niedziela - czas też na cotygodniowe zanurkowanie w annały Legionu. What is this, a crossover episode? Kinda sorta!

Przygotujcie się - appropriately enough for the Legion - na podróż w czasie, gdyż świąteczna historia z naszą grupą została opublikowana pod koniec roku 1979. Ostatnio wspominaliśmy już, że fabuły świąteczne nie były powszechne w latach '50 i '60, a później dopiero powolutku wracały do łask - stąd taki chronologiczny skok! Będzie to również nasza pierwsza okazja, by zobaczyć parę kostiumów z lat '70, ery, którą prywatnie określam jako sexy disco Legion; przede wszystkim skupimy się jednak na samej kilkustronicowej świątecznej historii - rozważania na temat nowego scenarzysty czy ewolucji kreski zostawimy sobie na inną okazję. And so, without further ado: nasza dzisiejsza opowieść to Star Light, Star Bright... Farthest Star I See Tonight!; autor - Paul Levitz, rok: 1979!

Co tam dziś słychać w trzydziestym wieku?

Nawet time barrier jest w święta czerwono-zielona!

Ano Superboy wpada ze świąteczną wizytą do przyjaciół w trzydziestym wieku, a konkretnie - w roku 2979; pamiętajmy, że przygody Legionu tradycyjnie osadzone są dokładnie tysiąc lat w przyszłości! To bardzo wygodna metoda ustalania rzeczywistej chronologii - zeszyt z dzisiejszą historią, przykładowo, jest okładkowo datowany na styczeń 1980, ale w praktyce trafił na prasowe stojaki jeszcze 1979. Ta nadrukowana "data okładkowa" stanowiła bardziej wskazówkę dla sprzedawców co do okresu eksponowania komiksów - standardowo jednak zeszyt z kwietniową datą okładkową był do kupienia, powiedzmy, od lutego do czerwca.

Superboy przygląda się więc renowacji kwatery Legionu - znowu potrzebny był drobny remont - i myśli sobie, że to smutne i nikt nie powinien spędzać świąt patrząc na gołe mury. Na szczęście jednak nie cała kwatera jest w rozsypce - jeden z korytarzy przystrojony jest jemiołą!  

Przechodzenie pod jemiołą, Clark? A classic blunder!

Tak jest, sexy disco Legion! Ta ilustracja strategicznie ukrywa dół spodni Phantom Girl, ale zaufajcie mi - nosi ona w tym okresie stuprocentowo szałowe, rozkloszowane dzwony. Jest to też zdecydowanie okres less is more - cały kostium jest na tyle pełen dziwacznych wycięć (na rękawach! na brzuchu!), że zakładanie go rano to pewnie bity kwadrans. Już widzę tę Phantom Girl klnącą pod nosem, ze znowu włożyła rękę nie w to wycięcie!

W atmosferze serdecznej pogaduchy Phantom Girl prowadzi Clarka do centrum dowodzenia, gdzie świąteczną wartę trzyma Imra Ardeen, Saturn Girl:

Yup, sounds like Imra - prymuska/pracoholiczka! No dobra, tłumaczy się ona, że po ślubie ona i Lightning Lad praktycznie mieszkają w siedzibie Legionu, nie jest to więc takie straszne wyrzeczenie.

O ile Phantom Girl może mieć problemy z zakładaniem kostiumu, o tyle Saturn Girl już raczej nie - jej stylówa z lat '70 to generalnie różowe bikini, thigh-high boots i rękawiczki pod kolor. Takie są okrutne prawa ery disco! Dla poczucia równości pocieszę was, ze chłopaków również w tym okresie porozbierano; akurat w tej historii go nie zobaczymy, ale Cosmic Boy z tego okresu to kostiumowy klasyk:

Don't listen, Cosmic Boy, you're never useless!

Tak czy inaczej, Imra wykorzystuje sprzęt Legionu, by pokazać Superboyowi różne sposoby świętowania w trzydziestym wieku. Znany jeszcze z lat '60 creepy ekran do podglądania wszystkich na żywo narusza tym razem prywatność domostwa Karate Kida:  

Sekretem wyciętego kostiumu Princess Projectry musi być strategicznie umiejscowiona dwustronna taśma klejąca; sekretem potężnego disco kołnierza Karate Kida - krochmal. Wiadra, wiadra krochmalu.

A w innych zakątkach galaktyki...

"Colossal Boy, synu, czy możesz się zmniejszyć chociaż przy świątecznym stole?" "Nie."

Może jednak Colossal Boy ma rację? Wiadomo, że w święta przydałby się żołądek o trzy rozmiary większy!

Clark wpada tymczasem na jeden ze swoich markowych pomysłów i z entuzjazmem muppeta proponuje wszystkim święta w starym, dobrym stylu - jak w 1979, z choinką, pierwszą gwiazdką i w ogóle.

Znękana mina wyczerpanej Saturn Girl w reakcji na muppetowy entuzjazm Clarka to dla mnie najzabawniejszy detal tej historii!

Całej historii nie będziemy tu omawiać - so many Holiday Specials to see! - ale Legion, z inspiracji Superboya, próbuje wytropić gwiazdę betlejemską. Gdy lokalizują ją podczas kosmicznej wycieczki nic mistycznego się, co prawda, nie dzieje... ale poszukiwania gwiazdy zaprowadziły ich na świat, na którym obca rasa doświadcza kataklizmu i wymaga szybkiej pomocy. Legion prowadzony przez gwiazdę ma więc okazję im pomóc - a czy bezinteresowna pomoc nie jest dokładnie w duchu świąt? So, was it a Christmas miracle, was there some higher power at work here? Jak to w tradycji Legionu, odpowiedź pozostaje otwarta:   

Cute!

Kim jest Wildfire? Kiedy Saturn Girl i Lightning Lad zdążyli się pobrać? Jakich jeszcze zmian możemy się spodziewać? No cóż - omówimy to wszystko, jak zwykle... w przyszłości! 

To urocza świąteczna historia - nie za długa, ale akurat mieszająca proporcje ukazania codziennego życia w trzydziestym wieku z odrobiną superhero action. Zespół, który poznawaliśmy jako nastolatków jest tu już nieco dojrzalszy: wchodzą już w małżeństwa - i to takie całkiem poważne, już nie tylko w celu wymanewrowania łotrów, jak to kiedyś bywało. Potraktujmy dzisiejszą fabułę jako a cute little glimpse into the future względem naszych cotygodniowych niedzielnych spotkań!

Nim się jednak dziś rozstaniemy - mam pod ręką jeszcze garść moich ulubionych paneli z historii świątecznych wydawanych już w dwudziestym pierwszym wieku! Ostatnio naszym tematem były '90 - a jak duch świąt przejawia się bliżej współczesności?

W jednym z Holiday Specials mamy na przykład dwugłos na temat sensu świąt. Ich entuzjastą jest, oczywiście, dorosły Superman - już z rodziną i w ogóle; rola marudnego Scrooge'a trafia zaś do brytyjskiego maga Johna Constantine'a. Koniec końców, nawet John daje się oczywiście namówić na odrobinę świętowania i przyjmuje zaproszenie do domostwa Kentów. Ich syn, ku ogólnej wesołości, nie daje mu jednak spokoju:

Cierpliwości Johna nie pomaga to, że Lois twardo zakazuje mu palić w mieszkaniu!

Aww!

Wiele współczesnych świątecznych historii jest cudownie przedziwnych! Palmę pierwszeństwa, jak dla mnie, zgarnia chyba ta, w której sens świąt musi odkryć nikt inny, jak Red Skull, nazistowski superłotr Marvela i klasyczny przeciwnik Kapitana Ameryki:

Aaw, don't be like that!

Red Skullowi trudno po prostu zaakceptować, że świat się zmienia. Nazistowski branding jest już całkowicie passé i nawet w kręgach superłotrów budzi pewne zażenowanie. Na imprezie złoczyńców nie wypada już wołać hail Hydra, a zamiast tego - by uwzględnić członków innych organizacji - przechodzi się do bardziej inkluzywnego hail hatred. Red Skull jest więc struty, ale we śnie objawia mu się sam Hitler, który - w duchu Opowieści Wigilijnej - przypomina mu o prawdziwym sensie bycia złoczyńcą. Red Skull budzi się z nowym spojrzeniem na życie:   

Prawdziwe znaczenie świąt!

A skoro już jesteśmy przy Marvelu, w innej historii widzimy imprezę świąteczną w rezydencji Avengersów. Stałym dowcipem jest to, że Spider-Woman regularnie staje pod jemiołą i jest namawiana na całowanie kolejnych osób, co zaczyna już jej nieco działać na nerwy; okazuje się jednak, że to technologicznie uzdolnieni panowie próbują nieco pomóc szczęściu:

Kara wymierzona przez Jessikę jest sroga!

A jeśli potrzebujecie panelu z gatunku świąt nie będzie, oto Wolverine wojujący z Mikołajem:

To oczywiście zły robo-Mikołaj, ale tego już nie musicie nikomu mówić!

Wolverine w ogóle ma ciężkie życie na święta; w jednej ze świątecznych historii na światło dzienne wychodzi jego głęboko skrywany wstydliwy sekret: this hard-drinking, cigar-chomping badass tak naprawdę przed świętami zmienia się w słodkiego kuchennego misia i z radością piecze ciasteczka:

Kara Petera Parkera za ujawnienie prasie tego sekretu również będzie sroga!

Jednym z moich ulubionych Holiday Specials jest The Merry X-Men Holiday Special. Już sama okładka jest super cute, z tymi parującymi kubkami, zimowymi strojami oraz grupą mutantów nawalającą się śniegiem za oknem:

Podoba mi się również dlatego,że zorganizowany jest jak zabawny kalendarz adwentowy: na każdy dzień przypada mała świąteczna historia, raz refleksyjna, raz zabawna. Swoje pięć minut dostają również te mniej popularne postacie:

Glob IS getting kissed this season!

Nawet Cyclops czuje świątecznego ducha:

Rzadkie panele poważnego zazwyczaj Scotta z bananem na twarzy!

Z ciekawostek: natura optic blasts Cyclopsa to stały komiksowy problem. Tutaj nietypowo podpala nimi drewno w kominku, ale zazwyczaj zaznaczane jest, że nie jest to laserowa heat vision w stylu Supermana, a jakiś rodzaj promieni kinetycznych - wszystko po to, żeby wytłumaczyć, dlaczego trafieni nimi złoczyńcy nie palą się, a tylko odlatują jak uderzeni piąchą. Wspominam o tym, bo rozważania te dały początek całemu fanowskiemu dowcipowi: skoro są to jakieś kinetic blasts, to czy - newtonowska fizyka i tak dalej - Cyclops patrzący w ziemię nie mógłby dzięki nim... latać? Tak właśnie w fanowskich umysłach narodził się... Flyclops:

Żart ten miał swój moment chwały, gdy odniesiono się do niego na komiksowych kartach!

FLYCLOPS IS CANON!

W innej świątecznej historii - tym razem z DC - podczas mieszanej bohatersko-łotrowskiej imprezy (hey, it's the holiday season!) Superman gra na fortepianie, a Flash i jego długoletni przeciwnik Captain Cold wyją wspólnie Auld Lang Syne. Okazuje się jednak, że stoi za tym coś więcej niż tylko Christmas spirit!

Chociaż dużo pewnie nie trzeba było - Flash generalnie miewa wręcz przyjazne relacje ze swoją galerią łotrów!

I na sam koniec: jeszcze finałowy kadr z historii, w której Batman i Wonder Woman dumają nad uniwersalnym znaczeniem zimowych świąt; Diana podkreśla, że niezależnie od wyznań, kultur i dekoracji są to wciąż święta zimowego przesilenia. Po to właśnie palimy ogień, rozwieszamy lampki i spotykamy się z bliskimi, żeby w tym najciemniejszym okresie roku...

I my również o tym pamiętajmy!

I tak kończymy naszą tegoroczną podróż przez komiksowe Holiday Specials! Sometimes they are fun, sometimes cheesy, sometimes they are heartwarming, sometimes a bit sad - tak jak i przecież same święta. Zostaje mi więc tylko raz jeszcze wam pomachać i powiedzieć: happy holidays, everybody, and see you again soon!